Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI Cały tekst |
Abbé patrzył zdziwiony na doktora, i nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Nareszcie zawołał:
— Jakto? doktór gotowałeś u Don Diega? Pan?
— Tak jest, mój kochany Abbé.
— Doktór! — wołał kanonik — lekarz?
— Tak, kanoniku — odpowiedział doktór Gasterini — jestem lekarzem, lecz to mi nie przeszkadza, że umiem dość dobrze gotować.
— Dosyć dobrze! — wołał kanonik. — Powiedz pan: bosko! Ale cóż to znaczy...
— Ja wszystko rozumiem — wtrącił Abbé po krótkim namyśle — sidła bardzo dobrze zastawiono.
— Co pan pojmuje? O jakich sidłach mówisz? — pytał kanonik, którego zdziwienie ominęło i któremu wydało się szczególnem — że lekarz może być takim zdolnym kucharzem. Proszę, wytłumacz mi to, Abbé.
— Czy wie pan — odpowiedział Abbé ze złośliwym uśmiechem — czy wie pan, kim jest ten doktór Gasterini?
— Ależ — odrzekł kanonik, jąkając się i obcierając spocone czoło, gdyż czynił nadludzkie wysilenia, aby zbadać tajemnicę — wszystko to się wikła dziwnie... szczególnie...
— Doktór Gasterini — mówił Abbé — jest wujem kapitana Horacjusza.
— Czyby to było prawdą — mówił kanonik? zdziwiony — jest wujem kapitana Horacjusza?
— Pojmuje pan teraz djabelski plan doktora. Pojmuje pan, że chciał korzystać z pańskiego obżarstwa, aby pan nie podniósł skargi przeciw kapitanowi i aby pan zezwolił na połączenie kapitana z seńorą Dolores. Pojmuje pan, w jakim stopniu pana zdradzono i oszukano? Widzi pan w jaką przepaść chciano pana wtrącić?
— Mój Boże, ten wielki znawca sztuki kulinarnej jest doktorem i do tego wujem kapitana — szeptał kanonik oszołomiony odkryciem. — On nie jest rzeczywistym kucharzem. O, iluzjo nad iluzjami.
Doktór milczał niewzruszenie.
— Dosyć już pana oszukano? — wołał Abbé. — Czy wierzy pan teraz, że doktór Gasterini, książę nauki, posiadający rocznego dochodu około 50.000 liwrów, pełnić będzie u pana służbę kucharza? Nie miałem racji, mówiąc, że się kosztem pana bawią?
Każde słowo księdza Ledoux podnosiło gniew i rozpacz nieszczęśliwego kanonika. Ostatnie słowa: Myśli pan, że słynny doktór Gasterini pełnić będzie u ciebie funkcje kucharza, rozwiały wszelkie złudzenie kanonika. Zwrócił się zatem do doktora mówił z ledwie pohamowaną złością:
— Mój panie! Złe, które mi pan wyrządził, nie pozostanie bez kary. Może umrę, ale się zemszczę, jak nie na panu, to na tym łotrze Horacjuszu i nad moją niewdzięczną kuzynką, która zapewne także brała udział w tym obrzydłym spisku.
— Dobrze! Odwagi! Don Diego, ta tak sprawiedliwa zemsta niech się spełni corychlej — mówił Abbé, a zwracając się do doktora, rzekł ironicznie: — ach, doktorze, doktorze! jesteś pan bezwątpienia bardzo zręczny, ale i najlepsi gracze najpewniejszą partję przegrywają, i pan swoją przegra.
— Być może — odparł doktór z uśmiechem — kto wie.
— Chodźmy, kochany Abbé — mówił kanonik ze zmienioną od gniewu twarzą. — Chodźmy do prokuratora a potem przyśpieszymy wyjazd mojej kuzynki. — Zwróciwszy się zaś do doktora dodał: — takiej podstępnej i niegodnej broni używać. Takim niegodnym machiawelizmem podejść człowieka, który mu we wszystkiem zaufał. O mój panie, to niegodnie, ale ja się zemszczę.
— I to zaraz! — wtrącił Abbé. — Chodźmy Don Diego. Przepraszam cię, drogi doktorze, że cię tak niegrzecznie opuszczam, ale, jak sam widzisz, każda chwila jest droga.
Kanonik trząsł się ze złości i już wychodził, kiedy doktór odezwał się spokojnie:
— Księże kanoniku, na jedno słówko, jeżeli pozwolisz.
— Jeżeli go pan wysłucha, jesteś zgubiony Don Diego — wołał Abbé, ciągnąc za sobą kanonika. — Zły duch nie może być, więcej przymilający, niż ten piekielny doktór. Osądź sam z figla, jaki ci wypłatał. Chodźmy.
— Księże kanoniku — zawołał doktór, chwytając go za prawe ramię, podczas gdy Abbé Ledoux usiłował go do siebie za lewe ramię przyciągnąć. — Kanoniku, proszę na jedno słówko.
— Nie, nie — mówił Abbé. — Uciekajmy, Don Diego, uciekajmy przed tym kusicielem. I Abbé nie przestawał ciągnąć kanonika za lewe ramię.
— Tylko jedno słowo, a przekonasz się pan, jak się kochany Abbé, co do mojej osoby myli — mówił doktór nie puszczając prawego ramienia kanonika.
— Co? Abbé Ledoux zwodzi mnie, co do pana osoby? to zanadto — wołał kanonik. — Pan się ośmiela...
— Ja panu dam dowody na moje twierdzenia — odpowiedział doktór, czując jak nieznacznie Don Diego przechylał się na jego stronę.
Abbé obawia! się słabego charakteru kanonika, ciągnął go zatem gwałtownie do siebie mówiąc:
— Przypomnij sobie nieszczęsny, że pierwsza nasza matka popadła w nieszczęście, bo usłuchała słów kuszącego szatana. Zaklinam i rozkazuję, aby pan w tej chwili ze mną stąd się oddalił. Jeszcze sekundę dłużej, a zginiesz pan. Chodźmy! chodźmy!
— Tak, tak! pan jesteś moim zbawcą! Uwolnij mnie od tego kusiciela — mówił kanonik, usiłując uwolnić się z rąk doktora. — Mimowoli uczułem szatański wpływ, który na mnie sam widok tego demona wywiera. Przypomniały mi się perlicze jaja w rakowym sosie, pstrągi w zamrożonem maśle, boskie pieczyste à la Sardanapal i równocześnie miałem tę błogą nadzieję... lecz uciekajmy, Abbé, teraz najwyższy czas uciekać!
— Kanoniku — mówił doktór pełen obawy, trzymając ze wszystkich sił Don Diega za ramię — błagam pana, abyś mnie tylko chwileczkę posłuchał.
— Vade retro, Satanas — wołał Don Diego ze wstrętem, wyrywając się z rąk doktora, a ciągnięty przez Abbé, już znajdował się na progu, kiedy doktór zawołał:
— Będę dla pana gotować, kiedy tylko pan zażąda, i tak długo, jak żyć będę. Proszę mi tylko pięć minut poświęcić, a dam dowód na moje twierdzenia. Co pan na tem traci?
Na słowa czarodziejskie: będę dla pana gotować, kiedy tylko zażądasz, zdawało się, że kanonik w słup soli się obrócił, nawet Abbé nie zdołał ruszyć go z miejsca.
— Jakiś pan dziecinny — wołał Abbé — jesteś skończonym warjatem.
— Poświęć mi pan pięć minut — powtórzył doktór — a jeżeli nie przekonam pana o prawdziwości moich twierdzeń, może pan wykonać swoją zemstę. Jeszcze raz: co pan przez to traci, ja proszę tylko o nędzne pięć minut.
— W rzeczy samej — mówił kanonik, zwracając się do Abbé Ledoux — nic na tem nie stracę.
Chwiejny charakter kanonika doprowadził już teraz księdza Ledoux do pasji.
— Od tej chwili — wołał — jesteś zgubiony. Idź pan, i rzuć się temu potworowi w paszczę. Nasyć swoją zwierzęcą żarłoczność!
Słowa te, nieoględnie wymówione, obraziły bardzo kanonika.
— Nie zwierzęca żarłoczność powoduje mną, wszak rozmowa kilku minut.
— Podług życzenia, Don Diego — odparł ze złością Abbé. — Wstydzę się, że miałem litość nad panem.
— Ależ kochany Abbé, powinniśmy wysłuchać doktora, który prawdopodobnie wyjaśni nam wszystko.
— O natychmiast — pośpieszył doktór z odpowiedzią — natychmiast, kanoniku.
— Więc proszę — mówił kanonik, nadymając poważnie policzki. — Musi pan jednak wiedzieć, że mam ważne powody, jak najmniej panu ufać, gdyż jak ksiądz Ledoux powiedział, byłbym wielkim głupcem, gdybym po tylu przestrogach jeszcze się dał oszukać.
— Naturalnie — rzekł Abbé z niechęcią — jesteś pan dość zdolnym człowiekiem, kanoniku, aby pokonać tego Belzebuba.
— To do mnie się odnosi, kochany Abbé — mówił doktór z ironiczną uprzejmością. — Jesteś niewdzięczny. Chciałem tylko przypomnieć księdzu Ledoux o danem mi przyrzeczeniu. Wszak przyobiecałeś mi być dziś u mnie na obiedzie? Zezwól, księże kanoniku, na tę rozmowę z panem Ledoux, która właśnie dotyczy naszej sprawy.
— Tak, panie doktorze — wtrącił Abbé — dałem to przyrzeczenie, lecz...
— Ksiądz słowa dotrzyma, o tem nie wątpię, lecz muszę jeszcze panu przypomnieć, że zaproszenie to nastąpiło z powodu małej sprzeczki, którąśmy prowadzili o siedem grzechów głównych.
— Prawda, panie doktorze — odpowiedział Abbé z wymuszonym uśmiechem — że ja potępiałem siedem grzechów głównych, jak na to zasługują, bo są powodem do wiecznego potępienia dla tych, którzy im się oddają, a pan twierdziłeś...
— Że siedem grzechów głównych z pewnego punktu widzenia także mają swoje dobre strony, i że obżarstwo, naprzykład, jest bardzo chwalebną namiętnością.
— Obżarstwo! — zawołał kanonik — obżarstwo chwalebne!
— Nawet podziwienia godne, kanoniku — odparł doktór — i to w oczach najmędrszych i rzeczywiście religijnych ludzi.
— Obżarstwo — powtarzał kanonik, patrząc ze zdziwieniem na doktora — obżarstwo...
— Jeszcze więcej, kanoniku — mówił doktór uroczystym tonem — dla tych, którzy je mogą praktycznie wypełniać, staje się obowiązkiem ludzkości.
— Obowiązkiem ludzkości! — powtórzył Don Diego.
— Jest nawet kwestja wyższej cywilizacji i polityki — dodał doktór tak przekonywująco, że kanonik, któremu tem zaimponował zawołał:
— Jeżeli pan będzie mógł mi dowieść, że...
— Czy kanonik nie poznaje, że doktór się z pana naśmiewa — mówił Abbé, wzruszając ramionami. — Ja panu mówiłem, nieszczęśliwy kanoniku, że będziesz zgubiony, wiecznie zgubiony, jeżeli będziesz słuchać tych bredni.
— Księże kanoniku — dodał doktór pośpiesznie — przekonaj się pan nie słowami, które przyznaję, mogą być zwodnicze, lecz faktami, dowodami i liczbami. Jesteś pan smakoszem, lecz i zabobonnym. Nie ma pan siły oprzeć się drażnieniu dobrych rzeczy, po zaspokojeniu jednak apetytu obawiasz się, żeś pan popełnił wielki błąd, co częstokroć zmniejsza zadowolenie z użycia dobrych potraw, a zarazem przeszkadza spokojnemu i regularnemu trawieniu. Czyż to nie jest prawdą?
— To prawda — odparł pokornie kanonik, którego słowa doktora formalnie oczarowały. — Niestety, to jest nadto prawdziwe?
— A więc, księże kanoniku nie chcę udowodnieniami, chociażby najlogiczniejszemu, lecz widocznemi faktami i liczbami pana przekonać, że: 1) będąc smakoszem wypełniasz misję polityczną i cywilizacyjną; 2) że za moją pomocą możesz jeszcze lepiej jeść i pić, jak niedawno kanonik jadłeś i piłeś na śniadanie.
— A ja panu powiadam — zawołał Abbé, oszołomiony pewnością doktora — jeżeli pan faktami i liczbami udowodni, że smakosz wypełnia misję cywilizacji i polityki, ja panu przysięgam zostać zwolennikiem tej filozofji, mimo że wydaje się takowa być nierozsądną.
— Jak mi, doktorze, udowodnisz, że mi bramy owego kulinarnego raju otworzysz — zawołał olśniony nadspodziewaną nadzieją kanonik, że ja wypełniam socjalny obowiązek oddając się obżarstwu, to ja będę pańskim niewolnikiem, pańskim automatem, pańską rzeczą...
— Załatwiliśmy, kanoniku, zgoda, Abbé, obaj będziecie zadowoleni. Chodźmy! — zawołał doktór.
— Iść? — pytał kanonik — dokąd, panie doktorze?
— Do mnie, Don Diego.
— Do pana? — pytał Abbé z niedowierzaniem — do pana?
— Powóz mój czeka na dole, w piętnaście minut staniemy u celu.
— Ale, doktorze — zapytał kanonik — dlaczego mamy iść do pana. Cóż tam będziemy robili?
— Tylko u mnie pan znajdzie te namacalne i widoczne dowody, wszakże przyszedłem, aby przypomnieć księdzu Ledoux, że dziś mamy 20 listopada, dzień posiedzenia, na które go zaprosiłem. Ale czas nagli, idźmy, moi panowie.
— Nie wiem, czy to na jawie, czy we śnie — rzekł Don Diego ale rzucam się z przymkniętemi oczyma w tę otchłań.
— Kochany doktorze — rzekł Abbé — pan musisz być rzeczywistym djabłem; gdyż mój umysł, mój rozum burzą się przeciw pańskim paradoksom, niewierzę ani jednemu słowu pańskich przyrzeczeń, a jednak nie mogę oprzeć się ciekawości i pójdę do pana.
Wkrótce zajechali wszyscy trzej przed dom doktora.