Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom III/Lenistwo/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


III.

Pan de Luceval uwiadomił żonę że nie będzie w domu na obiedzie; odgadł był powód: powiedzieliśmy już, że oddalił się od pani de Luceval nadzwyczajnie oburzony i z silnem postanowieniem użycia praw swoich i narzucenia jej swej woli i kapryśnych zamiarów podróżowania.
Zaledwie oddalił się kilka kroków od domu, gdy spotkał go mężczyzna mający około czterdziestu pięciu lat, którego rysy znękane, wycieńczone zbytkami, nosiły na sobie ślady i zmarszczki przedwczesnej starości; twarz jego surowa, zimna i dumna przybrała na widok pana de Luceval wyraz uprzedzającej grzeczności, i ukłoniwszy mu się nader uprzejmie, rzekł do niego:
— Wszakże mam zaszczyt mówić z panem de Luceval?
— Tak jest, panie...
— Właśnie udawałem się do pana, chcąc mu złożyć moje przeproszenie i dzięki zarazem.
— Zanim przyjmę jedne i drugie, mogęż przynajmniej wiedzieć kto...
— Kto jestem? przebacz pan, żem tego pierwej nie uczynił. Jestem d‘Infreville, i nazwisko moje, o ile się spodziewam nie jest panu zupełnie obcem?
— Rzeczywiście, panie — odpowiedział pan de Luceval, zdając sobie przypominać jakąś okoliczność — obaj mamy wspólnych przyjaciół, i winszuję sobie tego szczęścia, które mi nastręcza sposobność poznania pana osobiście. Ale nie jesteśmy zbyt daleko od mego mieszkania, i jeżeli mi pan raczy towarzyszyć, oddaję się na rozkazy pańskie.
— Najprzód byłoby mi nieprzyjemnie zawracać pana do domu. — Potem, jeżeli mam panu wszystko wyznać — dodał pan d‘Infreville z uśmiechem — obawiam się spotkania z panią de Luceval.
— Dlaczegóż to, panie?
— Tyle popełniłem względem niej uchybień, że trzeba będzie, ażeby pan był tak dobry i raczył wyjednać dla mnie przebaczenie, zanim będę miał zaszczyt być jej przedstawionym.
— Daruj mi pan — rzekł mąż Florencji, coraz bardziej zdziwiony — ale ja pana nie rozumiem.
— Wytłumaczę się panu jaśniej, ale jesteśmy właśnie na polach Elizejskich; więc jeżeli pan chce będziemy mogli przechadzając się rozmawiać.
— Jak się panu podoba.
— Powinienem był, mając zaszczyt wymienić przed chwilą moje nazwisko, dodać zarazem, że ono nie może panu być nieznanem; jakoż uczyniwszy to odpowiedziałeś mi pan, że mamy wspólnych przyjaciół, i, że... Lecz przebacz pan, chciałem o jedną prosić łaskę — rzekł pan d‘Infreville przerywając sobie, zupełnie zadyszany.
— O co panu idzie?
— Chciałem pana prosić, ażebyś trochę wolniej postępował, nie mam mocnych piersi, i już mi brakuje tchu.
— Przeciwnie, ja to powinienem pana prosić o przebaczenie mi tego pośpiechu; jest to zły zwyczaj, którego żadną miarą nie mogę się pozbyć, zresztą jeśli pan sobie życzy, możemy usiąść, oto są ławki.
— Najchętniej, panie — rzekł pan d‘Infreville, siadając skwapliwie na ławce — przyjmuję pańską propozycję z największą przyjemnością.
Gdy już obaj usiedli, pan d‘Infreville odezwał się znowu:
— Pozwól mi pan jeszcze zauważyć, że nazwisko moje musi panu być znanem nie przez same tylko pośrednictwo naszych wspólnych przyjaciół.
— Jakim sposobem... przez kogo?
— Oto... przez panią de Luceval.
— Moją żonę?
— Nie inaczej, panie. Nie dlatego, ażebym miał kiedyś zaszczyt być jej przedstawionym, i z którego to powodu trochę zapóźno proszę o przebaczenie. Ale pan będzie pobłażliwym, nieprawdaż? bo ja bardzo długo wcale nie ruszałem się z domu. Chciałem tylko panu przypomnieć; że ponieważ pani d‘Infreville, moja żona, jest w bardzo bliskich stosunkach z panią de Luceval, przeto i my, dzięki ich przyjaźni, nie jesteśmy sobie obcymi; zażyłość ich poczęła się w klasztorze, i nigdy przerwaną nie była, ponieważ widują się z sobą niemal codziennie, zatem...
— Wybaczy pan — rzekł de Luceval, przerywając swemu towarzyszowi i wpatrując się w niego z nowem zdziwieniem — zapewne w tem jest jakaś pomyłka?
— Pomyłka?
— Albo przynajmniej nieporozumienie co do nazwisk.
— Jakto, panie?
— Ja rzadko opuszczam panią de Luceval; przyjmuje ona u siebie bardzo mało osób, i nigdy jeszcze nie miałem przyjemności widzieć u niej pani d’Infreville.
Mąż Walenty zdawał się nie wierzyć własnym uszom i dodał stłumionym głosem.
— Pan mówi, że...
— Że nigdy nie miałem zaszczytu widzieć pani d‘Infreville u mojej żony.
— To być nie może panie, moja żona wiecznie przesiaduje u pańskiej żony!
— Powtarzam panu, żem nigdy nie widział pani d‘Infreville u pani de Luceval.
— Nigdy! — zawołał mąż Walentyny, z wyrazem takiego zdumienia, że pan de Luceval zdziwiony spojrzał na niego, mówiąc:
— Dlatego też przypuszczałem, że to musi być jakaś omyłka w nazwiskach, kiedyś mi pan mówił, że moja żona codziennie przyjmuje u siebie pańską żonę.
Pan d‘Infreville zbladł jak chusta; grube krople potu spłynęły z jego łysego czoła. Gorzki i gniewny uśmiech osiadł na jego zwiędłych ustach; lecz, tłumiąc swoje wzruszenie, i pragnąc w oczach obcego człowieka przyjąć rzecz całą w sposób obojętny, dodał szyderczo.
— Na szczęście jest to rzecz zwyczajna pomiędzy mężami, i powinniśmy czuć trochę litości jedni dla drugich. Zresztą, na kaźdego przyjdzie kolej, bo nie wiadomo, co się jeszcze stać może.
— Co pan przez to rozumie?
— Ah! moje wątpliwe podejrzenie było aż nadto słuszne — rzekł zcicha pan d’Infreville z tłumioną wściekłością — czemuż nie starałem się pierwej dowiedzieć o prawdzie! o! kobiety! kobiety!
— Jeszcze raz proszę, chciej się pan wytłumaczyć...
— Panie — odpowiedział d‘Infreville, głosem prawie uroczystym — jesteś człowiekiem honoru, liczę tedy na prawość pana, będąc przekonanym, że świadectwo pańskie nie zawiedzie mnie, kiedy potrzeba będzie zawstydzić i ukarać taką podłość. Gdyż teraz domyślam się wszystkiego. O, kobiety! kobiety!...
Pan de Luceval, obawiając się, ażeby wykrzykniki jego towarzysza nie zwróciły baczności innych osób, siedzących w bliskości, starał się uspokoić go, gdy przypadkiem ujrzał własnego lokaja, któremu przyjaciółka Walentyny poleciła oddać list na pocztę.
Człowiek ten, trochę głupowaty, trochę włóczęga, szedł zwolna, kołysząc się i trzymając w ręku poruczone sobie pismo. Pan de Luceval widząc w jego ręku list, napisany zapewne przez Florencję po owej sprzeczce porannej, uległ pod wpływem niepokonanego uczucia ciekawości. Przywołał więc lokaja, który skwapliwie zbliżył się do niego i zapytał go:
— Gdzie idziesz?
— Idę, panie, kupić fijołków dla pani, i zanieść ten list na pocztę. — I pokazał swemu panu poruczone sobie pismo.
Ten wziął bilet do ręki, spojrzał na niego i nie był w stanie ukryć żywego poruszenia, jakie wywołało w nim zdziwienie; poczem, przyszedłszy nieco do siebie, kazał służącemu oddalić się.
— Ale list... — zaczął niepewnie lokaj.
— Dobrze, ja sam ten list oddam.
Gdy lokaj się oddalił, pan de Luceval rzekł do męża Walentyny:
— Przebacz pan, lecz usłuchałem jakiegoś przeczucia, które mnie nie zawiodło; ten list mojej żony adresowany jest do pani d’Infreville.
— W takim razie — zawołał d‘Infreville z wyrazem niejakiej nadziei — sam pan się przekonywa, że nasze żony korespondują z sobą.
— Prawda, panie, ale dzisiaj pierwszy raz dowiaduję się o tem.
— Panie, zaklinam cię, racz otworzyć ten list, adresowany on jest do mojej żony i całą odpowiedzialność na siebie przyjmuję.
— Masz pan list, przeczytaj go — odpowiedział de Luceval, równie ciekawy dowiedzieć się prawdy, jak mąż Walentyny.
Ten przeczytawszy bilet, zawołał:
— Czytaj pan, doprawdy! można oszaleć, gdyż w liście tym żona pańska przypomina mojej żonie, że cały dzień wczorajszy spędziły razem, dzień równie przyjemny, jak ostatnią środę, i wzywa ją, ażeby znowu przybyła do niej w niedzielę.
— Przysięgam panu na honor, — odpowiedział pan de Luceval ze zdumieniem przeczytawszy list Florencji — przysięgam panu, że moja żona wczoraj wstała o dwunastej, że z wielką trudnością skłoniłem ją, ażeby wyjechała ze mną powozem około godziny trzeciej; potem wróciliśmy na obiad, a po obiedzie dwie osoby, liczące się do grona naszych przyjaciół, przepędziły z nami reszty wieczoru. Co się tyczy środy, przypominam sobie doskonale, że kilka razy byłem u mojej żony, i ręczę panu honorem, że pani d’Infreville nie spędziła dnia tego u nas.
— Ale, zresztą, jakżebyś pan ten list zdołał wytłumaczyć?
— Nie tłumaczę go wcale, ograniczam się tylko na oznajmieniu panu tego, co jest. Wierzaj mi pan, że i mnie, równie jak panu, leży na sercu wyjaśnienie tej tajemnicy.
— O! pomszczę się — zawołał pan d’Infreville z wybuchem gwałtownego gniewu. — Teraz, nie mam już żadnej wątpliwości! dowiedziawszy się, że od jakiegoś czasu żona moja po całych dniach nie bywa w domu, powziąłem niejakie podejrzenie. Pytałem ją o przyczynę tych wycieczek, odpowiedziała mi, że częstokroć całe dnie przepędza u jednej z najlepszych swoich przyjaciółek z klasztoru, zwanej pani de Luceval. Nazwisko to jest tak zaszczytne, rzecz tak możebną, wyrazy mojej żony i głos były tak szczere, że jak głupiec jaki uwierzyłem wszystkiemu. Atoli jakaś podejrzliwa nieufność skłoniła mnie do udania się do pana, i widzi pan, co odkrywam. O! nędznica! o! podła kobieta!
— Zaklinam pana, uspokój się — rzekł pan de Luceval, usiłując uśmierzyć gniew swego towarzysza — nasza głośna mowa zaczyna zwracać powszechną uwagę. Ludzie na nas patrzą, weźmy dorożkę, i jedzmy natychmiast do mnie; gdyż tajemnicę tę trzeba koniecznie wyjaśnić; drżę na samą myśl, że moja żona przez niecną uległość została wspólniczką tego haniebnego kłamstwa. Pójdźmy, pójdźmy panie. Liczę na pana, pan liczy na mnie, to obowiązek ludzi uczciwych — nawzajem sobie pomagać wspierać w okolicznościach tak smutnych; trzeba wymierzyć sprawiedliwość, trzeba ukarać winowajców.
— O! tak, panie, jedność i zemsta, zemsta nieubłagana — szepnął pan d‘Infreville.
I, ponieważ gwałtowne wzruszenie powiększyło jego słabość, zmuszony był oprzeć się na ręku swego towarzysza, i tak drżący z gniewu razem z towarzyszem swoim wsiadł do pierwszego powozu, który im się nawinął.
Może w godzinę po owem nieszczęsnem i przypadkowem spotkaniu się dwóch małżonków, Florencja otrzymała bilet od pana de Luceval z doniesieniem, że na obiad nie przyjedzie do domu.
Gdy burza małżeńska zbiera się coraz groźniej, my powrócimy tymczasem do dwóch młodych przyjaciółek, pozostawionych sam na sam po oddaleniu się pokojówki, która przyniosła właśnie bilet pana de Luceval.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.