Starościna Bełzka/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Starościna Bełzka |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W jednéj z tych gazetek ówczesnych, których w owych latach tyle po rękach biegało, chcemy tu znowu dać przelotny rys stanu kraju, jego ducha i nadziei, ażeby tło, na którém opowiadanie nasze się snuje, nie całkiem próżném zostało.
Była to chwila niepewności o przyszłość, pełna najdzikszych rozsiewanych wieści, nadziei najzuchwalszych, marzeń chorobliwych i przedwczesnych rozpaczy. Bóg wie czém się bawiono, zajmowano i łudzono, i z czego śmiałe czyniono sobie wnioski. Nie wielka liczba jaśniéj widzących przeczuwała katastrofę.
Galicyą, w któréj się to dzieje, już około 5 sierpnia zajmowały powoli wojska austryackie, lokując się po miasteczkach, a mianowicie w okolicy Krystynopola, w saméj stolicy Potockich, w Sokalu, Warężu, Bełzie, Kryłowie, Rubieszowie, Zamościu, Krasnymstawie i innych osadach poblizkich. Wreszcie ponaznaczano z dóbr furaże dla wojska, którém dowodził hrabia Hadyk. W Krakowie jak w Galicyi wojska rossyjskie ustępowały, a stanowiska po nich zajmowali Austryacy. We Lwowie już znajdowali się czteréj generałowie austryaccy: główno-dowodzący Hadyk, Esterhazy, Schröder generał prowiant-mejster i Capara generał-major grenadyerów. Wojska stały obozem o mil dwie ode Lwowa pod Sokolnikami, Hadyk sam na przedmieściu we Lwowie we dworku Granowskiego, Esterhazy w kamienicy Solskiego na mieście.
Przerażająca wieść o panującém powietrzu, które na Wołoszczyźnie szerzyć się miało, kazała się obawiać o Ruś sąsiednią, a z Trembowelskiego donoszono, że mór w Brzeżanach i okolicy się objawiał i pod Kamieńcem szerzył. Granice od Wołoszczyzny, od Dniepru i Rossyi stały zaparte z téj przyczyny jak mówiono. Powietrze miało być także w Bukareszcie.
W Warszawie szemrano, że się wkrótce los kraju miał rozstrzygnąć, i że podziałem Polski miały się pokój i zgoda ustalić. Na Podole i ku Wiśle szły komendy austryackie... Nie wiedziano jeszcze dobrze, ani tego co miało być zajęte, ani jaka przyszłość gotowana była dla oddzielonych od Polski krajów; domyślano się różnie.
Każdy przylatujący kuryer do g-ła Riscourt’a, do Hadyka, do ambassadora, dawał pole domysłom i najdziwniejszym sperandom poróżnień między dworami.
W okolicy Warszawy na milę stały wojska rossyjskie w liczbie kilkunastu tysięcy... wiele miejsc w Płockiém i ku Prussom fortyfikowano. Uważali baczniejsi, że generałowie rossyjsey i austryaccy w dobrém z sobą byli porozumieniu.
Tymczasem ruch konfederacki trwał upornie; w górach w Sandomierskiém mówiono jeszcze o konfederatach, przeciw którym poszedł był jakiś oddział rossyjski. Jedni obiecywali wielki pokój, drudzy straszliwą wojnę. Słabsi odrzekali się już od konfederacyi i recessowali, jak to wówczas mówiono. Mikorski, marszałek konfederacyi litewskiéj, manifestował się przeciw wejściu Austryaków.
Około stolicy sypano wały i robiono okopy... Posłowie od garnizonu częstochowskiego znajdowali się w Warszawie; król sekretnie przyjmował generała austryackiego Riscourt’a i przez godzin trzy rozmawiał z nim w gabinecie. Rossyanie nie ustępowali wprzód z miejsc zajętych przez się Austryakom, aż po rozkazach wyraźnych z Petersburga.
Gdzie niegdzie snuły się po kraju smutne szeregi pobranych w niewolę konfederatów, których w głąb ku Smoleńskowi prowadzono. Najlepiéj uwiadomionych w kraju ludzi korrespondencya dowodzi, że mało kto coś pewnego wiedział o losie Polski, a wszyscy chciwie lejdejskie, hamburskie, kolońskie, londyńskie chwytali gazety, z nich się coś o sobie pragnąc dowiedzieć. Najnieświadomsi nie chcieli wierzyć nieuchronnemu nieszczęściu, i dziwnie naiwne, prostodusznie roili nadzieje.
Pisząc do Mniszcha, Franciszek Salezy Potocki, wojewoda kijowski, dnia 19 sierpnia 1772 roku z powinszowaniem imienin saméj pani, donosił: „Tu mamy kordon wyciągniony wojska austryackiego w ziemi Chełmskiéj, w województwie Bełzkiém, Ruskiém, Pokuciu, i już i na Podolu lokują się małe komendki wielce dokuczliwe.“
Przez sierpień żadnych ani o osobach nas obchodzących, ani o sprawie nie mamy wiadomości. Szczęsny musiał się w podróż wybierać, w któréj nie zdaje się, żeby mu Brühl towarzyszył; musiał sam wyjechać z ks. Wolfem i Bisteckim. We wrześniu minąwszy Strasburg, gdzie czas jakiś zatrzymał się Potocki, puścił się do Szwajcaryi, zkąd dnia 30 września pisał z Lucerny do ojca:
„Monseigneur et très cher père!
„Według rozkazu jwpd. ze Strasburga ruszywszy, wzięliśmy drogę na Szaffhuzę, chociaż jest dłuższa, chcąc przy tych pięknych czasach, które nam dotąd służą, większą część Szwajcaryi zwiedzić. Byliśmy w Konstancyi, Zurychu, Schwytzu, a dziś stanęliśmy w Lucernie, — o dalszéj podróży będę miał to szczęście jwpd. donieść, a teraz ścieląc się pod stopy jego, zostaję i t. d.“
Kartka ks. Wolfa potwierdza ten dyaryusz podróży:
„Monseigneur! Pisaliśmy do jwp. ze Strasburga, że jedziemy do Szwajcaryi; jakoż trzeciego dnia po wyjeździe naszym stanęliśmy w Szaffhusen, pojechaliśmy do Zurychu, a że bardzo były czasy piękne, odesłaliśmy kolaskę do Lucerny, a my częścią statkiem po Jeziorze Zurychskiém, częścią piechotą byliśmy nawiedzić sławne miejsce cudami, Einsiedeln. Stanęliśmy tam w przeszły poniedziałek; we wtorek po odprawioném nabożeństwie poszliśmy do Schwytzu (gdyż dla wielkich gór jechać nie można), zkąd dziś tu jeziorem jadąc, przed południem stanęliśmy Bogu dzięki tak zdrowi, jak nigdy zdrowi być nie mogliśmy, a że jeszcze nie wiemy dokąd się ztąd obrócimy, przez przyszłą pocztę jwp. donieść nie zaniedbamy. Zostaję z upadnieniem do nóg pańskich.
Kt. W.“