Sukienka balowa/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Sukienka balowa
Pochodzenie Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII
Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V,
W KTÓRYM JEST MOWA O TEM, CO SIĘ ŚNIŁO, I O TEM,
CO SIĘ NIE ŚNIŁO PANNIE HELENIE.

Całą środę Helenka miała leciutką gorączkę. Jeszcze póki chodziła za sprawunkami, póki rozmawiała z Klimcią o balu, było pół biedy; ale gdy nadszedł wieczór, przyjaciółka nasza rozchorowała się na dobre.
Była to jednak tylko choroba imaginacji, a źródłem jej — oczekiwanie. Helence zatem nie groziło nawet najmniejsze niebezpieczeństwo, z wyjątkiem niewyspania się.
Z tem wszystkiem Helenka około północy znalazła się w swem łóżeczku i przymknęła oczy. Ale nie można było nawet myśleć o spaniu. Niebieskie kwiaty, falbany, wody, berty i modestki jej sukni mieszały się w głowie naszej przyjaciółki z dźwiękami muzyki, z westchnieniami interesującego Artura i złorzeczeniami popędliwego ojca.
Zmęczona Helenka wstała ostrożnie z łóżka i zbliżyła się do okna. Po drugiej stronie podwórza zobaczyła ona na facjatce inne okno, a na zamarzniętych jego szybach jakiś cień, poruszający się gwałtownie.
To biedna szwaczka szyła jej suknią balową.
Była już trzecia nad ranem.
Helenka po raz drugi próbowała zasnąć, tym razem dość szczęśliwie. Śniło się jej, że w salonie z Hebesowiczów Kukalskiej, wsparta na męskiem ramieniu pięknego Artura, tańczy walca. W sercu jej budzą się jakieś nieokreślone uczucia, pod wpływem których ona i jej tancerz dokazują cudów zręczności. Wobec tego zachwycającego widoku, najmłodsze i najładniejsze panny siadają na kanapach jak stare matrony, młodzież bije brawo, muzyka gra, pan Horacy wylewa łzy i na środku salonu błogosławi szczęśliwą parę.
Wybiła szósta.
Helenka ocknęła się, znowu pobiegła do okna i na szybach facjatki znowu dostrzegła cień Zosi. Tym razem jednak cień nie ruszał się; strudzona szwaczka spała i marzyła o tem, że ją przyciska jakiś kamień straszliwie ciężki, z pod którego wydobyć się nie może!...
Około dziesiątej z rana, suknia już o tyle była wykończona, że ją Zosia przyniosła do miary. Bez względu na pośpiech, szwaczka zrobiła ją tak dobrze, że prócz kilku nic nie znaczących poprawek, suknia była prawie gotową.
Obsypana podziękowaniami, szwaczka wróciła do swej izdebki kończyć robotę, Helenka zaś zajęła się ostatecznemi przygotowaniami.
Czekało ją jednak straszne zmartwienie; tarlatan bowiem, szarfa, kwiaty i buciki pochłonęły całe dwadzieścia pięć rubli, ofiarowane przez ojca; na robotę zaś sukni, na rękawiczki i wachlarz, trzeba było jeszcze co najmniej z dziesięć rubli.
Trudno się jednak było namyślać. Helenka więc poszła z wielkim strachem do papy i prosiła go o powyższą kwotę.
— A co? — krzyknął starzec — czy nie mówiłem, że ten głupi bal zrujnuje mnie na wieki?... Rób, co chcesz, ale ja dziesięciu rubli nie dam!
Helenka zrobiła to, czego nie chciała, a mianowicie poczęła płakać. Zobaczywszy to, starzec wpadł we wściekłość i dał jej pięć rubli, przysięgając na wszystkie świętości, że już ani grosza nie dołoży.
Uszczęśliwiona zwycięstwem panienka, nie myśląc o tem, co będzie później, pobiegła do miasta i całe pięć rubli wydała na wachlarz, rękawiczki i koronkę do berty.
Gdy wróciła ze sprawunkami, ojca w domu nie było, w godzinę zaś potem szwaczka przyniosła gotową, idealnie piękną suknią.
Helenka mierzy ją — suknia jak ulana. Mimo to w sercu panienki budzi się wielki niepokój. Skąd tu wziąć pieniędzy, kiedy ojciec ani grosza już nie dołoży?...
A Zosia myśli sobie tymczasem: „Jak to dobrze, żem całą noc siedziała! Dostanę za to pięć rubli, uspokoję trochę Żydów i sama kupię sobie co zjeść, bom głodna jak nieboskie stworzenie!“
Helenka suknią przymierzyła, zdjęła, powiesiła, ale o zapłacie mówić nic nie śmie. Nadomiar niedoli słychać na schodach kroki ojca i dzwonek w przedpokoju.
Okoliczność ta nasunęła Helence myśl fatalną, nie wahając się więc, rzekła prędko:
— Należność pani za robotę strącimy z komornego!...
Usłyszawszy te słowa, szwaczka stanęła jak piorunem rażona; jeżeli nie pobladła, to dlatego tylko, że skutkiem bezsenności i głodu była już blada jak śmierć.
Tymczasem do przedpokoju wszedł pan Horacy w najgorszym humorze i krzyknął:
— Ten łotr znowu piasek wali do mojej piwnicy!... Sprocesuję, zrujnuję, zniszczę, jak Pana Boga kocham. Raz już muszę im pokazać, kto tu rządzi... raz już muszę się załatwić z tymi lokatorami, co mi życie zatruwają i komornego nie płacą!
Z temi słowy starzec przebiegł przez pokój, nie patrząc ani na córkę, ani na szwaczkę, ani na suknią...
Przerażona i rozżalona Zosia szybko pobiegła do siebie, nie pożegnawszy się nawet z Helenką.
Stanąwszy w swej izdebce, odwróciła się do okna i grożąc pięścią, wyszeptała:
— Oj, wy!... oszukaliście mnie!... Póki suknia nie była gotowa, częstowaliście herbatą, a dziś ta lalka nawet gadać z człowiekiem nie chce, a stary rzuca się jak wściekły...
Mówiła to bez płaczu, głosem drżącym z gniewu. Potem stanęła jak posąg, a wreszcie ożywiona straszną myślą, z gorączkowym pośpiechem przystąpiła do jakichś tajemniczych przygotowań.
Naprzód tedy, na arkuszu papieru napisała dużemi literami list i zostawiła go na stole.
Potem zamknęła drzwi na klucz i nakładła pełen piecyk węgli kamiennych.
Potem podpaliła węgle, zasunęła luft, zupełnie jak w starych romansach francuskich, a wkońcu uklękła przy swem łóżeczku.
Niebawem ciężki, duszący, przesiąkły odorem siarki, dym począł zapełniać izbę.
Na dworze zapadał już mrok.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.