Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XI.

— Daruj mi, żem cię zostawiła samą, kochana Ernestyno — rzekła Herminja do swej przyjaciółki. — W tej chwili otrzymałam bilet, na który ustną tylko dałam odpowiedź.
— Proszę cię, Herminjo — odpowiedziała Ernestyna — słucham dalej twoich wyznań, nie uwierzysz, jak one mnie zajmują.
— Co do mnie, zdaje mi się, że moje serce jest coraz lżejsze, im więcej je przed tobą otwieram.
— Widzisz, ja byłam przekonana, że tak będzie — odpowiedziała Ernestyna z najszczerszą tkliwością.
— Mówiłam ci tedy, że w towarzystwie u pani Herbaut dowiedziałam się, że ten młody człowiek nazywa się Gerald Auvernay. Pan Oliwier tak go nazwał, kiedy mi go przedstawiał.
— Ah! więc on znał pana Oliwiera?
— Był to jego najszczerszy przyjaciel, gdyż Gerald służył w tym samym pułku, co pan Oliwier; wyszedłszy ze służby, został pisarzem u jakiegoś notarjusza, jak mówił, lecz niedawno porzucił ten stan z powodu okoliczności niezgadzających się z jego charakterem i użyty zastał do nadzoru robót fortyfikacyjnych pod dowództwem jakiegoś oficera inżynierji, z którym zapoznał się jeszcze w Afryce. Widzisz zatem, Ernestyno, że Gerald równy mi był stanem, i oboje byliśmy wolni; możnaż mi było za złe poczytać, żem się dała ująć tej zgubnej skłonności?
— Dlaczegóż zgubnej, Herminjo?
— Jeszcze tylko kilka słów, a dowiesz się o wszystkiem. Nazajutrz po naszem spotkaniu u pani Herbaut, nad wieczorem, po skończeniu moich lekcyj, siedziałam w ogrodzie, który mi właściciel domu raczył oddać do mego użytku. Ogród ten, jak to możesz zobaczyć z tego okna, oddzielony jest od przyległej uliczki tylko niskiemi sztachetkami i niewielkim żywopłotem, ledwie może na dwa łokcie wysokim; z ławeczki, na której siedziałam, ujrzałam przechodzącego Geralda; zamiast zwykłego swojego prostego, lecz pełnego gustu ubioru, w jakim go widziałam poprzedniego wieczoru, miał na sobie szarą bluzę i wielki słomiany kapelusz; lecz nie zdając się wcale być upokorzonym tem, żem go ujrzała w jego roboczem ubraniu, zbliżył się do mnie, pozdrowił i powiedział wesoło: że swoją dzienną pracę już ukończył, że niektóre części budowli wojskowych obecnie na równinie Monceau stawianych, oddane zostały jego kierunkowi. Ma to być jakieś pół architektoniczne a pół wojskowe rzemiosło, które mu się podoba bardziej, niż ciemne i zakopcone biuro notarjusza, przyczem dodał: zarabiam dosyć, i zamiast gryzmolenia papieru rozlicznemi procesami, mam pewną liczbę prostych lecz poczciwych robotników pod moim nadzorem, co mi jest daleko milsze.
— O! ja pojmuję, kochana Herminjo, dlaczego on woli takie zatrudnienie.
— Bez wątpienia. Dlatego też przyznam ci się, Ernestyno, że ta rezygnacja, z jaką poddał się tak ciężkiej, prawie wyrobniczej pracy, tem więcej mnie wzruszyła, że Gerald bardzo dobre otrzymał wychowanie. Otóż tego wieczoru opuścił mnie wkrótce, mówiąc, że uważa się za szczęśliwego, iż może mieć nadzieję spotkać mnie niekiedy na granicy mojego ogrodu, kiedy będzie przechodzić tą uliczką dla odwiedzenia jednego z dawnych swoich wojskowych towarzyszy, mieszkającego w małym domku, który nawet widać z naszego ogrodu. Cóż ci mam więcej powiedzieć, Ernestyno? Prawie co wieczór miewałam podobną rozmowę z Geraldem, często nawet chodziliśmy na przechadzkę na tęż samą murawę, gdzie dzisiaj pana Bernarda spotkał ów nieszczęsny wypadek. Znalazłam w Geraldzie tak otwarty, tak szlachetny charakter, tyle dowcipu, tyle miłej wesołości; zdawał mi się nareszcie tak wielkim, i mogę powiedzieć, tak słusznym przejęty być dla mnie szacunkiem, że gdy nadszedł ów dzień, w którym wyjawił mi swą miłość, mówiąc, że beze mnie żyć nie może, szczęście moje było wielkie, Ernestyno, o! bardzo wielkie! Bo gdyby mnie Gerald nie był kochał, nie wiem, coby się ze mną stało... gdyż niepodobieństwemby mi było wyrzec się tej miłości, i kochać sama jedna... kochać bez wzajemności — dodała biedna dziewica z drżeniem i z trudnością powściągając swoje łzy — o, to gorsze jest niżeli śmierć, jest to życie bez szczęścia, bez żadnej pociechy aż do zgonu. — Lecz — Herminja stłumiła swoje wzruszenie i dodała po chwili milczenia: — powiedziałam Geraldowi otwarcie, com czuła; z mojej strony nie była to tylko miłość, ale prawie i wdzięczność, gdyż bez niego życie zdawało mi się okropnem. Oboje jesteśmy wolni — rzekłam do Geralda — stan nasz jest jednakowy, każdy dzień życia zawdzięczamy tylko naszej pracy, a to zaspokaja mą dumę, gdyż bezczynność, będąca zwykłym udziałem kobiety, dla mnie byłaby bolesnem upokorzeniem. Byt nasz będzie zatem skromny, Geraldzie, może nawet niepewny... ale miejmy ufność w sobie, a, silni naszą miłością i ożywieni odwagą, nawet najgorszym wypadkom śmiałe stawić możemy czoło.
— O! Herminjo, jakież to szlachetne słowa; jak Gerald musiał być szczęśliwy i dumny, że ciebie pokochał. Ale pytam się teraz, mając przed sobą widok tak szczęśliwej przyszłości, jakaż może być przyczyna twoich łez, twego smutku?
— Nieprawdaż, Ernestyno, że miłość moja dla niego powinna być usprawiedliwiona — rzekła nieszczęsna dziewica, przyciskając chustkę do ust, ażeby przygłuszyć swoje łkanie. — Nieprawdaż, że z mojej strony była to szlachetna i uczciwa miłość? O! powiedz mi, powiedz. Wszakże nie można mnie obwiniać, ażebym...
Herminja nie dokończyła słów swoich. Łzy głos jej stłumiły.
— Ciebie obwiniać! — zawołała Ernestyna — ale, mój Boże, o cóż możnaby cię obwiniać? Nie jestżeś wolną, jak pan Gerald? Nie kochaż on cię równie, jak ty jego? A ponieważ oboje jesteście pracowici, ponieważ jesteście jednego stanu...
— Nie — rzekła Herminja boleśnie — nie, stan nasz jest zupełnie różny.
— Co mówisz!
— Tak, stan nasz jest zupełnie różny; ah! i to jest całe moje nieszczęście, gdyż, ażeby w oczach moich stan swój z moim zrównać, Gerald zwiódł mnie fałszywemi pozorami.
— O! mój Boże, któż on jest tedy?
— Książę de Senneterre.
— Książę de Senneterre? — powtórzyła Ernestyna, zdjęta największem zdziwieniem i trwogą o los Herminji, zwłaszcza pomyślawszy, że Gerald ubiegał się także o jej rękę, i że nazajutrz miała się z nim spotkać na balu. Podszedł więc Herminję w sposób niegodny, tem więcej, że dotąd jeszcze nie zaniechał swojego zamiaru zaślubienia bogatej dziedziczki.
Herminja przypisywała nadzwyczajne zdumienie swej przyjaciółki, jej przerażeniu, w jakie musiało ją wprawić podobne wyznanie, i rzekła dalej:
— Powiedz teraz sama, Ernestyno, nie jestżem nieszczęśliwa?
— O! takie podejście jest nikczemne, jakimże sposobem dowiedziałaś się o tem? — Ponieważ panu de Senneterre niepodobieństwem było, jak mówił, prowadzić dalej życie ciągłym pokrywane fałszem, do którego zniewoliło go pierwsze kłamstwo, i ponieważ nie śmiał sam wyznać mi swego podejścia, przeto zlecił wykonać to Oliwierowi.
— Więc pan de Senneterre sam postanowił wyprowadzić cię z tego błędu?
— Tak jest, i pomimo bólu, jaki to wyznanie mi sprawiło, znalazłam w nim przynajmniej ową prawość, która mi się tak podobała w Gerardzie.
— Jego prawość! — zawołała Ernestyna z goryczą — jego prawość! a teraz cię porzuca?
— Przeciwnie, daleki od myśli porzucenia mnie — odpowiedziała Horminja — oddaje mi swą rękę.
— On! pan de Senneterre? — rzekła Ernestyna z nowem zdumieniem — w takim razie Herminjo, dlaczegóż się tak smucisz?
— Dlaczego? — powiedziała księżna — ponieważ biedna, jak ja, sierota, podobny związek może okupić tylko ceną najboleśniejszych upokorzeń.
Herminja nie mogła dalej mówić, gdyż znowu zadzwoniono do jej drzwi.
— Przebacz, kochana Ernestyno — rzekła, ocierając łzy i starając się ukryć swoje wzruszenie — zdaje mi się, że zgaduję, kim jest ta osoba, która do nas dzwoni; ale koniecznie muszę ją przyjąć.
— To ja się oddalę, Herminjo — rzekła Ernestyna, biorąc z pośpiechem szal i kapelusz — chociaż mi bardzo przykro, że cię zostawiam tak smutną.
— Poczekaj przynajmniej, dopóki gość mój nie wejdzie do pokoju.
— Dobrze, otwórz mu, tymczasem włożę mój kapelusz.
Księżna postąpiła już ku drzwiom, lecz przypomniawszy sobie o brzydocie pana de Maillefort, wróciła do swej przyjaciółki! rzekła do niej z wrodzoną sobie delikatnością:
— Kochana Ernestyno, ażeby osobie, która tu wejdzie, oszczędzić pewnej nieprzyjemności, jakąby jej mogło sprawić twoje przerażenie na widok jej ułomności, uprzedzam cię, że ta osoba jest garbata.
Tu przypomniała sobie panna de Beaumesnil wiadomość, otrzymaną od swej ochmistrzyni, że margrabia de Maillefort żądał adresu Herminji; to zatrwożyło ją bardzo i zapytała Herminję z największym niepokojem:
— Któż to jest on?
— Jest to najzacniejszy człowiek, którego znajomość winna jestem szczególniejszemu, zdarzeniu, gdyż należy on do wielkiego świata. Ale obawiam się, ażeby zbyt długo nie czekał. Daruj mi, kochana Ernestyno.
I Herminja wyszła.
Ernestyna została sama i osłupiała niemal z przerażenia.
Jakieś przeczucie mówiło jej, że to pan de Maillefort przybędzie i zobaczy ją u Herminji; a chociaż panna de Beaumesnil tylko szyderczym słowom margrabiego winna była swój zamiar i postanowienie odbycia owej próby, na jaką się wystawiła w domu pani Herbaut, chociaż czuła ku niemu jakąś nieodgadnioną skłonność, nie wiedziała przecież, jak dalece mogła liczyć na pana de Maillefort, i dlatego spotkanie to wielki budziło w niej niepokój.
Ernestyna nie omyliła się bynajmniej. Jej towarzyszka wróciła do pokoju w towarzystwie margrabiego.
Na szczęście, Herminja, która dopiero teraz przypomniała sobie, że alkowa jej była odsłoniętą, wiedziona zwykłą sobie skromnością, pobiegła zasunąć firanki.
Ponieważ księżna na kilka sekund odwróconą była od Ernestyny i pana de Maillefort, przeto nie mogła dostrzec zdumienia, jakie oboje okazali, spostrzegłszy się wzajemnie. Pan de Maillefort, poznawszy Ernestynę, cofnął się zdziwiony, ciekawość, połączona z jakąś obawą, malowała się w jego rysach, nie chciał uwierzyć swoim oczom i już miał do niej przemówić, kiedy panna de Beaumesnil, blada i drżąca, złożyła obie ręce, spojrzawszy na margrabiego z wyrazem takiej rozpaczy i prośby, że nie był w stanie ani jednego słowa wymówić.
W tej chwili odwróciła się Herminja; oblicze pana de Maillefort nie wyrażało już najmniejszego zdziwienia, a ponieważ jeszcze i pannie de Beaumesnil chciał zostawić czas przyjścia do siebie, powiedział do Herminji:
— Doprawdy, pani, bardzo jestem natrętny, być może przyszedłem nie w porę...
— Do mnie zawsze pan w samą porę przybywa — odpowiedziała księżna — może mi pan wierzyć; proszę tylko pozwolić mi wyprowadzić pannę Ernestynę...
— Niechaj pani wcale nie uważa na mnie — rzekł margrabia z ukłonem — bardzoby mi było przykro, gdyby pani miała robić ze mną jakieś ceremonje.
Panna de Beaumesnil potrzebowała wielkiego nad sobą panowania, ażeby nie zdradzić swego pomieszania; na szczęście, miejsce, w którem, znajdowała się obecnie Ernestyna, było ciemniejszem od reszty pokoju Herminji, przeto ta, nie spostrzegłszy żadnej zmiany w rysach swej przyjaciółki, rzekła do niej:
— Ernestyno, po tem wszystkiem, com ci wyznała, nie potrzebuję ci zapewne powtarzać, jak obecność twoja jest mi potrzebną. Ah! nie sądziłam, że tak prędko będę musiała doświadczać twojej przyjaźni. Proszę cię, Ernestyno, miej litość nade mną i nie zostawiaj mnie długo samej. Gdybyś wiedziała, ile będę cierpieć. Gdyż nie mogę już mieć nadziei widzenia się z Geraldem, a zresztą, jakakolwiek mogłaby mi jeszcze zostawać nadzieja, jest ona tak wątłą, że nie śmiem na nią liczyć. Wytłumaczę ja ci to wszystko później, ale tymczasem zaklinam cię, nie każ mi zbyt długo czekać na siebie.
— O! bądź przekonaną, Herminjo, że przyjdę, jak tylko będę mogła najprędzej i nie moją będzie to winą, jeżeli...
— Ah! rozumiem cię. Twój czas należy się pracy, ponieważ musisz pracować, ażeby żyć, zupełnie jak ja; pomimo bólu mojego, muszę rozpoczynać lekcje w oznaczonej godzinie. Moje lekcje, mój Boże! mój Boże, a ja nie wiem, gdzie podziać moją głowę. Lecz my, my musimy nietylko cierpieć, my i żyć musimy.
Herminja wymówiła te Ostatnie słowa z tak gorzką boleścią, że panna de Beaumesnil rzuciła jej się na szyję, zalewając się rzewnemi łzami.
— Lecz będę miała odwagę, Ernestyno — rzekła Herminja, przyciskając ją do swego serca — przyrzekam ci to, poprzestanę na tych kilku chwilach, które będziesz mogła mi poświęcić; będę czekać, pocieszając się twojem wspomnieniem — dodała biedna dziewica, starając się lekko uśmiechnąć — tak jest, myśleć o tobie i wyglądać twego przybycia niemałą będzie dla mnie pociechą.
— Bądź zdrowa, Herminjo, bądź zdrowa! — odpowiedziała panna de Beaumesnil stłumionym głosem — żegnam cię, do prędkiego zobaczenia, jak tylko będę mogła, przysięgam ci, pojutrze, jeżeli to będzie w mojej mocy. Lecz rozważywszy wszystko, spodziewam się, że nie będę miała żadnej przeszkody — dodała sierota stanowczym głosem — zresztą, niech będzie co chce, pojutrze o tej samej godzinie czekaj mnie, przyjdę z pewnością.
— Dziękuję ci, dziękuję — mówiła Herminja, serdecznie ściskając Ernestynę. Twoje szlachetne serce wynagradza mi hojnie to współczucie, jakieś we mnie obudziła.
— Pojutrze zatem, Herminjo.
— Jeszcze raz dziękuję ci, Ernestyno.
— Żegnam cię — zawołało szlachetne dziewczę.
I, nadzwyczajnie wzruszona, pobiegła ku miejscu, gdzie ochmistrzyni na nią oczekiwała w dorożce.
W chwili, kiedy panna de Beaumesnil wychodziła z mieszkania Herminji, spotkała jakiegoś mężczyznę, który zwolna przechadzał się po ulicy i kiedy niekiedy zaglądał do domu, w którym mieszkała księżna.
Mężczyzną tym był de Ravil, który, jakeśmy wyżej wspomnieli, uwijał się już od pewnego czasu koło mieszkania Herminji.
De Ravil poznał odrazu najbogatszą dziedziczkę Francji, która w pomieszaniu swojem tem mniej zważała na niego, że go tylko raz jeden widziała w Luksemburgu, kiedy ją pan de La Rochaigue zaprowadził do izby parów.
— O! o! cóż to znaczy? Mała Beaumesnil, ubrana niemal jak jaka gryzetka, sama jedna, blada i zmieszana, kręci się w tej części miasta — rzekł de Ravil do siebie z niedowierzającem zdziwieniem — pójdźmy za nią; ale ostrożnie. Im więcej nad tem się zastanawiam; tem więcej mi się zdaje, że to szatanowi winien jestem to szczęśliwe zdarzenie; tak, tak, odkrycie to może mi napędzić niemało luidorów do szkatuły. Ah! jakaż to radość dla mojej duszy i serca! Kiedy pomyślę o tem, złoto wyraźnie błyszczy przed memi oczyma, tak jak temu głupcowi de Mormand.
Podczas kiedy de Ravil gonił za panną de Beaumesnil, która ani pomyślała nawet, ażeby ktoś mógł śledzić jej kroki, Herminja wróciła do pana de Maillefort,


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.