<<< Dane tekstu >>>
Autor Peter Nansen
Tytuł Symulant
Pochodzenie Próba ogniowa
Wydawca Spółka Wydawnicza Jan Rowiński i Adam Sobieszczański
Data wyd. 1907
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wincenty Szatkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Symulant.



Naczelnik szpitala, pomimo najsumienniejszych badań nie mógł rozpoznać przyczyny choroby pacjenta № 13.
Rekrut z 3-ciej kompanii wysłany został do szpitala z powodu nagłego, silnego bezwładu lewej nogi. Nie mógł odbywać zupełnie ćwiczeń, gdyż — jak się wyrażał wyszukanym kopenhagskim żargonem — przy najmniejszym nawet wysiłku, odczuwał, że siła życia z kończyn nożnych gwałtownie mu ulatuje.
Pacjent № 13, w życiu cywilnem piastował godność czeladnika stolarskiego i był bardzo wesołym młodzieńcem.
Niech mnie djabli poćwiartują — mówił gniewnie naczelnik szpitala do swoich asystentów po pierwszem opukaniu nogi N-ru 13-go ale choroba ta, to zwyczajne łgarstwo! Ten filut, to tylko sprytny symulant. Posiadamy jednak, dzięki Bogu, środki, przy których pomocy prawda wypłynie na wierzch. My smyka tego wkrótce postawimy na nogi i będzie maszerował jak stary, wyćwiczony żołnierz.
Rzeczywiście noga N-ru 13-go wcale na chorą nie wyglądała. Była to jedna z najpiękniej ukształtowanych nóg, jaką tylko sobie wyobrazić można; wprost klasyczna, specjalny okaz do modelowania.
A pomimo tych wszystkich zalet nogi, naczelnik szpitala mylił się, utrzymując, że jego wojskowa metoda kuracyjna szybko działać zacznie, chociaż była bezwzględną i w całem tego słowa znaczeniu stosowaną.
Kurację rozpoczęto od najściślejszej djety, stosowanej tylko na oddziałach chorób gorączkowych, a jednocześnie obłożono nogę synopizmami. Gdy to nie pomagało, zastosowano elektryzację, początkowo łagodną, a potem... coraz silniejszą.
Wspaniały był widok elektryzacji nogi N-ru 13-go. Pod wpływem kolosalnego ładunku elektryczności, muskuły drgały bajecznie, omal, że dźwięku nie wydawały. W czasie powyższej egzekucji chory pomimo woli poruszał się, od czasu do czasu wyrywał się nawet z piersi jęk bolesny, noga jednak... pozostawała bezwładną.
Przed i po elektryzacji — którą naczelnik lekarza osobiście potęgował — chorego stawiano przed łóżkiem, chora jednak noga nie mogła utrzymać ciężaru jego ciała i biedak padał na ziemię.
Niezależnie od kuracji elektrycznej, stosowano także wodną.
Temperatura wody przepisywaną była naturalnie, o ile możności jak najniższa. Aż 13 ty utrzymywał, że w kąpieli marznie jak pies, dodawał jednak, iż nawet w lodzie chętnieby się kąpał, dla wyleczenia nogi. Kąpiele jednak, zarówno jak elektryzacja, ulgi mu nie sprawiały.
Między posługaczami uchodził za najniepopularniejszego pacjenta, mieli przy nim bowiem za dużo roboty; dwa razy dziennie musieli go nosić do łazienki, kłopot mieli z elektryzacją, wreszcie spadł na nich trud nieustannego podtrzymywania go, gdyż inaczej upadał i zawsze na lewy bok.
A pomimo sprawiania takiego kłopotu, pomimo podejrzeń o symulację, przyznawano, że jest wzorowym pacjentem. Zawsze uprzedzająco grzeczny, miły w obejściu, — niemal gentlem an — nigdy nie okazał bądź słowem, bądź skrzywieniem twarzy najmniejszego niezadowolenia. Nawet gdy mu stosowano zbyt ostrą kurację, zdawał się być niewymownie wdzięczny za trudy podejmowane dla przywrócenia mu zdrowia. Pomimo widocznych objawów niewiary lekarzy w jego chorobę, zdawał się być zupełnie nieświadomym podejrzeń, i wierzył święcie, że odpowiednio do stanu choroby z nim postępują. Zmuszał wprost naczelnika szpitala i całe otoczenie do podziwiania go.
Po ośmiodniowej ścisłej djecie — bułka, herbata i mleko — lekarz odezwał się: Sądzę, że rekrut powinien nogę swoją choć cokolwiek w ruch wprowadzić. Należy zrozumieć, że pacjenta z tak słabemi pedałami nie możemy przeładowywać obfitszemi porcjami.
Czy rekrut nie ma czasem ochoty na smaczny befsztyczek?

№ 13-ty spojrzał z wzruszającą wdzięcznością na naczelnego lekarza i odpowiedział: Dzięki serdeczne, nie łaknę tego dobrobytu; jestem zupełnie zadowolony z tego pożywienia, jakie obecnie otrzymuję.
— Zawzięta bestja — zamruczał naczelnik szpitala, gdy się znalazł w sąsiedniej izbie. Najwytrawniejszy to łotr jakiego w życiu widziałem.
Tego dnia wydany został rozkaz, aby pacjenta № 13 zważono.
Tu nadmienić należy, że przed przepisaniem mu djety ścisłej, także był brany na wagę.
Okazało się, że po 8 dniach kuracji głodowej, przybyło mu 3 funty ciała.
Po tym odkryciu naczelnik szpitala okazywał N-wi 13-mu szczególną sympatję.
Nie ulega wątpliwości — mówił lekarz — że to sztuczki szelmoskie, ale przyznać należy, znakomicie wykonywane. Łotr ten na pewno skończy karjerę w więzieniu; dałbym jednak chętnie 10 koron, żeby tego finału tutaj się nie doczekał.
Kurącja doświadczalna, — jak się naczelnik szpitala zwykle w takich przypadkach wyrażał — będzie w dalszym ciągu stosowana.
Robił to dla zasady, w rzeczywistości bowiem utracił wszelką nadzieję doprowadzenia N-ru 13-go do pełzania na czworakach; rozmyślał nawet nad możliwością stawienia go przed sądem karnym. Kurację więc „męczeńską” bez zmiany prowadzono.
Pewnego dnia naczelnik szpitala był jakoś źle usposobiony. Z chorymi szorstko się obchodził, posługaczy łajał, a gdy przybył do pacjenta 13-ty, wpakował mu taką porcję elektryczności, jakiej nigdy dotąd żadnemu choremu nie stosowano.
Na około łóżka, na którem ofiara wiła się z boleści, stali: asystent, kaprale, felczerzy i panna Svingstrup, pielęgniarka, „Piękność” ta, jak ją powszechnie nazywano, o dużych, czarnych oczach, wydatnym biuście, bujnych włosach, nie miała wprawdzie lat dwudziestu, ale czterdziestki z pewnością nie przekroczyła.
Wszyscy wyżej wymienieni z podziwem przyglądali się elektryzacji chorego, aplikowanej z wszelką bezwzględnością.
Nagle № 13 krzyknął rozpaczliwie, chwytając się kurczowo krawędzi łóżka.
Panna Svingstrup nie mogąc widocznie ukryć zdenerwowania, wybuchła spazmatycznym płaczem i zrozpaczona wybiegła do obok znajdującej się izdebki dla pielęgniarek; tam prawie bezprzytomna padła na otomankę.
Naczelnik szpitala popatrzył na nią, polecił asystentowi wylać kubełek zimnej wody na głowę pielęgniarki, sam zaś, rozmyślnie, puścił jeszcze kilka silnych prądów elektrycznych pacjentowi.
Po ukończeniu wizyt, gdy już był na schodach, odezwał się do asystenta: „Czy zauważył kiedy kolega u panny Svingstrup skłonność do sentymentalizmu?“
— Nigdy nie podejrzewałem jej nawet o podobne uczucie.
— Ja także nie! — A jak się zapatruje na ten wypadek nasza młoda wiedza?...
— Hm... prawdę mówiąc, panna Svingstrup jest w latach... hm... przejściowych, dla tego sądzę, że zaszły wypadek uważać należy za przyczynę... która...
— Szanowny kolego, jak widzę, nie jesteś znawcą ludzi. Ja sądzę inaczej... Teraz jesteśmy dopiero na drodze do rozwiązania zagadki.
— Jakiej zagadki?
— Dotyczącej N-ru 13-go. Proszę zatem mnie posłuchać i wykonać dokładnie co powiem. Dziś po południu, polecisz pan, aby pielęgniarka Svingstrup przygotowała odpowiednio salę chorych dla dyfterytyków, gdyż w szpitalu epidemicznym okazał się brak miejsca. Ze względu na niebezpieczeństwo przeniesienia zarazy, surowo zabronisz pan przeznaczonym do obsługi sali felczerom i pielęgniarkom z kimkolwiek z personelu szpitalnego komunikować się, a nawet rozmawiać. Innemi słowy mówiąc, będzie to zwykły areszt domowy. Pannie Svingstrup wyznaczysz pan pacjentów, jakich uznasz za właściwych, N° 13 jednak powinien być przeniesiony natychmiast do innego skrzydła szpitalnego. Umieść go pan najlepiej u naszej Ksantypy Mortensen. Pojmuje kolega?
— A więc pan sądzi?... Asystent zaczął się śmiać filuternie.
— Zarządź pan tylko tak, jak objaśniłem!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Już dwa dni leżał pacjent N° 13 na oddziale pani Mortensen, naturalnie z zastosowaniem tej samej troskliwej opieki, djety ścisłej, zimnych kąpieli i elektryzacji.
Gdy dnia trzeciego naczelnik szpitala zjawił się przed łóżkiem chorego i zapytał o zdrowie, otrzymał odpowiedź:
— Po tych silnych elektryzacjach odczuwam pewne polepszenie; zdaje mi się nawet, że do chorej nogi nieco sił przybyło.
— Bogu dzięki! — Odrazu byłem pewny, że elektryczna kuracja będzie pomyślną. Jak przez dziesięć dni stosować będziemy bardzo silne prądy, to odrazu staniesz na nogi i będziesz jeszcze dzielnym żołnierzem.
Po oświadczeniu tem, lekarz uradowany zaordynował wszystkie najostrzejsze środki, jakie uważał za właściwe dla powrócenia zdrowia choremu.
Nadzieje naczelnika szpitala ziściły się prędzej, aniżeli się spodziewał, nie upłynęło bowiem tygodnia, a noga N-ru 13-go zupełną odzyskała władzę.
Przed wypuszczeniem go ze szpitala, po ostatecznem zbadaniu zdrowia, wezwany został do kancelarji.
Naczelnik szpitala w czapce wojskowej na głowie, przyjął go nieco szorstko.
— Pacjencie № 13-ty, mógłbym cię wsadzić do kozy; czy wiesz o tem?
— Wiem, panie naczelniku!
— Ja to może jeszcze zrobię, bo prawdę mówiąc, to nawet obowiązek tak mi nakazuje!... No, do djabła, czemu się nie odezwiesz człowieku?... Czy nic nie masz na swoją obronę?...
— Panie naczelniku, to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem!
— Gdzie ją poznałeś?...
— Tu, w szpitalu, odwiedzając chorego towarzysza.
— A potem?
— Potem... po wspólnej naradzie postanowiliśmy, że najlepiej będzie, jak się zamelduję jako chory.
— Człowieku, areszt cię nie minie!...
— Ja wiem, do tego przyjdzie z pewnością... tylko zachodzi taka rzecz...
— Jaka?
— Ona ma zostać matką. Dziś rano mi o tem doniosła.
— Aż tak?... I cóż dalej?...
— Więc pragnąłbym najszczerzej ją pojąć za żonę... naturalnie po odbyciu służby wojskowej. Panie naczelniku, to najpiękniejsza kobieta jaką w życiu widziałem; a jak ona wybornie gotuje!...
Naczelnik szpitala, rzucił czapkę do kąta, zaczął drapać nerwowo głowę, mruczał coś, machnął rękami, wreszcie odezwał się:
— Pal sześć!... skargi do sądu pisać nie będę, ale... słowo, rzecz święta!... musisz mnie zapewnić, że z tą dziewczyną się ożenisz, a mnie na chrzestnego ojca zaprosisz!... Do licha, to już rzecz bagatelna; takiej drobnostki mam chyba prawo się domagać!... Jeżeli jednak zamiast chłopaka będzie dziewczynka, to jej dasz imię „Elektryna“; imię to nawet możesz skrócić na „Trina”... cóż, zgoda?....
— Według rozkazu, panie naczelniku!...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Peter Nansen i tłumacza: Wincenty Szatkowski.