Sprawa kobieca (Lemański, 1922)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lemański
Tytuł Sprawa kobieca
Pochodzenie Prawo mężczyzny
Wydawca F. Gadomski
Data wyd. 1922
Druk T. Jankowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SPRAWA KOBIECA



Są zwroty w pewnym języku utarte i mające prawo powszechnego obywatelstwa, i nie nadające się do przekładu na języki inne.
Bo jakże wyrazić „das ewig weibliche“ naprzykład po łacinie? „Sempiternum femininum“? Nie. „Sempiterna femina“? Nie, stanowczo wyraz „sempiterna“ jest tu nieodpowiedni.
Przetłumaczyć — nie, ale zastąpić „das ewig weibliche“ po łacinie można. Można powiedzieć „Venus“: będzie to znaczyło to samo.
A „Venus“ też znowu na inny język przetłumaczyć się nie da. Żywcem trzeba ją brać. I tak też ją biorą wszystkie języki.
Francuzi spróbowali przetłumaczyć „das ewig weibliche“ przez „éternel feminin“, ale zaraz widać, że to tłumaczenie, że to nie jest tak rdzenny, niedający się również na inne języki tłumaczyć zwrot, jak np. „faire l‘amour“, albo „cherchez la femme“.
Po włosku możnaby „das ewig weibliche“ zastąpić też przez jaką nie poddającą się tłumaczeniu formułę, choćby np. przez „la donna e mobile“.
W języku angielskim nie znajdujemy nawet zbliżonego odpowiednika. Najwłaściwiej jeszcze byłoby na zapewnienie, że „la donna e mobile” odpowiedzieć najrdzenniejszym angielskim wyrazem: „yes“ albo „all right“!
A po polsku?
Jak po polsku wyrazić najlepiej, co znaczy „das ewig weibliche“?
Jest na to jeden tylko wyraz, ale dobry: „mężczyzna“.
Po polsku, „das ewig weibliche“ to — mężczyzna.
Polak był i jest „das ewig wetbliche“.
W najbardziej królewskich swoich przedstawicielach, jak np.: Kazimierz Wielki (i Esterka), Sobieski (i Marysieńka), Poniatowski (i... Das Ewig Weibliche), książę Józef (i Warszawski seraj), Polak jest wiecznej kobiecości przykładem najistotniejszym.
Polak nad wszystko przekłada kobiecość. Polak jest nieśmiertelnej kobiecości najlepiej odpowiadającym śmiertelnikiem. Dlatego Polska, najlepiej kobiecości służąca, nie zginie na wieki.
Nie zginie, ponieważ „das weibliche ist ewig“.


∗             ∗
Było w Polsce razu pewnego stadło małżeńskie.

Ona była „das ewig weibliche“, on był chrześcijaninem i dobrym patrjotą, mniemającym, że przysporzenie państwu obywateli jest najpierwszym chrześcjańskim obowiązkiem.
I dlatego co noc obowiązku swego, nie zaniedbując, małżonkę swoją pytaniem tem, po francusku wyrażonem (ponieważ ten język Chrystusowi niezawodnie milszym jest od polskiego) nagabywał:
— „Eh bien, ma chêre, allons­‑nous cette nuit faire un chrétien“?
— „Das ewig weibbche“ — odpowiadała wiecznie.
— „Mais oui, mon chêre“.
Tak co noc umożebniało się chrześcijaninowi poczęcie ziemskiego życia.
Niewątpliwie dużo było w tem zasługi ojczyźnianej tak co noc otwierać wrota na przybycie chrześcijanina.
I my to również pochwalamy. Jedno tylko mielibyśmy do nadmienienia. To mianowicie, że właśnie ze względu patrjotycznego ten chrystjanizm francuski należałoby spolonizować.
Czyż nie godziwiej byłoby, gdyby małżonek co noc, zamiast „faire l‘amour“ po francusku, pytał małżonki swoją własną mową polską:
— Żoneczko, może dziś jedną Polkę?
Albo?
— Żoniu, może dziś jednego Mazura? Co?
A żona odpowiadałaby wiecznie:
— I owszem, mężusiu.
Nawiasem mówiąc, żaden na świecie taniec nie ma piętna swej narodowości, oprócz tańców polskich. Niema np. tańców: Węgier, Anglik, Francuz, Niemiec, ale są tańce: Polonez (Polonus), Polka, Mazur, Kujawiak.
Polacy umieją tańczyć.
Ale ponieważ mistrzami w muzyce nie są najpierwszymi, więc wogóle Polacy to jest naród, który doskonale tańczy, jak mu ktoś zagra.


∗             ∗

W dziełach Egiptu, (opracowanych przez egiptologa Maspero) czytamy następującą (treściwie tu przytaczam ją) opowieść.
Dygnitarz pewien miał żonę wiernie go kochającą. I sam ją kochał tak dalece, że chcąc jakąś tam jej kosztowną zachciankę (chciała gwiazdy z nieba może) zaspokoić, a nie mając pod ręką gotówki, nadwyrężył kasę mu powierzoną.
Ale się ta rzecz wykryła, sądzono go i skazano na powieszenie.
Żona, w nieustannym płaczu wzywała niebo i ziemię na świadectwo boleści swej niezmiernej. A kiedy mąż już na stryku zawisł, ślubowała, nie jedząc i nie pijąc, przy wisielcu czuwać dotąd, aż go ze sznura odczepią i pogrzebać jej pozwolą.
W tym zamiarze szlachetnym wytrwała dzień jeden i byłaby może dotrwała do samego końca, gdyby nie to, że przy szubienicy była przystawiana straż.
I to jeszcze nie stanowiłoby może przeszkody dla niej w cnotliwem przedsięwzięciu, gdyby nie to, że strażą tą był człowiek bardzo nieszpetny, o oczach żywych i usposobieniu wesołem.
Z nim, gdy o nieboszczyku jęli rozmawiać, jego cnoty wychwalając, nieznacznie wdowę nieszczęsną do przyjęcia jadła odrobiny i do wypicia krzty wina namówił w dniu pierwszym. Dnia drugiego już jej nie potrzebował do pociech gastrycznych namawiać, a w dniu trzecim przyjąć odeń i inne ukojenia zezwoliła.
Przy ostygłym, lekko przez wiatr kołysanym trupie męża swego, dała świadectwo prawdzie tej, że kobiecość, czy to dziś, czy przed zamierzchłemi wiekami faraonowych czasów, wiecznie jest ta sama, że „das weibliche ist ewig“ i że, jako taka, nawet w objęciach szubienicznego strażnika nie zginie.


∗             ∗
„Das ewig weibliche“ pewnej damy łaknęło połączenia z „das ewig männliche“, bynajmniej nie dla związanej z tem rozkoszy, tylko dla czegoś innego.

Mianowicie ta dama chciała mieć dziecko.
Czegóż się nie robi dla dziecka?
Miłość dla dzieci przecież to jedna z największych cnót społecznych.
Otóż ta dama pewnego razu rzekła mi:
— Chcę mieć z panem dziecko.
Na co ja odpowiedziałem:
— Nie znam kobiety, z którą chciałbym „ja“ mieć dziecko. Więc daruje pani...
Dama przybrała ton obrażonej. Co widząc ja gwoli jej pocieszeniu mówię:
— Wybaczy pani, ale dziecka „chcieć“ mogę tylko ja. Pani wolno jest chcieć tylko mojego dziecka, nie swego. Decyduję o dziecku ja. A w tej chwili dziecko nie jest mi potrzebne. Jeszczem się nie dosyć sobie samemu sprzykrzył, jako całość jeszcze mi nie pilno na drobiazg się rozmieniać.


∗             ∗

Słyszałem raz takie serdeczne westchnienie pewnej bez wzajemności kochanej osoby:
— Ach, gdybym mogła się dowiedzieć o „nim“ czegoś złego, jakżeby mi to ulżyło.
Te nierozumne słowa rzucają jaskrawe światło na tak zwane zakochanie się.
Kto kocha naprawdę, nie samolubnie; kto kocha nie siebie, tylko kogoś, ten owszem, będzie pragnął ujrzeć swój ideał jak najwyżej, bez względu na to, czy ma wzajemność lub niema. W tym ostatnim razie wini siebie, że na miłość wzajemną nie zasłużył. I kocha jeszcze bardziej.
Kocha tą miłością, o której mówi Dante:

„L‘amore che muove il sol e l‘altre stelle.“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lemański.