Sen nocy letniej (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt czwarty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sen nocy letniej |
Rozdział | Akt czwarty |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | A Midsummer Night's Dream |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Tytania. Na łoże z kwiatów przyjdź tu do kochanki,
Niech się z twem pięknem obliczem popieszczę,
Głowę twą lśniącą ustroję w róż wianki,
Tługie twe uszy wycałuję jeszcze.
Denko. Gdzie Groszkowy Kwiatek?
Groszkowy Kwiatek. Jestem.
Denko. Podrap mnie w głowę, Groszkowy Kwiatku! A gdzie monsieur Pajęczynka?
Pajeczynka. Jestem.
Denko. Monsieur Pajęczynko, dobry monsieur, weź w rękę twój oręż i zabij mi czerwonogiego bąka na wierzchołku ostu i, dobry monsieur, przynieś mi miodowy jego pęcherzyk. Tylko bądź ostrożny w tej wyprawie, a nadewszystko, dobry monsieur, daj baczność, żeby nie pękł pęcherzyk, bo byłoby mi bardzo przykro, gdybym cię zobaczył osmarowanego miodem. Gdzie monsieur Musztardka?
Musztardka. Jestem.
Denko. Daj rączkę, monsieur Musztardko. Tylko proszę, bez ceremonii, dobry monsieur.
Musztardka. Co pan rozkaże?
Denko. Nic, dobry monsieur, tylko, żebyś pomógł drapać mnie kawalerowi Pajęczynce. Muszę zajrzeć do balwierza, bo zdaje mi się, że jestem okrutnie włochaty na twarzy, a tak jestem delikatnym osłem, że byle mnie włosek załechtał, muszę się drapać.
Tytania. Czy chciałbyś słuchać muzyki, kochanku?
Denko. Mam ja niezgorsze ucho do muzyki. Niech mi zagrają w bębenek i fujarkę.
Tytania. Powiedz, mój słodki, cobyś chciał na obiad?
Denko. A jużci miarkę obroku. Chętniebym przegryzł dobrego, suchego owsa. Zdaje mi się także, że wielki mam apetyt na wiązkę siana. Niema jak dobre, pachnące siano!
Tytania. Mam śmiałą wróżkę, która pójdzie szukać
Świeżych orzechów w śpichlerzu wiewiórki.
Denko. Wolałbym raczej garść lub dwie garście suchego grochu. Ale nakaż, proszę, twoim ludziom, żeby mi nie przeszkadzali, bo czuję wielką do snu ekspozycyę.
Tytania. Śpij! Ja cię w moje owinę ramiona,
A wy, me wróżki, wszystkie się oddalcie.
Tak powój w czułe swe uściski bierze
Wonny wiciokrzew; twarde palce wiązu
Tak bluszcz pierścieniem swych gałązek ściska.
O, jak cię kocham! szaleję za tobą! (Usypiają).
Oberon. Witaj, Robinie! Spojrzej, co za widok!
Nad jej szaleństwem już litość mnie bierze,
Bo gdym przed chwilą spotkał ją za lasem,
Dla tego durnia zbierającą zioła,
W gniewie, surowem skarciłem ją słowem,
Włochate bowiem skronie tego osła
Ubrała w wonny świeżych kwiatów wianek,
A rosa, która czasami błyszczała
Na pączkach, niby wschodnich pereł sznurek,
Teraz świeciła w pięknych kwiatów oku
Jak łzy żałoby nad wielką ich hańbą.
Gdym wyrzutami gniew mój zaspokoił,
O przebaczenie prosiła w pokorze,
Więc zażądałem pazia, jej podrzutka,
Posłuszna, jedną z swych wróżek posłała,
Aby pacholę przywiodła natychmiast
Do mojej w wróżek królestwie altany.
Już mam to chłopię; aby jej zapłacić,
Tę hydną z oczu jej zdejmę ułudę.
Ty, dobry Puku, pożyczoną głowę
Zdejm z ateńskiego ramion czeladnika,
Ażeby razem z innymi zbudzony
Mógł z nimi także do Aten powrócić,
O wszystkich nocy tej wypadkach myśleć
Jak o marzeniu tylko nieprzyjemnem.
Lecz naprzód wróżek królowę wyzwolę.
Bądź, jak przód byłaś, niech obłęd uleci,
Niech oko twoje będzie, jak przód było;
Dyany pączek śród Kupida kwieci
Dokona cudu czarów swoich siłą.
Zbudź się, Tytanio, z długiego uśpienia!
Tytania. Ach, Oberonie, jak straszne marzenia!
Toż mi się zdało, że kochałam osła.
Oberon. To twój kochanek.
Tytania. Jakże się to stało?
Jak się nim teraz duszą brzydzę całą!
Oberon. Cicho! Robinie, odejm mu tę głowę.
Teraz, Tytanio, niech twoja muzyka
Na pięciu śpiących głęboki sen zleje,
Nie do snu, ale do śmierci podobny.
Tytania. Zmysł ich, muzyko, snem owioń głębokim!
Puk. Zbudzony, własnem twem patrz głupiem okiem!
Oberon. Uderz, muzyko! (cicha muzyka) Twą dłoń daj mi drogą,
Kolebkę śpiących lekką trąćmy nogą,
Bo przyjaźń w dawnej wróciła nam mocy.
W książęcym domu jutro, o północy,
Błogosławieństwa poniesiem życzenia
Na wszystkie jego przyszłe pokolenia,
A z Tezeuszem dwie kochanków pary
Złączą się węzłem miłości i wiary.
Puk. Królu wróżek, już skowronek
Wita pieśnią blizki dzionek.
Oberon. Więc ze smutkiem i milczeniem
Za niknącym gońmy cieniem;
Prędzej świat oblecim wkoło
Niż księżyca błędne czoło.
Tytania. Lećmy, królu! powiesz w locie,
Jakim sen mnie ujął cudem
Między śmiertelników ludem
Na niegodnym wróżki błocie.
Tezeusz. Niech gajowego przywoła z was jeden,
Bo po obrzędzie święta dokonanym,
Gdy cały ranek swobody nam został,
Niech moja droga usłyszy muzykę
Moich ogarów. W zachodniej dolinie
Niech je natychmiast strzelcy rozsforują.
Idźcie, powtarzam, szukać gajowego.
Piękna królowo, z tamtej góry szczytu
Ogarów moich usłyszysz muzykę
Z odgłosem echa dźwięcznie pomięszaną.
Hippolita. Byłam obecną, gdy Alcyd z Kadmusem,
W kretyjskich górach, z sforą psów spartańskich,
Razem polować na niedźwiedzia wyszli.
Nigdym równego nie słyszała grania,
Bo oprócz lasów, niebiosa i rzeki,
Wszystko się jednym zdało tylko brzękiem,
Nigdym słodszego nie słyszała grzmotu.
Rozstroju głosów harmoniczniejszego.
Tezeusz. Moje ogary spartańskiej są rasy,
Tak cętkowane i tak są wargate,
Uszy ich rosę zmiatają poranną,
Nogi ich krzywe, jak tesalskich byków
Wielkie podgardla; powolne są w biegu,
Ale ich głosy jak dzwonki dobrane.
Nigdy się milsze nie żeniło granie
Z krzykami strzelców i rogów odgłosem
W Lacedemonie, Krecie lub Tesalii.
Usłyszysz sama. — Lecz cóż to za nimfy?
Egeusz. To moja córka uśpiona, mój królu,
To jest Lizander, a przy nim Demetryusz,
A to Nedara córka jest, Helena.
Dziwię się, co ich zebrało tu razem,
Tezeusz. Pewno o świcie wyszli, by obchodzić
Majowe święto, i tu pośpieszyli
Blasku naszemu przydać orszakowi.
Lecz, Egeuszu, czy nie dziś Helena
Ma nam swój wybór stanowczo objawić?
Egeusz. Tak jest, dziś, królu.
Tezeusz. Idź więc, a każ strzelcom,
Aby ich rogów zbudzili odgłosem.
Tezeusz. Dzień dobry! Święty minął już Walentyn,
A dziś dopiero ptaszki się tu parzą?
Lizander. Przebacz mi, królu! (Klękają wszyscy przed Tezeuszem).
Tezeusz. Tylko proszę, wstańcie.
Wiem, że was miłość zrobiła wrogami,
Skądże ta zgoda? Jaką mogła sprawą
Nienawiść starej wyrzec się zazdrości,
I bez obawy spać przy nienawiści?
Lizander. Nie mogę, królu, jasno odpowiedzieć,
Napół uśpiony, a napół zbudzony.
Sam nie wiem, w jaki przybyłem tu sposób,
Lecz mi się zdaje — chciałbym prawdę wyznać —
Lecz tak jest, teraz sobie przypominam,
Z Hermiąm tu przybył; myślą było naszą
Opuścić miasto, aby się ratować
Od ateńskiego prawa surowości.
Egeusz. Skończ, dosyć na tem! Niech na jego głowę
Cała surowość praw ateńskich spadnie.
Chcieli ucieczką skraść nam, Demetryuszu,
Tobie małżonkę, a mnie moją wolę,
Aby ma córka żoną twoją była.
Demetr. Z ust się Heleny dowiedziałem, królu,
O ich ucieczce, a wściekłością gnany,
Do tego gaju pobiegłem za nimi,
A miłość za mną pognała Helenę.
Lecz teraz, królu, nie wiem, jaką siłą,
Siłą cudowną, miłość ma dla Hermii
Jak śnieg stopniała, zdaje mi się teraz
Jak przypomnieniem błyszczącego cacka,
Za którem w mojem dzieciństwie goniłem.
Dziś moją wiarą, serca mego cnotą,
Jedynem celem, ócz moich rozkoszą,
Helena tylko. Nim ujrzałem Hermię,
Helenie, królu, byłem zaręczony;
Jak chory, miłym wzgardziłem pokarmem,
Dzisiaj, zdrowemu, smak rodzimy wrócił,
Kocham go, pragnę, za nim tylko wzdycham,
I odtąd wierny będę mu na zawsze.
Tezeusz. Szczęsne spotkanie, piękni kochankowie!
Resztę powieści wysłuchamy później.
Na przekor twojej woli, Egeuszu,
W jednej świątyni, wkrótce z nami razem
Wiecznym łańcuchem zwiążem dwie te pary.
Zbyt jest już późno; nasze polowanie
Do stosowniejszej odkładamy pory.
Teraz do Aten. Trzech mężów, trzy żony
W dniu jednym ślubne przywdzieją korony.
A więc do Aten spieszmy, Hippolito.
Demetr. Wszystko mi zda się małe i niejasne,
Jak góry w dali zdają się obłokiem.
Hermia. Mnie się znów wszystko wydaje podwójne,
Jak każdem okiem osobno widziane.
Helena. Jak znaleziony klejnot, mój Demetryusz,
Zda mi się moim i znowu nie moim.
Demetr. Myślę, że śpimy i marzymy spoinie.
Jesteścież pewni, że książę był z nami,
Że nam dał rozkaz, aby za nim spieszyć?
Hermia. Był tu z mym ojcem.
Helena. I z swą Hippolitą.
Lizander. I do świątyni woła nas za sobą.
Demetr. Więc idźmy za nim, to nie sen był marny.
W drodze marzenia nasze opowiemy.
Denko. Jak przyjdzie na mnie kolej, zawołajcie mnie, a odpowiem. Pierwsze moje słowa są: Przepiękny Piramie! — Hola, ho! Piotrze Pigwo! Fujarko, naprawiaczu miechów! Ryjaku, kotlarzu! Głodziku! Jak Bóg żywy, uciekli, a zostawili mnie śpiącego. Przedziwne miałem widzenie. Miałem sen, a żaden ludzki dowcip nie wypowie, co to za sen był. Człowiek, coby chciał sen ten wytłómaczyć, po prostu byłby osłem. Zdawało mi się, że byłem — nikt nie potrafi zgadnąć, czem byłem. Zdawało mi się, że byłem i zdawało mi się, że miałem. Ale ktoby się podjął powiedzieć, co mi się zdało, że miałem, ten po prostu byłby pstrokatym błaznem. Oko ludzkie nie słyszało, ucho ludzkie nie widziało, ręka ludzka niezdolna posmakować, język pojąć, a serce wypowiedzieć, co mi się śniło. Namówię Piotra Pigwę, żeby o tym śnie napisał balladę, tytuł jej będzie: Sen Denka, bo jest bezdenna, a zaśpiewam ją przy końcu sztuki, w przytomności księcia. Być nawet może, że dla dodania jej krasy, zanucę ją nad umarłą Tyzbe (wychodzi).
Pigwa. Czyście posłali do domu Denka? Czy wrócił?
Głodzik. Ani słychu o nim. Bez wątpienia leży gdzieś zaczarowany.
Fujarka. Jeśli nie wróci, krucho z naszą sztuką; bez niego kroku nie ruszy, czy nie prawda?
Pigwa. Bez niego wszystko przepadło, bo niema w Atenach drugiego człowieka, coby mógł przedstawić Pirama.
Fujarka. Nie, niema. On ma po prostu najbystrzejszy dowcip ze wszystkich czeladników ateńskich.
Pigwa. A do tego najpokaźniejszą postawę; a co do słodyczy głosu, to drugi słowik.
Fujarka. Należało ci powiedzieć: to drugi lew, bo słowik, odpuść Boże, to rzecz do niczego. (Wchodzi Cichy).
Cichy. Mości panowie, książę wraca ze świątyni, gdzie w dodatku odbył się ślub dwóch lub trzech pań i panów. Gdyby nam się udało przedstawić naszą sztukę, wyszlibyśmy wszyscy na ludzi.
Fujarka. O słodki waligóro Denko! gdzie jesteś? Tak więc, straciłeś pół-złotka na dzień, przez całe życie. Nie uszedłby pół-złotka na dzień, bo dałbym się powiesić, gdyby mu książę nie dał pół-złotka na dzień za odegranie Pirama. Zarobiłby je uczciwie; pół-złotka na dzień za Pirama, albo nic. (Wchodzi Denko).
Denko. Gdzie moje chłopaki? gdzie moje serduszka?
Pigwa. Denko! o dniu waleczny! o szczęśliwa godzino!
Denko. Mości panowie, mógłbym wam cuda opowiadać, ale nie pytajcie, co to za cuda, bo jeśli wam powiem słówko, nie jestem Ateńczykiem. Opowiem wam jednak wszystko słowo w słowo, jak się stało.
Pigwa Opowiedz, słodki Denko.
Denko. O mnie ani słowa. Wszystko co wam powiem jest, że książę już po obiedzie. Zbierzcie wszystkie wasze rupiecie; dobre tasiemki do bród, nowe wstążki do trzewików. Zbierzcie się co prędzej w pałacu; niech każdy odczyta swoją rolę, bo mówiąc krótko a węzłowato, sztuka nasza jest preferowaną. Na każdy przypadek niech Tyzbe weźmie świeżą bieliznę, a ten, co gra lwa rolę, niech nie obcina paznokci, bo muszą wisieć, jak lwie pazury. A prócz tego, najdrożsi aktorowie, nie jedzcie ani cebuli ani czosnku, bo z ust waszych mają wychodzić słodkie oddechy, i nie wątpię, że ktobądź je usłyszy, przyzna, że słodka to komedya. Dość słów na teraz, idźmy! (Wychodzą).