Sztuka czytania/Okrucieństwo
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sztuka czytania |
Wydawca | Czytelnik |
Data wyd. | 1966 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nowy tomik opowiadań Anny Kowalskiej zawiera cztery utwory, z których, jeśli się dobrze orientuję, tylko trzy są po raz pierwszy publikowane. Wystarczy zresztą poprzestać na jednym z tych trzech, na opowiadaniu tytułowym. Nie waham się uznać „Ołtarzy“ (1962) za to, co Kowalska nazwała „opowiadaniem doskonałym“, które zdarza się jej „chwilami słyszeć w sobie“. Skłonny byłem niedawno wybierać z dorobku pisarskiego Kowalskiej kilka utworów, które mogłyby pretendować do jej ideału „opowiadania doskonałego“. Teraz nie mam wątpliwości, że Kowalska zbliżyła się najbardziej do swego ideału w „Ołtarzach“, bo w tym właśnie opowiadaniu „każde zdanie ma swoją utajoną konieczność“. Czy „Ołtarze“ spełniają drugi, wysunięty przez Kowalską, warunek „opowiadania doskonałego“, to znaczy, czy „całość wyraża po raz pierwszy rzeczy ostateczne“? To moim zdaniem jest warunek utopijny, a w każdym razie tak głęboko subiektywny, że krytyk, czyli ktoś z zewnątrz, nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Twórca ściga niepowtarzalność, krytyk czuje się jako tako pewnie, gdy potrafi wykryć jak najwięcej powtarzalności. Nie byłby sobą, gdyby tego nie potrafił. Uznawszy niepowtarzalność, musiałby pozostać wierny temu pisarzowi, któremu ją przyznał. Musiałby przed nim skapitulować, musiałby się z nim duchowo utożsamić, musiałby zrezygnować z wszystkiego, co stwarza przynajmniej pozory sensowności jego usiłowań. Przez sentyment dla „Otłarzy“ chciałbym jednak zrezygnować z rozkładania ich jedności na elementy literacko powtarzalne. Wiadomo, że taki zabieg musi się udać i wszystko sprowadza się do tego, czy by się przy tym wykazało większą lub mniejszą zręczność. Załóżmy, że przy pewnym doświadczeniu zręczność jest łatwo osiągalna.
W „Ołtarzach“ najbardziej fascynująca jest ich jedność i w tej jedności pełnia. Nie zdziwiłbym się, gdyby po napisaniu „Ołtarzy“ dręczyło Kowalską straszne dla pisarza uczucie, że powiedziała wszystko, co chciała powiedzieć. W każdym razie fakt, że pozostałe utwory tomiku Kowalskiej wydają się błahe, rozumie się samo przez się. Osiągnięcie w jakimś utworze pełni nie może być dla twórcy bezkarne. Takie utwory jak „Ołtarze“ nie mogą powstawać z dnia na dzień ani nawet z roku na rok. Bardzo często w ogóle powstają raz jeden w ciągu wielu lat twórczości. O nich można marzyć latami jak o szczęściu, o którym wiadomo, że przyniesie spełnienie i zatratę.
Pełnia „Ołtarzy“ jest dla Kowalskiej groźna. Chwalę ten utwór i boję się swoich pochwał. Na szczęście wiem, że nie wiem nic okrutniejszego od tego, o czym wie Kowalska. „Ołtarze“ to literacka suma wiedzy okrutnej o życiu i człowieku.
Ileż w tym opowiadaniu planów, kształtów, barw i odcieni okrucieństwa tego, co człowiek doświadcza, wie i czuje. Jak wszystko w tym opowiadaniu jest przeniknięte okrucieństwem. Okrucieństwo biologiczne i okrucieństwo społeczne. Okrucieństwo sprawiedliwości i okrucieństwo krzywdy. Okrucieństwo wiedzy i inteligencji i okrucieństwo ciemnoty i debilstwa. Okrucieństwo dobra i zła, miłości i nienawiści, piękna i obrzydliwości, życia i śmierci. I nad tym wszystkim okrucieństwo ciągłej zgody na mniej, na gorzej, na zupełne nic, gdy to nic musi być wszystkim. Ta zgoda nie ma nic wspólnego z kwalifikowaniem moralny m ludzkich aktów życia. Okrucieństwo zgody, którą wyraża zwycięstwo instynktu istnienia, polega na tym, że jest ona ponad czy poza aprobatą czy dezaprobatą moralną. Dopóki istniejemy, godzimy się tym samym na istnienie niezależnie od wszelkich kwalifikacji moralnych. Kowalska zdaje się twierdzić, że nie ma granicy dla mniej i gorzej, poza którą nie byłoby już możliwości zgody. Potrafimy istnieć bez szczęścia i bez celu, bez najbliższych, bez wiary, bez nadziei i bez miłości, bez oczu i bez rozumu. Potrafimy istnieć wśród koszmaru i obrzydliwości, wśród pozorów, dla wspomnień tylko, a nawet bez pamięci. Opowiadanie Kowalskiej może się kończyć tylko tak, jak się kończy. Debil i ślepy od urodzenia, który utracił wszystkich i wszystko i został kaleką pod każdym względem, słyszy, że on jeden z czterech najbliższych przyjaciół będzie żył. „Usłyszawszy ten wyrok rozpłakałem się z przerażenia, a może i z radości“ (str. 65).
„Ołtarze“ są literacką symfonią okrucieństwa istnienia, które jednocześnie nie staje się nigdy tak okrutne, żeby przestało być lepsze od nieistnienia, żeby zdołało zabić instynkt istnienia. W wizji życia, którą stworzyła sobie Kowalska, jest miejsce na wszystko, nie ma miejsca na samobójstwo. Jest wiele systemów etycznych, które wykluczają możliwość etycznego usprawiedliwienia samobójstwa. Nie sądzę jednak, żeby u Kowalskiej zadecydowały o eliminacji samobójstwa względy etyczne jakiegokolwiek systemu z chrześcijańskim włącznie. Ta eliminacja dokonuje się u niej bez związku z jakąkolwiek sferą wartości. Wbrew takim czy innym pozorom Kowalska nie jest moralistką, powiedziałbym nawet, że jest to pisarka w swoisty sposób barbarzyńska. Sfera wartości jest u niej tylko dodatkiem do fenomenów istnienia. Dziadek ślepego Prota nie jest u Kowalskiej wyjątkiem: „— Nigdym nie myślał, co dobre, a co złe — chrypiał dziadek. — Ot, popadał człowiek w biedę. Szedł do więzienia, do szpitala, szedł na wojnę. Głodował. Marzł. Bał się. Działo się coś z człowiekiem i tylko mógł się dziwić, że to akurat jemu się to wszystko niechciane przydarza. Oj, świecie, świecie!“ (str. 20).
Dopóki istnieje jakakolwiek możliwość spełnienia fizycznych, fizjologicznych i psychicznych funkcji, istnieje żywy człowiek, i to jest wszystko. Nie jest przypadkiem, że Kowalska powierzyła narrację (a przynajmniej jej główny trzon) młodocianemu debilowi i kalece. W najważniejszych rzeczach istnienia on wie tyle samo co wszyscy. I on ma pełne prawo powiedzieć: „Ale z latami wcale nie wie człowiek więcej z tych prawdziwych, najważniejszych spraw“ (str. 60). Właśnie w tym zakresie można postawić znak równości między inteligencją a debilstwem, młodością a starością, kalectwem a zdrowiem. Nie wierzymy, że ślepy debil potrafiłby formułować swoje konstatacje tak precyzyjnie, jak to się dzieje u Kowalskiej, nie wierzymy, że w ogóle potrafiłby je formułować w ludzkim języku, ale nie mamy wątpliwości, że musiałby to zrobić w ten właśnie sposób, gdyby mógł i potrafił powiedzieć o sobie to, co istotne i konieczne.
Wśród wszystkich znaków równości, jakie raz po raz sugeruje Kowalska w swoim opowiadaniu, najniezwyklejszy dotyczy jednak sfery wartości i to wartości etycznych. Mam na myśli to zrównanie między księdzem Błażejem a kierownikiem Grotem, z których każdy wciela w życie swój własny system wartości etycznych. Przeciwstawność tych systemów jest punktem honoru dla każdego z nich. Intelektualne paralele między tymi systemami przeprowadza się od pewnego czasu dosyć często, ale wyłącznie w sferze negatywów obydwu. Bez trudu można wskazać ładny zestaw tekstów filozoficznych i literackich, w których takie analogie mają świadczyć o świeżości myśli. Odkrywczość analogii, sugerowanej przez Kowalską, polega na tym, że ta analogia jest w swoisty sposób apologetyczna. Błażej i Grot (każdy według swego systemu) uosabiają ideał etyczny człowieka i Kowalska zdaje się dostrzegać ich pozytywne podobieństwo. Błażej i Grot odnaleźli wspólność w tragizmie swego losu, a tragizm, jak wiadomo, jest najwyższym w sztuce potwierdzeniem wartości. Nie da się zaprzeczyć, że sugestie myślowe Kowalskiej są głęboko oryginalne. Apologii, którą zawarła Kowalska w wątku Błażeja i Grota, nie podważa ani swoisty amoralizm jej opowiadania, ani wszystkie manifestacje sceptycyzmu, ani tak znamienna dla tej pisarki intelektualna złośliwość. Los Błażeja i Grota jest jak wszystko niesamowicie okrutny, ale jednocześnie wzniosły, ale jednocześnie patetyczny i w sferze odczuć estetyczno-moralnych — piękny. Rozumie się zresztą, że w tej symfonii okrucieństwa, jaką są „Ołtarze“, nie mogło zbraknąć tego okrucieństwa, które stwarza ludzka potrzeba ideału etycznego i właściwa niektórym ludziom ambicja, żeby temu ideałowi sprostać. Bez tego planu rzeczy ludzkich nie można by mówić o pełni, której odczucie towarzyszy odbiorowi „Ołtarzy“.