Szczęście (Opowiadania ludowe ze Starego Sącza)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Udziela
Tytuł Szczęście
Podtytuł Opowiadania ludowe ze Starego Sącza
Pochodzenie Czasopismo Wisła
1894, T.8, z.3, str. 521–524
Wydawca Michał Arct
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V. Szczęście.

We wsi żyło dwóch braci: Stanisław i Wojciech. Ojciec zostawił każdemu z nich ładny kawał pola, porządną chałupę i wszelaki dobytek, — ale cóż? Jakoś Stanisławowi nic się nie wiodło, spotykało go nieszczęście jedno za drugim. Jednego roku grad mu wybił zboże, że nie było co zbierać z pola, innego znowu spaliła mu się stodoła, gdy była pełna żyta i pszenicy, to znowu trafił się nieurodzaj, a tutaj trzeba jakoś żyć. Więc też nie mogąc sobie inaczej zaradzić, sprzedawał kawałek pola po kawałku bratu, aż wszystko sprzedał: i chałupę i co tylko można było sprzedać, a sam poszedł na komorę.
Tymczasem Wojciechowi wiodło się inaczej, i szczęściło mu się zawsze, majątku przybywało i wszystkiego było podostatkiem.
Jednego wieczoru w lecie mówi Stanisław do żony:
— Nie mamy co jeść, a mój brat ma pełno zboża w kopach na polu. Pójdę w nocy i wezmę kilka snopków. Dla niego nic to nie będzie znaczyło, a my omłócimy zboże, zmielemy w żarnach i chociaż na kilka dni będziemy mieli chleb.
— Bój się Boga, nie rób tego! Ja nie chcę jeść kradzionego i wolę głód cierpieć, — mówiła na to żona, bo była bardzo poczciwa kobieta.
Ale skoro spać poszli, a żona usnęła, wziął Stanisław pocichu płachtę i wyszedł na pole brata, gdzie rzędami stały kopy powiązanego w snopki żyta. Rozłożył płachtę na ziemi obok jednej kopy zboża, brał snopki i kładł na nią. Wtym zdało mu się, że słyszy jakiś szelest, i że ktoś jest z drugiej strony tej samej kopy zboża. Myślał, że to złodziej, który też przyszedł kraść. Ażeby się chociaż w ten sposób przysłużyć bratu, postanowił złodzieja odpędzić, więc zawołał.
— Kto tam?
— Ja — odezwał się jakiś głos gruby.
— Co za ja? Jak się nazywasz? — spytał znowu Stanisław.
Z poza kopy wyszedł wtedy średniego wzrostu człowiek krępy i rzekł:
— Jestem Szczęście twego brata, muszę zbierać całą noc kłósia po polach, aby mu przynieść dziesięć razy tyle, ile ty mu dzisiaj zabierzesz.
— A gdzież jest moje Szczęście? — zapytał zdziwiony Stanisław: — i dlaczego mi nie służy?
— Twoje Szczęście jest w mieście w handlu. Jeżeli chcesz, żeby ci służyło, zacznij handel prowadzić, a dorobisz się majątku.
— Od czego zacznę handel, kiedy nie mam nic do sprzedania?
— Idź jutro na zarobek, a za pieniądze, które zarobisz, nakup garnuszków w mieście. Z temi garnuszkami niech chodzi twoja żona po wsi i sprzedaje. Gdy sprzedacie jedne, kupcie drugie za uzyskane pieniądze. Będzie wam szło dobrze, więc przeniesiecie się potym do miasta i założycie sklep, a Szczęście będzie wam służyć zawsze.
Szczęście Wojciechowe poszło dalej, ale Stanisław nie brał już zboża bratu, lecz czymprędzej wrócił do domu i położył się spać. Jednakże nie mógł usnąć, tyle różnych myśli przychodziło mu do głowy. Myślał o handlu, o sklepie, układał sobie, jak to będzie prowadził interesy i dorabiał się majątku. Całą noc nie zmrużył nawet oka. Rano opowiedział wszystko żonie, co mu się w nocy przydarzyło, więc ucieszeni tym, że znajdą swoje Szczęście, wybrali się zaraz na zarobek.
Wieczorem gdy wrócili do domu, przyniosło każde z nich po trzy szóstki zarobku. Z temi pieniędzmi poszła na drugi dzień rano żona Stanisława do miasta, aby zrobić tak, jak im Szczęście Wojciechowe poradziło. Wróciła dopiero wieczorem z garnkami i z pieniędzmi. Gdy się jej mąż pytał, co tak długo robiła, odpowiedziała:
— Nakupiłam mniejszych i większych garnków pełny koszyk, no i zaczęłam chodzić z niemi od domu do domu i sprzedawać, bo wszystkiego nie było poco nosić tu z sobą. Handel szedł dobrze, sprzedałam połowę towaru, a utargowałam już papierka; jeszcze mnie jaki taki pożywił. Jutro znowu sprzedam resztę, a potym pójdę do garncarza po nowe.
Stanisław bardzo się tym ucieszył, i odtąd obydwoje zaczęli handlować. Szło im dobrze, wkrótce też przenieśli się do miasta, a za trzy lata założyli sklep korzenny. W mieście służyło im Szczęście i w niedługim czasie dorobili się pięknego majątku.
Kiedy tak dobrze powodziło się Stanisławowi, pomyślał Wojciech, dlaczegoby i on nie mógł popróbować handlu i jeszcze zwiększyć swego majątku. A że nie miał dużo gotówki, odprzedał bratu cały swój majątek na wsi i otworzył w mieście wielki i piękny sklep bławatny. Nie wiodło mu się tu przecie tak, jak dawniej, bo Szczęście jego zostało na wsi. Zamiast zarabiać, tracił ciągle; zamiast przybywać, ubywało mu ciągle grosza. Wreszcie gdy już prawie wszystko stracił, gdy majątek jego był wart zaledwie sto papierków, poszedł do brata i prosił go, żeby mu wydzierżawił grunta swoje we wsi, a za to zabrał sobie resztki towarów ze sklepu.
Stanisław zgodził się na to i teraz dopiero powiedział bratu, że Szczęście jego zostało na wsi, dlatego mu się w mieście nie wiodło. Opowiedział mu też całą historję o tym Szczęściu. Wojciech wziął się pilnie do pracy na wsi, i znów mu służyło Szczęście tak, że za pięć lat odkupił od brata swoją zagrodę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Udziela.