Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


X.

Ostatnie słowa, które Oliwier powiedział do Herminji, zbudziły na nowo jej troski, rozproszone na chwilę przybyciem komendanta Bernarda i panny de Beaumesnil.
Ta ostatnia milczała jeszcze i pogrążana była w głębokiem zamyśleniu, a to z dwóch następujących powodów: najprzód, ponieważ przypominała sobie te dziwne spojrzenia, jakie na nią zwracał Oliwier, dowiedziawszy się o swojej nominacji na oficera, spojrzenia, których tkliwe i szlachetne znaczenie Ernestyna zdawała się pojmować; powtóre, iż czuła rozkosz połączoną z pewnym bólem, na myśl, że jej nowa przyjaciółka jest tąż samą młodą artystką, którą wzywano do pani de Beaumesnil prawie w ostatnich chwilach jej życia.
Marzenia Ernestyny zwiększyły się jeszcze pomieszaniem, jakiego doznawała, myśląc o sposobie, w jaki zdoła rozpocząć rozmowę o tej tkliwej troskliwości, którą Herminja okazywała jej matce.
Co się tyczy odwiedzin panny de Beaumesnil u Herminji, te łatwo można sobie wytłumaczyć; wychodząc jak zwykle z panią de La Roohaigue do kościoła, Ernestyna wezwała panią Lainé, ażeby jej towarzyszyła; następnie, po skończonem nabożeństwie, wymyśliła sobie jakieś sprawunki i w tym celu oddaliła się ze swą ochmistrzynią; potem pierwszą spotkaną dorożką podjechały ku ulicy Monceau, gdzie pani Lainé miała oczekiwać powrotu swej młodej pani.
Lubo milczenie księżnej trwało ledwie kilka chwil, jednak Ernestyna spostrzegła, że jej przyjaciółka zatopiona była w jakichś smutnych i głębokich myślach; dlatego też rzekła do niej tkliwie i z pewną nieśmiałością:
— Herminjo, ja nigdy nie będę natrętną, ale od pewnego czasu zdajesz mi się być bardzo smutną.
— Rzeczywiście — odpowiedziała dziewica otwarcie — wielki smutek cięży na mojej duszy.
— Biedna Herminjo — rzekła Ernestyna ze współczuciem — masz ciężki smutek?
— Tak jest, i może wkrótce wyznam ci jego przyczynę, ale w tej chwili serce moje jest zbyt uciśnione, zbyt dotknięte; niechaj mu pierwej, Ernestyno, ulży twój łagodny wpływ, potem opowiem ci wszystko, a jednak, nie wiem, czy...
— Pocóż czekać, Herminjo? Czy mnie uważasz za niegodną twego zaufania?
— Wcale nie, kochane dziecię; ale jesteś tak młoda, że może powinnabym się wstrzymać przed tobą od pewnych wyznań, zresztą... zobaczymy; teraz tobą się tylko zajmijmy. Najprzód, musisz sobie wypocząć trochę na mojem łóżku, będzie ci na niem wygodniej, niż na tem krześle.
— Ale, moja kochana Herminjo...
Nie odpowiadając wcale Ernestynie, księżna poszła do swej alkowy i odsunęła firanki, które, powodowana wrodzoną sobie skromnością, zawsze trzymała zasłonięte.
Wtedy Ernestyna ujrzała małe żelazne łóżko, przed którem rozesłany był kobierzec wełniany różowego koloru, odpowiadający wewnętrznej stronie firanek; łóżko przykryte białą muślinową kołdrą, otoczoną haftem, wykonanym przez Herminję. Alkowa oklejona była podobnież różowani obiciem, a białe jak śnieg poduszki obszyte cienkiemi muślinowemi falbanami. Trudno byłoby sobie wyobrazić coś świeższego, coś powabniejszego, jak to dziewicze posłanie, na którem Ernestyna, ulegając prośbom księżnej, położyła się.
Następnie Herminja, przysunąwszy swój fotel, usiadła obok sieroty, i, ująwszy obie jej ręce, rzekła do niej głosem najtkiwszej troskliwości:
— Upewniam cię, Ernestyno, że chwila wypoczynku bardzo ci będzie pożyteczną. Jakże się teraz czujesz?
— Tylko głowa cięży mi jeszcze trochę, zresztą nic mi nie jest.
— Biedne dziecię! jak okropnego uniknęłaś niebezpieczeństwa.
— O! Herminjo! nie powinnaś przypisywać mi tak wielkiej zasługi. Ja ani przez chwilę nie myślałam o tem niebezpieczeństwie; widziałam biednego starca spadającego z góry pod koła ciężkiego wozu; krzyknęłam, przybiegłam, i chociaż nie jestem bardzo silna, udało mi się przecież, nie wiem nawet jakim sposobem, odsunąć pana Bernarda o tyle przynajmniej, że nie został przejechany.
— Śmiałe, kochane dziecię! co za odwaga! A jakże twoja rana?
— Zapewne podnosząc się uderzyłam się o koło. W pierwszej chwili nie czułam tego wcale; dopiero kiedy pan Bernard przyszedł do siebie, spostrzegł, że byłam zraniona. Ale nie mówmy o tem, więcej było strachu jak bólu, w takim wypadku łatwo jest być odważną. — Potem obejrzała się dokoła z zachwytem i dodała: — miałaś słuszność, mówiąc do mnie, że twoje mieszkanie, Herminjo, jest śliczne, jak ono jest świeże, jak zalotne; a te cudne ryciny, te piękne posążki, i te wazoniki napełnione kwiatami; wszystko to zdają mi się być rzeczy proste, któreby każdy mógł posiadać, a których przecież nikt nie posiada, gdyż tylko prawdziwy, wykształcony smak wybierać je umie; a potem, wziąwszy pod uwagę — dodała dziewica, tłumiąc swoje wzruszenie — że tylko pracą twoją mogłaś dojść do posiadania tych pięknych rzeczy, jak musisz być z tego dumna i szczęśliwa! Jak ci to musi być przyjemnie!
— Prawda — odpowiedziała księżna ze smutkiem — długo było mi przyjemnie.
— A teraz już ci się tu nie podoba? O, byłaby to niewdzięczność.
— Nie, nie, ten mały ubogi pokoik zawsze mi jest drogim — odpowiedziała Herminja z zapałem, gdyż pomyślała w tej chwili, że w nim po raz pierwszy i ostatni może ujrzała Geralda.
— Ah! oto jest fortepian, na którym, jak mi mówiono, grasz tak po mistrzowsku. O! jakby mnie to ucieszyło, gdybym cię mogła usłyszeć.
— Tylko dzisiaj nie żądaj tego ode mnie, Ernestyno, proszę cię o to, rozpłynęłabym się we łzach. Kiedy jestem smutną, muzyka doprowadza mnie do płaczu.
— Tak, pojmuję to, później jednak usłyszę cię, nieprawdaż?
— Przyrzekam ci to.
— Wspomniawszy o muzyce, przypominam sobie — rzekła Ernestyna z mimowolnym przymusem — że tego wieczoru, kiedym siedziała u pani Herbaut obok kilku innych panien, jednia z nich opowiadała, że cię wzywano do pewnej damy, która podobno była bardzo chora.
— Prawda — odpowiedziała Herminja smutno, starając, się przynajmniej we wspomnieniu o matce znaleźć ucieczkę przed swemi bolesnemi myślami. — Tak jest, a dama ta była taż sama, o której ci wspomniałam na wieczorze u pani Herbaut, że miała córkę twego imienia.
— Czy to prawda, że cierpienia tej damy zmniejszały się, kiedy cię słyszała grającą?
— Niekiedy zapominała o nich; ale niestety! ulga ta nie zdołała jej ocalić.
— Jakąż to tkliwą troskliwość musiałaś, Herminjo, przy twojej dobroci serca okazywać tej biednej damie!
— Widzisz, Ernestyno, bo też jej położenie było tak dziwne, tak bolesne, umierać, będąc jeszcze młodą, i z niepokojem o los ukochanej córki!
— To ona ci opowiadała o swojej córce, Herminjo?
— Biedna matka! Jej córka była celem ciągłych i ostatnich jej myśli; posiadała jej portret jeszcze z lat dziecinnych, i nieraz widziałam jej łzawe spojrzenie, spoczywające na tym obrazie; wtedy mówiła mi, jak ta córka godną była jej miłości, ze względu na jej słodki charakter; wspominała mi także o listach, które od niej prawie codziennie odbierała; w każdym wierszu malowała się rzadka dobroć serca tej ukochanej córki.
— Ażeby z tobą tak otwarcie o tem mówić, Herminjo, musiała cię ta dama bardzo kochać?
— Okazywała mi wielką życzliwość, za którą odpłacałam jej się także pełnem szacunku przywiązaniem.
— Jakże, Herminjo, czyś nigdy nie miała chęci poznania córki tej damy, która cię tak kochała, i do której ty również byłaś przywiązaną, tej drugiej Ernestyny?
— I owszem, gdyż wszystko to, co mi jej matka o niej mówiła, jednało już naprzód moje współczucie dla tej młodej osoby, ale była wtedy zagranicą. Lecz, kiedy powróciła do Paryża, spodziewałam się czas jakiś, że ją zobaczę.
— Jakto, kochana Heriminjo? — zapytała Ernestyna, starając się wszystkiemi siłami ukryć swą ciekawość.
— Pewna okoliczność zbliżyła mnie do jej opiekuna, ten oznajmił mi, że może zostanę wezwana do dawania lekcyj muzyki jego młodej pupilce.
Ernestyna zadrżała z radości, gdyż dotąd podobna myśl nie przyszła jej jeszcze do głowy; lecz chcąc pokryć swoją ciekawość jakimś pozorem, rzekła do niej z uśmiechem:
— Ty nie wiesz, dlaczego zadaję ci tyle pytań, dotyczących panienki? Czynię to dlatego, iż mi się zdaje, że byłabym może zazdrosną, gdybyś kochać miała drugą Ernestynę więcej ode mnie.
— O! uspokój się — odpowiedziała Herminja, potrząsając smutnie głową.
— A dlaczegóż nie miałabyś jej kochać? — zawołała panna de Beaumesnil z zapałem; lecz wkrótce, żałując tej mimowolnej obawy, dodała — nie, nie jestem ja takim samolubem, ażebym pragnęła pozbawić ją twojej miłości.
— To, co wiem o niej i wspomnienie o dobroci jej matki, będą zawsze rękojmią mojego współczucia dla niej; ale niestety! kochana Ernestyno, moja duma jest tak wielką, że obawiałabym się zawsze, ażeby nie wzięto mojego przywiązania za interesowność, gdyż panienka ta jest bardzo bogata, ja zaś jestem biedna.
— Ah! — rzekła panna de Beaumesnil z goryczą — masz o niej bardzo złe wyobrażenie, chociaż jej nie znasz jeszcze.
— Nie tłumacz sobie moich wyrazów fałszywie, nie wątpię ja bynajmniej o jej dobrem sercu, mianowicie wnosząc z tego, co mi mówiła o niej jej matka. Ale nie jestem ja obcą dla tej panienki. Potem, z wielu powodów, szczególniej zaś z obawy obudzenia w niej bolesnych wspomnień, nie śmiałabym może mówić z nią o okolicznościach, które mnie zbliżyły do jej matki, i o tej dobroci, którą mi okazywała. A zresztą nie miałożby to pozoru, że staram się uczynić się jakąś ważną osobą, ażeby pozyskać przywiązanie, do którego nie mam najmniejszego prawa.
Jakże szczęśliwą czuła się Ernestyna, usłyszawszy wyznanie, że Herminja pokochała ją, zanim się jeszcze dowiedziała, kim ona była rzeczywiście! A potem, co za szczególny zbieg okoliczności! sama obawiała się spotkać tylko przywiązanie interesowne, dlatego, że była najbogatszą dziedziczką we Francji, gdy tymczasem Herminja lękała się, ażeby jej przywiązania również nie uważano za interesowne, dlatego, że była biedna.
Księżna zdawała się być w końcu tej rozmowy coraz smutniejszą; sądziła, że znajdzie w niej ucieczkę przed swemi smutnemi myślami, a na nieszczęście, zbudziły się one w niej nanowo; gdyż, powodowana tą wzniosłą dumą swego ubóstwa, lękając się, ażeby jej miłości dla Geralda nie przypisano samolubstwu lub zarozumiałości, powzięła owe śmiałe postanowienie, które zniweczyć miało prawie nieumyślnie jej ostatnie nadzieje. Bo rzeczywiście, jakże mogła się spodziewać, ażeby pani de Senneterre mogła się przychylić do podanych przez nią warunków?
Ale niestety! chociaż Herminja dosyć posiadała odwagi, ażeby poświęcić swą miłość godności tejże samej miłości, niemniej przecież czuła, im więcej się nad tem zastanawiała, jak była dla niej bolesną ta szczytna ofiara.
Dlatego też, stosując swe słowa do tych bolesnych uczuć, rzekła głosem niepewnym, przerywając panujące od kilku chwil milczenie:
— Ah! kochana Ernestyno, ktoby to mógł myśleć, że nieraz najczystsze, najszlachetniejsze uczucia mogą być splamione najnikczemniejszem podejrzeniem?
I, nie będąc w stanie powściągnąć się dłużej, zalała się łzami, tuląc twarz swoją do piersi Ernestyny, która, podniósłszy się na łóżku, przycisnęła swą przyjaciółkę do serca, mówiąc do niej:
— Herminjo, mój Boże, co ci jest? Zauważyłem już, żeś się stawała coraz smutniejszą, ale nic śmiem pytać się o przyczynę twojego zmartwienia.
— Nie mówmy już o tem — odpowiedziała Herminja, jakgdyby wstydziła się swoich łez — przebacz mi tę słabość... lecz... bolesne wspomnienia tak mnie...
— Herminjo, ja nie mam jeszcze prawa do twego zaufania, ale niekiedy cierpienia zmniejszają się, jeżeli człowiek mówi o swoim bólu.
— O tak! gdyż tłumiona boleść ściska serce, zabija; lecz upokorzenie... wstyd...
— Herminjo!’ty! upokorzona? ty! dotknięta wstydem? o nie! to być nie może, jesteś zbyt dumna!
— Nieprawdaż? że to jest nikczemna słabość, że to wstyd kiedy kto płacze, jak ja, która miałam dosyć odwagi, aby obrać sprawiedliwe i godne siebie postanowienie? — I po chwilowem wahaniu się księżna rzekła do Ernestyny — biedne, ukochane dziecię, nie uważaj tego, co ci powiem, jako za poufne zwierzenie. Twoja młodość budziłaby we mnie pewną obawę, lecz uważaj to raczej za naukę dla siebie...
— Naukę?
— Tak jest, ponieważ, jak ja, jesteś sierotą, ponieważ, jak ja, jesteś bez opieki, bez doświadczenia, któreby cię mogło oświecić w zasadzkach, w ułudach, któremi biednie istoty, jakiemi obie jesteśmy, ludzie niekiedy otaczają. Posłuchaj mnie zatem, Ernestyno. Obym tym sposobem zdołała zasłonić cię od boleści, jakie mnie teraz dręczą!
I Herminja opowiedziała Ernestynie tę pierwszą scenę, w której tak słusznie oburzona była przeciw Geraldowi, pozwalającemu sobie zaspokoić jej dług; opowiedziała jak z początku obeszła się z nim dumnie i pogardliwie, jak następnie wzruszona szlachetnem uczuciem, któremu uległ Gerald, przebaczyła jego uchybienie. W końcu Herminja dodała:
— W dwa dni po tem pierwszem spotkaniu, poszłam na wieczór do pani Herbaut, ażeby choć w części uniknąć wspomnień, które zanadto mną już owładnęły; było to w niedzielę; jakież było moje zdumienie, kiedym, między innymi, ujrzała tego samego młodzieńca! Z początku opanowało mnie jakieś uczucie smutku, powiedziałabym niemal obawy; później atoli, na moje nieszczęście, pozwoliłam się ująć powabowi tego dziwnego spotkania. Aż dotąd nie widziałam jeszcze nikogo, coby miał podobnie jak on tak proste, a tak kulturalne ułożenie, tak wesoły i świetny dowcip, a przy tem wszystkiem posiada tak ujmującą skromność zachowania. Gardzę wszelkiemi pochwałami, a jednak potrafił on obudzić we mnie pewne upodobanie w pochlebstwach, któremi mnie z rzadkim wdziękiem i delikatnością obsypywał. Tegoż samego wieczoru dowiedziałam się, że mu na imię Gerald, i...
— Gerald? — zawołała Ernestyna, przypominając sobie, ze książę de Senneterre, jeden z ubiegających się o jej rękę kandydatów, podobneż miał imię.
Lecz w tejże samej chwili odezwał się dzwonek w przedpokoju Herminji, co tak zajęło jej uwagę, że, nie spostrzegła wcale zdziwienia panny de Beaumesnil.
Ernestyna podniosła się z łóżka, na którem dotąd siedziała, gdy tymczasem Herminja, bardzo niezadowolona z tej niewczesnej wizyty, udała się ku drzwiom.
Jakiś podeszły już służący oddal jej bilet następującej treści;
„Już od kilku dni nie widziałem pani, gdyż byłem cierpiący trochę; czy nie mogłaby mnie pani przyjąć u siebie dzisiejszego poranku?

Maillefort“.

„P. S. Nie potrzebuje mi pani odpisywać, jeżeli przyjmiesz odwiedziny twego starego przyjaciela, powiedz pani tylko oddawcy niniejszego biletu: dobrze“.
Zajęta wyłącznie swojemi troskami, Herminja miała zamiar użyć jakiegobądź pozoru, ażeby uniknąć odwiedzin pana de Maillefort; zważywszy przecież, że margrabia, zostając w stosunkach z najznakomitszemi domami, zna zapewne Geralda, i że może będzie mogła zasięgnąć od niego niektórych wiadomości co do księcia de Senneterre, bez wyjawienia mu swojej tajemnicy, rzekła do służącego:
— Czekam przybycia pana margrabiego de Maillefort.
Wracając atoli do pokoju, w którym znajdowała się panna de Beaumesnil, powiedziała do siebie:
— Ale, jeżeli pan de Maillefort przyjdzie jeszcze podczas bytności Ernestyny? I cóż stąd! wszakże to nic nie szkodzi, chociażby go nawet u mnie zobaczyła; przecież ona posiada moje zaufanie; a zresztą, to dobre stworzenie jest tak delikatne, że, widząc przybycie obcego sobie człowieka, nie omieszka zapewne zostawić nas sam na sam.
Przyszedłszy zatem do pokoju, wróciła do rozpoczętej z panną de Beaumesnil rozmowy, nie uwiadomiwszy jej wcale o spodziewanem przybyciu pana de Maillefort, a to z obawy, ażeby Ernestyna przez samą delikatność nie chciała jej pierwej opuścić, jak sobie postanowiła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.