Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział XXVI
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Ilustrator Stanisław Sawiczewski
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVI.
„Trudy żołnierskie zahartowały te członki, a bladość trwogi nie okryła nigdy tych policzków. Ale powieść twoja porusza we mnie wszystkie człowiecze uczucia. Dreszcz wstrząsa moją postacią, a łzy dziecięcego bólu płyną po wyżłobionych przez rany brózdach.“
Duo.

Rodzina Henryka Whartona była tak mocno przekonana o jego niewinności, że to poniekąd zamykało jej oczy na grożące mu niebezpieczeństwo. W miarę jednak jak zbliżała się chwila stanowcza, wzrastał niepokój samego obwinionego. Spędziwszy znaczną część nocy ze stroskaną rodziną, zbudził się rankiem z krótkiego przerywanego snu z jaśniejszem poczuciem położenia i warunków, składających się obciążająco przeciwko niemu. Wysokie stanowisko André’go, doniosłość spisku, jaki knował w połączeniu z potężnemi wpływami, jakie poruszono na rzecz jego, wszystko to wyodrębniło jego sprawę i stracenie z koła zwykłych wydarzeń wojennych. Ale poza tem aresztowania szpiegów zdarzały się niemal codziennie, a sąd doraźny nad nimi był również rzeczą codzienną. Zarówno Dunwoodie jak więzień wiedzieli o tem dobrze, to też obecnie przygotowania wydały się zastraszającemu ich doświadczonym oczom. Pomimo jednak nurtujących w nich obaw umieli je tak dobrze ukryć, że ani panna Peyton, ani Fanny nie domyślały się, jak bardzo były one poważne. Przed domem, w którym umieszczono więźnia, stały silne straże i wszystkie przejścia wiodące do niego pilnie były strzeżone. U drzwi pokoju oficera angielskiego postawiono również wartę. Wyznaczony dla zbadania sprawy sąd już się ukonstytuował, i los Henryka zawisł od jego wyroku.
Nadeszła wreszcie stanowcza chwila, i wszyscy biorący udział w posiedzeniu zgromadzili się w wyznaczonej na ten cel izbie. Fanny doznała dziwnie dławiącego uczucia, gdy usiadłszy pomiędzy ojcem a panną Peyton powiodła wzrokiem po obecnych. Sędziowie w liczbie trzech, przyodziani w szaty urzędowe, siedzieli osobno z powagą, przynależną ich stanowisku i chwili. Środkowe miejsce zajmował mężczyzna lat podeszłych, z postawą noszącą piętno długoletnich wojskowych trudów i przyzwyczajeń. Był to przewodniczący sądu, i Fanny, pobieżnie i z przykrem wrażeniem spojrzawszy na jego towarzyszy, utkwiła wzrok w dobrotliwej twarzy weterana, której łagodny i pociągający wyraz stanowił przeciwieństwo ze sztywną surowością tamtych. Ubrany był ściśle podług obowiązujących przepisów, tylko palce jego bezwiednym, konwulsyjnym ruchem szarpały kawałek krepy, obwiązującej rękojeść szabli, na której się opierał, i który, tak jak cała jego postać, zdawał się być zabytkiem przeszłości. Było w nim coś, co zdradzało wewnętrzną mękę udręczonej duszy, a czemu kłam zadawała postawa wojskowa i marsowe oblicze. Towarzysze jego byli oficerami wybranymi z pomiędzy pułków wschodnich, któremi obsadzone były fortece West-Point’u i przyległe do nich przesmyki. Byli to ludzie lat średnich, i oko napróżno szukałoby w ich skupionych, nieruchomych rysach śladów jakiegoś wrażenia lub przyrodzonych naturze ludzkiej ułomności. Postawa ich była poważna i wstrzemięźliwa. Nie było w niej ani okrucieństwa ani srogości, ale nie było również współczucia i żywszego zainteresowania. Byli to ludzie, którzy zdawna podporządkowali wszystkie swoje uczucia rozsądkowi i trzeźwemu sądowi.
Przed takich to arbitrów wprowadzono Henryka Whartona pod zbrojną strażą. Głębokie, uroczyste milczenie zapanowało przy jego wejściu, i Fanny uczuła krew ścinającą się lodem w żyłach. Nie było żadnej pompy w tych przygotowaniach, która mogłaby podziałać na jej wyobraźnię; ale ta właśnie prostota i wstrzemięźliwość, cechująca całe zachowanie się sądu, świadczyły wymownie, że dziać się tu będą rzeczy rozstrzygające o życiu i śmierci. Dwaj sędziowie spoglądali badawczo na więźnia, ale przewodniczący wodził dokoła niespokojnym wzrokiem, a drżenie muskułów jego twarzy zdradzało niepokój nie licujący z jego wiekiem i powołaniem. Był to pułkownik Singleton, który dopiero poprzedniego dnia dowiedział się o losie Izabeli, ale który pomimo żałoby nie uchylił się od spełnienia powierzonego obowiązku. Milczenie i wyraz oczekiwania, malujący się w utkwionych w nim spojrzeniach, przywołały go wreszcie do rzeczywistości; opanował się i przemówił nawykłym do rozkazywania głosem:
— Przyprowadzić bliżej więźnia.
Pochyliły się bagnety w stronę sędziów, i Henryk Wharton pewnym krokiem wystąpił na środek izby. Niepokój i ciekawość odmalowały się w twarzach obecnych. Fanny spojrzała przelotem z wdzięcznością w stronę Dunwoodie’go, usłyszawszy jego przyśpieszony, ciężki oddech; lecz wnet myśl o bracie pochłonęła wszystkie jej władze. W głębi zgromadzili się członkowie rodziny właściciela folwarku; a za nimi widać było szereg hebanowych, ciekawością połyskujących twarzy, wśród których wyróżniało się zwiędłe, strapione oblicze Cezara Thompsona.
— Podsądny — ozwał się znów przewodniczący — głos opinji twierdzi, że jesteś Henrykiem Whartonem, kapitanem sześćdziesiątego pułku piechoty armji angielskiej.
— Jestem nim.
— Podoba mi się pańska szczerość; przystoi ona żołnierzowi i niechybnie życzliwie usposobi dla ciebie sędziów.
— Należałoby — rzekł jeden z towarzyszy przewodniczącego — objaśnić więźnia, że obowiązany jest odpowiadać tylko na to, co uzna za potrzebne; aczkolwiek jesteśmy sądem wojennym, szanujemy w tym względzie zasady wszelkich wolnych rządów.
Drugi sędzia milczącem skinieniem głowy wyraził zgodę na tę uwagę, a przewodniczący ciągnął dalej badanie z wielką ostrożnością, spoglądając na trzymane w ręku notatki.
— Jesteś pan oskarżony, że będąc oficerem wojsk nieprzyjacielskich, przeszedłeś pikiety armji amerykańskiej na Białych Równiach, w przebraniu, co ściąga na ciebie podejrzenie o wrogie względem Ameryki zamiary i poddaje cię karze stosowanej do szpiegów.
Łagodny ale pewny głos przewodniczącego, gdy zwolna wygłaszał to oskarżenie, pełen był nakazującej powagi. Oskarżenie było tak wyraźne, fakty tak ograniczone, dowody tak niezbite, a kara tak ściśle określona, że wszelkie usprawiedliwienie się zdawało się jakby wykluczone, Henryk jednak odpowiedział z godnością:
— Prawda, że przeszedłem pikiety w przebraniu, ale...
— Dosyć — przerwał przewodniczący. — Prawa wojenne są same w sobie surowe; nie potrzebujesz pan pomagać im własnem potępiającem zeznaniem.
— Obwiniony może cofnąć to zeznanie, jeżeli chce — zauważył jeden z sędziów — wciągnięcie go bowiem do protokółu jest samo przez się potwierdzeniem oskarżenia.
— Nie cofam niczego, co jest prawdą — odparł dumnie Henryk.
Obaj sędziowie wysłuchali tych słów z milczącym spokojem, przewodniczący jednak popatrzył na niego z rozbudzoną na nowo życzliwością.
— Uczucia pańskie są szlachetne — rzekł — i wypada mi żałować, że tak młody oficer dał się tak unieść błędnem zrozumieniem lojalności, by się aż uciekać do oszukaństwa.
— Oszukaństwa! — powtórzył Wharton — uważałem za rzecz rozsądną zabezpieczyć się przeciwko pojmaniu przez nieprzyjaciół.
— Żołnierz, kapitanie Whartonie, nie powinien nigdy inaczej iść na spotkanie nieprzyjaciela jak jawnie i z bronią w ręku. Służyłem dwom królom Anglji, jak teraz służę memu krajowi, ale nigdy nie zbliżałem się do wroga inaczej, jak przy świetle dziennem i w dobrej wierze żołnierskiej.
— Służy panu prawo wyjaśnienia celów, dla których wszedłeś w obręb zajętych przez nasze wojska placówek w przebraniu — rzekł drugi sędzia, a kąciki ust jego zadrżały lekko.
— Jestem synem tego starca, który tu siedzi przed wami, panowie sędziowie — rzekł Henryk — i dla odwiedzenia go naraziłem się na niebezpieczeństwo. Zresztą wojska wasze rzadko kiedy zajmują tę miejscowość, a sama jej nazwa daje prawo obu stronom swobodnego w niej przebywania.
— Prawo nie uznaje nazwy neutralnego gruntu; jest to nazwa dowolna, z położenia danej miejscowości wypływająca. Ale gdziekolwiek znajduje się armja, przenosi wraz z sobą swoje prawa, a pierwszem z nich jest czuwanie nad własnem bezpieczeństwem.
— Nie jestem kazuistą, panie przewodniczący — odparł młodzieniec — ale czuję, że mój ojciec ma prawo do mego przywiązania, i naraziłbym się na większe jeszcze niebezpieczeństwo, aby mu go dowieść.
— Bardzo chwalebne uczucie — zawołał weteran — panowie, sprawa zaczyna się wyjaśniać. Wyznaję, że z początku przedstawiała się bardzo niekorzystnie, ale nikt nie ma prawa potępiać tego młodzieńca za chęć odwiedzenia rodziny.
— A czy może udowodnić, że takie tylko, a nie inne były jego zamiary?
— Tak, mogę — rzekł Henryk, chwytając się promyka nadziei, tu jest mój ojciec, moja siostra, major Dunwoodie; wszyscy mogą potwierdzić prawdę słów moich.
— W takim razie — rzekł niewzruszony sędzia, może się da uratować pana. Należałoby, panie przewodniczący, rozpatrzeć się bliżej w tej sprawie.
— Bez wątpienia — rzekł przewodniczący skwapliwie. — Niech starszy pan Wharton zbliży się i złoży przysięgę.
Ojciec Henryka zebrał wszystkie siły i postąpiwszy chwiejnym krokiem, dopełnił wymaganej formalności.
— Jesteś pan ojcem obwinionego? — zapytał pułkownik Singleton, poczekawszy chwilę, aby mu dać czas do uspokojenia się.
— To jest mój jedyny syn.
— A co pan wiesz o jego bytności w pańskim domu 29 października bieżącego roku?
— Przybył, jak to już powiedział, aby odwiedzić mnie i swoje siostry.
— Czy był w przebraniu? — zapytał drugi sędzia.
— Nie, był w mundurze swego pułku.
— I siostry — powtórzył przewodniczący z wiełkiem wzruszeniem.
— Pan masz córki?
— Mam dwie; obie są tutaj.
— Czy był w peruce? — zapytał znów drugi sędzia.
— Miał coś w tym rodzaju na głowie.
— A jak dawno nie widziałeś go pan? — zapytał przewodniczący.
— Rok i dwa miesiące.
— Czy miał na sobie luźny płaszcz z grubego materjału? — zapytał oficer, zaglądając do aktu oskarżenia.
— Tak był w płaszczu.
— I sądzisz pan, że jedynym powodem jego przybycia była chęć odwiedzenia pana?
— Mnie i moich córek.
— Uczciwy chłopak — szepnął przewodniczący milczącemu towarzyszowi. — Nie widzę nic zdrożnego w takim postępku; był nierozważny, ale poczciwy.
— A nie wiesz pan, czy syn pański nie miał żadnego polecenia od sir Henryka Clintona i czy odwiedziny jego nie były tylko płaszczykiem innych celów?
— Skądże ja to wiedzieć mogę? — odpowiedział pan Wharton przestraszony. — Czyż sir Henryk wtajemniczałby mnie w takie sprawy?
— A wiesz pan co o tym papierze? — zapytał sędzia, pokazując pasport, który Dunwoodie odebrał Henrykowi.
— Nic nie wiem, na honor nic nie wiem — zawołał pan Wharton, cofając się jak przed ukąszeniem żmii.
— Pod przysięgą?
— Nic nie wiem. Przysięgam.
— Masz pan innych świadków? Zeznanie ojca pańskiego nie na wiele ci się przyda, kapitanie Whartonie. Ujęto cię w okolicznościach zagrażających twemu życiu. W twoich rękach spoczywa los twój, a raczej udowodnienie twojej niewinności, co na jedno wychodzi. Nie śpiesz się, zbierz myśli.
Było coś przerażającego w spokoju tego sędziego i coś co dreszczem przejęło więźnia. Współczucie pułkownika Singletona napełniało go otuchą, ale chłód i zaciętość tamtych źle wróżyły o jego losie. Milczał więc, spoglądając tylko błagalnie na przyjaciela. Dunwoodie zrozumiał niemą wymowę tych spojrzeń i ofiarował się na świadka. Zaprzysiężone go, i zażądano, by opowiedział, co mu było wiadomo. Zeznania jego nie miały właściwie znaczenia dla sprawy, i on sam czuł to dobrze. Osobiście wiedział niewiele, a to niewiele świadczyło raczej przeciw Henrykowi niż za nim. Wysłuchano go w milczeniu, tylko znaczące wstrząśnienie głową sędziego, który się wcale nie odzywały świadczyło aż nadto wyraźnie o wrażeniu, jakie sprawił.
— Jednak pan sądzisz, że więzień nie miał innego celu nad ten, do którego się przyznał? — zapytał przewodniczący, gdy tamten skończył.
— Żadnego innego, życie dałbym za to — zawołał major z zapałem.
— Przysięgniesz pan na to? — zapytał niewzruszony sędzia.
— Jakże mogę przysiąc? Bóg jedynie czyta w sercach. Ale znam więźnia od dzieciństwa; zdrada i oszustwo nie leżą w jego naturze; wyższym jest nad te podłości.
— Mówisz pan, że uciekł i że ujęto go ponownie z bronią w ręku — rzekł przewodniczący.
— Tak, otrzymał ranę w bitwie. Teraz jeszcze z trudem porusza ręką. Czy pan sądzi, panie przewodniczący, że narażałby się na ponowne schwytanie, gdyby nie był pewny swojej niewinności?
— A czy André byłby uciekł z pola walki, majorze Dunwoodie, gdyby go coś podobnego spotkało w pobliżu Tarry-town? — zapytał sędzia. — Nie jestże to rzeczą naturalną, że młodzieniec szuka chwały?
— Pan to nazywa chwałą? — wykrzyknął major. — Haniebna śmierć i splamione imię?
— Majorze Dunwoodie — odpowiedział tamten z nieubłaganą powagą — postąpiłeś pan szlachetnie; miałeś twardy i ciężki obowiązek do spełnienia, ale spełniłeś go wiernie i uczciwie, my również musimy to samo o sobie powiedzieć.
Podczas tego badania słuchacze znajdowali się w stanie najwyższego napięcia nerwów. Z nieokreślonych powodów zdawało im się, że jeżeli Dunwoodie nie zdoła przemówić do serc sędziów, nikt inny tego uczynić nie potrafi. Cezar cały podał się ku przodowi, a na twarzy jego malowała się taka wyrazista gra uczuć, że milczący sędzia zwrócił na to uwagę i po raz pierwszy przemówił.
— Przyprowadzić murzyna.
Za późno już było na ucieczkę, i Cezar, zanim zdążył opamiętać się, już stał przed obliczem buntowniczych oficerów. Przewodniczący i drugi sędzia ustąpili głosu temu, który zażądał wezwania Cezara, i rozpoczęło się badanie.
— Znasz więźnia?
— Jeszczeby go nie znać — odpowiedział murzyn z powagą przystosowaną do powagi badającego.
— Czy oddał ci perukę, gdy ją zdjął?
— Co mnie po peruka? — mruknął Cezar — ja mieć własne, dobre włosy.
— Czy nosiłeś jakie listy lub zlecenia, kiedy kapitan Wharton znajdował się w domu twego pana?
— Ja robić, co mnie massa kazać — odpowiedział murzyn.
— Ale co ci kazał robić?
— Czasem to, czasem drugie.
— Dosyć — rzekł pułkownik Singleton z powagą. — Mamy zeznanie samego obwinionego; czegóż więcej możemy spodziewać się od niewolnika? Kapitanie Whartonie, widzisz pan niekorzystne wrażenie przeciwko sobie? Czy masz jeszcze co do przytoczenia na swoją obronę?
Henryk utracił już prawie wszelką nadzieję, i ufność, jaką pokładał w czystości własnej sprawy, opuszczała go szybko, jednakże z jakiemś nieokreślonem oczekiwaniem pomocy od siostry utkwił wymowny wzrok w jej pobladłej ślicznej twarzyczce. Fanny powstała i chwiejnym krokiem postąpiła ku sędziom, lecz nagle ognisty rumieniec wytrysnął na jej policzki, chód odzyskał elastyczność, i stanęła przed nimi, odrzucając z gładkiego czoła bujne loki, w całym blasku swej niewinnej, twardsze nawet serca mogącej poruszyć piękności. Przewodniczący przesłonił ręką oczy, jak gdyby te wyraziste dziewczęce rysy przywiodły mu na pamięć obraz tamtej; opanował się jednak natychmiast i z przejęciem, zdradzającem tajemne jego życzenia, zapytał:
— Więc brat doniósł pani poprzednio o zamiarze odwiedzenia rodziny pokryjomu?
— Nie — nie — odpowiedziała Fanny, przyciskając ręką czoło, jak gdyby dla zebrania myśli — nic mi nie doniósł, nie wiedzieliśmy o niczem, ale czyż potrzebuję tłumaczyć panom, że syn mógł narazić się na niebezpieczeństwo, by odwiedzić ukochanego ojca i to w takich czasach jak obecnie i w takiem jak nasze położeniu?
— Ale czy to się zdarzyło po raz pierwszy? Czy nigdy przedtem nie było o tem mowy? — zapytał pułkownik, pochylając się ku niej z ojcowską dobrotliwością.
— O! tak! tak! — zawołała Fanny, chwytając się jak deski zbawienia tego poczciwego wyrazu jego twarzy. — Odwiedził nas teraz po raz czwarty.
— Byłem tego pewny — wykrzyknął weteran, zacierając ręce z zadowoleniem. — Kochający syn, zacny chłopiec, a w polu zapewne odważny i zapalczywy żołnierz. A w jakiemże przebraniu przychodził?
— W żadnem, bo żadnego nie było potrzeba. Wojska królewskie zajmowały wtedy okolicę i dawały mu wolne przejście.
— Więc po raz pierwszy przybył w ten sposób, po cywilnemu? — zapytał pułkownik znużonym głosem, unikając przenikliwych spojrzeń towarzyszy.
— O! tak! — wykrzyknęła Fanny z żywością — pierwszy raz popełnił to przestępstwo, jeżeli to wogóle przestępstwem być może.
— Ale pani zapewne pisywała do niego, żeby przybył; przecież musiałaś pragnąć zobaczyć brata? — dodał niecierpliwie pułkownik.
— Och! pragnęliśmy tego, modliliśmy się o to wszyscy gorąco, ale znoszenie się z królewską armją mogło narazić naszego ojca — więc nie śmieliśmy pisać.
— Czy wychodził z domu, dopóki go nie zaaresztowano, czy widywał się z kim poza domownikami?
— Z nikim — z nikim, wyjąwszy naszego sąsiada, kramarza Bircha.
— Kogo? — wykrzyknął pułkownik, pobladłszy i wzdrygnąwszy się jakby za dotknięciem gadziny.
Dunwoodie jęknął głucho, uderzył się dłonią w czoło, krzyknął rozdzierającym głosem: „Zgubiony!“ i wybiegł z izby.
— Harveya Bircha — powtórzyła Fanny, patrząc błędnie na drzwi, za któremi zniknął jej ukochany.
— Harveya Bircha — powtórzyli wszyscy sędziowie; dwaj towarzysze przewodniczącego zamienili pomiędzy sobą znaczące spojrzenia, poczem zwrócili je bystro na więźnia.
— Panowie — rzekł Henryk, występując znów na środek — nie może być wam tajnem, że Harvey Birch podejrzany jest o sprzyjanie królewskiej sprawie, wasze sądy bowiem wydały już na niego wyrok, który mnie oczekuje teraz. Muszę przeto wyjaśnić, że on to dostarczył mi przebrania i ułatwił przejście pikiet, ale do ostatniego tchnienia zapewniać nie przestanę, że zamiary moje były jak najczystsze.
— Kapitanie Wharton — rzekł przewodniczący uroczyście — wrogowie swobód Ameryki chwytali się wszelkich możliwych sposobów, by nas zgnębić. A nie mamy niebezpieczniejszego wroga, względnie do jego środków i stanowiska, nad tego kramarza z West-Chesteru. Jest to szpieg, zręczny, obrotny, przenikliwy, przewyższający temi zdolnościami wszystkich innych. Sir Henryk nie mógł postąpić trafniej, jak przydając go do pomocy oficerowi w swoich machinacjach. On byłby ocalił André’go. Istotnie, młodzieńcze, ta znajomość może się stać dla ciebie fatalną.
Twarz sędziwego wojownika płonęła szczerem oburzeniem, które w zupełności podzielali jego towarzysze.
— Zgubiłam go! — wykrzyknęła Fanny, rozpaczliwie łamiąc ręce — i pan nas opuszcza!... Ach! to już niema dla niego ratunku.
— Przestań, niewinne dziewczę, przestań — rzekł pułkownik, silnie wzruszony — nie gubisz nikogo, ale udręczasz nas wszystkich.
— Takaż to zbrodnia żywić uczucia rodzinne! — zawołała Fanny z uniesieniem. — Czyż Washington, szlachetny, prawy, bezstronny Washington, osądziłby go tak srogo? Poczekajcie, panowie, aż go wysłucha Washington.
— To niemożliwe — rzekł przewodniczący, przesłaniając ręką oczy, jakby niezdolny patrzeć dłużej na tę cudną dziewczęcą postać.
— Niemożliwe! Och! panowie, wstrzymajcie się z wyrokiem, chociaż na tydzień. Na kolanach błagam was o to; jeżeli sami pragniecie miłosierdzia Boskiego nad sobą, tam gdzie ludzka potęga pomóc wam nie zdoła, dajcie mu choć jeden dzień zwłoki.
— To niemożliwe — powtórzył pułkownik zdławionym głosem — mamy stanowcze rozkazy; już i tak przeciąga się to za długo.
Odwrócił się od klęczącej, ale nie mógł, czy nie chciał uwolnić ręki, którą rozpaczliwie trzymała w obu dłoniach.
— Odprowadzić więźnia — rzekł jeden z sędziów do oficera, mającego straż nad Henrykiem. — Pułkowniku Singleton, czy mamy się cofnąć na naradę?
— Singleton! Singleton! — powtórzyła Fanny. — Więc pan jesteś ojcem; więc wiesz, co to jest ból ojcowskiego serca. O! pan nie możesz, pan nie zranisz śmiertelnie serca, które już i tak krwią opływa. Wysłuchaj mnie, pułkowniku Singletonie, jak pragniesz, by Bóg wysłuchał cię w ostatniej godzinie; wysłuchaj mnie i oszczędź mego brata!
— Zabierzcie ją! — rzekł pułkownik, łagodnie usiłując uwolnić rękę z rozpaczliwego uścisku jej dłoni. Ale Fanny jej nie puszczała, a nikt się nie ruszył, by spełnić rozkaz pułkownika.
— Pułkowniku Singleton! jakże niedawno syn twój był w niebezpieczeństwie życia i cierpiał. Pod dachem mego ojca znalazł opiekę i ratunek. O! pomyśl o tym synu ukochanym, o tej chlubie twojej starości, postaw go na miejscu mego brata, i wydaj na niego wyrok, jeżeli potrafisz.
— Jakiem prawem Heath robi ze mnie kata! — zawołał weteran z uniesieniem, powstając z napęczniałemi na czole żyłami i twarzą całą w ogniu. — Ale zapominam się. Pójdźmy, panowie, musimy dopełnić bolesnego obowiązku.
— Nie, nie — krzyknęła Fanny. — Jak możecie z taką zimną krwią wydzierać syna ojcu, brata siostrze? Toż jest sprawa, którą tak gorąco ukochałam? Toż są ludzie, których mnie czcić nauczono? — Ale pan jesteś wzruszony... pan się ulitujesz i przebaczysz!
— Pójdźmy, panowie! — rzekł pułkownik, prostując się z wojskową dumą, w daremnej chęci uśmierzenia miotających nim uczuć — pójdźmy! — i skierował się ku drzwiom.
— Jeszcze chwilę! — zawołała Fanny, konwulsyjnie ściskając jego dłoń. — Wysłuchaj mnie pan, zaklinam. Pułkowniku Singletonie, jesteś, pan ojcem... Litości, miłosierdzia — miłosierdzia dla syna! miłosierdzia dla córki! Tak, pan miałeś córkę. Na tej piersi wydała ostatnie tchnienie, te ręce zamknęły jej oczy! te same ręce, które teraz błagalnie wyciągają się do ciebie. Czyż za to wydasz wyrok śmierci na mego brata, mego biednego, niewinnego brata?
Głuchy jęk wydarł się z piersi weterana i wstrząsnął jego postacią. Próbował jednak walczyć jeszcze z przemożnem wzruszeniem; potoczył nawet oczyma dokoła, jakby już pewny zwycięstwa, lecz w tej samej chwili nowy przypływ bólu złamał hart tej żołnierskiej duszy. Głowa jego, ubielona śniegiem siedmdziesięciu zim opadła na ramię klęczącej dziewczyny, szabla towarzyszka tylu krwawych bitw wysunęła się z bezwładnej ręki.
— Niechaj Bóg ci to wynagrodzi! — zawołał i rozpłakał się w głos.
Raz puściwszy wodze żalowi, długo nie mógł się uspokoić biedny ojciec. Wreszcie pohamował ból, oddał zemdloną Fanny ciotce, a sam zwracając się do towarzyszy, rzekł z mocą:
— Panowie, musimy spełnić swój obowiązek jako żołnierze; uczuciom naszym jako ludzie możemy potem dać folgę. Co postanowiliście z więźniem?
Jeden z sędziów podał mu papier, na którym w porozumieniu z kolegą napisał wyrok, kiedy pułkownik zajęty był nieszczęsną Fanny.
Wyrok ten opiewał krótko, że Henryk Wharton ujęty był po przejściu bojowej linji armji amerykańskiej w przebraniu jako szpieg. Że, stosownie do praw wojennych, podlegał za to przestępstwo karze śmierci, i że sąd skazał go na nią, rozkazując, aby powieszono go nazajutrz przed godziną dziewiątą zrana.
Zwyczajem było, że przy wymierzaniu kary śmierci nawet na wrogów odnoszono się o zatwierdzenie wyroku do Naczelnego Wodza, a w razie jego nieobecności do oficera, pełniącego zastępczo te obowiązki. Ale ponieważ główna kwatera Washingtona znajdowała się w New-Windsor na zachodnim brzegu Hudsonu, czasu jeszcze było dosyć na otrzymanie odpowiedzi.

— Za krótki to termin — rzekł weteran, trzymając pióro w ręku, w jakiemś bezwiednem zawieszeniu — niecały dzień dla tak młodego życia na przygotowanie się do wieczności.

... Pułkowniku Singletonie, jesteś pan ojcem ... Litości, miłosierdzia!

— Królewscy oficerowie dali Hale’mu[1] tylko godzinę — odpowiedział jeden z sędziów — my oznaczyliśmy czas przyjęty w takich razach. Ale Washingtonowi służy prawo przedłużyć go, albo ułaskawić przestępcę.

— A więc udam się do Washingtona — zawołał pułkownik, kładąc swój podpis — a jeżeli tyloletnia służba takiego starca jak ja, lub zacnego dzielnego chłopca znajdzie posłuch u wodza, to uratuję tego młodzieńca.
Z temi słowy odjechał pełen najlepszych chęci dla Henryka Whartona.
O wyroku powiadomiono więźnia z należytą oględnością, poczem, wydawszy jeszcze niektóre rozporządzenia dyżurnemu oficerowi i wyprawiwszy kurjera z raportem do głównej kwatery, dwaj pozostali sędziowie dosiedli koni z tą samą niewzruszoną powagą nazewnątrz i wewnętrznem poczuciem sumiennie i bezstronnie spełnionego obowiązku.










  1. Oficer amerykański tego nazwiska schwytany został w obrębie angielskiej linji bojowej w przebraniu, w którem przekradł się dla zasięgnięcia wojskowych informacyj. Stawiono go przed sądem i stracono niezwłocznie. Gdy przyprowadzono go pod szubienicę, jeden z oficerów angielskich rzekł: „Zhańbiłeś pan swoją rangę. Oficer nie powinien umierać taką śmiercią“. Na co Hale miał odpowiedzieć: „Panowie, każda śmierć jest zaszczytna, gdy się umiera za taką sprawę, jak wolność Ameryki“.
    André był stracony wśród łez swoich wrogów, Hale’mu w ostatniej chwili towarzyszyły słowa potępienia, a jednak pierwszy padł ofiarą własnej ambicji, drugi — poświęcenia dla ojczyzny. Potomność odda im sprawiedliwość.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.