Szewc i Diabeł/Część III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Szewc i Diabeł
Podtytuł bajęda
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

CZĘŚĆ IIIcia.


W sławetnem mieście Uhnowie
Tak swobodnie, że aż miło,

Niby jaki inny świat.
Zniknęła zawiść, nienawiść
I próżniactwo i pijaństwo,
Myślałby kto, że to raj,
Odkąd diabeł siedział w kozie,
A już temu minął rok.
Baltazar, Melchior i Marek,
Jakby dzieci jednéj matki
Zamieszkali wspólny dom.
Majstrowie, jakich poszukać,
W konsyderze stali wielkiéj,
U sąsiadów na mil pięć:
Dziś przed nimi czapkowano,
Bo z nich każdy tego wart.
Baltazar teraz miast „tedy“
Mawiał często: a więc tedy;
A jak w swój Uhnowski dom
Z odpustu z Rudek raz wrócił,
Z tandem tedy dał się słyszeć,
Ale szczędził owych słów,
Casus tylko wielkiej wagi
Mógł je wyrwać z jego ust.
W rzemiośle kroczył z postępem,
Bo bawełnę do lnu mieszał,
I przecudne płótno tkał,
To szedł też towar daleko,
Sięgał Mościsk, ba Chyrowa,
Wszędzie dobry odbyt miał.
Tkacz Baltazar, perła tkaczów,
Zebrał sobie piękny grosz.
Pan Melchior utył cokolwiek,
Półkoszulki w święta nosił,

I ucierał w chustkę nos.
Skarb, lumen rady pokątnéj,
Jego wyrok bez pardonu
Jak raz wyrzekł: teraz szyj!
Igła w ręku czy nożyce,
Jakby na nich koncert grał.
Co więcéj, nie znał on skrawek,
Tyle sukna brał, co dawniéj,
A jak wory, suknie szył.
Dlatego z Rawy, Kamionki,
Nawet z Bełza i Sokala
Wyżéj uszów robót miał.
Już więc w jego dziś pracowni
Czeladników szyje dwóch.
Szewc Marek inny już człowiek
Brzuszek mu się zaokrąglił,
A na brzuszku z klamrą pas.
Na głowie czapka jak kołpak,
W ręku czcina dwułokciowa —
Drobnym kroczkiem zawsze szedł
I kuperkiem trochę kręcił,
Jakto kręci każdy szewc.
W procesyach nosił baldachin,
Na kazaniach ciężko wzdychał,
Do kantyczek pierwszy bas;
Przewodnik szkoły Uhnowskiéj
Był splendorem miasta swego,
Bo uhnowski dzisiaj but
Na jarmarku Świętojurskim
Przed wszystkiemi bierze prym.
Szewc Marek jednak posmutniał,
Roztargnienia miewał dzikie:

To miast wódki wodę pił,
To świnie brał za sąsiada,
To za osła brał Sędyka,
To chciał szydłem krupnik jeść;
Oczywiście jakiś robak
Toczy serce, mąci myśl.
Pewnego czasu z południa
Do arędy, do alkierza
Poszedł krawiec, szewc i tkacz.
I majstrów trzech tam usiadło,
I trzy szklanic tam stanęło,
A w szklanicach złoty miód.
Ale cisza trwała ciągle
I nietknięty trunek stał.
Uchwycił Marek za czapkę
I na powrót tak zasadził,
Że się z czapki zrobił miech.
Jakowa święci kozera,
Krawiec nie wie, tkacz jak w rogu,
Lecz instynktem zgodnych serc
Jednocześnie wzięli szklanki
I upili wszyscy trzéj.
„Ratujcie, radźcie drużbowie,
„Bo w cholewy mi się leje,“
Rzekł nareszcie szewców mistrz.
„Jak wiecie, diabła mam w skrzyni,
„Na dwie kłódki go zamknąłem
„I przy sobie noszę klucz.
„Jednak jakaś mnie obawa
„Ciągle dręczy dzień i noc.
„Niech jakim trafem Mospanie,
„Flaszka pójdzie w czyje ręce,

„Co nie będzie rzeczy znał?
„Niech złodziéj jaki napadnie
„Lub ciekawa białogłowa,
„Lub, broń Chryste, nagła śmierć —
„Cóż Mospanie wtedy będzie?
„Diabeł znowu świśnie w świat.“
Baltazar wstał i tym razem
Wyrzekł płynnie: „A więc tedy
W ogień z diabłem, spalić psa!“ —
W śmiech Melchior, w śmiech i sam Marek,
Lubo wcale nie po śmiechu
Była teraz obu myśl.
Diabeł ogniem; jakże ogniem
Czysty ogień spalić chcesz?
„Więc tandem tedy, tkacz krzyknął,
„Woda z ogniem jak pies z kotem;
„Rzuć do wody, utop psa!“
I na to głową kiwnąwszy
Butodawca odrzekł smętnie:
„Powodź rzuci gdzie na brzeg,
„Albo czółno na dnie stłucze,
„Albo rybak złapie w sieć.“
Baltazar chciał coś powiedzieć
Spojrzał w pułap, potem w szklankę,
Potem upił, potem... siadł.
Pan Marek łokcie na stole,
W dwa kułaki schował brodę,
I w sto fałdów ściągnął brew;
Melchior milczał, milczał, milczał,...
Coś się widać rodzi w nim.
Coś wielkiéj wagi roztrząsa,
Bo tabakę niuch po niuchu

Zawsze w jednę dziurę pcha;
Bo szklankę swoją wypiwszy
Wypił także kufel szewca,
I do tkacza sięgał już,
Kiedy tenże wczesnym zwrotem
Roztargnienia przerwał bieg.
Wstał Pan Melchior, krząknął, splunął,
I w otwartych dwie par uszów
Takie perły sypnął z ust:
„Jak w raju Jadam i Jewa
„Jak Jonatas w Wielkorybie
„Wiedli zawsze z diabłem spór,
„Tak też w wieży Babilońskiéj
„Nadszedł rwetes: Teraz szyj!“
Szewc westchnął, tkacz się zachłysnął,
Napełniono znowu szklanki,
Krawiec znowu zabrał głos:
„Sławetny Majster, kum Marek,
„Że za ogon diabła chwycił,
„I pod korek łotra wziął,
„Nie turbacyi, nie frasunku,
„Lecz estymy naszéj wart.
„Bies w kozie, wszystkim swoboda,
„Miasto Uhnów, jak aksamit,
„Słodki po nim każdy ścieg.
„Bies wolny, wszystkim konfuzya,
„A więc jako oka w głowie
„Winniśmy go wszyscy strzedz;
„Bo nie zawsze to się trafia,
„Że od diabła mędrszy szewc.
„Nie nasza jednak w tem głowa,
„Bo rozkazu k’temu trzeba,

„Więc me zdanie takie jest:
„Na ratusz z diabłem czemprędzéj,
„Ratuszowi go powierzyć,
„Niech mu ratusz w dudy gra.
„Pójdziem do dnia, aby urząd
„Na czczo zastać. — Teraz szyj!“
Szewc z razu ale, ale,
Tkacz powtarzał tedy, tedy,
Lecz się krawiec nie dał zbić,
I koniec końców stanęło,
Jutro dobyć delinkwenta
I na ratusz zanieść w trzech.
Potem cicho, pięknie, trzeźwo
Poszli pracą kończyć dzień.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.