Tajemnica zamku Rodriganda/Rozdział 2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica zamku Rodriganda |
Podtytuł | Powieść |
Rozdział | Nikczemny spisek |
Wydawca | Księgarnia Komisowa |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia Artystyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Waldröschen |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O dzień wcześniej stromą górską drożyną, prowadzącą do Rodriganda, jechał szybko na pięknym mule wysoki, postawny mężczyzna o wyglądzie cudzoziemca.
Daleką widocznie odbył drogę, gdyż zarówno po jeźdźcu jak i wierzchowcu znać było wielkie zmęczenie.
Ważna musiała być przyczyna, skłaniająca podróżnego do pośpiechu, skoro mimo zmęczenia nie zatrzymał się w żadnej z licznych karczm przydrożnych, tylko jechał wciąż naprzód.
Wreszcie jednak musiał dać za wygraną, muł bowiem począł charczeć, jak gdyby lada chwila miał paść trupem. Przejeżdżali właśnie przed oberżą „Rodriganda“ i jeździec, chcąc nie chcąc, skierował wierzchowca w otwarte wrota.
Po posiłku i jako takim wypoczynku zwrócił się do gospodarza.
— Dlaczego nazwał pan swój zajazd „hotel Rodriganda“?
— Bo byłem przez wiele lat służącym pana hrabiego i jemu tylko zawdzięczam posiadanie tego domu — odparł gospodarz.
— Ach tak? A więc zna pan chyba stosunki, panujące na zamku?
— Naturalnie.
— Czy nie mógłby mi pan powiedzieć, jacy tam ludzie mieszkają? Jestem lekarzem i jadę z Paryża do Rodriganda, chciałbym więc wiedzieć z kim będę miał do czynienia.
— Chętnie pana poinformuję, sennor — odpowiedział rozmowny gospodarz. — Zastanie pan tam jego syna, Alfonsa, który właśnie niedawno przyjechał z Meksyku i córkę, hrabiankę Różę.
— A kto mieszka jeszcze w zamku prócz hrabiego i jego dzieci.
— Niewiele osób: sennora Klaryssa, przełożona klasztoru Karmelitanek, sennor Gasparino, notariusz z Manrezy, który prowadzi sprawy majątkowe hrabiego. Pobożni są oboje bardzo, tylko, że... ja im nie bardzo dowierzam.
— Dlaczego?
— Bo to tacy ludzie, co to modlą się pod figurą, a mają diabła za skórą.
— Aha, a któż jest jeszcze?
— Kasztelan Jan Alimpo i jego żona Elwira. Dobrzy to ludzie i serdeczni, do nich można mieć pełne zaufanie.
I z kolei zapytał gospodarz:
— Pan pewno cudzoziemiec nie Hiszpan. Czy tak?
— Tak jest. Jestem Polakiem. Nazywam się Karol Zorski.
— Ba, kto wie, czy się pan nie spóźni, sennor doktorze.
— A to czemu?
— Bo hrabia jest bardzo chory.
— Co mu jest właściwie?
— Od wielu lat ma chore oczy, a ostatnio stracił wzrok zupełnie. Przy tym cierpi na kamicę nerkową i miano go operować.
— Kiedy?
— Czy ja wiem? — wzruszył ramionami gospodarz. — Może się operacja już odbyła... Lekarze twierdzą, że należy się śpieszyć, ale hrabianka Róża w żaden sposób nie chce się zgodzić na operację. Uważa, że ojciec nie wytrzyma.
— A młody hrabia?
— O, ten nagli do operacji. Przekonywuje ciągle starszego pana, że to jedyny ratunek. Słyszałem nawet, że dziś się miała odbyć...
— Ach, Boże — zawołał doktór Zorski — miałżebym przybyć za późno? Zerwał się z miejsca i nie zważając na protesty gospodarza, pośpieszył do stajni.
Po chwili ruszył w dalszą drogę.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Słońce chyliło się już ku zachodom, a doktór jechał wciąż jeszcze. Zmęczony muł szedł coraz wolniej.
W pewnej chwili jeździec wyjął z kieszeni list i poraz setny może przebiegł go oczyma.
List, pisany ręką kobiecą, brzmiał:
— Przyjacielu!
Żegnając się z Panem mówiłam, że rozstajemy się na zawsze, lecz zaszły niespodziewane okoliczności, które zmuszają mnie do odwołania się do Pańskiej szlachetności, Chodzi mi o hrabiego Rodriganda, który jest śmiertelnie chory i tylko pan mógłby go uratować. Przyjeżdżaj, doktorze, jak najszybciej i zabierz ze sobą narzędzia chirurgiczne, gdyż najprawdopodobniej zajdzie potrzeba operacji. Po drodze proszę wstąpić do młynarza Mindrella i zapytać o mnie. Zaklinam pana na wszystko co święte: przyjeżdżaj natychmiast
Oczy doktora zwilgotniały. Stanęła przed nim jak żywa postać ukochanej dziewczyny, pięknej, miłej i stanowczej. Ta przygodnie poznana towarzyszka hrabianki Róży de Rodriganda zachowywała się tak dostojnie, jak gdyby była księżniczką krwi.
Tyle miała w sobie majestatu, że on, doktór Zorski, znany ze swej odwagi, czuł się wobec niej onieśmielony jak sztubak.
Jakaś dziwna tajemnica otaczała tę piękną dziewczynę. Nigdy nie pozwalała się odprowadzić i po kilku spotkaniach oświadczyła mu, że muszą się rozstać na zawsze, gdyż ślubowała, iż nigdy nie wyjdzie zamąż.
Daremnie błagał, złamany tą straszną wieścią zakochany młodzieniec, by wyrzekła się tak nierozsądnego zamiaru.
Rozetta nie chciała słuchać. Nie chciała nawet wyjawić powodów, które skłoniły ją do tej przysięgi i zmusiła Zorskiego słowem honoru, że nigdy nie będzie jej szukał, ani starał się dowiedzieć, co się z nią stało.
Przed rozstaniem raz jeden tylko pozwoliła mu przycisnąć się do serca i złożyć na swych ustach pożegnalny pocałunek.
Chwila ta na zawsze utkwiła w pamięci doktora i gdy tęsknota za ukochaną opanowywała go, wspominał tę krótką chwilę użyczonej mu rozkoszy.
Aż nagle otrzymuje od niej list... Z drżeniem otwierał go. Uradowany i zdumiony zarazem był po przeczytaniu go. Zaraz też spakował manatki. Pożegnał się z profesorem chirurgii, u którego był asystentem, i pojechał do Hiszpanii.
Bez trudu znalazł doktór chatę Mindrella. Młynarz był w domu i z ciekawością spojrzał na nieznajomego przybysza.
— Czy znacie towarzyszkę hrabianki de Rodriganda? — zagadnął doktór.
— O kogo panu chodzi? — zapytał gospodarz, mocno zdziwiony.
— O pannę Rozettę.
— Święta Panno z Kordoby — zawołał młynarz, czy pan Zorski z Paryża?
— Tak, to ja.
— Witaj, panie doktorze, — w samą porę przybywasz. Panna hrabianka... to jest chciałem powiedzieć panna Rozetta jest bardzo niespokojna i wciąż pana oczekuje.
Mówiąc to, Mindrello tak był zmieszany, że zwróciło to uwagę doktora.
— Czy hrabia był już operowany? — spytał Zorski.
— Nie, jeszcze nie. Panna hrabianka tak długo prosiła i nalegała, aż doktorzy zgodzili się odłożyć operację do jutra. Hrabianka nie chce pozwolić na operację podczas pańskiej nieobecności.
— To ona wie o liście, który do mnie pisała jej towarzyszka?
— Tak... to jest... no, oczywiście wie jąkał się jakoś dziwnie Hiszpan i od razu zmienił temat rozmowy.
— Sennor, myśmy na dzisiaj przygotowali dla pana pokoik tam na górze, gdzie kwiatki stoją w oknach. Zaprowadzę pana i każę podać wieczerzę zanim nadejdzie sennora.
— A mój muł?
— Znajdzie się i dla niego miejsce, dopóki pan się wraz z nim nie przeniesie do zamku.
To mówiąc zaprowadził doktora do przeznaczonego dla niego pokoiku, a sam pośpieszył do hrabianki Rodriganda.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Był późny wieczór, gdy do pokoju Zorskiego zapukano i na progu ukazała się smukła postać tej, za którą tęsknił tak mocno i serdecznie.
Zorski zerwał się i rozwarłszy ramiona, zbliżył się do dziewczęcia, chcąc ją porwać w objęcia, lecz młoda panienka stała tak pełna dumy i godności, że zatrzymał się onieśmielony.
— Rozetto! — rzekł.
Było to jedyne słowo, które zdołał wydobyć z głębi przepełnionej uczuciem piersi, lecz w słowie tym mieścił się cały świat miłości, cierpienia i tęsknoty.
Rozetta zbladła. Stała niema i wzruszona przed ukochanym, lecz z całej jej postaci biła duma i stanowczość.
Wreszcie zapytała drżącym głosem:
— Sennor Karlos, czy pan mnie nie zapomniał?
— Ja miałbym panią zapomnieć, ja?! — zawołał Zorski. — Całe życie będę pamiętał, że pani serce było moją własnością, że moja dusza znajdowała oddźwięk w duszy pani, że pani oczy patrzyły na mnie z wiarą, te kochały mnie pani myśli i usta. Jakże mogło pani przez myśl przejść coś podobnego? Zapomnieć panią znaczyłoby dla mnie tyle, co umrzeć.
— Niestety, drogi Karlosie, musi to nastąpić wcześniej, czy później. W tej chwili jednak możemy się widzieć, dzięki ci więc, sennorze, żeś przybył.
— Wierzaj mi, sennora — rzekł Zorski z wzruszeniem, że zerwałbym się z łoża śmierci i przybył na twe wezwanie.
— Wierzę ci, sennorze, i cenię twą miłość. Ale nie mówmy teraz o tym. Czy wie pan już, z jakiego powodu wezwałam pana?
— Wiem, sennora, ze względu na chorobę hrabiego.
— Tak, ale nie tylko z tego powodu. Są jeszcze inne sprawy, które mnie bardzo niepokoją. Przeczuwam, że hrabiemu grozi poważne niebezpieczeństwo ze strony ludzi, którzy sprzysięgli się na jego życie.
Dlatego pana wezwałam, drogi przyjacielu, byś mi go pomógł obronić przed zbrodniarzami, kryjącymi się w mroku. Jakże rada jestem, żeś tu przyjechał. Odzyskałam nadzieję, i wierzę, że wszystko skończy się jak najlepiej.
— Tak, jeżeli mi ufasz, Rozetto, jestem pewny, że mnie kochasz jeszcze.
Dziewczę złożyło swe maleńkie rączki w mocne ręce doktora i rzekło cicho:
— Tak, Karolu, kocham cię z całej duszy, lecz twoją żoną być nie mogę.
— Dlaczego? — pytał doktór, załamując ręce.
— Dowiesz się o tym jutro. Zrozumiesz, że nasza rozłąka jest koniecznością, naszym smutnym lecz nieuniknionym przeznaczeniem.
— Dlaczego jutro, dlaczego nie dziś — pytał Zorski z żalem.
— Bądź cierpliwy, ukochany. Jutro dowiesz się o tym i zrozumiesz... Ciężko mi... to wypowiedzieć... — urywanym głosem mówiło dziewczę — Karolu, mój miły... drogi... kochany... zrozum mnie i uwierz... Mnie jest niewymownie ciężko. Wierzaj mi. Zamilkła i po chwili dodała: Pozwól mi teraz mówić o tym, co mnie tu sprowadza.
Zorski opanował się i choć serce pękało z bólu, z pozornym spokojem wysłuchiwał jej opowiadania o chorobie hrabiego.
— Hrabia zgodził się wreszcie na operację, wezwał więc swego syna Alfonsa, który do niedawna przebywał w Meksyku. Chciał bowiem, by był obecny podczas operacji i by było komu zaopiekować się córką i rodowym majątkiem w razie jego śmierci.
Hrabianka była małym dzieckiem jeszcze, gdy brat wyjechał i nie pamiętała go wcale. Pobiegła jednak z wiarą i radością na jego spotkanie, chcąc na braterskiej piersi wypłakać swą żałość i lęk o ciężko chorego ojca. Lecz o krok od młodego hrabiego zatrzymała się jak wryta. Stał przed nią człowiek obcy zupełnie, bez cienia serdeczności, oschły i zimny. Jakiś głos wewnętrzny mówił jej, że to nie jest jej brat, że to człowiek obcy i wrogi.
I rzeczywiście hrabianka miała rację. Przyglądałam mu się nieznacznie i zauważyłam jego spojrzenie, rzucane ojcu. Ślepyby zauważył czającą się w nich chciwość i nienawiść. Każde spojrzenie mówiło... „czyham na twą śmierć“!..
Przeczułam jakąś straszną tajemnicę i zdjęta trwogą napisałam do pana... to jest... hrabianka poprosiła mnie, abym napisała, byś przybył i dopomógł nam ocalić hrabiego.
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Operacja wyznaczona na jutro?
— Tak, nie da się już odroczyć.
— O której się odbędzie?
— Mówiono mi, że o jedenastej.
— Czy przedtem mógłbym zobaczyć się z hrabią?
— Owszem, ale wpierw będzie pan musiał zobaczyć hrabiankę, oczywiście.
— O której?
— Proszę przyjść o dziesiątej. Czy usuwał pan już kamienie nerkowe?
Zorski uśmiechnął się mimowoli. Pytanie wydało mu się niezmiernie zabawne.
— To moja specjalność, sennora. Tego rodzaju operacje wykonywałem już wielokrotnie.
— Czy taka operacja jest niebezpieczna?
— To zależy. Musiałbym wpierw zbadać chorego.
— A więc jutro?
— Tak, sennora.
— Dobrze, mam do pana najzupełniejsze zaufanie. Wierze, że pan uratuje hrabiego, jeśli w ogóle ratunek jest możliwy.
Wstała.
Zorski zapytał nieśmiało.
— Czy mogę ci towarzyszyć, sennora?
— Jest już ciemno, nikt nas nie zobaczy — powiedziało dziewczę, spłonąwszy mocnym rumieńcem. Proszę, chodźmy razem do zamku.
Zorski podał jej ramię i Rozetta wsparta na nim opuściła domek.
Szli w milczeniu, ale serca ich biły mocno. Młody doktór płonął z namiętności, ponosiła go przemożna chęć pochwycenia ukochanej w objęcia, przytulenia jej do siebie...
Nie śmiał wszakże... Zdawało mu się, że towarzyszy mu jakaś nieziemska istota, którą wolno mu tylko ubóstwiać...
Gdy stanęli przed bramą parku, odważył się ledwie przycisnąć do piersi małą rączkę ukochanej.
Tym razem jednak Rozetta przytuliła się do niego i szepnęła cichutko:
— Wybacz mi, Karlosie, i nie bądź nieszczęśliwy...
Zorski porwał ją w objęcia i okrył jej twarz pocałunkami.
— Najdroższa moja... słoneczko ukochane... — szeptał — dzieweczko miła. Jakże mam się nie czuć nieszczęśliwy, skoro ty mnie odtrącasz.
Rozetta łagodnie, ale stanowczo uwolniła się z jego rąk.
Nasze serca nie rozstaną się nigdy — rzekła — Bóg z tobą.
Znikła w ciemnej alei. Zorski stał oszołomiony i słuchał oddalających się kroków.