Tętniące serce/Część III/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tętniące serce |
Podtytuł | Powieść |
Rozdział | Ucieczka |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T.A. |
Miejsce wyd. | Lwów — Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Kejsarn av Portugallien |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W tydzień po powrocie do rodzicielskiego domu stała Klara Gulla pewnego ranka wraz z matką w przystani borskiej, czekając na łódź ciężarową, którą chciała odjechać z tych stron na zawsze. Katarzyna ubrana była w kapelusz i płaszcz z pięknego sukna. Córka zabierała ją ze sobą do Malmö, by zrobić z niej damę miejską. Skończyła się codzienna walka o chleb powszedni. Z założonemi rękami miała siedzieć teraz Katarzyna na kanapie i pędzić dni swego żywota w pokoju, beztrosce i szczęściu.
Mimo tych wszystkich rozkosznych nadziei nie czuła się jednak w życiu całem tak przybitą i nieszczęsną jak właśnie w tej chwili, kiedy stojąc na pomoście przystani czekała statku.
Klara Gulla dostrzegła to widać, gdyż spytała matkę, czy obawia się podróży wodą i tłumaczyła, że niema w tem nic niebezpiecznego, chociaż czasem panuje taki wichr, że ludziom trudno ustać na pokładzie. Nawykła do podróży i to po morzu nawet, wie przeto co mówi.
— To nie są żadne fale! — mówiła — Mają, coprawda niewielkie, białe grzywy, ale bez żadnej obawy można się puścić nawet tak nędzną łodzią parową.
Klara Gulla nie robiła sobie nic z wiatru i stała spokojnie na pomoście. Ale Katarzynę przejęło do kości, przeto schroniła się do magazynu towarowego i przysiadła w kącie, za wielkiemi skrzyniami. Tutaj postanowiła czekać aż do nadejścia statku. Szło jej także o to, by nie spotkać kogoś znajomego ze wsi rodzinnej. Naraz zjawiła jej się w głowie myśl, od której zadrżała od stóp do głowy. Jeśli obawia się pokazać ludziom na oczy, to to, co czyni musi być złe i nieuczciwe.
Jedno miała na swe usprawiedliwienie. Nie jechała z Klarą Gullą z chętki życia w wygodach, ale jeno dlatego, że ręce jej przestały już być zdolne do pracy i drżały coraz bardziej.
Po chwili zobaczyła wchodzącego do magazynu kościelnego Svartlinga i zaczęła prosić gorąco Boga, by jej nie spostrzegł, nie zbliżył się i nie spytał dokąd jedzie. Jakże mogłaby mu powiedzieć, że opuszcza Jana, dom i porzuca dotychczasowy sposób życia.
Zrazu chciała namówić Klarę Gullę, by ją zostawiła z Janem. Gdyby przysyłała bodaj dziesięć talarów miesięcznie mogliby oboje jako tako żyć. Ale wszystkie namowy były daremne, Klara słyszeć nawet nie chciała o tego rodzaju uregulowaniu sprawy i oświadczyła, że nie da złamanego szeląga, jeśli Katarzyna z nią nie pojedzie.
Katarzyna zrozumiała dobrze o co idzie. Klara nie była złą i niewdzięczną. Wynajęty domek urządziła już dla obojga rodziców i radowała się, że w nim zamieszkają, że przekonają się jak o nich myślała i pracowała dla nich. Chciała tedy mieć nagrodę za swój trud i zabrać przynajmniej matkę.
Pracując i gromadząc fundusze, Klara myślała więcej jeszcze o ojcu niż matce, gdyż z ojcem zżyła się bliżej od młodych lat i pokochała go serdecznie. Teraz jednak, po tem co zaszło, uważała za niepodobieństwo brać go ze sobą.
To było najwiekszem złem. Klara powzięła do ojca niechęć wielką, napełniał ją odrazą i patrzyć nań nie mogła. Nie pozwalała, by z nią rozmawiał o Portugalji i zmuszała się, by nie uciec ile razy ubrał się w swój strój cesarski. Jan kochał ją jak dawniej gorąco i chciał przebywać ciągle przy niej, ale Katarzyna doszła do przekonania, że jeśli Klara wyjeżdża po tygodniowym pobycie w domu, to czyni to jedynie w celu pozbycia się widoku ojca.
Klara Gulla weszła także do magazynu. Nie bała się kościelnego Svartlinga, przeciwnie podeszła do niego, zagadnęła i powiedziała wprost, że wraca do własnego domu i zabiera Katarzynę.
Svartling spytał oczywiście co się stanie z ojcem. Klara odrzekła zupełnie spokojnie, jakby mówiła o kimś obcym, że będzie płaciła za jego utrzymanie i opiekę nad nim Lizie, synowej starego sieciarza. Po śmierci Oli Bengsta Liza wystawiła sobie dom i w jednej z izb miał zamieszkać Jan.
Rysy kościelnego Svartlinga nie zdradzały więcej, niż chciał okazać i słuchał spokojnie opowiadania Klary Gulli. Ale ona wiedziała dobrze co o niej sądzi człowiek, będący niejako ojcem całej wsi.
— Pocóż ma przenosić się do obcych stary człowiek, posiadający jeszcze żonę i córkę? Liza jest poczciwą kobietą, ale nie będzie dlań tak dobrą i wyrozumiałą jak najbliżsi — Tak myślał Svartling. Tak myśleć musiał.
Katarzyna spojrzała na swe ręce. Może sama siebie oszukała, podając owo drżenie za powód wyjazdu. Uległa córce, która była energiczna, gwałtowna i wywierała na nią wpływ przemożny. Taki był istotny powód, dla którego opuszczała męża.
Klara Gulla rozmawiała dalej z kościelnym. Powiedziała mu, że wraz z matką musiały wymknąć się z domu, by Jan nie dowiedział się o ich wyjeździć.
To była dla Katarzyny rzecz najstraszniejsza. Klara Gulla wysłała Jana na zakupno do jednego ze sklepów w obwodzie broeńskim, a gdy tylko odszedł, spakowały kufry i wyruszyły zamówioną poprzód furmanką.
Katarzynie wydało się, że jest złodziejem, czy zbrodniarzem w czasie onego wymykania się z własnego domu, ale Klara Gulla zaręczyła, że niema innej rady. Gdyby ojciec się dowiedział, rzuciłby się niezawodnie pod koła i raczej dał się przejechać na śmierć niż dopuścił do wykonania zamysłu. Gdy powróci, zastanie Lizę w domu, a ta poczciwa kobieta będzie się starała uspokoić go i pocieszyć. Katarzyna drętwiała na myśl rozpaczy biednego Jana gdy się dowie, że go porzuciła Klara Gulla.
Kościelny słuchał spokojnie opowiadania Klary i nie przerywał jej wcale. Katarzyna zapytywała w duchu czy pochwala może to, czego się dowiedział. Nagle Svartling pochwycił Klarę za rękę i powiedział bardzo poważnie:
— Jestem twym nauczycielem, Klaro Gullo, przeto powiem ci wprost swe zapatrywanie. Chcesz uciec przed obowiązkiem, ale niemasz żadnej pewności, czy ci się to uda. Znam innych, którzy tego samego próbowali, ale ponieśli straszliwą karę.
Katarzyna odetchnęła z ulgą słysząc te słowa i wyprostowała się. Sama chciała tak przemówić do córki, ale nie śmiała. Klara Gulla nie uczuła się wcale zmieszaną, ni dotkniętą. Odparła, że nie widzi innego wyjścia. Nie może zabierać do obcego miasta warjata, a zostać w Askadalarnie również nie może, gdyż ojciec uniemożliwił jej to przez swe szaleńcze fantazje. Ile razy przechodziła koło któregoś z domów wybiegały gromady dzieci i wołały za nią: cesarzowa! cesarzowa! Także w kościele tak się na nią gapiono i potrącano ją, że mało nie upadła.
Kościelny nie zmienił swego poglądu.
— Rozumiem dobrze, że to rzecz niełatwa! — powiedział — Ale byłaś od dziecięcych lat tak związana z ojcem, że ten węzeł rozciąć się nie da, wierzaj mi, Klaro Gullo!
Po tych słowach wyszli oboje z magazynu, a Katarzyna udała się ich śladem. Miała teraz inny pogląd na rzecz, niż przedtem i radaby była spytać kościelnego o radę. Zanim jednak doń przystąpiła zwróciła oczy ku wzgórzom przeciwległym i patrzyła uważnie, bo zjawiło się w niej przeczucie, że Jan nadejdzie niedługo.
— Czy boisz się, matko, by ojciec nie nadszedł? — spytała Klara Gulla, zbliżając się do matki.
— Nie boję się, — odparła — ale proszę Boga gorąco, by pozwolił Janowi zdążyć tu, zanim odjadę.
Zebrała całą odwagę i ciągnęła dalej:
— Klaro Gullo, mam pewność niezachwianą, że postąpiłam źle i zdaje mi się, że przez całą resztę życia za to pokutować będę!
— Mówisz tak, matko — odrzekła — ponieważ przeżyłaś całe życie w nędzy i ciemnocie. Wszystko się zmieni gdy znajdziesz się na szerokim świecie. A ojciec nadejść nie może, bo nie wie żeśmy odjechały.
— Nie ufaj temu zbytnio! — powiedziała Katarzyna — Jan wie zawsze, co mu wiedzieć trzeba. Od czasu twego zniknięcia stał się jasnowidzącym i władza ta wzrasta u niego coraz to bardziej. Bóg miłosierny, pozbawiając go rozsądku, użyczył mu innego światła, by nie kroczył w ciemnościach.
Chcąc córkę przekonać, że Jan jest jasnowidzem, opowiedziała jej pokrótce o śmierci Larsa Gunarsona, a także o kilku sprawach z lat ostatnich.
Klara Gulla słuchała uważnie. Przedtem usiłowała Katarzyna pokazać jej jak dobrym był Jan dla ludzi biednych i opuszczonych. Ale nie była ciekawa wcale.
Teraz poruszyło ją to bardzo i Katarzyna zaczynała już nabierać nadziei, że zmieni swe uczucia dla ojca, a może nawet zawróci do domu.
Ale nie trwała długo ta złuda.
— Widzę statek, matko! — przerwała jej wesoło. Już wszystko dobrze! Za chwilę ruszymy w drogę!
Łzy rzuciły się Katarzynie do oczu na widok parowca, przybijającego do pomostu przystani. Chciała prosić kościelnego, by się wystawił za nią do Klary Gulli i by mogła pozostać z mężem i w starym domku swem. Ale zabrakło czasu i nie widziała już ratunku ni ocalenia przed podróżą.
Statek spóźnił się widocznie, bo bardzo naglono do odjazdu, nie przerzucano nawet mostka, a marynarze wyrzucili niemal na ląd kilku biedaków, wysiadających tutaj. Klara Gulla chwyciła matkę pod ramię, a jeden ze służby marynarz przeprowadził kobiety na pokład. Katarzyna rozpłakała się, chciała wracać, ale nie było o tem mowy.
W chwili, gdy znalazła się na pokładzie, Klara Gulla otoczyła ją ramieniem.
— Chodź mamo! — powiedziała. — Przejdziemy na drugą stronę.
Było już jednak zapóźno. Katarzyna dostrzegła biegnącego stokiem wzgórza człowieka i poznała go zaraz.
— To Jan! Ach cóż teraz biedaczysko pocznie? Gotów skoczyć do wody!
Jan przybiegł do przystani i stanął na samym krańcu pomostu. Spoglądał rozpaczliwym, budzącym litość wzrokiem. Widział Klarę Gullę na pokładzie oddalającego się parowca i zaprawdę, trudno wyrazić ból i rozpacz malujące się na jego twarzy.
Sam widok Jana dodał Katarzynie siły do wypowiedzenia posłuszeństwa córce.
— Jedź sama, jeśli chcesz! — zawołała — Ja wysiadam w pierwszej przystani i wracam pieszo do domu.
— Czyń co chcesz, matko! — odparła Klara Gulla z urazą — Przekonała się, że nie zdoła postawić na swojem, a może odczuła też, że była zbyt okrutną dla ojca.
Nie było im jednak dane naprawić tego czynu. Jan nie chciał poraz drugi tracić radości życia swego. Odbił się nogami od deski i skoczył we wodę.
Może chciał dopłynąć do parowca, a może uczuł, że życie jest mu ciężarem zbyt wielkim,...któż to zbadać zdoła?
W przystani powstało zamieszanie, rozległy się krzyki, parowiec zatrzymał się i spuszczono łódź ratunkową. Ale Jan poszedł na dno jak kamień i ani razu nie wypłynął na powierzchnię wody.
Pływały po wierzchu czapka jego i laska, ale sam cesarz przepadł bez śladu tak, że gdyby nie owe insygnja, trudnoby było przypuszczać, iż tutaj właśnie utonął.