Szczęście (Musset, 1877)

>>> Dane tekstu >>>
Autor Alfred de Musset
Tytuł Szczęście
Pochodzenie Nowiny, 1877, nr 24
Redaktor Erazm Piltz
Wydawca Erazm Piltz
Data wyd. 1877
Druk Jan Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Klemens Junosza
Tytuł orygin. Une bonne fortune
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SZCZĘŚCIE.
(Z ALFREDA DE MUSSET.)

Szczęście! piękny ten wyraz, jak to dobrze wiecie,
Jest tematem do wielkiej księgi in octavo;
O nim więc mówić będę — a przytem na świecie,
Skandal jest także książką... z cielęcą oprawą,
Książeczką bardzo modną, i to już dość dawno,
Za Endymiona bowiem był rzeczą zabawną.


∗                    ∗

O tem, co się dziś dzieje, wszyscy mówią chętnie,
Dla tej prostej przyczyny, że się nic nie dzieje;
I choć czyny są błahe, spisują je skrzętnie,
Każdy rad widzi w książce swych losów koleje,
O czem wie nawet laik prozie poświęcony,
Gdyż wiek nasz jest, jak chiński mandaryn, uczony.


∗                    ∗

I to przyznać potrzeba, że imię „Skromności“
Stało się strasznie nudnem, — świat słysząc je ziewa,
(Szczęściem, że dziś ta jejmość w Nowym-Yorku gości)
I jest jakoby gałęź życiowego drzewa,
Na którem się biedaków powiesiło tyle,
Że nie dziw, iż pod niemi pęknie lada chwilę.


∗                    ∗

Skandal znowu przeciwnie, — ten zawsze bo świeży,
I choć stary jak Herod, jest nowym bez przerwy,
Od wieków świat nasz za nim jak za cackiem bieży,

A on, młody, wesoły, wciąż działa na nerwy...
I co ranek jutrzenka dodaje mu wdzięku,
A Wenus go wieczorem usypia na ręku...


∗                    ∗

Chciej wiedzieć czytelniku, że z Niemiec powracam.
Nudniejszym mi się jeszcze nie wydał kraj żaden,
Lecz że często me troski wśród podróży skracam,
Więc dla zabicia czasu przybyłem do Baden.
Baden, jak park angielski, po górach się wspina,
I nawet Montmorency nieco przypomina.


∗                    ∗

Zresztą, człowiek światowy, co mu dały nieba
Mieć pojęcie o szyku i o dobrym tonie,
Wie, że wycieczkę taką w Lipcu odbyć trzeba,
Tak samo, jak mieć własny ekwipaż i konie,
Więc nie chcąc się narazić na karę śmieszności,
Jedzie do tej mieściny, łamiąc sobie kości...


∗                    ∗

Każda dama paryzka, czytając gazetę,
O badeńskiem powietrzu z łatwością się dowie,
I jak do magazynu zmienić toaletę,
Tak też jedzie do Baden, by odświeżyć zdrowie,
By nabyć cery bielszej, pięknych róż na twarzy,
Co nie jest zakazanem nawet przez lekarzy...


∗                    ∗

Kto tańczył całą zimę, ten chętnie ucieka
Do Baden i tam w cichem ustroniu się kryje,
Chcąc być chwilkę od gwaru salonów zdaleka...
Lecz co czynić, gdy ziemię noc cieniem spowije?
Gdy w starym zamku pustki? ludzi nie ma wcale?
Wtedy... wtedy się idzie gawędzić na salę.


∗                    ∗

Dom ten jest jak ruina z pod ziemi dobyta..,
Zbudowany z olbrzymich głazów i niezgrabnych,
Jest jak świątynia grecka... dachówką pokryta,

Jak spichlerz z perystylem w kształtach mniej powabnych
I nie wiem, jakie słuszniej dać mu trzeba miano,
Podrzutka Parthenonu?... czy... szopy na siano!


∗                    ∗

Nie wiem, w którym tam wieku Belzebub go wznosił,
I skąd się wziął ów mamut kamiennej epoki.
Może jak aerolit upadł gdy deszcz rosił,
I rozparł się w Badenie potwornemi boki.
To wiem tylko, że kadłub kamiennego zwierza
Stosowny jest do serca, które w niem uderza...


∗                    ∗

Owem sercem jest gra! panowie, schylcie czoła,
„Wy, którzy tu wchodzicie, zrzeczcie się nadziei,“
Bo po ze temi słupy, co stoją dokoła,
Na zielonawem suknie, jak wzrok zwierza w kniei,
Blaszki złote blademi płomyki migocą,
Jakoby błędne ognie... na cmentarzach... nocą.


∗                    ∗

Tu od rana do nocy kuszą się o szczęście;
Hazard, czarna pochodnia znudzonej epoki
Świeci tym biesiadnikom, zaciska ich pięście,
Kurczy usta, a obok... wre bal o dwa kroki...
I widać jako para za parą się miga
I skacze tak jak koźlę, gdy je pszczoła ściga.


∗                    ∗

Tutaj „krupierzy,“ mówiąc słowa tajemnicze,
Wpośród dźwięków muzyki gdaczą jak zegary,
Każdy wita uśmiechem nadzieje zwodnicze,
Ruleta w ruch puszczona zbiera swe ofiary...
Złoto dźwięcząc rozkosznie, rzuca blaski drżące,
I z rąk do rąk przepływa powabne i lśniące...


∗                    ∗

Jest to publiczna studnia, — każdy z niej pić może...
Widziałem tam Szwarcwaldskich chłopów w kole graczy,
Z kijami w rękach przyszli nad to morze,
Nęcące zmienną głębią szczęścia lub rozpaczy.

Ci szli do tego domu pieszo, przez noc całą,
Opuściwszy rodzinę... kozy, chatkę białą.


∗                    ∗

Widziałem ich — pod lampą stali zakopconą,
W kraciastych kamizelach, z dziwnym ogniem w oku,
Widziałem jak rzucali swą ręką strudzoną
Na igraszkę losowi pot całego roku...
A każdy blady, niemy, nieruchomy, czekał,
Goniąc wzrokiem za chlebem, co przed nim uciekał.


∗                    ∗

Mam mówić, że przegrali?... tak było, niestety,
Wpadli w uściski nędzy w jednem oka mgnieniu...
Błędnym wzrokiem patrzyli na strojne kobiety
Na przepych i na złoto w całem otoczeniu,
Na owych modnych gości badeńskich kąpieli,
Co są tu... chociaż nogą drogi nie dotknęli.


∗                    ∗

Biedacy! chociaż światła gorzały przed niemi,
Rozpacz ich pogrążyła w ciemnicę grobową...
Ci więźnie doli ciężkiej, ci kopacze ziemi,
Do chat swoich wracali prawie instynktowo,
Bo zakryła przed niemi fortuna zdradziecka
Drogę... żonę zgłodniałą i kolebkę dziecka...


∗                    ∗

O Ojcze nieśmiertelny! gdy przyjdziesz nas sądzić,
Przebacz tę parafiańską czułostkę chwilową,
Zapomniałem, żem szlachcic... lecz nie chcę już błądzić
I opowieść przerwaną zaczynam na nowo.
(Choć dziś jeszcze, w salonach, wpośród świateł snopów,
Staje mi przed oczami obraz owych chłopów).


∗                    ∗

Jestem więc w Baden, a czytam w waszem oku,
Iż mniemacie, że skoro mówię o rulecie,
To znać, że ją pamiętam. — Ach! na pierwszym kroku
Zabrałem z nią znajomość... dla szczęścia, co chcecie?

Wszak żeby pierzchła armia wiedziona w bój srogi,
Dość jest jednego tchórza, który krzyknie — w nogi!


∗                    ∗

Tak samo z mą sakiewką... talar przestraszony
Podał tył, a za zdrajcą armia poszła śladem;
Wszystko co posiadałem poszło w świat... zielony,
I kassa moja była panurgowem stadem,
Za jedną owcą... reszta wpadła w wód odmęty,
Jam został sam, jak Panurg... jak turecki święty.


∗                    ∗

Wówczas kieszeń ma była jak wyspa skalista,
Całkiem pusta, bezludna, jałowa i głucha,
Milczeniem samotności strasznie uroczysta,
Gryzła mnie i trapiła trwożliwego ducha...
Talary moje legły śród pobojowiska,
Nędza ma pewien urok... ale nie tak zbliska.


∗                    ∗

Raz wieczorem, gdy nową znów przegrałem bitwę,
Z której silny ból głowy został mi jak rana,
Leżąc na ławce, myśli puściłem w gonitwę,
I w duszy bohaterów widziałem Osjana
A tak mi się duch jakoś rozkołysał dziwnie,
Że chciałem się zakochać jak student... naiwnie.


∗                    ∗

A może teraz, rzekłem sam do siebie,
Pan Bóg w tę stronę jaką piękność zwróci;
Gaje są prawie puste i lazur na niebie,
I wietrzyk w listkach drżący ciche pieśni nuci...
Słońce kładzie się do snu w pysznej aureoli —
Któraż się dzisiaj piękność kochać nie pozwoli?


∗                    ∗

O! gdybym ujrzał wtedy, że nadchodzi smutna
Jaka piękność flamandzka niewinna jak dziecko,
Lub dzieweczka z Teniersa wykrojona płótna,
Ze skromnością we wzroku prawdziwie niemiecką,

Lub jakie z legend złotych czarujące wróżki,
Co w zwojach aksamitów kryją drobne nóżki...


∗                    ∗

Gdyby przyszła tą drogą, w tę ciemną aleję,
Gdyby się przesunęła tędy krokiem sarny,
Zasłuchana w szmer wiatru, co tak słodko wieje,
Zapatrzona w podskoki ptaszyny figlarnej,
Niosąca w swych paluszkach woniejące kwiaty,
A w sercu wiosnę, niebo i rozkoszy światy...


∗                    ∗

Gdyby stanęła tutaj, tutaj, w tej altanie,
Ja nicbym nie rzekł do niej, lecz ukląkł w milczeniu
I takbym patrzył długo w jej wdzięków zaranie,
Takbym tonął w jej oczu słonecznym promieniu,
Że skłoniłbym ją mojem wejrzeniem serdecznem,
Aby mi się uczuciem dała kochać wiecznem...


∗                    ∗

Kiedy mnie to marzenie ujęło zdradziecko,
I gdym w myślach rozkosznych uwiązł aż po uszy,
Przyszła bona, prowadząc zapłakane dziecko.
W dzieciach dostrzegam zawsze obraz czystej duszy,
Lecz nie mogę łez widzieć w oczętach maleństwa,
Bowiem kocham ten drobiazg niemal do szaleństwa.


∗                    ∗

Nie mogąc znieść cierpienia milutkiej dzieciny,
Zbliżyłem się natychmiast i prosiłem bony,
Żeby mi powiedziała z jakiej też przyczyny
Maleńki cherubinek taki rozżalony?
«Bo jeżeli co zbroił — trzeba mu darować,
«A jeśli żąda czego — nigdy nie żałować.“


∗                    ∗

To jest moja metoda wychowania dzieci.
Bobo rzekło mi na to, z pół płaczem, pół śmiechem,
Patrząc wzrokiem jak słońce kiedy w deszcz zaświeci:
«Nie mam co dać dziadkowi, a nie dać jest grzechem.“

(Tonu tego szczebiotu oddać niepodobna).
I rączynka się ku mnie wyciągnęła drobna.


∗                    ∗

Ale wiesz czytelniku, żem był zrujnowany,
Miałem, o ile sądzę, całkiem dwa talary,
A był to mój jedyny fundusz w chwili danej;
Drogi jak kropla wody w pustyniach Sahary,
Jedyna szklanka wina jutro przy obiedzie...
Oddałem je, nie myśląc, jak to później będzie.


∗                    ∗

Dziecko wzięło pieniądze, z uśmiechem anioła,
A jam poszedł rozmyślać i pisać nibyto.
Wkrótce fortuna smutek spędziła mi z czoła,
Przyjechawszy z Paryża z sumką przyzwoitą;
I wówczas do genialnych mych projektów wielu,
Przybył pomysł... zapłacić rachunek w hotelu.


∗                    ∗

Maleńkie bobo z pięknym włosem złotym,
Było córeczką pewnej angielskiej magnatki,
Przypadkowo się później dowiedziałem o tem.
Pobytu mego w Baden schodziły ostatki;
Byłem jeszcze na balu, jak mi się to zdarza,
Odgrywałem tam moją rolę gawędziarza.


∗                    ∗

Niegdyś, kropelka mleka z eterów upadła
I gdy drżąc biegła na dół z wyżyn firmamentu,
Noc ją cicha do morza leciuchno układła,
I nadała jej świetne kształty dyamentu,
A ustroiwszy w konchy sukienkę perłową,
Kazała być tej kropli odmętów królową.


∗                    ∗

Grecy, muz olimpijskich wypieszczone chłopcy,
Ustroiły tę powieść w ambrozye lubieżne,
Lecz ja znam fakt, co dotąd światu całkiem obcy:
Kiedy Juno ujrzała, jak jej piersi śnieżne

Zmieniają całe niebo w jasne, mleczne wstęgi,
Jowiszowego gniewu zlękła się potęgi.


∗                    ∗

I chciała wstrzymać ręką ten potok wezbrany,
Co po niebieskich szlakach płynął jakby rzeką;
Chciała gdzieindziej zwrócić ten strumień świetlany...
Ziemia była dość blizko... słońce zbyt daleko...
Wtedy właśnie na ziemię jedna kropla padła,
I miłość się z tą kroplą na nasz świat zakradła...


∗                    ∗

Śliczne to było dziecko ta młodziuchna matka.
Bo twarz miała dziecięcą niewinnością zdobną;
Często by się musiała nurzać w morzach siatka,
Ażeby znaleźć perłę trochę jej podobną.
Tak była piękną owa czarowna angielka,
Jak... nie wiem jak powiedzieć... jak mleka kropelka.


∗                    ∗

Nigdy przez białą tęsknoty zasłonę,
Nie przebijały krwi świetniejszej róże...
Bawiłem ją rozmową — dziecko rozmarzone
Opowiadała swoje po Włoszech podróże,
Które równie jak moje dobiegły już końca.
Powracała do Anglii z pod włoskiego słońca.


∗                    ∗

Rozmawialiśmy długo, a ileż uroku,
Czaru, wdzięków, piękności roztaczała w koło...
Zapatrzony, tonąłem w jej niebieskiem oku,
Zasłuchany w jej szczebiot marzyłem wesoło.
Podbiła serce moje jasnym wejrzeń grotem,
Wzięła mą istność całą... nic nie wiedząc o tem.


∗                    ∗

Po kadrylu, wzdychając ciężko, pokryjomu,
Podałem jej me ramię, gdyż chciała wyjść z sali.
— Sprobuj pan jeszcze szczęścia w tym fortuny domu,
Rzekła do mnie, wszak jutro odjeżdżasz ztąd dalej,

A więc trzeba rulecie garstkę złota rzucić,
Może ci zechce koszta choć w części powrócić.


∗                    ∗

Więc obok niej usiadłem przy zielonym stole,
I nie wiem, co jej wówczas szepnęło do ucha,
Bo wyciągnąwszy rękę, rzekła: „szczęście w kole!“
Znać że los jej rozkazów także chętnie słucha,
Że podlega wpływowi jej oczów świetlanych,
Bo ujrzałem się panem dość znacznych wygranych.


∗                    ∗

Tak graliśmy oboje przez godzinę razem;
Przedemną coraz większe wznosiły się skarby,
Lecz jam nie patrzył na nie, pojąc się obrazem,
Sąsiadki, ustrojonym w najpiękniejsze farby...
Jam powrócił do Francyi: ona w kraj bawełny,
A w mych rękach pozostał worek złota pełny.


∗                    ∗

Kiedym wrócił do kraju, patrząc na to złoto,
Przypominałem sobie ów dzień mej niedoli,
Gdy dziecku cały fundusz oddałem z ochotą,
I dostrzegłem naówczas mądrość wyższej woli,
Co złożone dziecięciu owe skromne datki,
Zwróciła mi tak hojnie ręką pięknej matki.


∗                    ∗

Czytelniku! jeśli mnie pamięć nie omyla,
Obiecałem o szczęściu mówić na początku.
Szczęście! ach tego szczęścia była jedna chwila!...
Jeden wieczór... a z tego opowieści wątku
Wierz mi, że owej małej szczęścia odrobiny
Nie oddałbym za długie, pomyślne godziny.

Klemens Junosza.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alfred de Musset i tłumacza: Klemens Szaniawski.