Szewc i Diabeł/Część I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szewc i Diabeł |
Podtytuł | bajęda |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom XII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom XII |
Indeks stron |
Czupryna w kutas golona,
Łeb jak harbuz, nos jak burak,
Krótkie nogi, długi stan;
Czapczyna siwa na bakier
I kapota szafirowa
I z drelichu spodnie w but:
To, Mospanie, szewc z Uhnowa,
Takich szewców niema świat.
Coś klasło, trzasło jak z bicza —
„Czego bijesz?“ pytał krawiec.
„Ot, bo biję“, odrzekł szewc.
I nuż za łby jak się patrzy,
Włosy trzeszczą, mordy dudnią,
Młyńca idzie z cechem cech.
Gawiedź krzyczy: Bijże krawcze!
Bijże szewcze, bijże, bij!...
Zawiędły, długi i żółty
Krawiec słynny z rady, swady,
Kochał ludzi, lubił miód.
Przyciasny na nim tużurek,
I pluderki do pół łydki,
I bucięta nie bez dziur.
Miał włos rzadki, nizkie czoło
I tabaki pełny nos.
Czy radził, czy się z kim spierał,
Czy też bajki opowiadał,
Jak perełki sypał z ust;
Dlatego wolał pan Melchior
Kontrowersa długosłowne,
Niż pięściowy krótki spór;
Ale przez to nie dał sobie
W kaszę dmuchnąć komubądź.
Nie sprostał w sile bynajmniej
Temu, z którym szedł w zapasy,
Bo szewc Marek, był to lew.
Lecz umiał finfę zakurzyć,
W głowę mierzyć, w brzuch uderzyć,
Zażyć z mańki, zwalić z nóg.
Mądry, chytry, zwinny, giętki,
Jednem słowem istny wąż.
Ach, piękny był też to widok
Dla każdego uczciwego,
Jak się biło takich dwóch!
Co chwycą to się odtrącą,
Palnie jeden, odda drugi,
Zawsze kwita, raz za raz.
I stanęli i spoczęli,
Jak dwa miechy na się dmą
Szewc przysiadł, potem podskoczył,
Chciał na odlew grzmotnąć krawca;
Ale krawiec nurka dał.
Przeleciał kułak nad głową,
Ale zamach był za wielki,
Bo wykręcił w prawo w tył...
Szewc się zwichnął, stracił wagę
I jak długi padł na wznak.
Nie splunął jeszcze na ziemi,
Już na niego jak na konia
Jednym susem krawiec siadł.
I podług zasad przyjętych
Lewą ręką wziął za gardziel,
Prawą w mordę kuł, a kuł.
Mówił przytem, jak zwykł mawiać
Kończąc sprawę: Teraz szyj!
Nie drzémał jednak i Marek;
Obie nogi podniósł w górę,
Potem nagle spuścił w dół;
Takiego urznął szczupaka,
Tak potężnie, tak sprężysto
Na pół łokcia wypiął brzuch,
Że jak z siodła wyrzucony
O trzy kroki krawiec padł.
Szewc wolny nie wstał wszelako,
Ale walcem się potoczył
I pod siebie krawca wziął.
Co padło, nikt tam nie liczył,
Ale coś tam padło dużo,
Bo się krawiec diable wił,
Bo kapota szafirowa
Jak opoka parła w dół.
Pod spodem wszakże coś zaszło,
Bo szewc krzyknął, wierzgnął nogą
I przerzucił się na bok.
Uklękli oba i wstali,
Szewc przysiadał jak w prysiudy,
Krawiec karkiem kręcił wciąż;
Coś im pono dosyć było
I za swoje każdy miał.
W tem zadychany Baltazar
Stanął w środku i tak zaczął:
„A cóż tedy... wam się bić?!...
„Cóż względem tego... to tedy...
„A, jak Boga szczerze kocham,
„Taki despekt, taki wstyd!...
„Tfy!.. do diabła!.. tedy, tedy...
„Słusznie mówię, jakem tkacz.
Ta mowa szła im do serca,
Więc w konfuzyi stali oba,
I gniew topniał jako śnieg.
Szewc milczał, milczał i krawiec
Potem każdy siąknął w palce,
Końcem poły otarł twarz:
Podniósł czapkę, strzepnął z kurzu
I na bakier sobie wdział.
Któż wiedział, o co im poszło?
Krawiec myślał, szewc zapomniał...
Co tam zresztą wchodzić w to
A zatem quasi natchnieni,
Nic nie mówiąc poszli prosto,
Do arędy jakby w dym,
Trochę chylcem, trochę skosa,
Ale z miną, że aż strach.
Bodaj to, bodaj się świecił
Ow kieliszek starodawny
Co to kończył każdy spór.
Raz jeden wkoło jak obszedł,
Już nienawiść diabli wzięli,
Jak raz drugi, zniknął żal,
A przy trzeciem, czwartem kole
Każdy kochał aż do łez.
Tkacz, perła tkaczów, Baltazar,
Przywitawszy Pana Moszka
Kwartę wódki kazał dać.
Napełnił lampkę, wzniósł w górę:
„Daj wam Boże, dobre zdrowie!“
Do sąsiadów swoich rzekł.
Na te słowa szczodrobliwe
Krawiec krzyknął, splunął szewc.
Fundator usta umaczał
I szewcowi podał lampkę.
Szewc posunął czapkę w tył.
Wziął lampkę, westchnął głęboko,
Chciał coś mówić, ale zamilkł
I pociągnął taki łyk,
Aż mu oczko zabielało,
Aż się potem cały wstrząsł.
Atoli do dna nie wypił,
Jak to człowiek ugrzeczniony
W takim razie czynić zwykł.
Lecz dolał lampki serdecznie,
Aż po palcach mu pociekło
I krawcowi w rękę dał;
I ścisnąwszy nieco pasa
Musnął wąsa i tak rzekł:
„Źle Panie Majster wypadło...
„Trochęśmy się przymówili..
„Ot, Mospanie, ślepy traf!.
„Nie miejże, proszę, jankoru,
„Jeślim nieco poturbował
„I obraził może gdzie;
„Lecz serdeczność mego serca
„Do swojego serca weź.
A na to Melchior poważnie:
„Panie Majster, jasne niebo,
„Przecie na niem czasem grzmi;
„Toć człowiek Boskie stworzenie,
„Acz bliźniego kocha swego:
„Toć go czasem szturknie w bok;
„Ale przez to, koniec końców,
„Światem świat, a bratem brat.
Baltazar zmiękczon jak masło,
Jedną ręką łzy ocierał,
Drugą z kwarty lał, a lał;
Rzekł: Tedy!.. na tem przestał,
Bo cóż więcéj mógł powiedzieć,
Kiedy wszystko dobrze szło,
A Majstrowie pili sobie
Jakby jeden wszyscy trzej.
„Hej! Miodu Moszku!“ Szewc krzyknął,
Ale Moszko jakby głuchy
Za kratkami cicho stał.
„Daj miodu, żydzie, bo machnę!“
Po raz drugi krzyknął Marek.
„Co to machnę?“ odrzekł żyd,
„Jakto machnę?... czemu machnę?
„Zapłać z góry, będzie miód.
Piwonią stanął szewc Marek,
Chciał się pomknąć, ale usiadł
I kułakiem urznął w stół.
„Takiejże to ja publiki
„Doczekałem się w téj izbie,
„Gdziem za czterech zawsze pił!
„Gdziem pod kredką na tablicy,
„Jeden z pierwszych zawsze stał..
„Słuchajcie, Moszku, słów moich.
„Jeśli długu wam za tydzień
„Nie zapłacę, co do krzty;
„Niech diabli zaraz mnie porwą
„Bez regresu, bez pardonu;
„Verbum, słowo, jako szewc!
Tkacz i krawiec się przeżegnał,
A szewc krzyknął: „słowo masz!“
Żyd szepnął coś tam żydówce,
Dobył kredki, coś napisał,
I na stole stanął miód.
Wyborny też to był miodek,
Trudno było z nim się rozstać.
Piło też się całą noc.
A jak słońce zawitało,
Szewc w objęciu krawca spał.