Szewc i Diabeł/Część II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szewc i Diabeł |
Podtytuł | bajęda |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom XII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom XII |
Indeks stron |
Dzień za dniem a noc za nocą
Jakby woda ciągle płynie,
Ktoś powiedział, nie wiem kto.
Od owéj zatém zatargi
Potem zgody szewca z krawcem
Upłynęło już dni siedm;
A na świecie po dawnemu
A w Uhnowie znowu targ.
Szewc spił się tęgo jak zwykle,
Lecz Moszkowi nie zapłacił...
By borgował, na to żyd.
Nie myślał, albo zapomniał,
Jakich strasznych ręczycieli
Do kontraktu wezwał był,
Że się diabłom oddał w zastaw
Jak się spóźni jeden dzień.
Powracał w nocy do domu
Z miną byczą od stu katów,
Pas pod brzuchem, czapka w tył.
A nucąc sobie zaganiał
Kaczki, jak to ludzie mówią,
W prawo w lewo, tak i siak.
Wtem na kładce przy browarze
Nagle przed nim diabeł stał.
„Precz z drogi, precz! bo cię machnę!“
Krzyknął Marek, i tak machnął,
Że się diabeł zaśmiał w głos.
A diabla zaraz szewc poznał,
Po dwóch oczach jakby węgle,
Po zapachu capich skór,
Po ogonie, co jak biczem
Czarne biodra sobie bił.
Wytrzeźwił się więc od razu,
Bo to z piekłem nieprzelewki,
Lecz zapytał: Czego chcesz?“
„Chcę ciebie, diabeł odpowie,
„Boś zapomniał o terminie.....“
„Tfy! do licha! hańba, wstyd!“
Przerwie Marek, „poturbować
„Za żydowski, kiepski dług!
„Żyd lichwę bierze, psia dusza,
„I fałszuje każdy trunek;
„Żyda Waszeć sobie bierz!
„Nareszcie bierz skór juchtowych
„Przekupników, bierz pachołków,
„Co targowe z ludzi drą;
„Ale szewców nie zaczepiaj,
„Bo byś wyzuł cały świat
„Na koniec, gdyś się już obrał
„Arędarskim Landsdragonem,
„Exekutny palet gdzie?“
A diabeł: „Małać fraszka,
„Odłożone, niestracone,
„W piekle Waści palet dam;
„Lecz dług furda, Panie Majster,
„Słowo wasze, to jest grunt.
„Niech diabli, rzekłeś, mnie porwą,
„Jak nie oddam na terminie;
„Termin minął, diabeł jest.“
Za ucho szewc się poskrobał;
„Słowo, słowo, Panie diable,
„Rzecz to licha, istny wiatr,
„Czyż je Waszmość gdzieś zpod ziemi
„Dokumentnie słyszeć mógł?
„Uważaj, żem był podpity...
„Ba i spity, prawdę mówiąc,
„Jak w chodaku język szedł.
„Mówiłem więc: Niech nie porwą,
„Waść zasłyszał: Niech mnie porwą
„Niezawodnie było tak.
„Zresztą wolność pijanemu,
„Pijanego prawa znam.“
„W tem Waszeć wielce się mylisz,
Odparł diabeł z uprzejmością,
„Bo pijaństwo nasza sieć.
„Co w nią padnie, na pół nasze,
„Każde słowo cerografem:
„Jak uchwyci który z nas,
„A co piekło raz zapisze,
„To nie zmaże żadna moc.“
Powtórnie szewc się poskrobał,
Boć to z diabłem, nie jak z krawcem;
Lecz po chwili znowu rzekł:
„Mam jeszcze buty w robocie,
„Obiecałem na niedzielę;
„Jak nie oddam będzie wstyd.
„Nasz Pan Sędyk boso chodzi,
„Sfolgujże mi cztery dni“.
Bies kiwnął głową z uśmiechem
I ramiona ściągnął w górę,
Jakby mówił: Co za myśl!
„A zjedzże diabła gałganie!“
Krzyknął Marek, lecz czem prędzéj
Zaciął zęby, czapkę zdjął,
I pokornie prosił daléj:
„Panie diable, jestem twój.
„Pozwolże wejść mi do domu,
„Chciałbym szydła i kopytka
„I dratewkę z sobą wziąć.“
Jak żądał, tak się też stało,
Diabeł w dobrym był humorze,
Szedł ze szewcem brat za brat,
I walczyka pogwizdywał
I ogonkiem merdał wciąż.
Szewc milczał, ale rozmyślał,
Jakby diabła wywieść w pole,
By do piekła nie pójść z nim.
Że diabeł mądry, nie bajka,
Ale przecieć się udało
Niejednego diabła zwieść,
Bo w nim hambit z dawien dawna
Nad rozumem górę brał.
Znał Marek z dziadka, pradziadka
Co jest diabła słaba strona,
Że to tylko jego włos.
Lecz każdy diabeł jest łysy
I co tydzień brodę pali;
Zkąd u licha włosa wziąć?
I poskrobał się za ucho
I z spuszczoną głową szedł.
Do ciemnéj izby gdy weszli,
Diabeł chuchnął i odrazu
Zaświeciło jak sto świec,
Tak pięknie i tak rzęsisto,
Że we Lwowie na reducie
Rzadko kiedy taki blask,
Rzadko kiedy taki zapach
Niby siarka, niby maź.
Wyskoczył diabeł na warsztat,
Nuż przerzucać kopytkami,
Nuż przeglądać każdą rzecz....
Nuż ganić wszystko z kretesem,
„Kiepska skóra, kiepskie szycie,
„Kiepski z Waści, kiepski szewc.“
Na to Marek jakby indor
Wstrząsł się, dmuchnął, wypiął brzuch,
Na czole zbiegły mu żyły,
I czupryna mu powstała,
I nos siny przeszedł w pąs.
Nareszcie fuknął: „Mospanie!
„Jesteś może dobrym diabłem
„Lecz co diabeł, to nie szewc;
„Kiedy nie znasz szewskiéj sztuki,
„To przynajmniéj mores znaj!
„Roboty mojéj nie ruszaj!
„Nie despektuj, bo cię machnę!“
I jak zwykle machnąć chciał,
Lecz błąd swój spostrzegł i zamilkł,
A na szczęście roztargniony
Bies nie zważał jego słów,
Ale chwycił but zaczęty,
Na zydelku sobie siadł,
Kopytko ścisnął kolanem,
Głowę schylił, łokcie odparł,
I szyć zaczął... ale jak!
Tak gładko, prędko, porządnie
Ściągał sobie ścieg po ściegu,
Że aż Marek krzyknął: Ach!
I powtarzał: „Czysto! ślicznie!
„Waści tylko buty szyć.“
„Toć szyję, szyję kochanku
„Niejednemu i niejednéj.“
I istotnie diabeł szewc,
Namiętnie lubił rzemiosło,
Tak, że nocą pokryjomu
Po warsztatach buty szył;
Ztąd to potem niejednego
But tak piecze, że aż strach.
Tu pismo nosem szewc poznał
I nuż diabłu świecić bakę:
„Wielkić, rzekł on, z Waści mistrz.
„Jak byłeś niegdyś na ziemi,
„Toż musiałeś figle płatać,
„Że aż pewnie chodził świat.“
Na to diabeł się roześmiał,
Aż mu z pyska poszedł dym.
I zaczął długo rozprawiać,
Jak był szewcem, lecz że kradzież
Lżejsza praca, wolał kraść.
Gdy nakradł, stał się lichwiarzem,
A z lichwiarza na bankiera
Jak po mydle gładko szło.
Lecz gdy został wielkim sędzią,
Musiał wstrzymać, tu był sęk.
Chciał wyżéj, jeszcze chciał więcéj,
A gdy wszystko szło oporem,
Szatanowi duszę dał,
Cerograf krwią mu napisał,
Ale w piekle tak się zwijał,
Że w niespełna trzysta lat
Z potępieńca diabłem został
I z najpierwszych teraz jest.
A kiedy bies się rozgadał
I w swéj wielkiéj chełpliwości
Jak na drożdżach sobie rósł,
Szewc nagle ogon zobaczył,
Co rozścielił na podłodze
Zawiesisty kutas swój.
Tego też mu trzeba było,
Tego pragnął, w to mu graj.
Czem prędzéj smoły wziął grudkę,
W garści dobrze ją rozegrzał;
Smoła szewska, diabli lep!
Na kutas zwolna upuścił,
I nastąpił i przycisnął,
Potem szkaplerz z piersi zdiął,
I na smole jak przylepił,
Prędko umknął w drugi kąt.
Bies skoczył... ale stój!... hola!
Ogon trzyma, na dół ciągnie....
Nie pomoże, trzeba siąść.
„Co to jest? — wrzasnął — co to jest?!
„Coś mnie łamie, coś mną kręci;
„Puszczaj szewcze, czyś się wściekł?!
„Puszczaj chamie! jak cię złapię,
„Jakem diabeł, zetrę w proch!“
A Marek chwycił kropidło,
W poświęconéj zmaczał wodzie,
I nuż diabła kropić nią.
Jak ocet, kiedy nim bryzną
Na żelazo rozpalone,
Zbiega w bulki, syczy w dym
Tak po diabła czarnéj skórze
Kropelkami woda wre.
Czart wije się i wywija,
Koziołkuje jak na linie,
Daje susy tak i siak.
Lecz przy tem coraz szczuplejszy...
Już od kundla nie jest większy...
Teraz tylko jakby kot...
Ba, już nawet jak wiewiórka,
A nareszcie niby mysz.
Już wisiał na swym kutasie
Jakto wisi złota pieczęć
Przy dyplomie jakim gdzie,
A jak mu szewc pod kropidłem
Flaszkę zbliżył i nastawił,
Jednym susem wskoczył w nią.
Tam się trzepie, kaszle, kicha,
Bo nie swoją kąpiel wziął.
Marek flaszkę wziął i zatkał,
Zalał smołą, krzyż wycisnął,
Od kutasa odciął ją.
Ostrożnie wstawił do skrzyni,
Skrzynię zamknął na dwie kłódki,
Klucze schował w stary but;
Potem ukląkł, zmówił pacierz,
Palnął wódki, poszedł spać.