Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział XI
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
„O! biada! O nieszczęsny, nieszczęsny, nieszczęsny dniu! O najopłakańszy najnieszczęśliwszy dniu, jaki kiedykolwiek widziałem. O dniu! o dniu! o dniu! O nienawistny dniu! Dniu najczarniejszy ze wszystkich dni. O! dniu nieszczęsny! O! nieszczęsny dniu!“
Szekspir.

Mieszkańcy Akacji spędzili noc, śpiąc lub czuwając, w zupełnej nieświadomości zaszłych w domku Bircha wypadków. Napady skinnerów odbywały się zawsze tak znienacka i pokryjomu, że napadnięci nie mogli liczyć nietylko na pomoc sąsiadów, ale często i na ich późniejsze współczucie, którego okazaniu obawa o własne bezpieczeństwo stawała na przeszkodzie.
Dodatkowe zajęcia skłoniły pannę Peyton i jej siostrzenice do wcześniejszego opuszczenia łóżek, a kapitan Lawton, pomimo że potłuczony i obolały na calem ciele, wstał także, wierny zasadzie sypiania nie dłużej nad sześć godzin naraz; był to jeden z niewielu punktów pielęgnowania zdrowia, na który obaj z doktorem zgadzali się ze sobą. Doktor spędził noc przy łóżku kapitana Singletona, nie zmrużywszy oka. Od czasu do czasu zaglądał do angielskiego pułkownika, który będąc bardziej skołatany duchowo niż fizycznie, bardzo niechętnie przyjmował te odwiedziny, a raz nawet doktor, skradając się jak najciszej, podszedł do łóżka upartego kawalerzysty i już go brał za puls, gdy straszliwe przekleństwo przez sen wymamrotane ostrzegło chirurga, iż prawdę mówiono w pułku: „kapitan Lawton śpi zawsze z jednem okiem otwartem“. Panie zeszły się w saloniku z kapitanem w chwili gdy ukazujące się ponad wschodniemi wzgórzami słońce jęło rozpraszać nagromadzone w nizinach mgły.
Panna Peyton spoglądała właśnie przez okno w kierunku sadyby kramarza, wyrażając troskę o zdrowie jego ojca, gdy osoba Kąty wynurzyła się z pod całunu mgły, pierzchającej przed jasnemi promieniami słońca, i poczęła dążyć szybko w stronę Akacji. W postawie jej i ruchach było coś, co zdradzało niezwykłe zatroskanie, więc litościwa panna Peyton pośpieszyła ku drzwiom z dobrotliwym zamiarem ukojenia tak wyraźnie objawiającego się bólu. Jeden rzut oka na skrzywioną jak do płaczu twarz gospodyni utwierdził ją w tem mniemaniu, i cichym głosem, jakim zwykło się mówić o świeżo nastąpionej śmierci, choćby najobojętniejszego z bliźnich, zapytała:
— Katy! Już go niema?
— Nie, proszę pani — odpowiedziała zgryziona dziewica z wielką goryczą — jest jeszcze, ale może już teraz iść sobie, gdzie mu się podoba, bo najgorsze stało się. Jestem mocno przekonana, że te łotry nie zostawili mu nawet tyle pieniędzy, by mógł sobie kupić jaką odzież, bo to co ma teraz na sobie, to z przeproszeniem funta kłaków niewarte.
— Jakto! — wykrzyknęła tamta zdziwiona. — Czy podobna, aby kto miał serce obdzierać człowieka w takiem nieszczęściu.
— Serce! — powtórzyła Katy, chwytając oddech — albo oni mają serce! Niech pani tylko pomyśli, panno Joanno! Pięćdziesiąt cztery gwineje w żelaznym garnku, a co ich jeszcze leżało pod spodem, co zliczyć nie mogłam, ale mówili, że na oko było tego więcej niż dwieście gwinei, prócz tego co mogło być w sakiewce, A teraz Harvey poprostu jest żebrakiem, a żebrak, proszę pani, to najobrzydliwsza istota pod słońcem.
— Bieda powinna budzić litość, a nie obrzydzenie — rzekła panna Peyton, wciąż nie mogąc się połapać w rozmiarach nieszczęścia, jakie w ciągu nocy spotkało jej sąsiadkę. — A jakże się miewa stary ojciec Bircha, czy ta strata bardzo go dotknęła?
Twarz Katy przybrała sztucznie melancholijny wyraz. Westchnąwszy głęboko, odrzekła:
— Na szczęście troski tego świata już go dosięgnąć nie mogą. Brzęk pieniędzy wywabił go z łóżka i to go dobiło. Umarł na dwie godziny i dziesięć minut przed pierwszemi kurami, o ile można obliczyć w przybliżeniu.
Tu przerwał jej chirurg, który przystąpiwszy do niej, spytał z wielkiem zajęciem, jakiego to rodzaju była choroba. Katy, spojrzawszy na nowego znajomego, mimowoli obciągnęła suknię i rzekła:
— To te ciężkie niespokojne czasy i utrata majątku tak go zmarnowały; niknął w oczach, na nic się nie przydały moje starania i trudy; a teraz gdy Harvey wyszedł na żebraka, to kto mi za to wszystko zapłaci?
— Bóg wynagrodzi cię za wszystko dobre, jakie robiłaś — rzekła panna Peyton łagodnie.
— Tak — przerwała doletnia dziewica z pobożnem przejęciem, które wnet ustąpiło miejsca bardziej ziemskiej trosce — ale ja zostawiłam przeszło trzyletnie zasługi w rękach Harveya i jakże je teraz wydostanę? Bracia mówili mi zawsze, żebym się upominała o pieniądze, ale ja sobie myślałam, że rachunki pomiędzy krewnymi nietrudne są do załatwienia.
— To jesteś krewną Bircha? — zapytała panna Peyton.
— Ano — odpowiedziała gospodyni, zawahawszy się nieco — byliśmy tak jak krewni. Ciekawam, czy mam prawo do domu i ogrodu, chociaż powiadają, że skoro teraz przeszły na Harveya, to pewno będą skonfiskowane. Może ten pan — tu zwróciła się do Lawtona, który siedząc nieruchomo, przypatrywał jej się pilnie swemi przenikliwemi oczyma — może ten pan będzie wiedział, bo zdaje się, że słucha z zajęciem mego opowiadania.
— Pani — rzekł kawalerzysta, kłaniając się bardzo nisko — opowiadanie jej i osoba są niezmiernie interesujące — Katy uśmiechnęła się mimowoli — ale niestety skromna moja wiedza ogranicza się do sformowania szwadronu w polu i użycia go, gdy potrzeba. Ale pozwolę sobie skierować panią do doktora Archibalda Sitgreaves’a, męża uniwersalnej wiedzy i bezgranicznej filantropji, śmietanki ludzkich uczuć i śmiertelnego wroga nieuważnego obchodzenia się z ostremi narzędziami.
Chirurg wyprostował się i zaczął gwizdać zcicha — wpatrując się w stojące na stole ampułki, ale gospodyni dygnęła mu grzecznie i rzekła:
— Proszę pana, czy kobieta ma prawo do majątku męża, jeżeli się przedtem nie pobrali?
Zasadą doktora Sitgreaves’a było, iż żaden rodzaj wiedzy nie jest do pogardzenia, wskutek tego był empirykiem we wszystkiem poza swoim fachem. Zrazu, dotknięty do żywego ironicznemi słowy kapitana, milczał, lecz nagle zmieniwszy zamiar, uśmiechnął się dobrodusznie i rzekł:
— Nie sądzę. Jeżeli śmierć wyprzedziła zaślubiny pani, tedy sądzę, że niema żadnego lekarstwa na jej srogie wyroki.
Zdanie to zabrzmiało dobrze w uszach Katy, aczkolwiek poza „śmiercią” i „zaślubinami” nie zrozumiała nic z jego znaczenia. Ku tym więc dwom wyrazom skierowała swą odpowiedź.
— Zdaje mi się, że czekał tylko na śmierć starego, żeby się ożenić — rzekła, patrząc w dywan — ale teraz czemże on jest? Kramarzem bez domu, bez towarów i bez pieniędzy. Gdzież tam człowiekowi myśleć o żeniaczce w takiem położeniu — nieprawdaż, panno Joanno?
— Nie zastanawiałam się nigdy nad tem — odrzekła panna Peyton poważnie.
Podczas tej rozmowy kapitan Lawton nie spuszczał oka z gospodyni, i w obawie, aby się ta zabawna scena nie skończyła, zapytał z udanetn zajęciem:
— Więc sądzisz pani, że starość i choroba spowodowały ostatecznie śmierć tego staruszka?
— I niespokojne czasy, proszę pana. Niepokój strasznie człowieka marnuje, ale tak myślę, że już czas jego przyszedł, a gdy to się zdarzy, to już tam żaden doktor nie pomoże.
— Pozwól pani, że sprostuję pojęcia twoje w tym względzie — przerwał chirurg. — Wszyscy musimy umierać, to prawda, ale dozwolono nam korzystać z dobrodziejstw wiedzy w przeciwdziałaniu niebezpieczeństwom dopóki...
— Nie pomrzemy secundum artem — wpadł mu w mowę kawalerzysta.
Doktor nie raczył odpowiedzieć na tę uwagę, ale uważając za konieczne dla swej zawodowej godności prowadzić rozmowę w dalszym ciągu, dodał:
— Może w danym wypadku umiejętne leczenie byłoby przedłużyło życie chorego. Kto się tem zajmował?
— Nikt dotąd — odpowiedziała gospodyni prędko. — Ale myślę, że musiał zrobić testament.
Panie uśmiechnęły się, ale chirurg i na to nie zważając, ciągnął dalej:
— Bardzo to jest roztropną rzeczą być przygotowanym na śmierć. Ale pod czyją opieką znajdował się zmarły podczas swojej choroby?
— Pod moją — odpowiedziała Katy nieco pompatycznie — ale na psa się zdały moje trudy, bo Harvey nie wynagrodzi mi ich teraz z pewnością, ani tak ani owak.
Wzajemne niezrozumienie swych myśli nie przeszkadzało w rozmowie tym obojgu; każde z nich bowiem brało wszystko za dobrą monetę, i doktor Sitgreaves ciągnął dalej:
— A jakże pani traktowałaś chorego?
— Bardzo dobrze — możesz pan być pewien — odparła Kąty szorstko.
— Doktor mówi to w znaczeniu leczniczem — rzekł kapitan Lawton, z twarzą, która przyniosłaby zaszczyt przedsiębiorcy pogrzebowemu.
— Leczyłam go przeważnie ziołami — odpowiedziała gospodyni uśmiechając się, jak gdyby poznawszy omyłkę.
— Zioła — rzekł chirurg — bezpieczniejszą są bronią w rękach niepowołanych, niż inne silniej działające lekarstwa, ale czemu nie zawezwałaś pani kompetentnej pomocy?
— E, proszę pana! ci kompetentni dosyć już napytali biedy Harveyowi. Stracił wszystko; włóczył się po okolicy jak obieżyświat, a ja przeklinam dzień, w którym nogą za próg jego domu stąpiłam.
— Doktor Sitgreaves nie ma na myśli kompetentnego żołnierza, lecz kompetentnego lekarza — rzekł kawalerzysta.
— O! — zawołała dziewica miarkując się znowu — dla tej najlepszej przyczyny, że żadnego pod ręką nie było, więc ja go sama leczyłam. Gdyby się jaki doktor nadarzył, bylibyśmy go chętnie wzięli, bo ja tam jestem za doktorami, chociaż Harvey powiada, że zabijam się lekarstwami, ale teraz mało go to zapewne obchodzi, czy ja umrę, czy żyć będę.
— To pani mądrze powiedziałaś — rzekł chirurg, przystępując do gospodyni, która, siedząc przed kominkiem, nadstawiała dłonie i podeszwy dobroczynnemu ciepłu ognia. — Wyglądasz pani na rozsądną kobietę, i niejeden z tych, co zdawaćby się mogło więcej miał sposobności nabycia trafniejszych poglądów, mógłby pozazdrościć pani poszanowania dla wiedzy i nauki.
Gospodyni i tym razem niewiele zrozumiała z tych słów, prócz że zawierały jakiś komplement dla niej, więc uśmiechając się błogo, rzekła:
— O! już to zawsze o mnie mówili, że trzeba mi tylko sposobności, bym się wykierowała na lekarza jak się patrzy; jeszcze nim poszłam do Harveyowego ojca, nazywano mnie doktorem w spódnicy.
— Było to orzeczenie nietyle grzeczne ile trafne, jak sądzę — odparł chirurg, coraz bardziej zachwycony poszanowaniem Katy dla sztuki leczenia. — W braku światlejszych doradców doświadczenie rozsądnej matrony wpływa częstokroć zbawiennie na przebieg choroby; w takich warunkach, kochana pani, ciężka to rzecz mieć do czynienia z nieświadomością i uporem.
— O! wiem to dobrze z doświadczenia! — zawołała Katy z triumfem. — Harvey jest uparty jak kozioł, a przecież starania, jakiemi otaczałam jego chorego ojca powinny go były nauczyć, jak się szanuje dobrą pielęgniarkę. Ale może kiedyś pozna, co to znaczy dbała kobieta w domu, chociaż teraz jaki on tam dom mieć może!
— Rozumiem doskonale, ile pani przejść musiałaś, mając do czynienia z kimś tak opornym — rzekł doktor spoglądając z wyrzutem na kapitana — ale powinnaś pani być wyższą nad takie poglądy i mieć litość dla nieświadomości, która je zrodziła.
Gospodyni znowu nic nie zrozumiała i zawahała się chwilę, co ma odpowiedzieć, zgadując jednak, że i te słowa zawierały komplement dla niej, rzekła wymijająco:
— O! ja często powtarzam Harveyowi, że się źle prowadzi, i wczoraj przekonał się, czyja prawda na wierzchu, ale czy to co pomoże? Taki niedowiarek zawsze przy swojem obstawać będzie. Naprzykład wtedy, kiedy cisnął igłę...
— Jakto! więc gardzi pożytecznem zastosowaniem igły? — przerwał doktor. — Ale ja codziennie mam z takimi do czynienia, co lekceważą rady wypływające ze świateł wiedzy.
Tu spojrzał znowu na Lawtona, a Katy, wysłuchawszy tych słów uważnie, rzekła:
— Harvey i w przypływy morskie nie wierzy.
— Nie wierzy w przypływy! — powtórzył doktor zdumiony, — więc nie wierzy własnym zmysłom? Może powątpiewa raczej o wpływie księżyca?
— I jak jeszcze — zawołała Katy, uszczęśliwiona, że spotyka uczonego męża, który podziela jej zapatrywania. — Jakby go kto słyszał, toby pomyślał, że ten człowiek nie wierzy, że jest taka rzecz jak księżyc.
— To jest właśnie nieszczęście ciemnoty i niewiary, że się wzajem podniecają. Umysł, raz odrzuciwszy pożyteczne wiadomości, mimowoli skłania się ku przesądom i wnioskom na temat natury, które zarówno wyrządzają krzywdę prawdzie, jak są w niezgodzie z podstawowemi zasadami wiedzy.
Podżyła dziewica była tak oszołomiona tą przemową, że nie mogła zdobyć się na odpowiedź, a chirurg, pomilczawszy chwilę dla okazania swej filozoficznej pogardy, ciągnął dalej:
— Że może się znaleźć człowiek przy zdrowych zmysłach, mogący wątpić we fluktuację fal morskich, to przechodzi moje wyobrażenie, ale, niestety, upór jest niebezpiecznym sprzymierzeńcem ciemności i może doprowadzić do najfatalniejszych pomyłek.
— Pan doktor myśli, że to może mieć wpływ na fluksję? — zapytała gospodyni żywo.
Panna Peyton wstała, dając znak siostrzenicom, by szły za nią do spiżarni; smagła twarz Lawtona przybrała na chwilę tak komiczny wyraz, że panie zaledwie mogły wstrzymać się od śmiechu.
Chirurg zastanowił się chwilę, gdyż poczęły go ogarniać wątpliwości, azali rozumieją się wzajemnie, poczem uważając, że żądza wiedzy dostatecznie wynagradza pewne braki wykształcenia, odpowiedział:
— Pani ma na myśli księżyc? czy tak? Uczeni nie mogą jeszcze ściśle określić, jak dalece oddziaływa on na fale morskie, ale według mnie nie wierzyć, że on właśnie jest przyczyną fluksu i refluksu, znaczy to samo co lekkomyślnie odrzucać światła wiedzy.
Ponieważ Katy cierpiała tylko na fluksję, a „reklus“ był nieznaną jej chorobą, uznała za stosowne milczeć, lecz pałając ciekawością dowiedzenia się, coby to były za potężne światła, o których chirurg tak często napomykał, odważyła się zapytać:
— Z przeproszeniem pana doktora, czy to są te światła, co my nazywamy północnemi?
Litując się nad jej nieświadomością, chirurg chciał już rozpocząć obszerny wykład na ten temat, ale przerwał mu wybuch śmiechu Lawtona. Kawalerzysta słuchał do tej chwili z niewzruszoną powagą, lecz nie mógł już dłużej wytrzymać i zaczął się tak śmiać, że omal nie spadł z krzesła, i łzy, których nigdy żadne inne tkliwsze uczucia wycisnąć z jego oczu nie mogły, popłynęły mu ciurkiem po twarzy. Minęła dłuższa chwila, nim obrażony chirurg zdołał skorzystać z przerwy w tem chichotaniu, by rzec:
— Może to być źródłem triumfu dla ciebie, kapitanie Lawton, że niewykształcona kobieta popełnia omyłkę w kwestji, co do której ludzie nauki nie są dotąd w zgodzie, w każdym razie nie możesz zaprzeczyć, że ta sama matrona nie odrzuca świateł — to jest nie odrzuca narzędzi, służących do naprawy uszkodzeń wyrządzonych ludzkiemu ciału. Może raczysz przypomnieć sobie, co mówiła o użyteczności igły...
— Aha! — zawołał rozweselony kawalerzysta — ale takiej, którą naprawiała spodnie kramarza.
Katy wyprostowała się urażona i chcąc dać świadectwo swym wyższym uzdolnieniom, rzekła:
— Nie do zwykłego użytku schowałam ja tę igłę, ale dla ważniejszych rzeczy.
— Wytłumacz się, pani, jaśniej — rzekł chirurg niecierpliwie. — Niechby ten pan przekonał się, jak niewczesną była jego wesołość.
W ten sposób zawezwana Katy namyślała się chwilę, by zebrać cały zapas swej wymowy dla olśnienia słuchaczy. Ostatecznie pokazało się, że jakieś biedne dziecko, które dobroczynność publiczna oddała pod opiekę Harveya, wbiło sobie dużą igłę w nogę podczas jego nieobecności. Igłę tę po wyjęciu posmarowano obficie tłuszczem, owinięto w watę i schowano w pewien kąt komina, nogę zaś pozostawiono bez opatrunku, a to z obawy osłabienia siły czarów. Nadejście kramarza położyło kres tej nadzwyczajnej leczniczej, metodzie, a Katy zakończyła opowiadanie mówiąc:
— Cóż dziwnego, że chłopak umarł potem na zapalenie płuc.
Doktor Sitgreaves zaczął wyglądać przez okno, pochłonięty podziwianiem pięknego poranku i starając się uniknąć bazyliszkowego wzroku kapitana. Ale jakaś nieprzezwyciężona pokusa zmusiła go spojrzeć mu prosto w twarz. Oblicze Lawtona wyrażało najgłębsze współczucie nad losem dziecka, ale figlarny błysk w oczach dotknął uczonego męża do żywego, mruknął więc tylko coś o konieczności zajrzenia do pacjentów i wyszedł szybko.
Panna Peyton zaczęła teraz z całem współczuciem swej zacnej duszy rozpytywać o stan rzeczy w domu kramarza i wysłuchała cierpliwie opowiadań Kąty. Ta rozwodziła się w szczególności nad ogromem pieniężnej straty, jaką poniósł Harvey, i nie mogła mu darować, że zdradził tajemnicę, którą tak łatwo mógł zachować.
— Bo, proszę pani — mówiła dalej, zamilkłszy przedtem na chwilę dla nabrania oddechu — jabym się była dała porąbać w kawałki, nimbym parę z ust puściła. Bo cóż! byliby go najwyżej zabili, a teraz można powiedzieć, że zgubili go na ciele i duszy, lub co na jedno wychodzi, uczyniwszy go bezdomnym włóczęgą. Ciekawam, jaka kobieta teraz zechciałaby zostać jego żoną lub prowadzić mu gospodarstwo? Ja zaś zanadto dbam o swoje dobre imię, abym mieszkała dłużej pod jednym dachem z samotnym mężczyzną, choć prawdę rzekłszy, jego tak dobrze jak nigdy w domu niema. Dziś jeszcze powiem mu, że nie zostanę ani godziny po pogrzebie, i nie poszłabym też za niego, chyba żeby się ustatkował i więcej siedział w domu.
Panna Peyton pozwoliła wygadać się gospodyni, poczem zadawszy parę trafnych pytań, świadczących, że posiada więcej znajomości ludzkiego serca w sprawach miłosnych, niżby się tego można było spodziewać po starej pannie, wywnioskowała z odpowiedzi Katy, że wszelkie jej matrymonjalne widoki na Harveya, zwłaszcza w obecnych warunkach, były nie do urzeczywistnienia.
Zaproponowała tedy Katarzynie Haynes, by się przeniosła do Akacji dla pomocy w zajęciach gospodarskich, w razie, gdyby kramarz nie potrzebował już jej usług. Po omówieniu niektórych szczegółów umowę zawarto; Katy nabiadawszy jeszcze trochę nad własnemi stratami i głupotą Harveya, co jej nie przeszkadzało interesować się jeszcze jego przyszłym losem, odeszła zająć się przygotowaniami do pogrzebu, mającego się odbyć jeszcze tego samego dnia.
Podczas gospodarskiej rozmowy pomiędzy obu kobietami Lawton przez delikatność wyszedł z saloniku, i powodowany niepokojem o kapitana Singletona udał się do jego pokoju. Młodzieniec ten, jak już wspomnieliśmy, był ulubieńcem wszystkich oficerów. Wyjątkowa słodycz jego charakteru tak dalece nie miała nic wspólnego z brakiem stanowczości i odwagi, że nawet ci partyzanccy wojacy umieli się na niej poznać, i zamiast lekceważyć, ocenić ją należycie.
Major Dunwoodie kochał go jak brata, a uległość jaką młodziutki kapitan okazywał doktorowi Sitgreaves’owi, spełniając bez szemrania i oporu wszystkie jego wskazówki, uczyniła go wyjątkowo drogim sercu chirurga.
Prawie każdy z oficerów przypłacił wcześniej lub później swą z zuchwalstwem graniczącą odwagę, jakiem lżejszem lub cięższem obrażeniem ciała, i wszyscy kolejno przechodzili, jeżeli się tak wyrazić można, przez ręce doktora. Lecz palmę pierwszeństwa pod względem uległości odnosił stale Singleton, podczas gdy kapitan Lawton otrzymywał zawsze czarną gałkę. Doktor często mawiał w niezrównanej prostocie swego ducha, że największą przyjemność sprawiało mu opatrywanie pierwszego, a o tym drugim byłby wołał nic zgoła nie wiedzieć, który to obosieczny komplement i naganę Singleton przyjmował z dobrotliwym uśmiechem, a Lawton z niskim, dziękczynnym ukłonem.
Obecnie, upokorzony w swej naukowej próżności chirurg i uszczęśliwiony kawalerzysta spotkali się w pokoju kapitana Singletona jak na wspólnym gruncie i czas jakiś obaj krzątali się zgodnie koło rannego oficera, poczem doktor odszedł do przeznaczonego na swój wyłączny użytek pokoju, a w jakieś dziesięć minut potem ujrzał ze zdziwieniem wchodzącego Lawtona. Triumf kawalerzysty był tak zupełny, iż uznał, że może okazać się wspaniałomyślnym. Zrzucił więc dobrowolnie mundur i zawołał niedbale:
— Sitgreaves, bądź tak dobry i użycz nieco świateł wiedzy memu ciału.
Doktor już się chciał obrazić, ale spojrzawszy zpodełba na towarzysza, zobaczył ze zdziwieniem przygotowania, jakie tenże poczynił, i zgoła niezwykły wyraz szczerości towarzyszący tym słowom, które eskulap wziął początkowo za dalsze drwiny. Powściągnąwszy więc już mającą wybuchnąć urazę, zapytał grzecznie:
— Jakiejże to pomocy kapitan Lawton może żądać ode mnie?
— Zobacz sam, kochany doktorku — odpowiedział kawalerzysta potulnie — ja tu widzę wszystkie kolory tęczy na tem ramieniu.
— Masz zupełną słuszność, mówiąc w ten sposób — odrzekł doktor, z wielką troskliwością i znawstwem oglądając uszkodzone miejsce. — Ale na szczęście nic złamanego. To rzecz nadzwyczajna, jak ci się to udało.
— Byłem już takim szczęśliwcem od urodzenia, i byłoby źle, gdyby prosty upadek z konia miał mnie pogrążyć. Ale, Sitgreaves — dodał serdecznie — wskazując dość dużą bliznę — przypominasz ty sobie tę robótkę?
— Doskonale, Jacku, kula dzielnie otrzymana i porządnie wyjęta. Ale, jak myślisz, możebym ci przyłożył trochę maści na te sińce?
— I owszem — rzekł Lawton z niespodzianą ustępliwością.
— Ależ, drogi chłopcze — zawołał uradowany doktor, krzątając się koło tak cudownie nawróconego pacjenta — czy to nie lepiej było dać się opatrzeć wczoraj na noc?
— Prawdopodobnie.
— Tak, Jacku, ale gdybyś sobie był dał puścić krew, gdym ci to wczoraj radził, byłoby ci to oddało nieocenione usługi.
— Żadnego puszczania krwi — rzekł tamten stanowczo.
— Teraz już za późno, ale dawka oleju rycynowego doskonale też odprowadzi humory.
Kapitan nic na to nie odpowiedział, lecz zgrzytnął zębami w sposób, świadczący, że forteca jego ust gotowa jest zawsze do stawienia należytego oporu, i doświadczony chirurg zmienił przedmiot rozmowy, mówiąc:
— Szkoda jednak, Jacku, żeś nie schwytał tego łotra, naraziwszy się dlatego na tyle trudów i niebezpieczeństw.
Kapitan znowu nic nie odrzekł, a doktor, bandażując ramię, ciągnął dalej:
— Pomimo całego wstrętu, jaki żywię do niszczenia ludzkiego życia, z przyjemnością zobaczyłbym tego zdrajcę na szubienicy.
— Sądziłem, że twoją rzeczą jest leczyć, a nie zabijać — rzekł kawalerzysta sucho.
— Tak, ale on nam wyrządził tyle złego swemi donosami, że doprawdy niema takiej kary, jakaby mi się wydała za lekką dla tego szpiega.
— Nie powinieneś żywić takich mściwych uczuć względem twoich bliźnich — rzekł Lawton takim tonem, iż doktor upuścił szpilkę, którą umocowywał bandaże.
Chwilę popatrzył badawczo na pacjenta, aby się upewnić, że to istotnie jego dawny towarzysz, kapitan John Lawton mówi w ten sposób, i widząc, że nie może być żadnej w tym względzie wątpliwości, zebrał rozproszone władze i rzekł:
— Zasada twa jest słuszną i naogół zgadzam się z nią całkowicie. Ale, kochany Johnie, powiedz mi, nie uwiera cię przypadkiem bandaż?
— Bynajmniej.
— Tak, naogół zgadzam się z tobą, ale niema zasady bez wyjątku. Jakże się czujesz, Lawtonie?
— Bardzo dobrze!
— Jest to nietylko rzeczą okrutną, ale częstokroć niesprawiedliwą odbierać życie człowiekowi, tam gdzie lżejsza kara może osiągnąć cel zamierzony. I tak, gdybyś ty tylko — porusz trochę ramieniem — gdybyś tylko> — lżej ci teraz, mój drogi?
— Znacznie.
— Gdybyś, drogi Johnie, nauczył twoich ludzi rąbać umiejętniej, wyszłoby ci to na jedno — a mnie, takąbyś tem sprawił przyjemność!
Doktor odetchnął głęboko, zrzuciwszy wreszcie ciężar, który mu tak leżał na sercu, a kawalerzysta włożył z zimną krwią mundur i rzekł zwolna, wychodząc:
— Nie znam żołnierzy, którzyby rąbali umiejętniej, zazwyczaj golą od czaszki do szczęk.
Rozczarowany operator pozbierał narzędzia i z ponownie ciężkiem sercem udał się do pokoju pułkownika Wellmere’a.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.