Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział XII
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.
„Ta wątła postać mieści w sobie duszę tak potężną, jak ta, która mieszka w ciele olbrzyma Te wątłe członki, drżące jak osika pod tchnieniem letniego powiewu, podtrzymują ducha, co raz zbudzony, wyżyn niebiosów sięgnąć może i blaski niebios zapalić w tych błyszczących oknach oblicza.“
Duo.

Ilość i rozmaitość gości przyczyniła wiele gospodarskich trudów pannie Joannie Peyton. Pokrzepieni nocnym spoczynkiem wszyscy prawie wrócili do normalnego stanu zdrowia, wyjąwszy młodziutkiego kapitana dragonów, o którego tak bardzo troszczył się Dunwoodie. Rana tego oficera była ciężka, chociaż, jak doktor wciąż upewniał, nie przedstawiała groźnego niebezpieczeństwa. Jego kolega, jakeśmy to już widzieli, wstał był z łóżka, a Henryk Wharton przespał noc wybornie; dręczyły go tylko sny, że jakiś chirurg-nowicjusz amputuje mu rękę. Ale ponieważ okazało się to tylko snem, więc młodzieniec zbudził się znacznie pokrzepiony, i doktor Sitgreaves uspokoił go doreszty zapewniając, że za dwa tygodnie będzie już zdrów zupełnie.
Przez cały ten czas pułkownik Wellmere nie pokazywał się wcale. Zjadł śniadanie w swoim pokoju, i pomimo znaczących uśmiechów doktora oświadczył, że czuje się bardzo chorym i nie może wstać z łóżka. Zostawiwszy go więc przetrawiającego doznane upokorzenie w samotności, chirurg wrócił znów do łóżka Jerzego Singletona, Lekki rumieniec zabarwiał policzki rannego, co dostrzegłszy doktor, dał mu znak, aby nic nie mówił, i ujął go za puls, mrucząc pod nosem:
— Gorączka się wzmaga... nie, nie, mój drogi Jerzy, musisz leżeć spokojnie, pomimo że oczy masz weselsze; a nawet spociłeś się trochę.
— Nie, kochany Sitgreaves — odrzekł młodzieniec — ja wcale nie mam gorączki — ale zobacz, proszę cię, co to takiego mam na języku?
— Nic zupełnie — odparł doktor, wsuwając łyżeczkę w usta rannego i zaglądając mu w gardło — język jest dobry, a i puls staje się wolniejszy. A! upływ krwi zrobił ci dobrze. Niema jak puszczenie krwi dla południowych organizmów. Ale ten warjat Lawton uparł się i nie dał sobie puścić krwi po wczorajszym upadku z konia. Hm!... Jerzy, coś mi się to zaczyna nie podobać — mówił dalej doktor, instynktownie zdejmując perukę — puls równy, skóra wilgotna, a oczy błyszczą nienaturalnie i takie dziwne masz rumieńce. Oho! musimy bliżej zbadać te symptomaty.
— Daj pokój, drogi przyjacielu, daj pokój — rzekł młodzieńczyk, opadając na poduszki i pobladłszy trochę — wyjąłeś mi kulę, i to wszystko, czego mi było potrzeba. Upewniam cię, że nic mnie nie boli, jestem tylko osłabiony.
— Kapitanie Singleton — odpowiedział doktor żywo — jest to zarozumiałością z twojej strony mówić lekarzowi, czy cię co boli, czy nie; gdybyśmy nie mogli sami orjentować się w tych rzeczach, to do czegożby nam służyły światła wiedzy? Wstydź się, Jerzy, wstydź, nawet ten duch przekory John Lawton nie mógłby się okazać większym uparciuchem.
Ranny uśmiechnął się, odepchnął zlekka doktora, chcącego mu rozwiązać bandaże, i z powracającym na lica rumieńcem zapytał:
— Mój złoty Archibaldzie (pieszczotliwa ta nazwa trafiała zwykle do serca operatora) powiedz mi, jaki to niebiański duch błądził tu po pokoju podczas kiedy udawałem, że śpię?
— Jeżeli ktokolwiek wtrąca się do moich pacjentów — zawołał doktor — duch czy nie duch, to ja go nauczę mieszać się w nieswoje rzeczy.
— Ależ uspokój się, mój drogi, żadnego wtrącania się, ani nawet zamiaru w tym względzie nie było. Patrz, bandaże nietknięte, ta istota nieziemska przesuwała się koło mnie z wdziękiem czarodziejki i słodyczą anioła.
Doktor upewniwszy się, że istotnie wszystko było w porządku, usiadł na krześle, nałożył zpowrotem perukę i zapytał zwięźle:
— Miała spódnicę na sobie?
— Nie wiem. Widziałem tylko jej niebiańskie oczy, jej świeżość, jej majestatyczny chód, jej wdzięk — odpowiedział młodzieniec z takim zapałem, że doktor położył mu rękę na ustach, poczem zastanowiwszy się rzekł:
— Musiała to być panna Joanna Peyton, osoba bardzo dystyngowana i mająca taki właśnie chód... no i... bardzo poczciwe oczy; co się tyczy świeżości... hm!... nie można powiedzieć, żeby miała zupełnie zwiędłą cerę, chociaż w porównaniu z siostrzenicami
— Z siostrzenicami? ona ma siostrzenice? Anioł, którego widziałem może być córką, siostrą, siostrzenicą, ale nigdy ciotką.
— Cicho, Jerzy, cicho... masz znów podniesiony puls, a musisz zachować spokój, by przygotować się na powitanie siostry, która tu będzie za godzinę.
— Co? Izabela? A kto posłał po nią?
— Major.
— Kochany Dunwoodie! jak on o wszystkiem pamięta — szepnął młodzieńczyk i wyczerpany osunął się na poduszki.
Gdy kapitan Lawton pojawił się przy śniadaniu, wszyscy członkowie rodziny bardzo uprzejmie wypytywali go o zdrowie, ale jakiś niewidzialny duch czuwał nad wygodami angielskiego pułkownika. Sara nie weszła ani razu do jego pokoju, a jednak wiedziała, gdzie jaka szklanka stoi, i własnoręcznie przyrządzała jej zawartość.
W owych czasach każdy Amerykanin czuł się przez pół Anglikiem, i Sara uważała za swój obowiązek szanować instytucje tego kraju, który był ojczyzną jej przodków; istniały jednak prócz tego inne bardziej osobiste przyczyny milczącego pierwszeństwa, jakie oddawała Anglikowi. Obraz jego pierwszy wypełnił próżnię jej młodocianej wyobraźni, a był to obraz posiadający wiele z tych powabów, które mogą ujarzmić panieńskie serduszko. Sara cały ranek krążyła, po domu, rzucając częste i przeciągłe spojrzenia na drzwi pokoju pułkownika Wellmere’a, pragnąc dowiedzieć się o stanie jego zdrowia, a jednak wstydząc się zapytać o to; dopiero młodsza siostra wyręczyła ją w tym względzie, zwracając się z całą swobodą niewinności do doktora Sitgreaves’a.
— Pułkownik Wellmere — odpowiedział operator z powagą — znajduje się w stanie, że tak rzeknę, dowolnym. Jest chory lub zdrów, jak mu się podoba. Stan jego przechodzi granice mojej kompetencji lekarskiej, i sądzę, że sir Henryk Clinton byłby w danym razie najlepszym doradcą, aczkolwiek major Dunwoodie utrudnił mu trochę stosunki z tym konowałem.
Fanny uśmiechnęła się, a Sara wyszła z pokoju z wdziękiem obrażonej Junony. Idąc długim korytarzem, na który wychodziły wszystkie sypialnie domu, spostrzegła, że drzwi pokoju Singletona były otwarte. Ranny młodzieniec zdawał się spać i był sam. Weszła więc pocichu i przez parę minut zajęła się porządkowaniem stołów i przygotowanego dla chorego posiłku, nie zastanawiając się nad tem co robi i wyobrażając sobie może, że spełnia te drobne kobiece posługi dla innego. Naturalną świeżość jej cery podniosło rozdrażnienie na chirurga i dodało blasku jej oczom. Usłyszawszy zbliżające się kroki Sitgreaves’a wymknęła się szybko drugiemi drzwiami do pokoju Fanny. Obie siostry poszły na taras zaczerpnąć świeżego powietrza i przechadzając się pod ręce prowadziły następującą rozmowę:
— Jaki on nieprzyjemny ten chirurg Dunwoodie’go — rzekła Sara — cierpieć go nie mogę!
Fanny utkwiła roześmiane oczy w siostrze, lecz nic nie rzekła, ta zaś zrozumiawszy ich niemą wymowę, dodała śpiesznie:
— Ach, zapomniałam, że przecież on należy do twego wychwalanego wirgińskiego wojska i że trzeba się o nim wyrażać z uszanowaniem.
— Z takiem uszanowaniem jak ci się podoba, siostrzyczko, niema obawy, żebyś wpadła w przesadę.
— Tak sądzisz — odparła Sara z przekąsem — ale doprawdy pan Dunwoodie trochę zanadto korzysta z praw pokrewieństwa; zamienił dom ojca w istny szpital.
— Powinniśmy dziękować Bogu, że żaden z tych pacjentów nie jest bliskim naszemu sercu.
— Zapominasz o bracie?
— Prawda, prawda — przerwała Fanny, rumieniąc się po same białka — ale Henryk nie leży i powiada, że sowicie mu się opłaciła rana, przedłużając mu pobyt w domu. Ach! — dodała drżącym głosem — gdyby nie to straszliwe podejrzenie, jakie na nim cięży, ja sama niewielebym sobie robiła z jego rany.
— Możesz teraz zbierać owoce buntu: brat ranny, w niewoli i zagrożony utratą życia, ojciec zrozpaczony i prawdopodobnie wyzuty z majątku, za wierność swemu królowi.
Fanny nic nie odrzekła i obie siostry chodziły czas jakiś w milczeniu po tarasie. Gdy zwracały się twarzą ku północnemu wylotowi doliny, Fanny nieodmiennie patrzyła w ten punkt, gdzie droga kryła się nagle za wzgórze, a przy każdym obrocie.przystawała mimowoli, dopóki siostra nie pociągnęła jej niecierpliwie za sobą. Nareszcie jednokonny wózek ukazał się na drodze i ostrożnie wymijając gęsto rozrzucone po niej kamienie, zbliżał się ku Akacji. Fanny zbladła, a gdy powóz był już tak blisko, że mogła rozróżnić kobiecą postać siedzącą obok murzyna w liberji, nogi tak się pod nią zatrzęsły, że musiała oprzeć się o Sarę, aby nie upaść. W parę minut potem podróżni dojechali do bramy. Otworzył ją narozcież dragon, który jechał za powozem i był posłańcem wyprawionym przez majora Dunwoodie’go do pułkownika Singletona. Panna Peyton wyszła na spotkanie gościa, siostrzenice pośpieszyły za nią, lecz Fanny pomimo całej uprzejmości, na jaką się siliła, nie mogła oderwać oczu od twarzy nowoprzybyłej. Była to osoba młoda, wątła, lecz nadzwyczaj kształtna. Jej wielkie czarne oczy miały wyraz przenikliwy, a chwilami jakby nieco błędny. Obfite krucze włosy, wbrew modzie nieupudrowane, czarnością swoją podnosiły śmiertelną prawie bladość jej lic. Doktor Sitgreaves pomógł jej wysiąść z powozu, ona zaś stanąwszy na tarasie, utkwiła w chirurgu wymowne spojrzenie swych czarnych oczu.
— Bratu pani nie grozi żadne niebezpieczeństwo, i pragnie panią widzieć — rzekł doktor.
Młoda osoba wybuchnęła płaczem, Fanny, przypatrująca się jej dotąd z rodzajem niechętnego zachwytu, poskoczyła teraz i objąwszy wpół z siostrzaną tkliwością powiodła do osobnego pokoju. Ruch ten był tak serdeczny i tak delikatny, że nawet panna Peyton wstrzymała się od okazania nowoprzybyłej swojego współczucia i tylko powiodła oczyma za oddalającą się parą, uśmiechając się dobrotliwie. Uczucie to udzieliło się innym obecnym, i wszyscy rozeszli się do zwykłych zajęć! Izabela uległa bez oporu łagodnemu wpływowi Fanny i znalazłszy się w pokoju, do którego ją ta zaprowadziła, czas jakiś płakała w milczeniu, wsparta na ramieniu pocieszającej ją dzieweczki. Z początku łkała tak gwałtownie, że zważywszy na pomyślną wiadomość, jakiej jej udzielił doktor, łzy te wydały się bacznej na wszystko Fanny nieusprawiedliwione do pewnego stopnia. Wreszcie panna Singleton uspokoiła się, otarła oczy i podniósłszy je na swą towarzyszkę, z prześlicznym uśmiechem przeprosiła ją za ten nadmiar wzruszenia i wyraziła życzenie udania się do pokoju rannego.
Powitanie brata z siostrą było bardzo serdeczne, lecz zapewne dzięki zapanowaniu nad sobą Izabeli spokojniejsze, niż się tego po jej poprzednich wybuchach można było spodziewać. Izabela znalazła brata lepiej, niż to sobie we wrażliwości swej wyobrażała. Rozweseliła się więc, piękne jej oczy zajaśniały nowym blaskiem, i tak czarujące uśmiechy opromieniły drobną twarzyczkę, że Fanny, która na jej prośbę towarzyszyła jej do pokoju brata, siedziała przyglądając się tym tak uroczym i zmiennym rysom z nieprzepartym zachwytem. Młodzieńczyk spojrzał bacznie na Fanny, pierwsze wrażenie powitania z siostrą minęło, i coś nakształt rozczarowania odmalowało się w jego oczach. Był to zapewne pierwszy wypadek, w którym czyjeś oczy spoczęły w ten sposób na naszej bohaterce. Singleton potarł czoło jak człowiek zbudzony ze snu, pomyślał chwilę i zapytał:
— Gdzie jest Dunwoodie, Izabelo? Jaki to niezmordowany w swej troskliwości przyjaciel! Po dniu takich trudów spędził noc na wyszukaniu mi pielęgniarki, której sam widok może mnie dźwignąć z łoża.
Wyraz twarzy Izabeli zmienił się; obejrzała się dokoła tem jakiemś błędnem spojrzeniem, które zdumiało i przeraziło Fanny, baczną na każdy jej ruch.
— Dunwoodie! Alboż go tu niema? Sądziłam, że zastanę go u wezgłowia mego brata.
— Obowiązki wymagają jego obecności gdzie indziej; Anglicy jak mówią idą na nas Hudsonem, i nie dają chwili wytchnienia naszym lekkim oddziałom. Gdyby nie to, z pewnością nie pozostałby tak długo zdala od rannego przyjaciela. Ale, Izabelo, ty drżysz, nie przejmuj się tak nadmiernie, siostrzyczko, ja przecież nie umieram.
Izabela nic nie odrzekła, wyciągnęła tylko rękę w stronę stolika, na którym przygotowano posiłek dla kapitana, a baczna Fanny zrozumiała natychmiast jej życzenie. Szklanka wody orzeźwiła trochę słaniającą się dziewczynę.
— Zapewne, że to jest jego obowiązkiem — rzekła wreszcie. — Mówią, że oddział wojsk królewskich posuwa się wzdłuż brzegów rzeki, chociaż minęłam nasze wojska nie dalej niż o dwie mile stąd.
Ostatnie to zdanie wymówiła ledwo dosłyszalnym głosem i raczej do siebie samej.
— W marszu, Izabelo? — zapytał brat żywo.
— Nie, spieszone i widocznie odpoczywające — brzmiała odpowiedź.
Zdumiony dragon spojrzał na siostrę, siedzącą z oczami utkwionemi w dywan i pogrążoną w myślach. Nie mogąc doczekać się bliższych wyjaśnień z jej strony, ranny przeniósł wzrok na Fanny, która zaniepokojona wyrazem jego twarzy wstała pośpiesznie, pytając, czy czego nie potrzebuje.
— Przepraszam panią — rzekł młodzieńczyk, usiłując dźwignąć się na łokciu, ale prosiłbym, żeby kapitan Lawton przyszedł do mnie na chwilę.
Fanny poszła niezwłocznie sprowadzić kapitana i powodowana jakiemś szczególnem uczuciem ciekawości i niepokoju, z którego nie mogła sobie zdać sprawy, wróciła do pokoju chorego i usiadła przy pannie Singleton.
— Lawtonie — rzekł niecierpliwie młodzieńczyk, ujrzawszy wchodzącego — są jakie wieści od majora?
Oczy siostry utkwiły teraz w twarzy kawalerzysty, który ukłonił jej się z żołnierską zamaszystością.
— Ordynans jego był tu dwukrotnie — rzekł — dowiedzieć się, co słychać w naszym lazarecie.
— A czemu nie on sam?
— Na to pytanie major mógłby najlepiej odpowiedzieć, ale jak ci wiadomo, czerwone kurtki wylądowały, a Dunwoodie ma dowództwo w hrabstwie. Trzeba mieć tych Anglików na oku.
— Prawda — rzekł Singleton zwolna, jak gdyby uderzony myślą — ale czem się to dzieje, że ty próżnujesz, kiedy jest robota?
— Mam trochę nadwyrężoną prawą rękę i mój Roanoke kuleje, zresztą jest jeszcze jedna przyczyna, którą wymieniłbym, gdyby nie obawa, że panna Wharton nigdy mi tego nie przebaczy.
— Mów pan, proszę, śmiało i odważnie — rzekła Fanny, odwzajemniając żartobliwy uśmiech kawalerzysty z figlarnością, właściwą jej słodkiej twarzyczce.
— A więc — zawołał Lawton — zapachy dolatujące z kuchni są tak ponętne, że nie ruszę się stąd, dopóki nie sprawdzę, jak dalece rzeczywistość odpowiada obietnicom.
— O! ciocia Joasia postara się, by pan nabrał dobrego wyobrażenia o gościnności mego ojca — rzekło rozweselone dziewczę — ale to mi przypomina, że powinnam pomóc jej w pracy, jeżeli chcę mieć udział w pochwałach.
I Fanny poszła do ciotki, zastanawiając się po drodze nad szczególną wrażliwością i charakterem swej nowej znajomej.
Ranny oficer wiódł za nią oczyma, gdy z dziecięcym prawie wdziękiem szła przez pokój, a po jej wyjściu zauważył:
— Taką ciotkę i siostrzenicę rzadko się spotyka. Jacku, ta jest uroczem zjawiskiem; ale ciotka to anioł.
— Jak widzę, nieźle się miewasz. Uwielbienie dla płci pięknej nic w tobie nie osłabło.
— Byłbym niewdzięcznym i nieczułym, gdybym nie złożył powinnego hołdu zachwycającej urodzie panny Peyton.
— Zacna dama, ani słowa, ale co się tyczy urody, to kwestja gustu. Ja bo uważam, że tuzin latek mniej nicby jej nie zaszkodził.
— Ależ ona nie może mieć jeszcze lat dwudziestu — rzekł tamten żywo.
— To zależy od jakiego końca się liczy. Jeżeli zaczniesz wstecz to zapewne, ale rachując zwykłym sposobem, musi mieć koło czterdziestki.
— Wziąłeś starszą siostrę za ciotkę — rzekła Izabela, kładąc rękę na ustach rannego. — Ale proszę cię, leż spokojnie. Nie powinieneś mówić tak wiele.
Wejście doktora Sitgreaves’a, który z pewnym przestrachem zauważył gorączkowe objawy w swym pacjencie, poparło to zalecenie, a kapitan Lawton wyszedł odwiedzić swego wierzchowca poszwankowanego również we wczorajszej karkołomnej gonitwie. Ku wielkiemu zadowoleniu znalazł go na drodze do zupełnej rekonwalescencji i zawyrokował, że po parogodzinnem nacieraniu nadwichniętej nogi będzie zupełnie w porządku. Wydał więc stosowne rozkazy do odjazdu natychmiast po spodziewanej uczcie.
W międzyczasie Henryk Wharton wszedł do sypialni Wellmere’a, i współczucie jego poprawiło znakomicie humor pułkownika. Wstał więc z łóżka i zaczął przygotowywać się do spotkania z przeciwnikiem, którego tak lekceważył, jak się pokazało, bezpodstawnie. Wharton wiedział, że niepowodzenie ich, jak nazywali swoją porażkę, spowodowała nadzwyczajna dzielność natarcia, ale powstrzymał się z wyrażeniem tego zdania, ubolewając wyłącznie nad nieszczęśliwym wypadkiem, który pozbawił wojsko angielskie dowódcy, czemu dobrotliwie przypisywał niepomyślny wynik bitwy.
— Krótko mówiąc, Whartonie — rzekł pułkownik, wysuwając jedną nogę z łóżka — można to nazwać zbiegiem fatalnych okoliczności; twój krnąbrny koń nie pozwolił ci zawieźć moich rozkazów majorowi, i w porę uderzyć z boku na nieprzyjaciela.
— To prawda — rzekł kapitan, nogą podrzucając pantofel w stronę łóżka — gdyby się nam było udało przypuścić do nich z boku dobry ogień, ci dzielni Wirgińczycy byliby poszli w rozsypkę.
— O! ażby się za nimi kurzyło — zawołał pułkownik, wysuwając z pod kołdry drugą nogę — a przytem, uważasz, musieliśmy przetrzepać tych tam w lesie, i ta zmiana frontu nastręczyła im doskonałą sposobność do natarcia.
— Tak — odrzekł tamten, posyłając drugi pantofel za pierwszym — a major Dunwoodie nie pominie nigdy żadnej sposobności.
— Myślę, że gdyby to się mogło powtórzyć — ciągnął dalej pułkownik, wylazłszy już zupełnie z łóżka — to wszystkoby poszło inaczej; chociaż właściwie głównym ich triumfem, z którego się mogą chełpić, jest wzięcie mnie do niewoli. Widziałeś, jak się ich odparło, gdy nas chcieli wyprzeć z lasu.
— To jest, byłoby się ich odparło, gdyby nas byli atakowali — rzekł kapitan, rzucając resztę ubrania w stronę pułkownika.
— To na jedno wychodzi — odpowiedział, ubierając się pułkownik. Przybrać taką postawę, żeby onieśmielić wroga jest najwyższą sztuką wojenną.
— Niewątpliwie, przytem jeżeli pamiętasz, jeden ich atak zupełnie im się nie powiódł.
— Prawda! prawda! — zawołał pułkownik z ożywieniem — nieodżałowana szkoda, że mnie tam wtedy nie było; bylibyśmy pokazali Jankesom, jak się to odwracają karty.
I powiedziawszy to, pośpiesznie dokończył toalety, tak że wkrótce gotów był do pokazania się w towarzystwie, zupełnie już pokrzepiony na duchu, i głęboko przekonany, że niewolę swoją i porażkę winien był zbiegowi okoliczności silniejszych nad ludzka władzę.
Wiadomość, że pułkownik Wellmere zasiądzie do stołu, dodała nowego bodźca biesiadnym przygotowaniom, a Sara po przywitaniu i troskliwem wywiedzeniu się o stan zdrowia pośpieszyła osobiście udzielić rady i gustu, by uczta wypadła jak najświetniej. Uczty takie bywały częstem zjawiskiem w ówczesnem wiejskiem życiu, a i po dziś dzień gospodarcza oszczędność nie wyrugowała ich jeszcze całkowicie.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.