Sen nocy letniej (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Sen nocy letniej
Rozdział Akt piąty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. A Midsummer Night's Dream
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIĄTY.
SCENA I.
Ateny. Pokój w pałacu Tezeusza.
(Wchodzą: Tezeusz, Bippolita, Filostrat, Panowie i Orszak).

Hippolita.  Powieść kochanków dziwna mi się zdaje.
Tezeusz.  Więcej w niej dziwu, niż prawdy, i nigdy
W te czarodziejskie bajki nie uwierzę.
Mózg zakochanych i szalonych kipi,
Kształtuje formy, których zimny rozum

Nigdy pochwycić i pojąć nie zdoła.
Każdy poeta, lunatyk, kochanek
Jest wyobraźni i marzenia dzieckiem.
Ten widzi dyabłów więcej, niż ich w piekle —
To waryat; równie szalony kochanek
Widzi w murzynce Heleny urodę;
Oko poety, w uniesienia szale,
Z nieba na ziemię, z ziemi w niebo patrzy,
Rzeczy nieznane wyobraźnią stwarza,
A pióro jego powietrznej nicości
Imię i miejsce pobytu wyznacza.
Zwykły to figiel silnej wyobraźni,
Że kiedy w sobie radość jaką czuje,
I posła widzi, który ją przynosi,
A gdy w ciemności trwoga ją ogarnie,
Łatwo niedźwiedzia w każdym ujrzy krzaku.
Hippolita.  Ich powieść jednak o cudach tej nocy,
O niepojętych uczuć ich przemianach,
Coś pewniejszego, jak marzenie znaczy,
Rzeczywistości wielkie ma pozory,
Mimo dziwactwa i swej cudowności.

(Wchodzą: Demetryusz, Lizander, Hermia i Helena).

Tezeusz.  Ale patrz, pełni wesela przychodzą.
Niech zawsze radość, moi przyjaciele,
I świeża miłość mieszka w sercach waszych!
Lizander.  A wierniej jeszcze niechaj towarzyszy
Waszym przechadzkom, biesiadom i łożu!
Tezeusz.  Jakimże tańcem, jaką maskaradą
Wiek nieskończony trzech godzin zapełnim
Od końca uczty do chwili spoczynku?
Gdzie mistrz zwyczajny zabaw naszych teraz?
Co ma pod ręką? Czy ma jaką sztukę,
By zmniejszyć nasze trzygodzinne męki?
Gdzie jest Filostrat?
Filostrat.  Na rozkazy, królu.
Tezeusz.  Jak wieczór skrócisz? Jaką maskaradą,
Lub jakim tańcem? Zabawy nam trzeba,
Aby oszukać krok czasu leniwy.

Filostrat.  Oto spis, królu, gotowych rozrywek,
Spojrzej i wybierz, od czego mam zacząć.

(Podaje papier).

Lizander  (czyta). „Bitwa Centaurów z harf towarzyszeniem,
Przez ateńskiego śpiewana rzezańca“.
Tezeusz.  Sam ją kochance mej opowiedziałem
Na chwałę mego krewnego Alcyda.
Lizander  (czyta). „Szalona wściekłość pijanych Bachantek,
Trackiego wieszcza szarpiących w kawałki“.
Tezeusz.  Stary to przedmiot; widziałem go dawniej,
Gdy Teb zwycięzca wróciłem do Aten.
Lizander  (czyta). „Płacz Muz dziewięciu nad śmiercią nauki,
Umarłej z głodu niedawnymi czasy“.
Tezeusz.  To jakaś ostra musi być satyra,
Nie dla niej pora przy ślubnych jest godach.
Lizander  (czyta). „Śmieszna tragedya, krótka ale nudna,
Tyzby, kochanki młodego Pirama“.
Tezeusz.  Krótka a nudna? Tragedya a śmieszna?
A więc śnieg czarny albo lód gorący?
Jak potrafimy zgodzić tę niezgodę?
Filostrat.  Sztuka to, królu, długa na słów dziesięć,
A chociaż nigdy krótszej nie widziałem,
O słów mi dziesięć za długą się zdaje,
Dlatego nudna. Na swojem w niej miejscu
Niema jednego słowa lub aktora.
Że to tragedya, królu, trudno wątpić,
Skoro w niej Piram z własnej ginie ręki.
Gdym próby słuchał, oczy me, wyznaję,
Łzami zabiegły, ale łez weselszych
Nigdy śmiech z ludzkich źrenic nie wycisnął.
Tezeusz.  Jacy tę sztukę grają aktorowie?
Filostrat.  Tłum twardoręki tutejszej czeladzi,
Której mózg nigdy dotąd nie pracował,
A która dzisiaj, na królewskie gody,
Do niećwiczonej wbiła rzecz pamięci.
Tezeusz.  Będziem jej słuchać.
Filostrat.  Nie, szlachetny panie;
Znam całą sztukę, licha to ramota,

Na twą cześć w pocie czoła wyuczona,
Chyba że mogą chwilę cię zabawić
Dobre ich chęci.
Tezeusz.  Pragnę widzieć sztukę,
Bo co powinność w hołdzie nam przynosi,
W prostocie ducha, zawsze jest przyjemne.
Zabierzcie miejsca; wprowadzić aktorów.

(Wychodzi Filostrat).

Hippolita.  Nie lubię patrzeć na bezsilny mozół,
Upadający pod służby ciężarem.
Tezeusz.  Nic podobnego nie zobaczysz, droga.
Hippolita.  Wszak nam powiedział, że to nad ich siły.
Tezeusz.  Tem więcej łaski za nic im dziękować.
Zabawą dla nas będą ich usterki;
A gdzie się potknie gorliwość uboga,
Chęci, nie talent wzgląd szlachetny sądzi.
W moich podróżach nieraz mnie uczeni
Wypracowaną chcieli witać mową,
Gdy na mój widok drżeli i blednęli,
Gdy milkli w środku okrągłych peryodów,
Bo im strach słowa w gardle zatrzymywał,
I nie dozwalał skończyć komplementu,
Ich mi milczenie było pozdrowieniem;
Bo w przerażeniu skromniej gorliwości
To samo czytam, co w szumnych wyrazach,
Z nazbyt śmiałego płynących języka;
Milcząca miłość i niema prostota
Najwymowniejsze dla mojej są duszy.

(Wchodzi Filostrat).

Filostrat.  Łaskawy panie, prolog już gotowy.
Tezeusz.  Niech wejdzie.

(Przy odgłosie trąb i rogów wchodzi Prolog).

Prolog.  Jeżeli was obrazim, to w naszej jest myśli;
Pokazać żeśmy bawić was nie nudzie przysli,
Ubogiem przedstawieniem sztuki naszej wątku,
I to jest szczery koniec naszego początku.
Rozważcie to. Przychodzim tylko na przekorę;
Nie przychodzim, by w dobrą ucieszyć was porę,

To nasz cel. By wesele w sercach wam obudzić
Nie jesteśmy tu; żeby na chwilę was nudzić
Gotowi aktorowie, a sztuki swej tokiem
Wyłożą, co przed waszem przesunie się okiem[1].

Tezeusz.  Ten zuch nie zważa na punkta.
Lizander.  Jechał na swoim prologu, jak dziki źróbek; nie wie, co to jest stanąć. Dobra nauka, miłościwy panie: nie dość jest mówić, trzeba jeszcze mówić jak należy.
Hippolita.  To prawda. Grał na swoim prologu, jak dziecko na fujarce; dźwięk, tylko że bez ładu.
Tezeusz.  Mowa jego podobna jest do powikłanego łańcucha; nie brak żadnego ogniwa, ale wszystko w nieporządku. Lecz co dalej?

(Wchodzą: Piram i Tyzbe, Mur, Światło księżyca i Lew w pantominie).

Prolog.  Ten widok może trochę zadziwia słuchaczy,
Ale prawda niebawem wszystko wytłómaczy.
Ten mąż jest to Piramus, jeśli chcecie wiedzieć,
że dama ta Tyzbe, mogę wam powiedzieć.
Ten człek, którego wapno, jak widzicie, bieli,
To lichy mur, co biednych kochanków tych dzieli.
Jeśli muszą przez szpary jego nieszczęśliwi
Do ucha sobie szeptać, niech was to nie dziwi.
Ten znowu z psem, latarnią i tą wiązką cierni
Przedstawia blask księżyca; kochankowie wierni
Przy tym blasku księżyca poprzysięgli sobie
Odbyć miłosny sobór na Ninusa grobie.
W końcu, ta straszna bestya, co się lew nazywa,
Gdy w nocy, ufna Tyzbe, pierwsza tam przybywa,

Spłoszył ją swoim rykiem, i gdy pełna trwogi
Uciekała co prędzej, płaszcz jej spadł wśród drogi,
A lew go krwawą paszczą czerwono pomazał.
Gdy się wysmukły młodzian Piramus pokazał,
Znajdując wiernej Tyzby płaszcz zamordowany,
Swój miecz krwawy, występny, jakby opętany,
Niby rożen w głębiny piersi swoich wcisnął,
Skąd strumień krwi gorącej na powietrze trysnął.
Tyzbe, pod morwą skryta, kiedy powróciła,
Miecz kochanka z rozpaczy w sercu utopiła.
Teraz lew, blask księżyca, mur, dwaj kochankowie,
Każdy, jak przyjdzie kolej, resztę wam opowie

(Wychodzą: Prolog, Tyzbe, Lew i Światło księżyca).

Tezeusz.  Dziwnoby mi było, gdyby lew przemówił.
Demetr.  Nic w tem dziwnego przecie, mój królu. Dlaczegóżby lew nie mógł mówić, gdy mówi tylu osłów.

Mur.  Wypadło, żem jest murem w izbie tej, panowie,
Ja, kotlarz, co Ryjakiem naprawdę się zowię,
A mur, proszę pamiętać, nie nowy lecz stary,
W którym czas porysował szczeliny i szpary.
Przez jedną taką szparę kochankowie stali,
Nieraz sobie miłosne sekreta szeptali.
Ten kamień i to wapno jasno wam dowodzi,
Żem to ja tym jest murem; nikt tu was nie zwodzi.
Niebawem usłyszycie przez tę moją szparę,
Szepczącą sobie miłość zakochaną parę.

Tezeusz.  Któżby lepszej wymagał mowy od kłaków i wapna?
Demetr.  To najdowcipniejsza ściana, o jakiej zdarzyło mi się słyszeć.
Tezeusz.  Piram zbliża się do muru, słuchajmy! (Wchodzi Piram).

Piram.  Nocy ciemna, owita w czarne prześcieradło,
Nocy, co jesteś wszędzie, gdzie słońce nie padło,
O nocy, nocy, nocy! Biada, biada, biada!
Podobno w mojej Tyzby pokaże się zdrada.
O, murze, słodki murze! o, murze kochany,
Co dzielisz moje pola i ojca jej łany,
Pozwól mi przez twą szparę, mureczku mój drogi,
Po drugiej stronie okiem szukać mej niebogi.

(Mur podnosi otwarte palce).

Dzięki! Niech za to Jowisz podpiera cię stale!
Co ja widzę? Niestety, nie widzę nic wcale.
Skoroś moje skrył szczęście, murze zły i podły,
Przeklęte twe kamienie, co mnie tak zawiodły!

Tezeusz.  Zdaje mi się, że mur, jeżeli ma serce, powinien przekleństwem na przekleństwo odpowiedzieć.
Denko.  Nie, nie, najjaśniejszy panie, nie powinien. Po słowach „co mnie tak zawiodły“! jest kolej na Tyzbe, Ma wejść teraz, a ja mam na nią czatować przez szparę. Zobaczycie, że wszystko się stanie, słowo w słowo, jak wam powiedziałem. Czy widzicie? Nadchodzi. (Wchodzi Tyzbe).

Tyzbe.  O murze, już ty nieraz słyszałeś me łkanie,
Gdy przyszło z Piramusem bolesne rozstanie.
Wiśniowemi ja nieraz ogrzałam ustami
Te kamienie, wiązane wapnem i kłakami.
Piram.  Widzę głos, hej, do szpary! czy mi się nie zdarzy
Dosłyszeć chciwem uchem Tyzby mojej twarzy.
Tyzbe!
Tyzbe.  Drogi! bo myślę, że to ty, Piramie?
Piram.  Myśl, co chcesz, ale nie wątp, że ja, że nie kłamię,
Ja wierny twój Limander.
Tyzbe.  Ja Helena wierna,[2]
Póki mnie nie zabierze śmierć niemiłosierna.
Piram.  Nigdy Szefel wierniejszy nie był Prokrusowej[3].
Tyzbe.  Jak Prokrus Szefelowi, tak ja Piramowi.
Piram.  Pocałuj mnie, kochana, przez muru szczelinę.
Tyzbe.  Ach, nie twoje usteczka, lecz całuję glinę!
Piram.  Czyli chcesz przy Nygusa grobie, na mnie czekać?
Tyzbe.  Lecę na śmierć lub życie, chwili nie chcę zwlekać.
Mur.  Ja, mur, tutaj skończyłem rolę moją całą,
Więc odchodzę, bo nic mi robić nie zostało.

(Wychodzą: Mur, Piram i Tyzbe).

Tezeusz.  Teraz mur między dwoma sąsiadami rozwalony.
Demetr.  Niema na to lekarstwa, panie, gdy mury podsłuchują bez ostrzeżenia.
Hippolita.  Nie słyszałam jeszcze głupszej ramoty.
Tezeusz.  Najlepsze w tym rodzaju utwory są tylko cieniem, a najgorsze nie są gorsze, jeśli im wyobraźnia przyjdzie na pomoc.
Hippolita.  A wtedy naszej, a nie ich wyobraźni jest to dziełem.
Tezeusz.  Jeżeli niegorzej o nich myślimy, jak oni sami o sobie, mogą uchodzić za niepospolitych ludzi. Ale zbliżają się dwie szlachetne bestye: człowiek i lew.

(Wchodzą: Lew i Światło księżyca).

Lew.  Piękne panie, serduszka których biją w trwodze,
Gdy się wam biedna myszka pokaże na drodze,
Może strach uczujecie aż do głębin duszy,
Gdy lwa ryk przeraźliwy nagle was ogłuszy.
Więc wiedzcie, że ja, Cichy, stolarz, lwa gram rolę,
Że tu sobie żadnego gwałtu nie pozwolę,
Bo wiem, że gdybym przyszedł naprawdę z lwa siłą,
Z mojem gardłem i głową kruchoby tu było.

Tezeusz.  Co za poczciwa i sumienna bestya!
Demetr.  Jeszcze nie widziałem lepszej bestyi.
Lizander.  Ten lew to istny lis z odwagi.
Tezeusz.  Prawda, a gęś z roztropności.
Demetr.  Nie, panie, bo jego odwaga nie może porwać jego roztropności, a lis porywa gęsi.
Tezeusz.  Jego roztropność, jestem pewny, hie może porwać jego odwagi, bo gęś nie porywa lisa. Ale zostawmy to jego roztropności, a słuchajmy teraz księżyca.
Księżyc.  Ta latarnia jest rogów księżyca obrazem.
Demetr.  Powinienby rogi nosić na głowie.
Tezeusz.  Już nie jest na młodziku, rogi też jego są niewidzialne w pełni.
Księżyc.  Ta latarnia jest rogów księżyca obrazem, Ja chłopem na księżycu jestem tu zarazem.
Tezeusz.  To błąd największy z całej sztuki; należało go wsadzić w latarnię, bo jakże inaczej byłby chłopem na księżycu?
Demetr.  Nie śmie tam wejść dla świecy; widząc knot jej długi, bał się, żeby mu nie utarto rogów razem z knotem.
Hippolita.  Ten księżyc nudzić mnie zaczyna; pragnęłabym, żeby się już zmienił.
Tezeusz.  Wnosząc ze słabego światełka jego roztropności, zdaje się, że jest już na schyłku. Przez grzeczność jednak i wyrozumiałość musimy dać mu czas potrzebny.
Lizander.  Prowadź rzecz dalej, księżycu!
Księżyc.  Wszystko, co miałem wam powiedzieć, było oświadczyć, że ta latarnia jest księżycem; ja chłopem na księżycu; ten pęk ciernia, moim pękiem ciernia, a ten pies, moim psem.
Demetr.  Aleć to wszystko powinno być w latarni, bo wszystko to jest na księżycu. Ale cicho! zbliża się Tyzbe.

(Wchodzi Tyzbe).

Tyzbe.  To stary grób Nygusa, a gdzie me kochanie?
Lew.  Och! (Lew ryczy, Tyzbe ucieka, zostawiając płaszcz).
Demetr.  Lwie, sławnie ryknąłeś.
Tezeusz.  Dobrze uciekłaś Tyzbe.
Hippolita.  Pięknie świeciłeś, księżycu! Na uczciwość ten księżyc świeci z rzadką gracyą.

(Lew szarpie płaszcz Tyzby i wychodzi).

Tezeusz.  Lwie, dobrze szarpałeś.
Demetr.  Wtem nadszedł Piramus.
Lizander.  A lew zniknął. (Wchodzi Piram).
Piram.  Dzięki, księżycu, za twe słoneczne promienie,
Dzięki, księżycu, za twe jaskrawe spojrzenie,
Bo widzę, że przy twego światła srebrnych strugach
Zobaczę moją Tyzbę na zielonych smugach.
Lecz stój! wielki Boże!
Lecz patrz, czy być może?
Oczy moje, czy widzicie?
O, kaczątko, moje życie,
Twój płaszcz pięknie haftowany
Twoją krwią pomalowany?
Przybywajcie z piekła jędze,
Parki, życia mego przędzę
Niech nożyce wasze utną!
Skończcie, zniszczcie istność smutną!

Tezeusz.  Ta namiętność i śmierć drogiej kochanki zdolne prawie zasmucić człowieka.

Hippolita.  Niech zginę, jeśli mi nie żal tego poczciwca.

Piram.  Ach, dlaczegóż, naturo, ulepiłaś lwice?
Skoro ten lew okrutny połknął mą dziewicę,
Co jest, nie, nie, co była najpiękniejszą panią,
Żyjącą, kochającą: życie dałbym za nią!
Płyńcie z oczu łez mych strugi,
Dalej z pochwy, mieczu długi!
Niechaj ostrze twe utonie
Tu, w Pirama lewem łonie,
W którem słyszę serca tyk.
Więc umieram myk! myk! myk!
Już ja teraz trup bez ruchu,
Więc co prędzej ty, mój duchu,
Do niebieskich bram już płyń!
Niech języka światło zniknie!
Niechaj księżyc w przepaść smyknie!
A ty teraz giń! giń! giń!

(Umiera. Wychodzi Światło księżyca).

Hippolita.  Ale dlaczego odeszło światło księżyca, nim wróciła Tyzbe i znalazła kochanka?
Tezeusz.  Znajdzie go przy świetle gwiazd. Nadchodzi, jej rozpacz kończy sztukę. (Wchodzi Tyzbe).
Hippolita.  Sądzę, że nie będzie rozwlekła po stracie takiego Pirama; mam nadzieję, że krotko się sprawi.
Demetr.  Piórko przeważy szalę, kto lepszy, Piramus, czy Tyzbe.
Lizander.  Już go zobaczyła słodkiem swojem okiem.
Demetr.  I tak po nim płacze, videlicet.

Tyzbe.  Czy śpisz, kochaneczku?
Co? Umarłeś, gołąbeczku?
Piramie, pociesz mnie słowem!
Zbudź się! Przebóg! on nie żyje!
Toż trumna wiekiem dębowem
Jasne oczy twe przykryje?
Ach, więc zimny grób przyciśnie
Jego nosa świeże wiśnie,
Lilie ust jego srebrzyste,

Lic jego złoto pierwiosnek?
O, łzy moje wiekuiste,
Bo on miał oczy zielone jak czosnek!
Trzy siostrzyce, przybywajcie,
A ręce blade jak mleko
Krwi czerwonej jego rzeką
Bez ustanku polewajcie,
Gdyście przecięły, złe jędze,
Dni jego jedwabną przędzę!
Lecz języku, dość tych żali!
Przyjdź mi w pomoc, wierna stali!
Utoń w głębiach mego łona!
Przyjaciele, bądźcie zdrowi!
Tak Tyzbe kona.
Bądźcie zdrowi! zdrowi! zdrowi! (Umiera).

Tezeusz.  Zostało światło księżyca i lew, żeby pogrzebać umarłych.
Demetr.  I mur do pomocy.
Denko.  Nie, możecie mi wierzyć; mur już rozwalony, który rozdzielił ich ojców. Czy chcecie teraz widzieć epilog, albo przysłuchać się bergamaskiemu tańcowi, wykonanemu przez dwóch tancerzy naszego cechu?
Tezeusz.  Tylko proszę, żadnego epilogu; sztuka wasza nie potrzebuje obrony. Nie broń nikogo; bo gdzie wszyscy aktorowie pomarli, nie potrzeba ganić jednego. Gdyby ten, co to napisał, grał rolę Pirama i powiesił się na podwiązce Tyzby, byłaby to prześliczna tragedya, choć jest nią i teraz, na uczciwość, a odegraną znakomicie. Pokaż nam teraz wasz bergamaski taniec, a daj pokój epilogowi. (Taniec klaunów).
<poem> Tezeusz.  Żelazny język wymówił dwunastą; A więc do łożnic! to prawie czas wróżek. Boję się jutro rano tak spać długo, Jak długo wieczór ten przeciągnęliśmy. O ciężkim nocy kroku ta nam farsa Nie dała myśleć. Czas spać, przyjaciele. Będziem to święto obchodzili godnie Śród uczt i tańców dwa jeszcze tygodnie. (Wychodzą). <poem>


SCENA II.
(Wchodzi Puk).

Puk.  Głodna ryczy teraz lwica,
Wilki wyją do księżyca;
Dziennej pracy potem zlany
Chrapi wieśniak zmordowany.
Gasną ognie, a na wieży
Huka puszczyk, pod kotary,
Gdzie cierpiący łazarz leży,
Śle do myśli kir i mary.
Z grobów wstają w tej godzinie
Rozbudzone duchów koła,
I milczące, po dolinie,
Ciągną ścieżką do kościoła.
My, co od słońca spojrzenia
Uciekamy przy Hekacie,
Ciągle w cieniów skryte szacie,
Wierne nocy jak marzenia,
Czas nasz teraz; ani myszy
Dom ten święty nie usłyszy.
Pierwszym przybył, by w podwórzu
Zmieść tą miotłą kłęby kurzu.

(Wchodzą: Oberon i Tytania z Orszakiem).

Oberon.  Z gasnącego niech ogniska
Blask w tym domu świeży błyska;
Niechaj wróżki me radośnie,
Jak ptaszyna w pierwszej wiośnie,
Nucą ze mną pieśń wesołą,
I zatoczą tańców koło.
Tytania.  Naprzód chórem pieśń zanucim,
Potem pójdziem, ręka w ręce,
I w komnaty te książęce
Błogosławieństw skarby rzucim. (Pieśń i tańce).
Oberon.  Aż do świtu, wróżki moje,
Przebiegajcie te podwoje,
Gdy my do ślubnej kotary
Błogosławieństw niesiem dary,

By wszystko, co tam wyrośnie,
W wiecznej chwały kwitło wiośnie.
Trzem tym parom szczęście damy,
Nic ich życia nie zasmuci,
Dłoń natury żadnej plamy
Na potomstwo ich nie rzuci.
Nigdy oblicza ich dzieci
Ni zajęczej znamię wargi,
Które rodzi wstręt i skargi,
Ni brodawka nie oszpeci.
Poświęcajcie polną rosą,
Każdy kątek; wasze nogi
Cichy pokój w wszystkie progi
I szczęście niechaj poniosą.
Lat tysiące niech przepłynie,
A dom szczęściem ten niech słynie!
Dalej, wróżki,
Lekkie nóżki
Dobry tańców mają czas;
A o świcie czekam was.

(Wychodzą: Oberon, Tytania i Orszak).

Puk.  Jeśli was nasze obraziły cienie,
Pomyślcie tylko (łatwe przypuszczenie),
Że was sen zmorzył, że wszystko, co było,
Tylko uśpionym we śnie się marzyło.
Jeżeli dzisiaj senne to marzenie
Wasze łaskawe zyska przebaczenie,
Dołożym chęci, aby się poprawić,
I widowiskiem lepszem was zabawić.
A jak Puk jestem i człowiek uczciwy,
Jeżeli dzisiaj dość będę szczęśliwy,
Że z pod języka wężów wyjdę zdrowy,
Niedługo utwór przyniesiem wam nowy,
Albo na zawsze Puk kłamcą zostanie.
Teraz dobranoc! panowie i panie.
Jeżeli łaska, dajcie nam oklaski:
Robin wam z lichwą spłaci wasze łaski (wychodzi).







  1. Gdyby Prolog większą dawal baczność na punkta, byłby powiedział:

    Jeżeli was obrazim, to mamy na myśli
    Pokazać, żeśmy bawić nie nudzić was przyśli
    Ubogiem przedstawieniem sztuki naszej wątku,
    I to jest szczery koniec naszego początku.
    Rozważcie to. Przychodzim, tylko na przekorę
    Nie przychodzim; by w dobrą ucieszyć was porę,
    To nasz cel, aby radość w sercach wam obudzić,
    Nie jesteśmy tu, żeby na chwilę was nudzić.
    Gotowi aktorowie, a sztuki swej tokiem
    Wyłożą, co przed waszem przesunie się okiem.

  2. Leander i Hero.
  3. Cefalus i Prokrys.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.