Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XI.

Abbé patrzył zdziwiony na doktora, i nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Nareszcie zawołał:
— Jakto? doktór gotowałeś u Don Diega? Pan?
— Tak jest, mój kochany Abbé.
— Doktór! — wołał kanonik — lekarz?
— Tak, kanoniku — odpowiedział doktór Gasterini — jestem lekarzem, lecz to mi nie przeszkadza, że umiem dość dobrze gotować.
— Dosyć dobrze! — wołał kanonik. — Powiedz pan: bosko! Ale cóż to znaczy...
— Ja wszystko rozumiem — wtrącił Abbé po krótkim namyśle — sidła bardzo dobrze zastawiono.
— Co pan pojmuje? O jakich sidłach mówisz? — pytał kanonik, którego zdziwienie ominęło i któremu wydało się szczególnem — że lekarz może być takim zdolnym kucharzem. Proszę, wytłumacz mi to, Abbé.
— Czy wie pan — odpowiedział Abbé ze złośliwym uśmiechem — czy wie pan, kim jest ten doktór Gasterini?
— Ależ — odrzekł kanonik, jąkając się i obcierając spocone czoło, gdyż czynił nadludzkie wysilenia, aby zbadać tajemnicę — wszystko to się wikła dziwnie... szczególnie...
— Doktór Gasterini — mówił Abbé — jest wujem kapitana Horacjusza.
— Czyby to było prawdą — mówił kanonik? zdziwiony — jest wujem kapitana Horacjusza?
— Pojmuje pan teraz djabelski plan doktora. Pojmuje pan, że chciał korzystać z pańskiego obżarstwa, aby pan nie podniósł skargi przeciw kapitanowi i aby pan zezwolił na połączenie kapitana z seńorą Dolores. Pojmuje pan, w jakim stopniu pana zdradzono i oszukano? Widzi pan w jaką przepaść chciano pana wtrącić?
— Mój Boże, ten wielki znawca sztuki kulinarnej jest doktorem i do tego wujem kapitana — szeptał kanonik oszołomiony odkryciem. — On nie jest rzeczywistym kucharzem. O, iluzjo nad iluzjami.
Doktór milczał niewzruszenie.
— Dosyć już pana oszukano? — wołał Abbé. — Czy wierzy pan teraz, że doktór Gasterini, książę nauki, posiadający rocznego dochodu około 50.000 liwrów, pełnić będzie u pana służbę kucharza? Nie miałem racji, mówiąc, że się kosztem pana bawią?
Każde słowo księdza Ledoux podnosiło gniew i rozpacz nieszczęśliwego kanonika. Ostatnie słowa: Myśli pan, że słynny doktór Gasterini pełnić będzie u ciebie funkcje kucharza, rozwiały wszelkie złudzenie kanonika. Zwrócił się zatem do doktora mówił z ledwie pohamowaną złością:
— Mój panie! Złe, które mi pan wyrządził, nie pozostanie bez kary. Może umrę, ale się zemszczę, jak nie na panu, to na tym łotrze Horacjuszu i nad moją niewdzięczną kuzynką, która zapewne także brała udział w tym obrzydłym spisku.
— Dobrze! Odwagi! Don Diego, ta tak sprawiedliwa zemsta niech się spełni corychlej — mówił Abbé, a zwracając się do doktora, rzekł ironicznie: — ach, doktorze, doktorze! jesteś pan bezwątpienia bardzo zręczny, ale i najlepsi gracze najpewniejszą partję przegrywają, i pan swoją przegra.
— Być może — odparł doktór z uśmiechem — kto wie.
— Chodźmy, kochany Abbé — mówił kanonik ze zmienioną od gniewu twarzą. — Chodźmy do prokuratora a potem przyśpieszymy wyjazd mojej kuzynki. — Zwróciwszy się zaś do doktora dodał: — takiej podstępnej i niegodnej broni używać. Takim niegodnym machiawelizmem podejść człowieka, który mu we wszystkiem zaufał. O mój panie, to niegodnie, ale ja się zemszczę.
— I to zaraz! — wtrącił Abbé. — Chodźmy Don Diego. Przepraszam cię, drogi doktorze, że cię tak niegrzecznie opuszczam, ale, jak sam widzisz, każda chwila jest droga.
Kanonik trząsł się ze złości i już wychodził, kiedy doktór odezwał się spokojnie:
— Księże kanoniku, na jedno słówko, jeżeli pozwolisz.
— Jeżeli go pan wysłucha, jesteś zgubiony Don Diego — wołał Abbé, ciągnąc za sobą kanonika. — Zły duch nie może być, więcej przymilający, niż ten piekielny doktór. Osądź sam z figla, jaki ci wypłatał. Chodźmy.
— Księże kanoniku — zawołał doktór, chwytając go za prawe ramię, podczas gdy Abbé Ledoux usiłował go do siebie za lewe ramię przyciągnąć. — Kanoniku, proszę na jedno słówko.
— Nie, nie — mówił Abbé. — Uciekajmy, Don Diego, uciekajmy przed tym kusicielem. I Abbé nie przestawał ciągnąć kanonika za lewe ramię.
— Tylko jedno słowo, a przekonasz się pan, jak się kochany Abbé, co do mojej osoby myli — mówił doktór nie puszczając prawego ramienia kanonika.
— Co? Abbé Ledoux zwodzi mnie, co do pana osoby? to zanadto — wołał kanonik. — Pan się ośmiela...
— Ja panu dam dowody na moje twierdzenia — odpowiedział doktór, czując jak nieznacznie Don Diego przechylał się na jego stronę.
Abbé obawia! się słabego charakteru kanonika, ciągnął go zatem gwałtownie do siebie mówiąc:
— Przypomnij sobie nieszczęsny, że pierwsza nasza matka popadła w nieszczęście, bo usłuchała słów kuszącego szatana. Zaklinam i rozkazuję, aby pan w tej chwili ze mną stąd się oddalił. Jeszcze sekundę dłużej, a zginiesz pan. Chodźmy! chodźmy!
— Tak, tak! pan jesteś moim zbawcą! Uwolnij mnie od tego kusiciela — mówił kanonik, usiłując uwolnić się z rąk doktora. — Mimowoli uczułem szatański wpływ, który na mnie sam widok tego demona wywiera. Przypomniały mi się perlicze jaja w rakowym sosie, pstrągi w zamrożonem maśle, boskie pieczyste à la Sardanapal i równocześnie miałem tę błogą nadzieję... lecz uciekajmy, Abbé, teraz najwyższy czas uciekać!
— Kanoniku — mówił doktór pełen obawy, trzymając ze wszystkich sił Don Diega za ramię — błagam pana, abyś mnie tylko chwileczkę posłuchał.
— Vade retro, Satanas — wołał Don Diego ze wstrętem, wyrywając się z rąk doktora, a ciągnięty przez Abbé, już znajdował się na progu, kiedy doktór zawołał:
— Będę dla pana gotować, kiedy tylko pan zażąda, i tak długo, jak żyć będę. Proszę mi tylko pięć minut poświęcić, a dam dowód na moje twierdzenia. Co pan na tem traci?
Na słowa czarodziejskie: będę dla pana gotować, kiedy tylko zażądasz, zdawało się, że kanonik w słup soli się obrócił, nawet Abbé nie zdołał ruszyć go z miejsca.
— Jakiś pan dziecinny — wołał Abbé — jesteś skończonym warjatem.
— Poświęć mi pan pięć minut — powtórzył doktór — a jeżeli nie przekonam pana o prawdziwości moich twierdzeń, może pan wykonać swoją zemstę. Jeszcze raz: co pan przez to traci, ja proszę tylko o nędzne pięć minut.
— W rzeczy samej — mówił kanonik, zwracając się do Abbé Ledoux — nic na tem nie stracę.
Chwiejny charakter kanonika doprowadził już teraz księdza Ledoux do pasji.
— Od tej chwili — wołał — jesteś zgubiony. Idź pan, i rzuć się temu potworowi w paszczę. Nasyć swoją zwierzęcą żarłoczność!
Słowa te, nieoględnie wymówione, obraziły bardzo kanonika.
— Nie zwierzęca żarłoczność powoduje mną, wszak rozmowa kilku minut.
— Podług życzenia, Don Diego — odparł ze złością Abbé. — Wstydzę się, że miałem litość nad panem.
— Ależ kochany Abbé, powinniśmy wysłuchać doktora, który prawdopodobnie wyjaśni nam wszystko.
— O natychmiast — pośpieszył doktór z odpowiedzią — natychmiast, kanoniku.
— Więc proszę — mówił kanonik, nadymając poważnie policzki. — Musi pan jednak wiedzieć, że mam ważne powody, jak najmniej panu ufać, gdyż jak ksiądz Ledoux powiedział, byłbym wielkim głupcem, gdybym po tylu przestrogach jeszcze się dał oszukać.
— Naturalnie — rzekł Abbé z niechęcią — jesteś pan dość zdolnym człowiekiem, kanoniku, aby pokonać tego Belzebuba.
— To do mnie się odnosi, kochany Abbé — mówił doktór z ironiczną uprzejmością. — Jesteś niewdzięczny. Chciałem tylko przypomnieć księdzu Ledoux o danem mi przyrzeczeniu. Wszak przyobiecałeś mi być dziś u mnie na obiedzie? Zezwól, księże kanoniku, na tę rozmowę z panem Ledoux, która właśnie dotyczy naszej sprawy.
— Tak, panie doktorze — wtrącił Abbé — dałem to przyrzeczenie, lecz...
— Ksiądz słowa dotrzyma, o tem nie wątpię, lecz muszę jeszcze panu przypomnieć, że zaproszenie to nastąpiło z powodu małej sprzeczki, którąśmy prowadzili o siedem grzechów głównych.
— Prawda, panie doktorze — odpowiedział Abbé z wymuszonym uśmiechem — że ja potępiałem siedem grzechów głównych, jak na to zasługują, bo są powodem do wiecznego potępienia dla tych, którzy im się oddają, a pan twierdziłeś...
— Że siedem grzechów głównych z pewnego punktu widzenia także mają swoje dobre strony, i że obżarstwo, naprzykład, jest bardzo chwalebną namiętnością.
— Obżarstwo! — zawołał kanonik — obżarstwo chwalebne!
— Nawet podziwienia godne, kanoniku — odparł doktór — i to w oczach najmędrszych i rzeczywiście religijnych ludzi.
— Obżarstwo — powtarzał kanonik, patrząc ze zdziwieniem na doktora — obżarstwo...
— Jeszcze więcej, kanoniku — mówił doktór uroczystym tonem — dla tych, którzy je mogą praktycznie wypełniać, staje się obowiązkiem ludzkości.
— Obowiązkiem ludzkości! — powtórzył Don Diego.
— Jest nawet kwestja wyższej cywilizacji i polityki — dodał doktór tak przekonywująco, że kanonik, któremu tem zaimponował zawołał:
— Jeżeli pan będzie mógł mi dowieść, że...
— Czy kanonik nie poznaje, że doktór się z pana naśmiewa — mówił Abbé, wzruszając ramionami. — Ja panu mówiłem, nieszczęśliwy kanoniku, że będziesz zgubiony, wiecznie zgubiony, jeżeli będziesz słuchać tych bredni.
Księże kanoniku — dodał doktór pośpiesznie — przekonaj się pan nie słowami, które przyznaję, mogą być zwodnicze, lecz faktami, dowodami i liczbami. Jesteś pan smakoszem, lecz i zabobonnym. Nie ma pan siły oprzeć się drażnieniu dobrych rzeczy, po zaspokojeniu jednak apetytu obawiasz się, żeś pan popełnił wielki błąd, co częstokroć zmniejsza zadowolenie z użycia dobrych potraw, a zarazem przeszkadza spokojnemu i regularnemu trawieniu. Czyż to nie jest prawdą?
— To prawda — odparł pokornie kanonik, którego słowa doktora formalnie oczarowały. — Niestety, to jest nadto prawdziwe?
— A więc, księże kanoniku nie chcę udowodnieniami, chociażby najlogiczniejszemu, lecz widocznemi faktami i liczbami pana przekonać, że: 1) będąc smakoszem wypełniasz misję polityczną i cywilizacyjną; 2) że za moją pomocą możesz jeszcze lepiej jeść i pić, jak niedawno kanonik jadłeś i piłeś na śniadanie.
— A ja panu powiadam — zawołał Abbé, oszołomiony pewnością doktora — jeżeli pan faktami i liczbami udowodni, że smakosz wypełnia misję cywilizacji i polityki, ja panu przysięgam zostać zwolennikiem tej filozofji, mimo że wydaje się takowa być nierozsądną.
— Jak mi, doktorze, udowodnisz, że mi bramy owego kulinarnego raju otworzysz — zawołał olśniony nadspodziewaną nadzieją kanonik, że ja wypełniam socjalny obowiązek oddając się obżarstwu, to ja będę pańskim niewolnikiem, pańskim automatem, pańską rzeczą...
— Załatwiliśmy, kanoniku, zgoda, Abbé, obaj będziecie zadowoleni. Chodźmy! — zawołał doktór.
— Iść? — pytał kanonik — dokąd, panie doktorze?
— Do mnie, Don Diego.
— Do pana? — pytał Abbé z niedowierzaniem — do pana?
— Powóz mój czeka na dole, w piętnaście minut staniemy u celu.
— Ale, doktorze — zapytał kanonik — dlaczego mamy iść do pana. Cóż tam będziemy robili?
— Tylko u mnie pan znajdzie te namacalne i widoczne dowody, wszakże przyszedłem, aby przypomnieć księdzu Ledoux, że dziś mamy 20 listopada, dzień posiedzenia, na które go zaprosiłem. Ale czas nagli, idźmy, moi panowie.
— Nie wiem, czy to na jawie, czy we śnie — rzekł Don Diego ale rzucam się z przymkniętemi oczyma w tę otchłań.
— Kochany doktorze — rzekł Abbé — pan musisz być rzeczywistym djabłem; gdyż mój umysł, mój rozum burzą się przeciw pańskim paradoksom, niewierzę ani jednemu słowu pańskich przyrzeczeń, a jednak nie mogę oprzeć się ciekawości i pójdę do pana.
Wkrótce zajechali wszyscy trzej przed dom doktora.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.