O dwunastu królewiczach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O dwunastu królewiczach |
Podtytuł | Opowiadania ludowe ze Starego Sącza |
Pochodzenie | Czasopismo Wisła 1894, T.8, z.3, str. 524–531 |
Wydawca | Michał Arct |
Data wyd. | 1894 |
Druk | Józef Jeżyński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeden król miał dwunastu synów, ale najmłodszego kochał najbardziej, czego mu znowu starsi zazdrościli. Miał ten król taką łąkę, na której rósł piękny jedwab. Cóż z tego, kiedy każdej nocy ktoś ten jedwab pomierzwił, łąkę wydeptał, a trudno było wiedzieć, kto to taki. Król kazał łąki pilnować i wysyłał tam na noc wartę, ale i to nie pomogło, bo żaden żołnierz nie widział nikogo na łące, a łąka była zawsze rano wydeptana.
Tak tedy król zawołał synów do siebie i powiedział im, że skoro nikt nie potrafi upilnować jedwabnej łąki, będą oni kolejno chodzili na wartę, a może się im uda złapać tego, co jedwab psuje, albo przynajmniej dowiedzieć się, kto jest ten szkodnik. Na pierwszą noc miał iść najstarszy, potym młodszy i tak dalej, aż na dwunastą noc przypadnie kolej na najmłodszego.
Zaraz też gdy noc nadeszła, przypasał najstarszy królewicz miecz do boku, siadł na swego konia i pojechał pilnować łąki. Całą noc czuwał nadaremnie i łąkę objeżdżał dokoła, nikogo nie zobaczył, a spostrzegł rano, że łąka była znowu stratowana, jak zawsze. Zgniewany wrócił do domu i powiedział ojcu, że skoro on nie upilnował jedwabiu na łące, to go już nikt nie upilnuje. Na drugą noc pojechał na wartę drugi z kolei królewicz, ale tak samo nic nie zrobił, jak najstarszy. Również nadaremnie pojechał trzeci, czwarty, piąty i jedenasty, aż przyszła kolej na najmłodszego. Starsi bracia z drwinkami mówili mu, że on to pewnie dopilnuje ojcu łąki i śmieli się z niego.
Chciałby on upilnować jedwabiu, ale był pewien, że skoro się to nie udało starszym braciom, to i on nic tam nie zrobi. Wieczorem poszedł do swego konika do stajni, usiadł na progu i czekał, aż ten zje obrok, aby potym siąść na niego i pojechać na wartę. Siedział zamyślony i smutny, bo nie wiedział, co uczynić, aby już raz nie pozwolić robić szkody na łące ojca. Wiedział to konik, bo był to jego anioł-stróż, więc się odezwał:
— Nic się nie martw, bo chociaż twoi bracia łąki jedwabnej nie upilnowali, to my upilnujemy. Na tę łąkę przychodzą co noc czarownice na tańce, i dlatego to jedwab zawsze jest stratowany. Weźmij tylko święconej na Trzy Króle kredy i wody święconej i trzy razy dokoła opisz całą łąkę kredą święconą i trzy razy wokoło święconą wodą pokrop, a żadna czarownica nie będzie mogła wejść na łąkę.
Ucieszył się bardzo tą radą królewicz, pogłaskał konika, przyniósł kredy święconej i wody, siadł i pojechał na wartę. Tam zrobił tak, jak mu koń doradził, i na drugi dzień zobaczył, że łąka nie była wydeptana, ani jedwab przygnieciony, ale pięknie, gładko rósł w górę i połyskiwał się do słońca.
Ojciec pochwalił go za to i stawiał starszym braciom za przykład. To się im bardzo nie podobało i postanowili w jaki sposób tego najmłodszego brata zgubić ze świata.
Razu pewnego poprosili ojca, żeby im pozwolił wyjechać wszystkim na wojaż, aby obejrzeć świat i co nowego zobaczyć. A myśleli sobie, że gdzie w drodze zdarzy się łatwa sposobność, aby się najmłodszego pozbyć. Ojciec nie wiedział o ich złych zamiarach i na podróż zgodził się chętnie, kazał im tylko powracać prędko. Siedli królewicze uradowani na konie i w świat pojechali.
Jechali jeden dzień i drugi, aż zajechali w nieznane dzikie okolice. Raz przed wieczorem strudzeni, chcieli się już gdzie zatrzymać, aby odpocząć i przenocować, więc rozglądali się na wszystkie strony, czy nie zobaczą jakiego domu. Daleko przy drodze stał dom obszerny, niby gospoda, tam też zaraz pojechali. Był to wielki dom gościnny, miał dużo pokojów i obszerne stajnie. Królewicze ucieszyli się z tego, rozgościli się i kazali sobie jeść ugotować.
Właścicielka tego domu, tęga, wielka baba, której nie bardzo dobrze patrzało z oczu, miała dwanaście córek. Zakrzątnęły się one prędko koło kuchni i wnet zaczęły stół zastawiać. Wtenczas gdy królewicze odpoczywali i czekali na jedzenie, najmłodszy poszedł do swojego konia, aby go oczyścić, nakarmić i napoić, a zawsze sam go doglądał i pierwej myślał o nim, niż o sobie.
Koń zobaczył, że niema dokoła nikogo, i odezwał się do królewicza:
— Źle, żeście tu zajechali, bo to czarownica. Ma ona w swoim sypialnym pokoju na ścianie taki miecz, co jak mu każe, to sam idzie i ścina głowy. Kto tylko z podróżnych tutaj zanocuje, to każdemu ucina głowę, a potym z tych głów gotuje rosół dla innych gości. I wam taki rosół ugotowała, więc nie możesz go jeść, ale nie trzeba, żebyś się zdradził z tym, że wiesz, co się tu dzieje. Gdy siądziecie do stołu, ty, niby nie chcąc, szarpnij za róg obrusa i wszystkie talerze ściągniesz na ziemię i rosół wylejesz. Nim pójdziesz spać, przyjdź tu jeszcze do mnie.
Królewicz podziękował konikowi za dobrą radę i poszedł do jedzenia, bo go tam już wołali. Gdy siadali do stołu, tak niby niezgrabnie trącił, że wszystko ze stołu strącił na ziemię i porozlewał. Gniewali się na niego bracia bardzo, bo byli głodni, a czarownica nie chciała już im dać czego innego; musieli też bez jedzenia spać się położyć. Czarownica dała im dwanaście łóżek po jednej stronie domu, a w pokojach po drugiej stronie sypiały córki.
Wszyscy spać się pokładli, tylko najmłodszy poszedł jeszcze do stajni. Wtedy koń rzekł do niego:
— Teraz czarownica i jej córki zasną twardo. Ty pobudzisz braci i powiesz im po cichu, żeby wstawali, bo zginą śmiercią. Potym poprzenoście ostrożnie wszystkie dwanaście córek na wasze łóżka, przygotujcie się do drogi i będziecie czekali na koniach, aż dwunasta uderzy. O godzinie dwunastej miecz zejdzie ze ściany i poucina głowy wszystkim córkom czarownicy, bo spać będą na gościnnych łóżkach. My tymczasem będziemy stali pod oknem. Skoro miecz powróci i znowu zawiśnie na ścianie, wytłoczysz ostrożnie szybę w oknie, sięgniesz ręką ponad okno, chwycisz miecz, siądziesz na mnie, i będziemy uciekali z powrotem do domu.
Królewicz podziękował konikowi za mądrą radę i tak wszystko zrobił, jak mu powiedział. Bracia czekali na koniach przed domem na drodze, i skoro królewicz miecz dostał i siadł na konia, wszyscy cwałem ruszyli z powrotem.
Od tętentu dwunastu koni zbudziła się czarownica, spojrzała ponad głowę na ścianę i zobaczyła, że miecza niema; rozgniewana wpadła do pokojów, w których królewicze spać się pokładli, a tu z przerażeniem spostrzegła wszystkie swoje córki z poodcinanemi głowami. Zaraz domyśliła się, że to królewicze zrobili i że uciekli, więc puściła się w pogoń za niemi.
Uciekali oni co konie mogły wyskoczyć, ale czarownica gnała jeszcze prędzej i z każdą chwilą zbliżała się do nich. Gdy ich już z drogi dojrzała, zaczęła krzyczeć, żeby stanęli, zaczęła przeklinać ich i odgrażać się zemstą za to, co jej zrobili. Tuż, tuż czarownica miała ich dogonić, lecz wtym przejechali za pierwszą Bożą Mękę przydrożną, więc dalej nie miała już czarownica władzy nad niemi. Krzyknęła jeszcze:
— Wpadniecie wy kiedy w ręce moje, nie ujdzie to wam bezkarnie! — i rozzłoszczona wróciła powoli do domu.
Królewicze wstrzymali się także, aby wypocząć, a najmłodszy przypasał sobie cudowny miecz do boku.
Za powrotem do domu przywitał ich król z radością, a już nie mógł się nacieszyć najmłodszym synem, gdy słyszał o jego przygodach bohaterskich i o zdobyciu cudownego miecza. Teraz nie potrzebował się już obawiać wojny z nieprzyjacielem, bo na rozkaz sam miecz pościnałby najeźdźców.
Dobrzeby im było wszystkim, ale starsi bracia ciągle krzywo patrzali na najmłodszego i zazdrościli mu sławy. Sami nie śmieli go zaczepiać, ale pragnęli, aby go spotkała kiedy jaka nieszczęśliwa przygoda.
Sposobność ku temu nadarzyła się wkrótce. Oto razu jednego wracając z polowania w towarzystwie braci, znalazł najmłodszy złotą podkowę na drodze. Wszyscy zdumieli się niesłychanie, że mógł być ktoś taki, który konia kazał podkuwać złotem. Zanieśli też podkowę ojcu i mówili:
— Skoro jest podkowa, musi być i ten, który ją zgubił, a wartoby mieć tego konia, bo musi być godzien złotych podków.
— Jedźcie szukać, zdobądźcie i przyprowadźcie — rzekł na to król.
— Tego my nie potrafimy — odpowiedzieli — jeden tylko brat nasz najmłodszy mógłby spróbować, i tylko jemu mogłoby się udać zdobyć konia ze złotemi podkowami.
— Tak jest — zawołał król uradowany: — tylko ty to potrafisz! zbieraj się więc, synu, nie tracąc czasu, i jedź w świat, a nie wrócisz z próżnemi rękoma.
Wymawiał się, jak mógł, najmłodszy syn od tej wyprawy, bo ani nie wiedział, dokąd ma jechać, ani też w czyjej mocy jest koń ze złotemi podkowami.
— Skoro masz miecz cudowny, możesz mieć także tego konia, a dopiero wtedy będzie z ciebie rycerz, jakiego drugiego nie będzie na świecie! — powiedział król.
A bracia także nalegali, ale im rozchodziło się tylko o to, aby się pozbyć najmłodszego.
Zmartwiony i smutny sposobił się do drogi, a nim się wieczorem spać położył, poszedł, jak zwykle, do stajni, do swego konika, popatrzeć, czy mu czego nie brakuje. Skoro go ten zobaczył, przemówił:
— Nie smuć się, królewiczu, ja cię zaprowadzę i dopomogę, że będziesz miał tego konia ze złotemi podkowami. Kup tylko siedem mocnych skór wołowych i zaszyj mnie w te skóry, weź złotą uzdeczkę i jedźmy.
Zrobił królewicz, jak mu ten poradził, okrył go siedmiu skórami wołowemi, złotą uzdę wziął z sobą, pożegnał się z ojcem i z braćmi, siadł na konia i w świat pojechał.
Długo i daleko jechali, aż wśród lasów ukazał się wielki ogród, przez który płynęła rzeka, a wpoprzek niej prowadziła droga, a na rzece był most. Tutaj się zatrzymali.
— Pod tym mostem przebywa koń ze złotemi podkowami, zaklęty, i codziennie tylko na jedną godzinę pokazuje się na świat. Uwiążesz mnie tu u drzewa, a sam schowasz się w krzakach niedaleko. Gdy przyjdzie godzina naznaczona, wyskoczy koń ze złotą grzywą, ze złotym ogonem i złotemi podkowami, a skoro mnie ujrzy, rzuci się rozgniewany na mnie i zacznie mię gryźć. Nim przegryzie siedm skór, upłynie jego godzina, wtedy ty wyjdziesz z ukrycia, wsiądziesz nagle na niego i zarzucisz mu uzdeczkę. Odtąd będzie już twoim i pójdzie z nami spokojnie.
Wszystko zrobił królewicz, co mu koń poradził, schował się za drzewo i czekał, co się stanie. Nagle wyskoczył z pod mostu piękny koń o złotej grzywie i złotym ogonie i już chciał pobiegać sobie, gdy zobaczył nieopodal uwiązanego konia przy drzewie. Tak się tym rozgniewał, że skoczył do niego ze złością i zaczął go zębami kąsać i szarpać. Przegryzał jedną skórę po drugiej i w tym większą wpadał wściekłość, skoro widział, że nic zrobić nie może, że koń jeszcze nie pokaleczony stoi żywy. Tak zapamiętale gryzł i szarpał, że nie spostrzegł, iż minęła godzina jego swobody, i trzeba mu było wrócić do ukrycia. Wtedy dopiero opadły go siły i kąsać już przestał, a królewicz wyskoczył czymprędzej z poza drzewa, wsiadł na niego i zarzucił mu złotą uzdę. Koń złotogrzywy z początku chciał zrzucić śmiałego jeźdźca, ale nie zdołał i dał sobą powodować.
Zaraz też nawrócił królewicz do domu i ku wielkiej radości ojca a niechęci braci, przyprowadził na dwór królewski pięknego rumaka. Nikt jeszcze nigdy nie widział takiego konia, więc mu wszyscy zazdrościli, a ojciec nie mógł się dosyć nawychwalać, a starszych synów już za nic miał prawie. Sądzili oni jeszcze, że przecież zdarzy się jaki wypadek, w którym musi zginąć ich brat najmłodszy, a niechęci swojej ku niemu nie kryli nawet.
Gdy jednego dnia wracali z polowania, a najmłodszy wyprzedził wszystkich, spostrzegł na drodze warkocz złoty. Podniósł go, zdziwiony pokazywał braciom i zaniósł do ojca.
— Musiała go zgubić jakaś piękna królewna — zauważyli bracia.
— Skoroś go znalazł, synu — rzekł stary ojciec — to znak, że to dla ciebie żona. Jedź w świat, wyszukaj ją i przyprowadź do mnie, niech się jeszcze ucieszę na twoim weselu.
Starsi bracia potwierdzili słowa ojca, bo radzi byli, że znowu na jakiś czas pozbędą się tego, którego nie lubili, a może też ta wyprawa nie uda się mu i z drogi już więcej nie wróci. On sam miał ochotę jechać, to znowu smutno mu było wyruszać z domu. Nie wiedział co zrobić, więc poszedł poradzić się do swego przyjaciela, konika siwego.
— Wiem, gdzie jest ta królewna, — powiedział koń — i zaniosę cię do niej, ale musisz się dobrze przygotować na drogę. Weźmiesz z sobą taką muzykę, co będzie sama grała, jak się ją nakręci; weźmiesz jedzenie i wina, talerze i całe nakrycie dla trzynastu osób, ale żeby niczego nie brakowało, — i pojedziemy.
Przygotował się królewicz tak, jak mu siwek poradził, zabrał wszystko, co było potrzeba, siadł na konia i pojechał. Jechali znowu długo i daleko, aż raz wśród lasów pokazał się śliczny pałac, otoczony bardzo pięknym ogrodem, i tutaj stanęli. Naokoło była wielka cisza, nie widać żadnego człowieka, nie słychać ani szczekania psa nawet. Wtedy siwek tak zaczął królewiczowi opowiadać:
— W tym pałacu mieszka królewna, która zgubiła złoty warkocz. Jest ona zaklęta, i tylko raz wśród dnia na jedną godzinę wolno się jej pokazywać ze swojemi pannami w ogrodzie. Ktoby ją po za ten czas tutaj zatrzymał, ten zdejmie z niej zaklęcie. Teraz ustaw tutaj w ogrodzie stół i nakryj ucztę dla trzynastu osób, bo królewna wychodzi z dwunastu pannami. Potym nakręcisz muzykę, żeby grała, a my się schowamy. Gdy się królewna zabawi dłużej nad godzinę, wtedy wyjdziesz z ukrycia, bo już będzie twoja ze wszystkiemi skarbami.
Zaraz też zastawił królewicz stół bardzo dobremi potrawami i najlepszemi winami, nakręcił muzykę, która ślicznie grała, a sam z koniem schował się niedaleko w krzakach w ogrodzie. Z uderzeniem godziny wyszła przed pałac śliczna królewna ze swoim dworem, a skoro usłyszała muzykę, nie mogła się nią nacieszyć i poszła w tę stronę. Tu znowu zobaczyła wspaniale zastawiony stół, więc uradowana taką miłą niespodzianką, zasiadła do uczty, jadła, piła, cieszyła się bardzo i zapomniała zupełnie, że przyszedł czas wracać do pałacu. Dopiero gdy zegar uderzył godzinę, załamała ręce i zaczęła narzekać nad tym, co się stało. Wtedy wyszedł królewicz z ukrycia, przywitał ją i powiedział, że to on uwolnił ją z zaklęcia i z dalekich stron po nią przyjechał i zapraszał ją na dwór swego ojca.
Piękna była królewna, ale też i królewicz bardzo przystojny; podobali się sobie i dworno i huczno pojechali do króla. Ze łzami radości witał ich stary ojciec, a bracia nawet już się udobruchali, bo widzieli, że najmłodszemu wszystko się wiedzie, co tylko sobie pomyśli.
Śliczna była królewna ze złotemi włosami, niebieskiemi oczyma, a ciało miała bielutkie, jak kwiatek. Król chciał, żeby się zaraz odbyło wesele, ale ona powiedziała, że za królewicza nie pójdzie, dopóki nie będzie taki biały, jak ona. Jakże to zrobić? Powiedziała, że musi się we wrzącym mleku wykąpać. Królewicz bardzo się tym zasmucił, bo przecież niepodobieństwem jest, aby się człowiek mógł kąpać we wrzącym mleku. Myślał już, że królewna nigdy nie będzie jego żoną. Taki smutny przyszedł do stajni do swojego siwka, usiadł na progu i myślał nad tym, co teraz zrobić. Ale koń się odezwał:
— Nie masz się czym smucić, bo wszystko będzie dobrze. Każ nalać mleka w wielki kocieł i pod kotłem rozpalić. Gdy mleko zawre, puścisz mię ze stajni, a ja obejdę kocieł dokoła i podmucham na mleko. Wtedy chociaż będzie się kłębować, możesz wejść i wykąpać się, a nie sparzysz się zupełnie.
Uradowany królewicz podziękował konikowi, poszedł do dworu i powiedział, że zgadza się na warunek królewny. Zaraz też nastawili wielki kocieł mleka, rozpalili pod nim ogień i gotowali mleko. Gdy zawrzało, puścił królewicz siwka, ten obszedł i obwąchał kocieł dookoła, a potym wskoczył królewicz i w mleku się wykąpał. Wyszedł stamtąd taki biały i taki piękny, jak królewna. A wszyscy dziwili się i mówili, że wyglądał, jak gdyby stworzony na jej męża.
Zaraz też nastąpiło wesele huczne i wspaniałe, było gości wiele, a wszyscy mieli dość jeść i pić, jedli też i pili, aż im po brodzie kapało, a w gębie nic nie zostało.
Po weselu starsi bracia pomiarkowali, że nie mają co robić przy ojcu, a wstyd ich było, że są do niczego, więc pojechali w świat szukać szczęścia. A że nie wrócili, oddał stary król najmłodszemu królestwo, w którym długo i szczęśliwie panował, bo wszystkie wojny cudownym wygrywał mieczem.