Tajemnica zamku Rodriganda/Rozdział 20

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol May
Tytuł Tajemnica zamku Rodriganda
Podtytuł Powieść
Rozdział Wybawienie
Wydawca Księgarnia Komisowa
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia Artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Waldröschen
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział 20.
WYBAWIENIE.

Wkrótce potem Jakub Garbilot poczuł się tak źle, że już nie wstawał wcale. Czując zbliżającą się śmierć, zapragnął pojednać się z Bogiem i ze łzami w oczach prosił klucznika o przysłanie mu spowiednika. Udało mu się jakoś wzruszyć kamienne serce więziennego cerbera.
Była właśnie wigilia Bożego Narodzenia. Nieszczęsny sternik, konający prawie, leżał na sienniku, a łzy wielkie jak groch spływały po jego twarzy. Zorski siedział przy nim, trzymając w swej mocnej szerokiej ręce wychudłą dłoń chorego i uspokajał go jak umiał, choć jemu samemu serce pękało z żalu.
Wtem zagrzytnął klucz w zamku, drzwi się otworzyły i do celi wszedł klucznik, a za nim zakonnik.
— Spowiadaj się! — rozkazał cerber więzienny, a zwracając się do Zorskiego, wskazał otwarte drzwi i zakomenderował:
— Naprzód, marsz!
Ale umierający podniósł głowę i cichym głosem poprosił:
— Zostaw mi go tu!... Słaby jestem bardzo... a to doktór... więc mi pomoże... Był moim przyjacielem... opiekował się mną... to może i mojej spowiedzi posłuchać.
Klucznik spojrzał na zakonnika, jakby pytając go wzrokiem o przyzwolenie, ale ten skinął głową na znak zgody, mruknął więc tylko coś niewyraźnie, wycofał się z celi i zamknął za sobą drzwi.
Braciszek usiadł na sienniku, objął miłosiernym spojrzeniem obu więźniów i zaczął głośno się modlić.
Wymawiając słowa modlitwy, spojrzał tak znacząco na drzwi, że Zorski od razu zrozumiał, iż przybył tu nie tylko po to, by nieść pociechę umierającemu.
Począł ciszej odmawiać modlitwy. Nagle znów podniósł głos, jakby chciał uspokoić czujność kogoś podsłuchującego.
I nagle...
Nie przestając modlić się, cisnął zręcznie na siennik Zorskiego jakiś podłużny przedmiot, który przytomny doktór momentalnie pochwycił i ukrył wśród słomy. Był to klucz od bramy...
Niewypowiedziana radość ogarnęła go, nie zdradził jej wszakże najlżejszym ruchem nawet.
Tymczasem zakonnik wysłuchał spowiedzi konającego i udzielił mu rozgrzeszenia.
— Dziękuję ci... ojcze... żeś do mnie... zechciał przyjść... — szeptał gasnącym głosem konający — pozostańcie... przy mnie... Niedługo umrę...
— Zostaniemy przy tobie — odpowiedział zakonnik, schylając się nad nim.
Przy tej sposobności wsunął zakonnik Zorskiemu jakiś przedmiot do ręki. Był to pełen pugilares. Zorski schował go nieznacznie do kieszeni.
Wkrótce zmieniły się zupełnie rysy umierającego więźnia.
Ostatnie jego słowa, z jakimi zwrócił się do Zorskiego, były:
— Żegnaj mi. Żyj pan wołny... i szczęśliwy!
Potem ciało poczęło się wić w kurczach przedśmiertnych. Jeszcze raz westchnął i skonał.
Zakonnik modlił się za spokój jego duszy.
Gdy skończył, doszedł do drzwi i zapukał. Klucznik otworzył. Zakonnik oddalił się. Zorski został sam. Ale po krótkim czasie usłyszał znów zgrzyt klucza. Wszedł dozorca.
— Umarł? — spytał.
— Tak.
— Nie może tu leżeć, trzeba go wynieść.
Potem zmierzył postać Zorskiego i spytał:
— Poniesiesz go?
— Mogę spróbować — rzekł obojętnie, chociaż przeczuwał, że godzina wybawienia jest blisko.
— Podnieść go. Iść za mną!
Zorski usłuchał. Wziął trupa i szedł za dozorcą. Nikogo nie było w gmachu więziennym. Wszyscy święcili na łonie rodziny Boże Narodzenie.
Weszli do trupiarni. Zorski złożył trupa na stole. Pęk kluczy leżał obok.
— Naprzód, marsz! — krzyknął klucznik.
Ale w tej chwili został uderzony pięścią i padł na ziemię nieprzytomny.
Zorski wybiegł jak tylko mógł najszybciej z więzienia. Ze wszystkich okien migotały kolorowe światełka, błyszczące na Bożych drzewkach.
Boże Narodzenie zbawiło dwóch więźniów. Jednemu przyniosło wolność, drugiemu śmierć.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol May i tłumacza: anonimowy.