Spokój Boży/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spokój Boży |
Wydawca | Przegląd Tygodniowy |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | M. M. |
Tytuł orygin. | Guds Fred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Małgosia nie zna starego miasta. Prosiłem, aby je pokazać sobie pozwoliła. Chcę, by je pokochała, jak ja je kocham. Ponieważ czuła, że mi tem sprawia przyjemność, zgodziła się z chęcią. Zajmuje ją wszystko, co tłómaczę i pokazuję a szczególniej bawi niewyczerpany zapał cicerona.
Zwiedziliśmy dzisiaj stary zamek, leżący nad fiordem. Obecnie mieszka w nim naczelnik. Gmach jest szary, długi, dwupiętrowy, do śpichrza podobny — z mnóstwem malutkich okienek. Kilka rzędem stojących topoli, warta, przechadzająca się tam i napowrót, w czerwone przybrana płaszcze, jedynym znakiem, wyróżniającym zamek od innych domów. Pałac nie wydaje się ani starym, ani godnym uwagi. Pozostały jeszcze ślady dawnych czasów, kiedy zamek zamieszkiwali królewscy lennicy.
Zapadał zmrok, gdym wstępował z Małgosią przez ciemny, głęboki portyk do wielkiego czworograniastego podwórza, otoczonego nizkiemi, białemi drzewami. Między kamieniami wyrosła bujna trawa a wzdłuż ściany stoją szlachetne kuliste lipy. U nóg tychże płynie ściek, głębokością przypominający strumyk a biegnący poniżej niezliczonej liczby ścieżek.
Siedzimy na ławce pod lipami, naprzeciwko portyku i miejsca, w którem się zbiera woda wszystkich ścieków i spływa podziemnym kanałem do fiordu.
Podczas, kiedy słońce znika za górami i rzuca ostatnie promienie na trawę podwórza, opowiadam Małgosi o strasznym panu Esben. Kilka wieków temu mieszkał w zamku i zdobył sobie sławę wojownika i uwodziciela. W niespokojnych czasach wybudowano dla pewności potajemne przejście z piwnic zamkowych do wału, na drugiej stronie położonego. Pan Esben używał potajemnego przejścia dla swych, pełnych galanteryi, wycieczek. Był wesołym, przystępnym, lubił ludzi; zapraszał często na uczty młode małżeństwa i narzeczonych. Obywatel dawał się winem upoić i wpadał w stan nieprzytomny. Wtedy wyprowadzał pan Esben z salonu żonę a gdy dobrowolnie nie chciała, zmuszał ją, by szła za nim tajemną drogą w stronę fiordu do małego, elegancko urządzonego domu. Tam zabawa trwała dalej. Działo się to często ku zadowoleniu uprowadzonej, bo pan Esben był pięknym i wspaniałomyślnym. Oszukani mężowie i narzeczeni martwili się strasznie, ale ukryć musieli hańbę i wyrządzoną krzywdę, bo Esben znanym był z okrucieństwa i surowości. Nie mogli rozgłaszać po mieście historyi, w której ukochana główną grała rolę, tembardziej, że niewiadomo było, jak się zachowywała. Jednak to i owo dawało do myślenia a nieporozumienia między ludźmi, dawniej szczęśliwie ze sobą żyjącymi, były powodem gawędy. Chmura, brzemienna nienawiścią i strachem, zawisła nad zamkiem i miastem.
Razu pewnego zwróciła pana Esbena uwagę młoda, śliczna, siedemnastoletnia dziewczyna. Niedawno poślubiła jednego z najdzielniejszych rzemieślników miasta: Klausego Bryde. Pan Esben prześladował bezustanku młodą kobietę wzrokiem, potajemnemi znakami a gdy spostrzegł, że hołdy przyjmuje, skorzystał z pierwszej nadarzającej się sposobności i zaprosił młodych małżonków do siebie, na zamek. Klause Bryde przeczuwał jednak coś nieczystego i... udawał pijanego a podczas kiedy głowa coraz głębiej na piersi spadała, oczy śledziły czułe spojrzenia, zamieniane między żoną a lennikiem. Zaledwie się oddalili, pewni, że małżonek w błogiem spoczywa upojeniu, zerwał się tenże, podążył do okna i za umówionym znakiem wdarła się do pałacu uzbrojona gromadka przyjaciół. Rozbroili nieprzygotowanych strażników, zakneblowali im usta i pod wodzą Klausa Bryda weszli do otwartych potajemnych drzwi. Znikli w ciemności, podążając śladem oddalających się pochodni...
Podanie opowiada nam o zdarzeniu, jakie się w głębi fiordu przytrafiło, w następujący sposób: obudzeni mieszkańcy pałacu przez oswobodzoną nareszcie wartę pobiegli do tajemnego korytarza, którego drzwi były zamknięte. Długo trwało, zanim wysadzono ciężkie żelazne podwoje. Wtedy straszny przedstawił się widok: u drzwi leżały nienaruszone trupy przyjaciół Klausa Bryde. Po długiem szamotaniu się padli uduszeni. Dalej kilka trupów z widocznemi śladami uduszenia, w pośrodku lennik, młoda kobieta, Klaus i kilka innych, strasznie zeszpeconych trupów. Później opowiadano, że rybak, będący na połowie węgorzy, słyszał wyraźne odgłosy broni.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zaszło słońce. Szary zmrok otulił swym płaszczem ciche zamkowe podwórze. Wtem, odezwało się przytłumione pluskanie wody. Małgosia oparła się na mem ramieniu: „Co to?“ — spytała. „Spojrzyj sama“, odpowiedziałem, wskazując na most.
Nadeszła godzina starych zamkowych szczurów, wszystkie podążają w stronę fiordu. „Patrz, pani, pływają i przyciągają ku sobie deskę. Siedź spokojnie, nie bój się, wędrując po utartej drodze, do nas nie dojdą. Cała karawana szuka znanego przejścia. Pilnują, by nikt nie przerwał tajemniczego spokoju w ponurym cieniu podania“. „Cóż mają wspólnego szczury z potajemnem wejściem?“ pytała Małgosia. „Zbliż się, pani a usłyszysz.“ Zaprowadziłem ją do otworu piwnicznego w rogu podwórza. Ujrzeliśmy kilka ciemnych, grubych sklepień — wionęło na nas zimne, stęchłe, grobowe powietrze.
Opowiadam: „Nie zejdziemy, ponieważ o tej godzinie byłoby to lekkomyślnością. W zeszłem stuleciu odnaleziono przejście, które, zdaniem niektórych, dawno już było zasypane. Jeden z robotników odważył się wejść; z naprężeniem oczekiwano wyniku; milkły kroki i śpiew, widocznem było, że idzie dalej. Później wszystko ucichło, daremnie czekano — nie wrócił. Wtedy władza miasta obiecała uwolnić więźnia, zgadzającego się na zejście w głębie. Znalazł się taki, opasano go sznurem, aby wrazie niebezpieczeństwa mógł się uratować. Młodzieniec zeszedł i zniknął. Po sznurze poznać było można, że zapuścił się daleko. Nagle zatrzymał się ruch sznura. Sądzono, że stanęła mu na drodze jakaś zapora, którą usuwał. Pauza przeciągała się długo. Może zemdlał? a gdyby sznur ściągnąć? Wyciągnięto sznur, ale ciężaru nie było. Linę szczury przegryzły, nieboraka zatrzymały.
....Dziś jeszcze widzimy w sklepieniu zardzewiałe wrota żelazne, za niemi kilka murowanych stopni, prowadzących w przeciwną stronę“...
....Staliśmy znowu pod pałacem; stare szumią topole a szyldwach paraduje w czerwonym płaszczu. Małgosia z uśmiechem spojrzała na zamek i rzekła: „Któżby myślał, że stary nudny ten budynek może wzbudzić przestrach a jednak nie było mi zupełnie dobrze na duszy“. „Tak“, odpowiedziałem, „takim jest w rzeczywistości cały gród. Zwyczajny przechodzień, obojętnie patrzący na miasto, widzi w niem pospolitą prowincyę. Kto jednak sercem szuka, temu otworzy się skarbnica poezyi i oryginalnych podań“.