Tętniące serce/Część III/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Tętniące serce
Podtytuł Powieść
Rozdział Powitanie
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1922
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T.A.
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Kejsarn av Portugallien
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POWITANIE.

Wróciła... wróciła, droga dziewczynka powróciła! Nie sposób znaleźć słowa właściwe dla zdania sprawy z tak niesłychanego zdarzenia.
Przyjechała późną jesienią, kiedy statki kursować już przestały po Löwenie, a ruch po jeziorze odbywał się tylko zapomocą kilku małych parowców towarowych. Nie chciała zapewne jechać łodzią towarową, a może nawet nie wiedziała, że kursuje taki statek, dość, że przybyła koleją na najbliższą stację i stamtąd wzięła powóz do Askadalarny.
Jan ze Skrołyki nie mógł jej tedy powitać w przystani, gdzie na nią od lat piętnastu wyczekiwał. Przez lat bowiem piętnaście żyła w dalekich stronach, niewiadomo gdzie. Do ośmnastego roku życia miał ją w domu i była jego własnością, potem zaś prawie równie długo tęsknił za nią.
Nie złożyło się nawet tak szczęśliwie, by go zastała w domu i by ją mógł przyjąć jak należy. Właśnie udał się do Falli na małą pogwarkę ze starą Erykową, która wyniosła się z głównego budynku i mieszkała na facjatce w oficynie. Była jedną z owych osamotnionych, smutnych istot ludzkich, które odwiedzał dobry cesarz, uważając za swój obowiązek szepnąć im dobre słowo, zachęcić do wytrwania i męstwem napoić.
Katarzyna cały dzień przesiedziała u kołowrotka i właśnie przestała prząść, by wypocząć przez chwilę, gdy doleciał jej uszu turkot wozu na drodze. Rzadki to był wypadek, by ktoś jechał wozem skalistą, stromą drogą askadalarneńską, przeto wyszła przed dom, by zobaczyć i zdumiała się, ujrzawszy, miast wozu, prawdziwą dorożkę z budą.
Ręce jej drżeć zaczęły gwałtowanie w tej chwili. Przypadłość ta zdarzała się teraz coraz częściej, ilekroć przeraziła się, lub czemś wzruszyła. Pozatem zdrową się czuła i krzepką, mimo siedmdziesięciu dwu lat, obawiała się tylko, by owo drżenie rąk nie wzmogło się i nie odjęło jej możności zarobkowania. Dotąd udawało jej się zawsze utrzymać jakotako męża i siebie.
Katarzyna utraciła już niemal zupełnie nadzieję zobaczenia córki za życia i przez cały dzień nie wspomniała o niej ni razu. Mówiła jednak później, że od chwili, gdy doleciał ją turkot pojazdu, niezwłocznie wiedziała, kto przybywa.
Podeszła do skrzyni z bielizną, chcąc wziąć czysty fartuch. Ale ręce drżały jej tak mocno, że nie mogła włożyć klucza do zamku. To też dała za wygranę, nie przystroiła się lepiej i jak stała wyszła przed dom witać córkę.
Dziewczyna nie jechała złotą karetą, nie siedziała teraz nawet w powozie, jeno szła pieszo. Droga przez Askadalarnę była teraz równie stroma i wyboista, jak za czasów, kiedy Eryk z Falli i żona jego wieźli dziecko do chrztu. Szła po jednej stronie dorożki, a woźnica po drugiej i oboje podtrzymywali dwa ogromne kufry, przytroczone z tyłu i chwiejące się tak, że co chwila groziło im, że spadną i rozbiją się o skały. Powrót do domu nie odbywał się zbyt wspaniale, jednak w danych warunkach nie można się było domagać niczego więcej.
Katarzyna zdążyła otworzyć na ściężaj drzwi wchwili, gdy powóz zatrzymał się naprzeciw domku. Powinna była wybiec i otworzyć furtkę, nie uczyniła jednak tego. Ciężar jakiś niezmierny legł jej w tej chwili na sercu, zapierając oddech i tamując ruchy.
Przybyła, otwierająca właśnie była damą elegancko ubraną, ale Katarzyna wiedziała, że jest nią Klara Gulla, jej córka. Miała na głowie kapelusz, przystrojony w pióra i kwiaty i suknię z wspaniałej materji. Lecz pomimo wszystko była to dziewczyna ze Skrołyki.
Klara Gulla wbiegła na podwórze, uprzedzając powóz, i przystąpiła do matki z wyciągniętemi rękami. Ale Katarzyna nie ruszyła się z miejsca, stała sztywna, zdrętwiała, z zamkniętemi oczyma. W sercu jej wezbrało w tejże samej chwili wielkie rozgoryczenie. Wydało jej się, że nie przebaczy córce nigdy, iż żyje, zdrowa jest i wesoła, dopuściwszy do tego, by przez lat piętnaście rodzice musieli na nią czekać daremnie. Uczuła nawet żal, że wraca, że się pokazuje, wolałaby bowiem nie oglądać jej nigdy.
Klara Gulla musiała dostrzec, że matka chwieje się na nogach i lada chwila upadnie, bo objęła ją szybko ramionami i wniosła niemal do izby.
— Droga matko! Czemużeś się tak przeraziła? — pytała — Czyż mnie nie poznajesz?
Katarzyna otwarła oczy i zaczęła się uważnie przyglądać córce. Była osobą rozsądną i wiedziała, że dziewczyna, która była przez lat piętnaście nieobecną, nie może tak wyglądać, jak przedtem. Mimo to przeraziło ją to, co ujrzała.
Osoba, którą miała przed sobą, wyglądała dużo starzej, niż wyglądać była powinna. Zaczęła dopiero trzydziestkę. Ale powodem tego nie była siwizna pokrywająca zrzadka jej skronie i czoło pocięte zmarszczkami, nie, Klara Gulla stała się brzydka z innego powodu. Cerę miała dziwnie bladą, skórę pożółkłą, a coś ordynarnego jawiło się koło ust. Białka stały się szarawe i widniały na nich gęste, czerwone żyłki, a pod oczyma zwisały wielkie worki.
Katarzyna zsunęła się na ławę, oplotła ramionami kolana, by ręce tak nie drżały, i myślała o promieniejącej pięknością, ośmastoletniej dziewczynie w czerwonej sukience. Taką pozostała dotąd w jej wspomnieniach. Biedna staruszka zadawała sobie trwożnie pytanie, czy zdoła cieszyć się z powrotu córki.
— Powinnaś była pisywać! — powiedziała — Przysłać przynajmniej czasem pozdrowienie, byśmy wiedzieli, czy żyjesz.
— Tak, to prawda, — odrzekła — jestem winna! — Głos jej przynajmniej ten sam pozostał. Brzmiał rzeźwo, raźnie i stanowczo. — Ale z początku źle mi szło... Pewnieście słyszeli?
— O, tak... tyle wiemy...! — powiedziała Katarzyna z ciężkiem westchnieniem.
— Dlatego nie pisałam z początku! — odparła Klara Gulla i roześmiała się głośno. I teraz jeszcze tkwiła w niej moc jakaś niepojęta i zdrowie, zupełnie jak przedtem. Nie zaliczała się, zaprawdę, do ludzi dręczących się rozpamiętywaniem i skruchą.
— Nie myśl o tem, mateczko! — prosiła, gdy Katarzyna milczała — Teraz powodzi mi się doskonale. Zostałam gospodynią, to znaczy zarządzam kuchnią na wielkim parowcu pomiędzy Lubeką, a Malmö kursującym i właśnie tej jesieni wynajęłam sobie śliczny domek w Malmö. Czasem przychodziło mi na myśl napisać do was, ale nie wiedziałam, prawdę mówiąc, jak się do tego zabrać, a im dalej szło, tem było trudniej. W końcu powiedziałam sobie, że zaczekam, aż będę mogła ciebie i ojca zabrać do siebie. Doszło do tego nareszcie, toteż sądziłam, że lepiej zrobię, gdy zamiast pisać przyjadę sama!
— Nie doszły cię żadne wieści o nas? — spytała matka.
Wszystkie te wyjaśnienia powinny ją były ucieszyć, a jednak ciągle była przygnębiona.
— Nie! — odparła Klara Gulla, ale dodała zaraz na swe usprawiedliwienie — Pewna byłam, że ludzie wam jakoś dopomogą w potrzebie!
W tej chwili zauważyła, że ręce Katarzyny drżą, mimo, iż założyła je na piersiach. Zrozumiała, że owa „potrzeba“ musiała być nierównie większą niż przypuszczała, to też tłumaczyła się dalej.
— Nie chciałam, jak czynią inni przysyłać drobnych kwot! Wolałam oszczędzać, aż do czasu, kiedy będę w możności zabrać was do siebie.
— Nie potrzebowaliśmy pieniędzy — rzekła Katarzyna surowo — Starczyłoby nam listu!
Klara Gulla spróbowała dawnego sposobu rozpogodzenia matki.
— Nie psujcie mi, droga mateczko, tej radosnej chwili! — powiedziała z prośbą w głosie — Wróciłam i basta! Chodźmy po kufry moje i rozpakujmy! Pełno tam doskonałych rzeczy do jedzenia. Przyrządźmy ucztę, zanim nadejdzie ojciec.
Wyszła, by z pomocą woźnicy zdjąć z powozu kufry, ale Katarzyna nie udała się za nią.
Klara Gulla nie spytała ani razu o ojca. Pewną była, że pracuje dotąd jak pierwej jako wyrobnik na folwarku we Falli.
Katarzyna wiedziała, że musi jej powiedzieć, jak sprawy stoją, ale odsuwała to na potem. Wraz z przybyciem córki przewiał cały dom prąd świeżego, rzeźwego powietrza, wzdragała się przeto zniweczyć jednym zamachem radość córki z powrotu.
Klara Gulla pomagała odwiązywać kufry w podwórzu. Nagle spostrzegła kilkoro dzieci u furtki. Zaglądały ciekawie w podwórze, nie mówiły nic, śmiały się tylko, pokazując na nią palcami. Potem pobiegły szybko ku wsi.
Niedługo wróciły jednak, a pośrodku nich kroczył mały, stary człowieczek, o pożółkłej twarzy i zeschłem ciele. Głowa jego odrzucona była dumnie wstecz, stawiał dziarskie kroki i przytupywał mocno, naśladując maszerującego żołnierza.
— To jakiś dziwny człowiek! — powiedziała Klara do woźnicy w tej właśnie chwili, kiedy starzec i tłum dzieci wchodzili na podwórze. Nie domyślała się wcale ktoby to mógł być, ale zwrócił jej uwagę dziwny strój przybysza. Miał na głowie wysoką czapkę skórzaną z pióropuszem, a od szyi zwieszało mu się aż nisko na piersi mnóstwo gwiazd i krzyżów zrobionych ze sztywnego, złoconego papieru.
Tym razem dzieci nie zachowywały się cicho, ale wrzeszczały na całe gardło:
— Cesarzowa! Cesarzowa!
Staruszek kazał im zamilknąć i kroczył dalej na czele zgrai, jakby dzieci stanowiły jego świtę.
Gdy banda zbliżyła się do samych niemal drzwi domu, Klara Gulla krzyknęła przeraźliwie i, wymijając przybyłych, wpadła do izby.
— Kto to jest? — spytała z wielkim strachem — Czy ojciec? Zwarjował?
— Tak! — odrzekła Katarzyna. Zaczęła płakać nagle i zakryła twarz fartuchem.
— Czy to z mego powodu się stało?
— Bóg miłosierny uczynił to dla dobra jego! — szlochała Katarzyna — Wiedział, że nie mógłby znieść tego ciosu.
Nie mogła ciągnąć dalej objaśnień, bo na progu ukazał się Jan, a za nim zgraja dzieci, chcących się przekonać, jak wypadnie w rzeczywistości owo powitanie, o którem tyle się już nasłuchały.
Cesarz Portugalji nie zbliżył się do córki. Zatrzymał się u drzwi i wygłosił uroczystą formułę.
— Witaj nam, witaj, ty jasna, ty piękna, ty można Gulleborgo, witaj nam!
Wypowiedział te słowa z taką samą pompatyczną godnością, z jaką wielcy tego świata zachowują zawsze w wielkich momentach, ale łzy radości napełniły oczy jego i wielkim jeno wysiłkiem opanowywał drżenie głosu.
Po ukończeniu onego przygotowanego z góry powitania uderzył cesarz trzykrotnie w ziemię srebrzystą laską swoją, by nakazać uroczystą ciszę i skupienie, a potem zaczął śpiewać cienkim, drżącym głosikiem.
Klara Gulla stanęła przy matce. Zdawało, się że pragnie schować czy zapaść się gdzieś i milczała. Kiedy Jan zaczął śpiewać wydała przeraźny krzyk strachu i chciała by zamilkł.
Katarzyna schwyciła silnie jej ramię.
— Nie przeszkadzaj! — rozkazała — Od chwili, gdyś znikła cieszył się, że cię powita tą pieśnią.

Klara Gulla zamilkła a Jan śpiewał:

Ojciec wielkiej monarchini
Honory królestwa czyni.
Pisano o tem w gazecie ...
Wiecie chyba wszyscy przecie!
Austrja, Metz, Japonja społem
Portugalji biją czołem,
A więc niech muzyka gra!
Ratata! Rata ta !
Bum ! Bum ! Bum !

Klara nie mogła znieść tej okropności. Rzuciła się naprzód, wypędziła dzieci i zamknęła za niemi drzwi. Potem stanęła przed ojcem i krzyknęła tupiąc nogą, naprawdę rozgniewana:
— Milcz! Milcz! Słyszysz? — rozkazała — Czy chcesz mnie wydać na pośmiewisko całej wsi?
Jan spojrzał i osłupiał na chwalę. Ale zaraz przyszedł do siebie. Czyż nie była to wielka cesarzowa? Wszystko co czyni dobrem być musi. Każde jej słowo to miód, to balsam. Uniesiony radością zapomniał zupełnie o złotej koronie, lwach, paziach i generałach jej świty. Chciała wydać się biedną i bezbronną... ha, jej wola! Ale wróciła doń i to było niewyczerpanem źródłem radości i upojenia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.