Szczęście (Opowiadania ludowe ze Starego Sącza)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szczęście |
Podtytuł | Opowiadania ludowe ze Starego Sącza |
Pochodzenie | Czasopismo Wisła 1894, T.8, z.3, str. 521–524 |
Wydawca | Michał Arct |
Data wyd. | 1894 |
Druk | Józef Jeżyński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
We wsi żyło dwóch braci: Stanisław i Wojciech. Ojciec zostawił każdemu z nich ładny kawał pola, porządną chałupę i wszelaki dobytek, — ale cóż? Jakoś Stanisławowi nic się nie wiodło, spotykało go nieszczęście jedno za drugim. Jednego roku grad mu wybił zboże, że nie było co zbierać z pola, innego znowu spaliła mu się stodoła, gdy była pełna żyta i pszenicy, to znowu trafił się nieurodzaj, a tutaj trzeba jakoś żyć. Więc też nie mogąc sobie inaczej zaradzić, sprzedawał kawałek pola po kawałku bratu, aż wszystko sprzedał: i chałupę i co tylko można było sprzedać, a sam poszedł na komorę.
Tymczasem Wojciechowi wiodło się inaczej, i szczęściło mu się zawsze, majątku przybywało i wszystkiego było podostatkiem.
Jednego wieczoru w lecie mówi Stanisław do żony:
— Nie mamy co jeść, a mój brat ma pełno zboża w kopach na polu. Pójdę w nocy i wezmę kilka snopków. Dla niego nic to nie będzie znaczyło, a my omłócimy zboże, zmielemy w żarnach i chociaż na kilka dni będziemy mieli chleb.
— Bój się Boga, nie rób tego! Ja nie chcę jeść kradzionego i wolę głód cierpieć, — mówiła na to żona, bo była bardzo poczciwa kobieta.
Ale skoro spać poszli, a żona usnęła, wziął Stanisław pocichu płachtę i wyszedł na pole brata, gdzie rzędami stały kopy powiązanego w snopki żyta. Rozłożył płachtę na ziemi obok jednej kopy zboża, brał snopki i kładł na nią. Wtym zdało mu się, że słyszy jakiś szelest, i że ktoś jest z drugiej strony tej samej kopy zboża. Myślał, że to złodziej, który też przyszedł kraść. Ażeby się chociaż w ten sposób przysłużyć bratu, postanowił złodzieja odpędzić, więc zawołał.
— Kto tam?
— Ja — odezwał się jakiś głos gruby.
— Co za ja? Jak się nazywasz? — spytał znowu Stanisław.
Z poza kopy wyszedł wtedy średniego wzrostu człowiek krępy i rzekł:
— Jestem Szczęście twego brata, muszę zbierać całą noc kłósia po polach, aby mu przynieść dziesięć razy tyle, ile ty mu dzisiaj zabierzesz.
— A gdzież jest moje Szczęście? — zapytał zdziwiony Stanisław: — i dlaczego mi nie służy?
— Twoje Szczęście jest w mieście w handlu. Jeżeli chcesz, żeby ci służyło, zacznij handel prowadzić, a dorobisz się majątku.
— Od czego zacznę handel, kiedy nie mam nic do sprzedania?
— Idź jutro na zarobek, a za pieniądze, które zarobisz, nakup garnuszków w mieście. Z temi garnuszkami niech chodzi twoja żona po wsi i sprzedaje. Gdy sprzedacie jedne, kupcie drugie za uzyskane pieniądze. Będzie wam szło dobrze, więc przeniesiecie się potym do miasta i założycie sklep, a Szczęście będzie wam służyć zawsze.
Szczęście Wojciechowe poszło dalej, ale Stanisław nie brał już zboża bratu, lecz czymprędzej wrócił do domu i położył się spać. Jednakże nie mógł usnąć, tyle różnych myśli przychodziło mu do głowy. Myślał o handlu, o sklepie, układał sobie, jak to będzie prowadził interesy i dorabiał się majątku. Całą noc nie zmrużył nawet oka. Rano opowiedział wszystko żonie, co mu się w nocy przydarzyło, więc ucieszeni tym, że znajdą swoje Szczęście, wybrali się zaraz na zarobek.
Wieczorem gdy wrócili do domu, przyniosło każde z nich po trzy szóstki zarobku. Z temi pieniędzmi poszła na drugi dzień rano żona Stanisława do miasta, aby zrobić tak, jak im Szczęście Wojciechowe poradziło. Wróciła dopiero wieczorem z garnkami i z pieniędzmi. Gdy się jej mąż pytał, co tak długo robiła, odpowiedziała:
— Nakupiłam mniejszych i większych garnków pełny koszyk, no i zaczęłam chodzić z niemi od domu do domu i sprzedawać, bo wszystkiego nie było poco nosić tu z sobą. Handel szedł dobrze, sprzedałam połowę towaru, a utargowałam już papierka; jeszcze mnie jaki taki pożywił. Jutro znowu sprzedam resztę, a potym pójdę do garncarza po nowe.
Stanisław bardzo się tym ucieszył, i odtąd obydwoje zaczęli handlować. Szło im dobrze, wkrótce też przenieśli się do miasta, a za trzy lata założyli sklep korzenny. W mieście służyło im Szczęście i w niedługim czasie dorobili się pięknego majątku.
Kiedy tak dobrze powodziło się Stanisławowi, pomyślał Wojciech, dlaczegoby i on nie mógł popróbować handlu i jeszcze zwiększyć swego majątku. A że nie miał dużo gotówki, odprzedał bratu cały swój majątek na wsi i otworzył w mieście wielki i piękny sklep bławatny. Nie wiodło mu się tu przecie tak, jak dawniej, bo Szczęście jego zostało na wsi. Zamiast zarabiać, tracił ciągle; zamiast przybywać, ubywało mu ciągle grosza. Wreszcie gdy już prawie wszystko stracił, gdy majątek jego był wart zaledwie sto papierków, poszedł do brata i prosił go, żeby mu wydzierżawił grunta swoje we wsi, a za to zabrał sobie resztki towarów ze sklepu.
Stanisław zgodził się na to i teraz dopiero powiedział bratu, że Szczęście jego zostało na wsi, dlatego mu się w mieście nie wiodło. Opowiedział mu też całą historję o tym Szczęściu. Wojciech wziął się pilnie do pracy na wsi, i znów mu służyło Szczęście tak, że za pięć lat odkupił od brata swoją zagrodę.