Sen pana Bowblewicza (Romanowski, 1863)
O porannej godzinie
Na Kiejdańskiej równinie
Stała młodzież wileńska pod bronią.
O staj małą od wiary
Stali dońce — ogary
I piechota — cyt! trąbki już dzwonią.
Moskwa ogień poczyna:
Drzy od huku równina,
Ale naszym ładunków nie staje:
„My z bagnetem bezpieczni; —
Na bagnety! waleczni!“
Gronostajski[1] wnet rozkaz wydaje.
Wciasny szereg się skuli,
Poszli, strzelców wykłuli;
Pan Bowblewicz, ochotnik na przedzie,
Krzywd uniesion odwetem
Za trzech kłuje bagnetem,
Śmierć roznosi w żołdaków czeredzie.
Raźno z bronią się zwija,
Tych na wylot przebija,
Tamtym kolbą rozwala paszczęki.
Lecz się zachwiał — o! biada!
Pan Bowblewicz upada,
Broń mu z drzącej usuwa się ręki.
Niechże w Bogu spoczywa,
Jego dusza szczęśliwa
Pośrod spiewań anielskich na wieki.
Gdy się młodzież cofała
W porę śmierć go spotkała —
Ale cicho — otworzył powieki.
Nie! to tylko się zdało.
Już w nim serce skostniało;
Z żalem młodzież zostawia go w polu.
Dziesięć razy w pierś pchnięty,
Dwakroć szablą w twarz cięty;
Krew spłynęła, — zgasł wiarus bez bolu.
I ucichły pogonie,
Noc się spuszcza na błonie,
Księżyc liczy poległych z wysoka.
Nim go ranek zagasi,
Liczy, srebrem ich krasi,
A na polach w krąg cisza głęboka.
Przebóg! czy to złudzenie?
Czy księżyca promienie
Budzą zmarłych? — Bowblewicz powstaje.
Jego oczy natchnione,
Jego lico zdumione —
Patrzy — duma; gdzie jest, nie poznaje.
Patrzy, dziwi się, słucha:
„Zkąd ta — rzecze — noc głucha?
Morze światła widziałem przed chwilą.
Czy mi oczy blask strudził?
Czym ja ze snu się zbudził? —
Nie! to nie sen — to oczy mnie mylą.
Myśli.... A w tem po błoniu
Pędzi Moskal na koniu;
Pan Bowblewicz karabin porywa;
Otarł, nabił, przykłada,
Mierzy chwilę; strzał pada,
Kula piersi Moskala przeszywa.
Rumak stanął jak wryty.
Moskal strzałem zabity
Miał depesze — Bowblewicz je bierze,
Siada na koń i goni....
— Cyt! litewski róg dwoni,
„Ha! to nasi nocują żołnierze!“
Prosto w obóz więc wali....
„Wszelki Boga duch chwali!“
Woła czata zoczywszy przybysza.
„Milcz waść!“ jeździec odrzecze —
„Ja żyw jestem człowiecze —
Jam Bowblewicz; poznaj towarzysza!“
Cały obóz powstawa:
„Zkąd ty?“ „Witaj!“ grzmi wrzawa —
„Jakżeś trupów porzucił waść rzeszę?“
— „Wracam z nieba więc z dala.
Zastrzeliłem Moskala,
A to, rzecze — zdobyte depesze.“
Oddał, z konia zesiada,
I tak dalej powiada:
„Towarzysze! nie śmiejcie się — proszę!
To nie żarty, nie baśnie;
Niech mi wzrok mój zagaśnie,
Że niebieskie widziałem rozkosze!
„Kiedym upadł w krwi własnej,
Świat otoczył mnię jasny,
Czarujące owiało mnię pienie;
Aniołowie mnię wzięli,
W niebo ze mną lecieli
W jasne niebo, na wieczne zbawienie.
„Ktoż te cuda opowie?!
Są tam nasi wodzowie,
Męczennicy i króle i święci;
Naród liczny jak fala —
Lecz żadnego Moskala
Nie widziałem; znać wszyscy przeklęci.
— „Witaj! — na mnie wołali.
Niejednegoście znali,
Których ja tam zdybałem niesiony.
Bezmiar szczęścia w niebiosach,
Nasze dziewki we włosach
Z białych lilij tam noszą korony.
„W tem bacz! rzesza nadchodzi:
Sam Kościuszko rej wodzi;
Patrzę — lico jak słońce mu pała.
Ustępują się pany
Kłaniają się hetmany,
Bo ta rzesza za Polskę krew dała.
Dziatwa w Pradze wyrznięta
Do Kościuszki rączęta
Wznosi, rany wskazuje na szyi.
On główeczki im gładzi,
Potem zbiera, prowadzi
Do najświętszej Panienki Maryi.
„Panna orła z pogonią
Pokazuje im dłonią,
Słodko mówi o naszej przyszłości.
A ta przyszłość — o! Boże —
Wielka, jasna jak morze,
Pełna chwały i Twojej światłości.
„Tam to wszystko widziałem —
Na twarz z rzeszą padałem....
Czemuż zostać nie mógłem tam z niemi?!
Lecz nie! lepiej żem ożył;
Ot Moskala’m położył,
Znać’em jeszcze potrzebny na ziemi.“
- ↑ Gronostajski i Klimaszewski, obaj byli profesorami szkół wileńskich, naczelnikami spisku młodzieży tamże, a później w rewolucji r. 1831 dowódcami korpusu wileńskiego. O wypadku Bowblewicza wspomina Spacir.