<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Udziela
Tytuł Trzy rady
Podtytuł Opowiadania ludowe ze Starego Sącza
Pochodzenie Czasopismo Wisła
1894, T.8, z.3, str. 439–443
Wydawca Michał Arct
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV. Trzy rady.

Szedł sobie biedny rzeźnik na jarmark, aby coś zarobić, a chociaż nic nie posiadał oprócz noża rzeźniczego za cholewą u buta, śpiewał i gwizdał wesoło. Do miasteczka było dosyć daleko, a na drodze był las wielki i rzeka. Uszedł już ze dwie mile drogi, gdy przed wieczorem ruszył się wiatr i wkrótce wzmógł się w taką zawieruchę, że trudno było utrzymać się na nogach. Nim noc zapadnie, chciał rzeźnik przejść przez las, więc mocował się z wiatrem blizko dwie godziny, a pomimo tego nie mógł dojść nawet do lasu. Gniewał się i przeklinał ten wiatr niepotrzebny, a że to nic nie pomagało, wyciągnął w złości nóż z za cholewy i cisnął go w stronę wiatru. Nagle jakoś zaraz uciszyło się, a rzeźnik ucieszony tą zmianą, wszedł szybko w las, aby go jeszcze przebyć przed nocą.
Tymczasem ściemniało się ciągle, rzeźnik zmylił drogę i zabłąkał się w lesie. Przeraziła go sama myśl, że tu będzie musiał nocować: bał się rozbójników, dzikich zwierząt, a najbardziej strachów. Wytężył wszystkie siły i szedł na chybił trafił, spodziewając się, iż przecie wybrnie z lasu i wyjdzie na świat boży. Wtym zobaczył w oddali migocące światełko, więc w tamtą stronę skierował swe kroki, nie zważając, że musiał się przedzierać przez zarośla, że brnął po błocie, wpadał w doły, to znowu utykał na pniakach i korzeniach drzew. Wreszcie strudzony doszedł do domku, w którym światełko migotało, i cieszył się, że tu prześpi, a na drugi dzień pójdzie w dalszą drogę. Gdy wszedł do izby, zobaczył starą kobietę, która zdziwiona jego przybyciem i prośbą o nocleg, powiedziała, że chętnieby go przenocowała, ale boi się syna, bo jak ten wróci do domu, to go zabije.
— To wasz syn jest rozbójnikiem? — zapytał strwożony rzeźnik.
— Nie jest rozbójnikiem — rzekła stara: — to Wiatr, który przestał już dąć i wnet przyjdzie do domu.
— Gdzież ja się podzieję teraz w nocy? na dworze ciemno, choć oko wykól; zabłądzę, bo nie znam drogi. Może mnie tu gdzie w kąciku ukryjecie, a jutro, ino świt, pójdę w dalszą drogę.
Baba ulitowała się, popatrzała dokoła po izbie i kazała mu wleźć za piec, położyć się i leżeć tam cicho, a potym przykryła go korytem.
Ledwie to skończyła, wszedł Wiatr, chłop wysoki i silny, ze złością rzucił nóż rzeźnika na stół i krzyknął:
— Co to za szelmy ci ludzie! Gdym dął najsilniej, anim się spostrzegł, jak rzucił ktoś nożem i skaleczył mię w nogę! Dałbym ja mu, gdybym go złapał! Ale znikł, jak kamfora!
Potym usiadł na ławie i obwijał ranę na nodze chustką. Rzeźnik przerażony drżał za piecem ze strachu i modlił się do Pana Boga, prosząc o ratunek. Za chwilę zawołał Wiatr:
— Powiedz mi, matko, kto tu jest? czuję: ludzka dusza śmierdzi.
— Niema nikogo — mówiła kobieta; — któżby tu był?
— Musi tu ktoś być, czuję ludzką duszę. Nie zapieraj, matko, nie zrobię nikomu nic złego.
— Przysięgnij, że nie zrobisz nikomu nic złego, chociażby nawet był tu kto.
Gdy Wiatr przysiągł, poszła kobieta za piec i szepnęła rzeźnikowi:
— Upadnij mu do nóg i proś o nocleg; powiedz, żeś zabłądził.
Rzeźnik wyszedł z ukrycia, upadł Wiatrowi do nóg i prosił o nocleg. Ta pokora spodobała się Wiatrowi, udobruchał się i powiedział:
— Wstań i nie bój się; skoro przysiągłem, to przysięgi dotrzymam i nic ci nie zrobię; siadaj do wieczerzy i jedz ze mną.
Rzeźnik usiadł i jadł, a gdy zjedli, długo jeszcze w noc gawędzili, nim posnęli: rzeźnik opowiadał o swojej biedzie, a Wiatr o swoich przygodach. Nazajutrz po śniadaniu pokazał Wiatr rzeźnikowi drogę i darował mu jeszcze trzy dukaty.
Szedł uradowany rzeźnik, że wybrnął cało z biedy, a w dodatku dostał jeszcze pieniądze, i rozmyślał, co sobie za nie kupi na jarmarku. Do miasteczka było już niedaleko, ale droga prowadziła jeszcze przez las.
Idzie i idzie, aż tu raptem spostrzegł, że się coś migło za drzewami, przygląda się lepiej i zobaczył biedną, wynędzniałą kobietę, okrytą łachmanami, która szła do niego. Wyciągnęła wyschłą rękę i prosiła:
— Daj mi jednego dukata, a powiem ci coś bardzo ważnego.
— Coś ty za jedna? — zapytał wylękniony rzeźnik.
— Ja jestem Bieda, siostra Wiatra. Ale mój brat taki skąpy, że mi nic nie chce dać, a ja biedna wyschłam już jak szkielet, bo nie mam co jeść. Daj mi dukata, to ci powiem bardzo wielki sekret.
Rzeźnik ciekawy był, co mu też Bieda powie, i dał jej jednego dukata. A Bieda za to powiedziała mu:
— Skoro idziesz drogą, to nie chodź nigdy brzegiem gościńca, tylko środkiem, choćby ci przyszło iść nawet po kolana w błocie! — i znikła.
Rzeźnik żałował darowanego dukata, bo rada wydawała mu się bardzo głupią, skoro miał iść wyjeżdżonym środkiem drogi, po największym błocie, niszczyć buty i męczyć się, kiedy brzegami były wydeptane suche ścieżki. Ale przepadło: nie mógł przewidzieć, że grosz zmarnuje.
Idzie dalej i dalej rozmyśla sobie o swoich interesach na jarmarku i o spodziewanym zarobku. Wtym znowu coś mignęło przed nim wśród lasu, i znowu zastąpiła mu drogę ta sama wynędzniała Bieda, wyciągnęła rękę i prosiła o jednego dukata.
— Nic nie dam! — krzyknął rzeźnik: — oszukałaś mię pierwej, miałaś mi powiedzieć coś ważnego, a kazałaś mi chodzić po największym błocie.
— Warta była dukata tamta moja rada i zobaczysz, że ci się przyda. A teraz powiem ci jeszcze lepszą radę, tylko daj dukata.
Rzeźnik pomyślał sobie, że może teraz powie mu coś takiego, co się opłaci wiedzieć i starczyć będzie za obydwa dukaty, więc dał drugiego, a Bieda rzekła:
— Gdy masz co kupować na jarmarku, to kupuj zaraz zrana i nie czekaj większego targu.
Potym znikła.
Rzeźnik żałował znowu drugiego dukata, bo rada była niepraktyczna, gdyż zwykle wszystko bywa droższe na jarmarku zrana, gdy jeszcze mało zebrało się sprzedających, niż później. Idzie więc dalej i wyrzuca sobie, że nie umie grosza szanować, i postanawia przynajmniej trzeciego dukata użyć na dobre, a może się czegoś dorobi.
Ale znowu zamigotało coś między drzewami, i stanęła przed nim po raz trzeci ta sama sucha, koścista Bieda z prośbą o dukata.
Rzeźnik, bardzo rozgniewany, powiedział, że nie da trzeciego dukata, ale Bieda nie odstępowała go na krok, szła za nim i ciągle prosiła, a obiecywała, że powie mu rzecz bardzo ważną, i że z pewnością tych trzech dukatów nie pożałuje. Więc rzeźnik dał jej wkońcu nawet tego ostatniego dukata i za to usłyszał:
— Skoro wszystko pokupujesz na jarmarku, coś miał kupować, nie zatrzymuj się nigdzie, ale natychmiast wracaj do domu.
Bieda znikła, a rzeźnik wyszedł z lasu na otwarte pole. Dawniejsza wesołość odleciała go, bo mu było żal pieniędzy, które zmarnował. Wreszcie pomyślał sobie: „Trzeba spróbować, może to dobre rady, przecież próba nic nie kosztuje.” Zdjął buty, podwinął spodnie wysoko i wlazł w błoto na środek drogi i środkiem szedł dalej. Do miasteczka już było niedaleko. Zaledwie uszedł kilkaset kroków, utknął na czemś, co zdawało się nie być kamieniem. Schylił się, podniósł i zobaczył, że był to spory woreczek, naładowany i ciężki. Poszedł do rzeki, która przepływała napoprzek drogę, woreczek opłukał z błota, otworzył i spostrzegł uradowany, że był pełen dukatów. Przerachował, a było ich sporo. Wsypał je do jednego buta, a woreczek pozostały rzucił na wodę i poszedł dalej. Przez drogę myślał sobie, że skoro jedna rada Biedy była dobra, trzeba i drugich słuchać.
Skoro przyszedł do miasta, odpoczął trochę i pokrzepił się, nie czekając większego jarmarku, zaczął zaraz kupować owce i woły i nakupił ich sporo i wcale nie drogo. Później przybyło na jarmark dużo kupców, a że towaru było mało, więc ceny poszły w górę, i rzeźnik zrobił znowu dobry interes, że posłuchał drugiej rady, i nie żałował dukatów, które dał Biedzie. Nie czekając nawet południa, popędził rzeźnik swój dobytek do domu, bo chciał skorzystać jeszcze z trzeciej rady i nie zabawiać się bez potrzeby w mieście, lecz śpieszyć z powrotem. Szedł wesoło, licząc swoje bydełko, przeprawił się szczęśliwie przez rzekę, przeszedł za dnia przez las i dopiero niedaleko domu złapała go porządna ulewa. Ponieważ jednak była karczma przy drodze, tam przeczekał, aż deszcz przejdzie, i dostał się jeszcze przed nocą do domu.
Później dowiedział się, że ulewa zaskoczyła ludzi na jarmarku, że rzeka wezbrała, i dlatego część ludzi musiała zostać na noc w mieście, a tym, którzy koniecznie chcieli przejechać rzekę, porozdzierała woda wozy, potopiła konie, zabrała wszystko, a tylko cudem uszli sami z życiem. To też miał się czego rzeźnik cieszyć, bo wszystkie trzy rady wyszły mu na pożytek.
Jednakże ludzie, widząc, że nagle przyszedł do pieniędzy, podejrzewali go, czy kogo nie zabił i nie zrabował, i donieśli o tym do sądu. Ale skoro rzeźnik opowiedział wszystko, jak się stało, wypuścili go na wolność. Żył potym szczęśliwie i długo, i dobrze mu się powodziło.

Seweryn Udziela.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Udziela.