<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Sachem
Pochodzenie Orso. Sachem
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1928
Źródło skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
SACHEM.

W mieście Antylopie, położonem nad rzeką tegoż nazwiska, w stanie Teksas [1], śpieszył kto żyw na przedstawienie cyrkowe. Zajęcie mieszkańców było tem większe, że od czasu założenia miasta pierwszy raz zjechał do niego cyrk tancerek, minstreli [2] i linochodów. Miasto było niedawne. Piętnaście lat temu nietylko nie stał tu ani jeden dom, ale w całej bliższej okolicy nie było białych. Natomiast w widłach rzeki, na tem samem miejscu, na którem stoi Antylopa, wznosiła się osada indyjska, zwana Chiavatta. Była to stolica Czarnych Wężów [3], którzy w swoim czasie dali się tak we znaki granicznym osadom niemieckim, Berlinowi, Gründenau i Harmonji, że osadnicy dłużej nie mogli wytrzymać. Indjanie bronili wprawdzie tylko swego «terytorjum» [4], które rząd stanowy Teksasu przyznał im na wieczne czasy najuroczystszemi traktatami [5]; ale cóż to mogło obchodzić kolonistów z Berlina, Gründenau i Harmonji? Pewnem jest, że odbierali oni Czarnym Wężom ziemię, wodę i powietrze, ale natomiast wnosili cywilizację; czerwonoskórzy zaś okazywali im wdzięczność na swój sposób, to jest zdzierając im skalpy [6] z głów. Taki stan rzeczy nie mógł trwać. Osadnicy więc z Berlina, Gründenau i Harmonji zebrali się pewnej nocy księżycowej w liczbie czterechset i, wezwawszy na pomoc Meksykanów z La Ora, napadli na uśpioną Chiavattę. Triumf dobrej sprawy był zupełny. Chiavatta została spaloną, a mieszkańcy bez różnicy wieku i płci w pień wycięci. Ocalały tylko małe oddziałki wojowników, które w tym czasie wyszły na łowy. Z samego miasta nie ocalił się nikt, głównie dlatego że miasto leżało w widłach rzeki, która, jak zwykle na wiosnę, rozlawszy, otoczyła osadę nieprzebytą tonią wód. Ale to samo widlaste położenie, które zgubiło Indjan, podobało się Niemcom. Z wideł źle uciekać, ale dobrze się w nich bronić. Dzięki tej myśli zaraz z Berlina, Gründenau i Harmonji rozpoczęła się emigracja do wideł, w których też w mgnieniu oka, na miejscu dzikiej Chiavatty, powstała ucywilizowana Antylopa. W pięć lat liczyła ona dwa tysiące mieszkańców.
Szóstego roku znaleziono z drugiej strony wideł kopalnię żywego srebra, którego eksploatacja [7] podwoiła liczbę mieszkańców. W siódmym roku z mocy prawa Lynch [8] powieszono na placu miejskim dziewiętnastu ostatnich wojowników z pokolenia Czarnych Wężów, schwytanych w pobliskim lesie Umarłych — i odtąd nic nie stało na zawadzie rozwojowi Antylopy. W mieście wychodziły dwa Tagblatty [9] i jedna Montagsrevue [10]. Kolej żelazna łączyła je z Rio del Norte i San Antonio; na Opuncia-Gasse wznosiły się trzy szkoły, z tych jedna wyższa. Na placu, na którym powieszono ostatnich Czarnych Wężów, zbudowano zakład filantropijny [11]; pastorowie w kościołach uczyli co niedziela miłości bliźniego, poszanowania cudzej własności i innych cnót, potrzebnych ucywilizowanemu społeczeństwu; pewien przejezdny prelegent [12] miał nawet raz na Kapitolu odczyt «O prawach narodów».
Bogatsi mieszkańcy przebąkiwali o potrzebie założenia uniwersytetu, do czego i rząd stanowy musiałby się przyczynić. Mieszkańcom dobrze się działo. Handel żywem srebrem, pomarańczami, jęczmieniem i winem przynosił im znakomite zyski. Byli uczciwi, rządni, pracowici, systematyczni, otyli. Ktoby w późniejszych czasach odwiedził już kilkunastotysięczną Antylopę, tenby w bogatych kupcach miejscowych nie poznał tych niemiłosiernych wojowników, którzy piętnaście lat temu spalili Chiavattę. Dzień schodził im po sklepach, warsztatach, biurach; wieczory spędzali w piwiarni «pod Złotem Słońcem» przy ulicy Grzechotników. Słuchając tych głosów trochę powolnych i gardłowych, tych: Mahlzeit! Mahlzeit! [13], tych flegmatycznych: Nun ja wissen Sie, Herr Müller, ist das aber möglich? [14], tych dźwięków kufli, szumu piwa, tych plusków przelanej piany na podłogę, widząc ten spokój, powolność, patrząc na te filisterskie [15], zalane tłuszczem twarze, na te rybie oczy, możnaby mniemać, iż się jest w jakiej piwiarni w Berlinie lub Monachjum, nie zaś na zgliszczach Chiavatty. Ale wszystko w mieście już było ganz gemüthlich [16], i o zgliszczach nikt nie myślał. Tego wieczoru ludność spieszyła oto do cyrku, raz dlatego, że po twardej pracy rozrywka jest rzeczą równie godziwą, jak przyjemną, powtóre, że mieszkańcy dumni byli z jego przyjazdu. Wiadomo, że cyrki nie zjeżdżają do lada mieściny, przybycie więc trupy hon. [17] M. Dean'a stwierdzało poniekąd wielkość i znaczenie Antylopy. Była jednak i trzecia, a może najważniejsza przyczyna ogólnej [18] ciekawości.
Oto Nr. 2-gi programu mówił, co następuje: «Spacer na drucie, zawieszonym na piętnaście stóp nad ziemią (z towarzyszeniem muzyki) wykona słynny gimnastyk Czerwony Sęp, sachem (wódz) Czarnych Wężów, ostatni potomek królów pokolenia i ostatni z pokolenia: 1) Spacer. 2) Skoki Antylopy. 3) Taniec i pieśń śmierci. Jeżeli gdzie, to w Antylopie ten «sachem» mógł obudzać najwyższe zajęcie. Hon. M. Dean opowiadał pod «Złotem Słońcem», iż przed piętnastu laty, w przejeździe do Santa Fe, znalazł na Planos de Tornado umierającego starego Indjanina z dziesięcioletnim chłopakiem. Stary umarł istotnie z ran i wycieńczenia, przed śmiercią jednak opowiedział, iż młody chłopiec był synem zabitego «sachema» Czarnych Wężów i następcą jego godności.
Trupa przygarnęła sierotę, który zczasem stał się pierwszym jej akrobatą [19]. Zresztą hon. M. Dean dopiero pod «Złotem Słońcem» dowiedział się, że Antylopa była niegdyś Chiavattą — i że słynny linochód będzie się popisywał na grobach ojców. Wiadomość ta wprowadziła dyrektora w doskonały humor, mógł bowiem teraz na pewno liczyć na great attraction [20], byle umiał tylko dobrze efekt [21] wyzyskać. Rozumie się, że filistry z Antylopy cisnęli się do cyrku, aby importowanym [22] z Niemiec żonom i synom, którzy ani razu w życiu nie widzieli Indjanina, pokazać ostatniego z Czarnych Wężów i powiedzieć: «Patrzcie, oto takich w pień wyrżnęliśmy przed laty piętnastu». Ach, Herr-Jeh! [23] — Miło jest usłyszeć taki wykrzyk podziwu zarówno z ust Amalchen [24], jak i małego Fryca. W całem też mieście powtarzano bezustanku: Sachem, sachem!
Dzieci od rana zaglądały przez szpary w deskach, z twarzami rozciekawionemi i przerażonemi zarazem, starsi zaś chłopcy, ożywieni już bardziej wojowniczym duchem, wracając ze szkoły, maszerowali groźnie, sami nie wiedząc, dlaczego to robią. Godzina ósma wieczór. Noc cudna, pogodna, gwiaździsta. Powiew z za miasta przynosi zapachy gajów pomarańczowych, które w mieście mieszają się z zapachem słodu. W cyrku bije łuna światła. Ogromne, smolne pochodnie, zatknięte przed główną bramą, palą się i kopcą. Powiew chwieje pióropuszami dymu i jaskrawego płomienia, który oświeca ciemne kontury [25] budowli. Jest to świeżo wzniesiona szopa drewniana, okrągła, ze śpiczastym dachem i z gwiaździstą amerykańską chorągwią na szczycie. Przed bramą tłumy, które nie mogły się dostać, lub nie miały za co kupić biletów, przypatrują się wozom trupy, a głównie płóciennej zasłonie wielkich drzwi wchodowych, na której wymalowana jest bitwa białych z czerwonoskórymi. W chwilach, w których zasłona się uchyla, widać oświecone wnętrze bufetu z setkami kufli szklanych na stole. Ale oto ściągają zasłonę na dobre, i tłum wchodzi. Puste przejścia między ławkami poczynają tętnić krokami ludzkiemi, i wkrótce ciemna, ruchliwa masa pokrywa wszystkie przejścia od góry do dołu. W cyrku widno jak w dzień, bo chociaż nie zdołano przeprowadzić do niego rur gazowych, natomiast olbrzymi żyrandol, złożony z pięćdziesięciu lamp naftowych, oblewa arenę [26] i widzów potokami światła. W tych blaskach widać opasłe, przechylone wtył dla folgi [27] podbródkom głowy piwoszów, młode twarze kobiece i śliczne, zdziwione buzie dziecinne, których oczy omal nie wychodzą nawierzch z ciekawości. Zresztą wszyscy widzowie mają miny ciekawe, zadowolone i głupie, jak zwykle publiczność cyrkowa. Wśród szmeru rozmów, przerywanych okrzykami: Frisch Wasser! frisch Bier! [28] — wszyscy z niecierpliwością oczekują zaczęcia. Nakoniec dzwonek się odzywa, ukazuje się sześciu masztalerzy [29] w palonych butach i staje w dwóch szeregach przy wejściu z areny do stajen. Przez te szeregi wpada rozhukany koń bez uzdy i siodła, a na nim jakby obłok muślinu, wstążek i tiulu. Jest to tancerka Lina. Rozpoczynają się harce przy odgłosie muzyki. Lina jest tak piękna, że młoda Mathilde, córka piwowara z Opuncia-Gasse, zaniepokojona jej widokiem, pochyla się do ucha młodego grocernika [30] Flossa z tejże ulicy i pyta zcicha: czy ją kocha jeszcze? Tymczasem koń galopuje i oddycha, jak lokomotywa, bicze klaskają, błazny, których kilku wpadło za tancerką, wrzeszczą i biją się po twarzach, tancerka miga, jak błyskawica; brawa się sypią. Co za przepyszne przedstawienie! Ale Nr. 1 mija prędko. Nadchodzi Nr. 2. Wyraz: sachem! sachem! przebiega z ust do ust między widzami. Na błaznów, bijących się ciągle po twarzach, nikt już nie zważa. Wśród ich małpich ruchów masztalerze wnoszą wysokie na kilkanaście stóp drewniane kozły i stawiają po dwóch stronach areny. Muzyka przestaje grać Yankee Doodle [31], a gra posępną arję Komandora z Don-Juana [32], zaciągają drut między kozłami. Nagle snop czerwonego bengalskiego światła pada od strony wejścia i oblewa krwawym blaskiem całą arenę. W tym to blasku ukaże się straszliwy sachem, ostatni z Czarnych Wężów. Ale cóżto?... Wchodzi nie sachem, jeno sam dyrektor trupy [33], hon. M. Dean. Kłania się publiczności i zabiera głos. Ma on zaszczyt prosić «łaskawych i szanownych gentlemanów [34] oraz piękne i niemniej szanowne ladies [35] o nadzwyczaj spokojne zachowanie się, niedawanie brawa i zupełną ciszę, albowiem wódz jest nadzwyczaj rozdrażniony i dzikszy, niż zwykle». Słowa te sprawiają niemiłe wrażenie — i dziwna rzecz, ci sami honoratiores [36] Antylopy, którzy przed piętnastu laty wycięli Chiavattę, doznają teraz jakiegoś nader niemiłego uczucia. Przed chwilą, gdy piękna Lina wykonywała swe skoki na koniu, cieszyli się, że siedzą tak blisko, tuż koło parapetu [37], skąd tak dobrze można wszystko widzieć, a teraz spoglądają z pewnem utęsknieniem na górne sfery [38] cyrkowe, i wbrew prawom fizyki znajdują, że im niżej, tem duszniej.
Ale ten sachem czyżby jeszcze pamiętał? Przecież wychował się od młodych lat w trupie hon. M. Dean'a, złożonej przeważnie z Niemców. Czyżby jeszcze nie zapomniał? Wydawało się to nieprawdopodobnem. Otoczenie i piętnaście lat zawodu cyrkowego, pokazywania sztuk, zbierania oklasków musiały wywrzeć swój wpływ.
Chiavatta, Chiavatta! A toż oni, Niemcy, także są nie na swojej ziemi, daleko od ojczyzny i nie myślą o niej więcej, niż na to business [39] pozwala. Przedewszystkiem trzeba jeść i pić. O tej prawdzie musi pamiętać zarówno każdy filister, jak i ostatni z Czarnych Wężów.
Rozmyślania te przerywa nagle jakiś dziki świst w stajniach – i na arenie ukazuje się oczekiwany niespokojnie sachem. Słychać krótki pomruk ciżby: «To on! to on!» — i potem cisza. Syczy tylko bengalski ogień, który przy wejściu palą ciągle. Wszystkie spojrzenia kierują się na postać wodza, który oto ma wystąpić w cyrku na grobach ojców. Indjanin zasługuje rzeczywiście, by nań patrzano. Wydaje się dumny, jak król. Płaszcz z białych gronostajów [40] — oznaka wodza — pokrywa jego wyniosłą postać i tak dziką, że przypomina źle oswojonego jaguara [41]. Twarz ma jakby wykutą z miedzi, podobną do głowy orła, a w tej twarzy świecą zimnym blaskiem oczy prawdziwie indyjskie, spokojne, niby obojętne a złowrogie. Wodzi on niemi po zgromadzeniu, jakby chciał sobie upatrzeć ofiarę. Bo zresztą uzbrojony jest od stóp do głów [42]. Na głowie jego chwieją się pióra, za pasem ma topór i nóż do skalpowania, w ręku tylko zamiast łuku trzyma długi drąg, który służy do chwytania równowagi podczas chodzenia po drucie. Zatrzymawszy się na środku sceny, nagle wydaje okrzyk wojenny. Herr Gott! [43] to okrzyk Czarnych Wężów. Ci, którzy wycinali Chiavattę, pamiętają dobrze to straszne wycie — i co dziwniejsza, ci, którzy przed piętnastu laty nie ulękli się tysiąca tak wyjących wojowników, pocą się teraz przed jednym. Ale oto dyrektor zbliża się do wodza i mówi do niego, jakby chciał go ułagodzić i uspokoić. Dziki zwierz uczuł munsztuk [44] — namowa skutkuje, bo po chwili sachem kołysze się już na drucie. Zapatrzony w żyrandol naftowy, postępuje naprzód. Drut ugina się silnie; chwilami nie widać go wcale, a wtedy Indjanin zdaje się wisieć w powietrzu. Idzie jakby pod górę; jeszcze postępuje naprzód, cofa się i znów idzie, chwytając równowagę. Wyciągnięte jego ręce, pokryte płaszczem, wyglądają, jak olbrzymie skrzydła. Chwieje się!... pada! — nie! Krótkie, urwane brawo zrywa się, jak wicher, i milknie. Twarz wodza staje się coraz groźniejsza. W jego wzroku, utkwionym w lampy naftowe, błyszczy jakieś straszne światło. W cyrku niepokój, ale ciszy nikt nie przerywa. Tymczasem sachem zbliża się do drugiego końca drutu — staje — i niespodzianie z ust jego wyrywa się pieśń wojenna.
Szczególna rzecz! Wódz śpiewa po niemiecku. Ale łatwo to zrozumieć. Pewno zapomniał języka Czarnych Wężów. Zresztą nikt na to nie zważa. Wszyscy słuchają pieśni, która wzmaga się i potężnieje. Jest to pół śpiew, pół jakieś wołanie niezmiernie żałobne, dzikie i chrapliwe, pełne drapieżnych akcentów.
Słychać słowa następujące: «Po wielkich deszczach, co rok pięciuset wojowników wychodziło z Chiavatty na ścieżki wojny, lub na wielkie łowy wiosenne. Gdy wracali z wojny, zdobiły ich skalpy; gdy wracali z łowów, przywozili mięso i skóry bawole, a żony witały ich z radością i tańczyły na cześć Wielkiego Ducha [45].
«Chiavatta była szczęśliwa! Niewiasty pracowały w wigwamach [46], dzieci wzrastały na piękne dziewczęta i dzielnych wojowników. Wojownicy umierali na polu sławy i szli polować z duchami ojców do srebrnych gór. Topory ich nie broczyły się nigdy w krwi niewiast i dzieci, bo wojownicy Chiavatty byli szlachetnymi mężami. Chiavatta była potężną. Aż przyszły blade twarze z za mórz dalekich i wrzuciły ogień do Chiavatty. Bladzi wojownicy nie pokonali Czarnych Wężów w boju, ale zakradli się nocą, jak szakale [47], i noże ich zbroczyły się w piersiach uśpionych mężów, niewiast i dzieci.
«I oto niema Chiavatty, bo na jej miejsce biali wznieśli swoje kamienne wigwamy. Wymordowane pokolenie i zniszczona Chiavatta wołają o zemstę».
Głos wodza stał się chrapliwy. Teraz, kołysząc się na tym drucie, wydawał się, jak jakiś czerwony archanioł zemsty, unoszący się nad głowami ciżby ludzkiej. Sam dyrektor widocznie był zaniepokojony. W cyrku zrobiła się śmiertelna cisza. Wódz wył dalej:
«Z całego pokolenia zostało jedno dziecko. Było ono małe i słabe, ale przysięgło duchowi ziemi, że się zemści. Że ujrzy trupy białych mężów, niewiast, dzieci — pożogę, krew!...» Ostatnie słowa zmieniły się w ryk wściekłości. Po cyrku poczęły się zrywać szmery, podobne do nagłych powiewów wichru. Tysiące pytań bez odpowiedzi cisnęły się do głów. Co zrobi ten wściekły tygrys? co zapowiada? jak dokona zemsty? — on? — sam jeden? — zostać, czy uciekać? czy się bronić — i jak? — Was ist das? was ist das? [48] — rozległy się wystraszone głosy kobiece.
Nagle nieludzkie wycie wyrwało się z piersi wodza, zakołysał się silniej, wskoczył na drewniany kozieł, stojący pod żyrandolem, i wzniósł drąg. Straszna myśl przeleciała, jak błyskawica, przez głowy: rozbije świecznik i zaleje cyrk potokami płonącej nafty. Z piersi widzów wyrwał się jeden okrzyk. Ale cóżto? Z areny wołają: stój! stój!... Wodza niema! zeskoczył, znikł w wyjściu. Nie spalił cyrku? Gdzież się podział? Oto wychodzi, wychodzi znowu, zziajany, zmęczony, straszny. W ręku niesie blaszaną miskę i, wyciągając ją ku widzom, mówi błagalnym głosem: Was gefällig für den letzten der Schwarzen Schlangen!... [49] Kamień spada z piersi widzów. Więc to wszystko było w programie, więc to była sztuka dyrektora, efekt? Sypią się półdolary i dolary. Jakże odmówić ostatniemu z Czarnych Wężów — w Antylopie, na zgliszczach Chiavatty! Ludzie mają serce.
Po przedstawieniu sachem pił piwo i jadł knedle «pod Złotem Słońcem». Otoczenie wpływ widocznie wywarło. Zyskał wielką popularność w Antylopie, zwłaszcza u kobiet. Robiono nawet plotki...





  1. Teksas — najdalej ku południo-zachodowi położony i największy ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej;
  2. por. str. 4, uw. 1; (Przypis własny Wikiźródeł Przypis z tejże strony: Minstrel a. menestrel (z łać.) — w wiekach średnich poeta lub muzyk, który układał pieśni i śpiewał je na zamkach rycerskich. Tu: śpiewak, pieśniarz (żartobl.);)
  3. nazwa rodowa jednego z plemion indyjskich;
  4. terytorjum — obszar ziemi.
  5. Traktat — układ, umowa;
  6. skalp (z ang.) — skóra zdarta z włosami z głowy zabitego wroga, jako trofeum u Indjan.
  7. Eksploatacja (z franc.) — ciągnienie zysków z czego, użytkowanie;
  8. Lynch (czyt. lincz., z ang., pono od nazwiska Jana Lynch) — prawo zwyczajowe w Stanach Ameryki Północnej natychmiastowego sądu i egzekucji nad przestępcami, dokonywanych przez samą ludność;
  9. Tagblatt (niem.) — dziennik;
  10. Montagsrevue (niem.) — przegląd poniedziałkowy;
  11. filantropijny (z greck.) — dobroczynny;
  12. prelegent (z łać.) — wygłaszający publiczny odczyt, wykład.
  13. Mahlzeit (niem.) — pora jedzenia; obiad, wieczerza; tu — tradycyjne pozdrowienie, którem Niemcy witają się podczas jedzenia;
  14. ależ wie pan, panie Müller, czy to jest możliwe? (niem.);
  15. filisterski, przym. od filister (niem.) — samolubny, wygodniś, obojętny na dobro ogółu — tu: pospolity, samolubny;
  16. ganz gemüthlich (niem.) — zupełnie miło, przytulnie;
  17. hon. (skrócone z honourable, ang.) — szanowny, czcigodny.
  18. Lepiej: powszechnej;
  19. akrobata (z greck.) — linochód, skoczek, gimnastyk;
  20. great attraction (ang.) — wielka atrakcja;
  21. efekt (z łać.) — wrażenie.
  22. Importować (z łać.) — przywozić, sprowadzać z zagranicy;
  23. Ach, Herr Jeh (niem.) — Ach, Panie Jezu!;
  24. Amalchen (niem.) — Amelka;
  25. kontur (franc., z włosk.) — linje, ograniczające przedmiot, zarys.
  26. Por. str. 12, uw. 2; (Przypis własny Wikiźródeł Przypis z tejże strony: arena (z łać.) — środek cyrku, przeznaczony do popisów;)
  27. folga (z niem.) — wytchnienie, ulga, odpoczynek;
  28. frisch Wasser, frisch Bier (niem.) — świeża woda, świeże piwo;
  29. por. str. 15, uw. 3. (Przypis własny Wikiźródeł Przypis z tejże strony: masztalerz (z niem.) — dozorca nad stajnią i końmi, stajenny;)
  30. Grocernik (z ang.) — właściciel sklepu z różnorodnemi towarami;
  31. por. str. 11, uw. 2; (Przypis własny Wikiźródeł Przypis z tejże strony: Yankee-Doodle (czyt. Janki-Dudl) — nazwa dawniejszego śpiewu narodowego Amer. Półn.;)
  32. Don Juan — słynna opera Mozarta;
  33. trupa — towarzystwo aktorów;
  34. gentleman (ang.) — pan;
  35. lady, l.mn. ladies (ang.) — pani.
  36. Honoratiores (z łać.) — dostojnicy;
  37. por. str. 12, uw. 3; (Przypis własny Wikiźródeł Przypis z tejże strony: parapet (z włosk.) — poręcz a. deska, mocno przytwierdzona, służąca do oparcia się przy patrzeniu z miejsca wzniesionego.)
  38. sfera (z greck.) — tu: strefa, piętro;
  39. business (ang.) — interes, handel.
  40. Gronostaj — gatunek łasicy, z futrem cennem, używanem do ozdoby;
  41. jaguar (z jęz. Indjan Guarani w Ameryce Południowej) — tygrys amerykański;
  42. poprawnie: do głowy;
  43. Herr Gott (niem.) — Panie Boże! O Boże!;
  44. munsztuk (z niem.) — wędzidło, przyrząd do kiełznania koni.
  45. Tak nazywają Indjanie Boga.
  46. Wigwam — chata Indjan Ameryki Północnej, okryta skórą bawolą;
  47. szakal (z tureck.) — zwierzę drapieżne z rodzaju psów.
  48. Co to jest? Co to jest? (niem.);
  49. Co łaska dla ostatniego z Czarnych Wężów (niem.).




Zobacz też


 
Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.