Starościna Bełzka/LXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Starościna Bełzka |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rzeczy szły w przewłokę, obiecywano koniec codzień, aby go ożenić; kanclerz Młodziejowski wyraźnie był w spisku; postrzeżono się późno, że z tego waru piwa nie będzie.
Tymczasem do wojewodzianek w Krystynopolu to Mniszech, to pisarz Rzewuski dojeżdżali. Ten z razu dosyć zimno przyjmowany, w tych czasach zaczął być coraz lepiéj położonym, choć ks. Lubomirska dowodziła: „że to nic nie znaczy.”
Chorąży koronny ze starostą szczerzeckim ruszyli do Białego-Stoku; o sprawie Komorowskich przestano mówić i nią się zaprzątać.
Obok pisarza Rzewuskiego, Mniszech ponawiał niefortunne starania swe o rękę jednéj z wojewodzianek, popierany przez stryja.
W Warszawie wojewoda kaliski Twardowski pracował wciąż po cichu, animowany z Dukli, aby przewleczoną sprawę z Komorowskimi zakończyć. „Chorąży koronny jest tu, pisze do Mniszcha; co mogę, to uczynię, aby się sprawa ta skończyła, i po różnych trudnościach, które były, znowu się kleją rzeczy, rozumiem, że się kończy interes ten.”
„Widzę, że jest ciężki (Potocki) do porozumienia się w dalszém postępowaniu swojém, i najpewniéj, że do cudzych krajów wyjedzie, lubo i tu od dwóch stron jest ciągniony do ożenienia, jakom dawniéj wyraził.”
Kleiło się, rozklejało, nie wiodło wyraźnie; d. 1 czerwca 1771, poprzedzony przez podkomorzyca litewskiego, któremu świeżo król dał order Św. Stanisława, chorąży koronny znowu z Warszawy do Krystynopola wyruszył, mając się ztamtąd wybrać na Ukrainę, na krótki czas, z konwojem rossyjskim, który wyrobił dla niebardzo pewnych dróg.
Kasztelanowa kamińska, d. 15 czerwca ze Lwowa wyjechała do Stanisławowa. W tym czasie nastąpiła dziwna negocyacya, o któréj świadczy tylko notatka, bo do skutku nie przyszła. Zachodzono chorążego koronnego z innéj strony, widziano go stratnym, dobra ukraine dawały mu ogromną przewagę i wpływy, zamyślano kupić je u niego, rachując, że choćby wziął miliony, wprędce je rozpuścić potrafi. Chciano tym sposobem zapobiedz przewadze, jaką mieć mógł w tych prowincyach dojrzewając, i wyrobiwszy sobie stronnictwo.
Książę Czartoryski, generał ziem podolskich, uprosił Brühla, generała artylleryi koronnéj, aby starał się skłonić chorążego koronnego do sprzedania mu dóbr ukrainnych. Brühl, rzecz dziwna, podjął się pośrednictwa, nie zastanowiwszy się zapewne nad skutkami, jakieby to pociągnęło za sobą. Roztropniejsi doradcy zaraz z tego następujące wyciągali wnioski:
1. „Że teraz dziedzictwa pójdą zapewne w wyższy szacunek, gdy prowizye po 5 od sta są uregulowane, i teraz jedno zdaje się być zastawny, co i dziedziczny possessor, już nie będą się napierali zastawy, tylko dziedzictwa, skoro jedna obydwóch tych nomenklatur istota.
2. „Jest do podobieństwa, że chcą Czartoryscy, aby w pozostałéj Polsce nie mieli w substancyi równego, któryby się ich przemocy mógł oprzeć kiedyś w potrzebie.
3. „Że Czartoryscy w kordonach od Polski odłączonych prawie całą mają substancyę i w Polsce pozostałéj niewiele dóbr.
4. „Że nie masz pilnéj potrzeby wyprzedawać się z kraju miodem i mlekiem płynącego.
5. „Nastręczyć można, aby sobie kupił ks. generał podolski u książąt Lubomirskich wojewodziców dobra w Ukrainie, któreby sprzedali z ochotą.
6. „Udał ks. generał podolski, że to kupno chce mieć niby pomimo wiadomości ojca i stryja swojego, i to jest fortel, nie bez tajemnicy, gdyż nie upatrują przyczyny, aby w dobrach ukraińskich nigdy nie będąc, książę generał miał zasmakować, któréj słodyczy ojciec i stryj mieliby mu bronić, może jwp. uczynić refleksyę chorążemu koronnemu, aby zauważył, jaka to jest planta, żeby go obalić, a samym tylko górować — tylko tu przestroga nieodwłócznie potrzebna, aby uprzedziła czynność następującą.”
Nie wiemy kto był autorem téj przestrogi — dość, że dobra rada czy rozsądek własny podyktowały Potockiemu nieprzyjęcie propozycyi, i więcéj już o tém nie było nawet wzmianki.
Wedle pierwszego projektu, Potocki wyjechał na Ukrainę w same żniwa, którym choć wielkie przeszkadzały ulewy i rozlewy wód po nich nastąpiły ogromne, musiał w téj podróży polubić on ukraińskie stepy i przypatrzyć się jakiéj wartości były te dobra, które od niego kupować chciano. Może naówczas już osnuł projekt nieco późniéj przywiedziony do skutku, wyprzedania się w Galicyi i opuszczenia miejsc skrwawionych dla niego wspomnieniami. Odwiedził w téj przejażdżce Humań, Braiłów, Tulczyn, Mohylów, a obszar tych ziem podległych mu, to co tu do czynienia znalazł, zapewne obudziło w nim chęć pracy, którą uczuł, choć nigdy wytrwale pracować nie umiał.
Tulczyn (Nesterwar), była to wówczas tabula rasa, mały i goły zameczek Ukrainy, w stepie siedzący, bez drzew, bez dworu, wałem opasany. Powiadają starzy, że w pośrodku wałów, któremi drewniane budowy opasane były, stały po rogach u bastyonów wielkie granitowe baby kamienne, z których jedna późniéj pod ścianą pałacową została umieszczona; a u wrot szubienica często z wisielcem hajdamaką dla postrachu. Kraj niesłychanéj żyzności i wdzięku, obfitujący we wszystko, ale dziki, opuszczony, zaniedbany... Lud butny, ale poczciwy i poetyczny... I dla ludu, i dla kraju wszystko zrobić było potrzeba... Szczęsny to pojął, i zdaje się, że wówczas już zapaliła mu się głowa do gospodarstwa, które póżniéj podniósł tu wysoko, z rzadką troskliwością o byt poddanego ludu.