Tajemnica zamku Rodriganda/Rozdział 82
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica zamku Rodriganda |
Podtytuł | Powieść |
Rozdział | W Zacatecas |
Wydawca | Księgarnia Komisowa |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia Artystyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Waldröschen |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pożegnawszy się z Gerardem i Marianem, którzy pozostali w klasztorze, kompania nasza wyruszyła po obiedzie. Po upływie trzydziestu sześciu godzin przybyto szczęśliwie do Zacatecas.
Zorski i Robert udali się wprost do prezydenta. Juarez był pochłonięty pracą, skoro się jednak dowiedział, kto prosi o posłuchanie, polecił wpuścić obydwu gości.
Gdy weszli, wysoki, barczysty Juarez stał oparty o stół. Oczy jego, smutne i poważne zazwyczaj, zabłysły na widok Zorskiego z radością. Podszedł doń i, wyciągając ręce, rzekł:
— Czy wzrok mnie nie myli, sennor? Kiedy mi zameldowano o waszym przybyciu, nie chciałem wierzyć własnym uszom. A więc nie prawda to, że spotkało was wielkie nieszczęście?
— Przeciwnie, zupełna prawda, sennor, — odparł Zorski z powagą. — Ratunek zawdzięczamy temu oto młodzieńcowi. Pozwólcie, że go przedstawię. Porucznik huzarów gwardii, Robert Helmer.
— Ah, pochodzi pan z Zalesia? Sennor jesteś synem kapitana Helmera i bratankiem Grzmiącej Strzały?
— Tak.
— Witam więc z całego serca! Powiedz mi, drogi Matava-se, gdzie i w jaki sposób uwięziono was znowu?
Zorski opowiedział. Opisał okropny, beznadziejny pobyt w lochach podziemnych. Juarez westchnął głęboko i rzekł:
— Nie wątpię w prawdziwość słów pana. Znam doktora Hilaria. Sennorita Emilia zdemaskowała go. Jestem jej za to bardzo wdzięczny. Nie przypuszczałem jednak, aby był zdolny do tak zbrodniczych postępków. W jakimże celu zamknął was? Jakeście zbiegli?
— Na te pytanie odpowie najlepiej mój młody przyjaciel! — rzekł Zorski.
— Mów sennor! — odparł Juarez.
Robert rozpoczął od poznania Sępiego Dzioba. Zdumienie prezydenta rosło z sekundy na sekundę. Martwa twarz ożywiła się. W oczach zamigotały złowrogie błyski.
— Zatem doktor Hilario jest narzędziem spiskowców?
Robert wyciągnął z kieszeni portfel i, podając Zapotece list, rzekł:
— Baron Magnus prosił, abym wręczył panu tych kilka słów.
Juarez rozdarł kartkę i odczytał pismo.
— Ah, pan Magnus poleca mi pana niezwykle gorąco.
— Polecenie to jest mi potrzebne, chcę bowiem przedłożyć jeszcze pewne papiery.
Wręczył Juarezowi wielki arkusz.
— Dios mio! Powierzono panu niezwykle ważne akta państwowe.
Juarez wstał z krzesła, przeszedł się kilkakrotnie po pokoju i stanął przed Robertem.
— Młodzieńcze, polecono panu zakomunikować mi, że pański rząd życzy sobie, bym zastosował prawo łaski, czy tak?
Czy wiadomo panu, w jaki sposób Maksymilian zawładnął Meksykiem? Czy wiadomo panu, iż byłem wtedy z woli Narodu i łaski Boga władcą tego kraju?
— Owszem, wiem o tym.
— Może pan uważa, że unieszczęśliwiłem swój naród?
— Zdaniem moim, było wprost przeciwnie.
— Czy naród odebrał mi władzę?
— Nie. Chociaż w Paryżu zjawiła się delegacja i prosiła cesarza...
— Była to gra, farsa dla małych dzieci! — odparł Juarez. — Czy wiadomo panu, w jaki sposób najeźdźcy gospodarowali w tym kraju?
— Niestety. Wiadomo.
— Byli moimi wrogami. — — Przeciw Maksymilianowi Habsburgowi mam dwa zarzuty. Po pierwsze, zaufał człowiekowi, który nie rozumie potrzeb naszego kraju. Po drugie, teraz, gdy Francuzi opuścili kraj, nie poszedł w ich ślady, lecz w szaleńczym zaślepieniu pozostał tutaj.
W tej chwili drzwi otworzyły się. Wszedł, a raczej wpadł przez nie jakiś człowiek, którego mundur wskazywał, że jest wysokim oficerem. Wyglądał na Meksykanina.
— Sennor Juarez! — zawołał, wyciągając na przywitanie obie ręce.
— Co widzę, generał Porfirio Diaz w Zacatecas! — zawołał prezydent, obejmując generała za szyję. — Przypuszczałem, że jesteś po tamtej stronie stolicy. Czy stało się jakieś nieszczęście?
— O nie, przeciwnie, przynoszę bardzo dobrą nowinę.
— Ah, mów, generale!
Diaz spojrzał na Roberta i Zorskiego.
— To dwaj moi przyjaciele. Może pan mówić wobec nich otwarcie — rzekł Juarez.
Odpowiedziawszy na ich ukłon, generał rzekł:
— Nie otrzymał pan moich dwóch ostatnich raportów. Wróg pochwycił je, dlatego przybywam osobiście. Wie pan zapewne, że Francuzi opuścili kraj?
— Owszem, wiem.
— Czy wie pan również, że Maksymilian przebywa w Queretaro i Veracruz. Komendantem Meksyku jest krwawy generał Marquez, łotr nad lotrami.
— Bóg da, że niedługo będzie sprawować swój urząd!
— Mam nadzieję. A teraz komunikuję panu, że oblegałem Pueblę i zdobyłem ją.
— Naprawdę? — zapytał Juarez ucieszony. — Wielki to postęp i sukces. Sennor Diaz, oto moja ręka! Dziękuję z całego serca.
Z chwilą zdobycia Puebli Maksymilian jest zgubiony i nie będzie mógł ujść.
Robert złożył błagalnie ręce:
— Sennor, błagam o litość dla niego!
— Ja również! — rzekł Zorski.
Juarez spojrzał na nich i potrząsnął głową. Twarz mu rozjaśnił łagodny wyraz, tak rzadko pojawiający się u Zapoteki.
— Sądziłem, że pan mnie zna, sennor Zorski — rzekł.
— Nie przeczę — potwierdził lekarz. — Ma pan mocny niezłomny charakter, przeprowadza pan każdy swój plan, każde zamierzenie.
— Nic zresztą?
— Sercem pańskim nie kieruje wyłącznie rozum. Dlatego spodziewam się, że nasza prośba nie będzie daremna.
— Hm, czego właściwie ode mnie żądacie?
Pozwól pan uciec arcyksięciu!
— A jeżeli się nie zgodzę?
— W takim razie nie skazuj go przynajmniej na śmierć.
— Sennores, wymagacie za wiele. Jako człowiek przemawiałem do człowieka; niestety, Maksymilian słów moich nie słuchał.
— Jakież zaślepienie! — zawołał Zorski.
— Wysłałem sennoritę Emilię. Zwróciła uwagę Maksymiliana na tych, którzy go otaczają. Udowodniłem, że otoczenie jego składa się ze zdrajców, albo głupich awanturników. Nie słuchał.
— W takim razie sam ponosi winę.
— Tak, sam. Kazałem powiedzieć, że droga do morza pozostanie dlań do ostatniej chwili otwarta, — na moje zapewnienia odpowiadał śmiechem. Kazałem ponadto powiedzieć, że, pochwyciwszy go w ręce, nie będę mógł uratować, — i na to odpowiedział śmiechem.
— Nie ma innego wyjścia? — zapytał Robert.
Juarez spojrzał nań badawczo.
— Możeby się znalazło — odrzekł po namyśle. — Chce się pan tym zająć?
— Ależ owszem. Chętnie.
— Czy potrafi pan przedostać się przez przednie straże?
— Mówi pan oczywiście o forpocztach cesarza?
— Tak. Dla moich wystawię panu list żelazny.
— Mam wystarczające dokumenty. Nikt mnie nie zatrzyma.
— Sądzi pan, że się dostaniesz do Maksymiliana?
— Jestem tego pewien.
Juarez wziął arkusz papieru, umoczył pióro w kałamarzu i zaczął pisać. Skończywszy, podał dokument Robertowi i rzekł:
— Przypuszczam, że to wystarczy.
Robert odczytał.
— Ależ w zupełności wystarczy — zawołał Robert z radością.
Skrzydła fantazji przeniosły go na chwilę do ojczyzny: wszyscy czczą go i poważają jako wybawcę cesarza!...
Juarez, podawszy Robertowi rękę, zwrócił się do Zorskiego.
— Młodemu pańskiemu przyjacielowi zapewne śpieszno; niech jedzie jak najprędzej. Może będzie coś mógł uczynić dla sennority Emilii. Obawiam się o nią ze względu na obecność doktora Hilaria u Maksymiliana. Co do pana, gotów jestem zawsze służyć. Ale dziś mam wielką prośbę.
— Spełnię z pewnością, oczywiście, o ile będzie to w mojej mocy, sennor.
— Co pan zamierza robić w najbliższej przyszłości?
— Nie mam jeszcze określonego planu. Zjawiłem się, aby zameldować, co zaszło. Wiem, że bez pańskiej pomocy nie będziemy mogli uporządkować sprawy Rodrigandów.
— Racja. Trzeba postawić w stan oskarżenia obydwu Cortejów, Landolę, Hilaria i jego bratanka. Byłoby pożądane, aby złożyli obszerne zeznania. Ale i wtedy nie można wydać ważnego wyroku.
— Dlaczego?
— Niech się pan zastanowi nad naszymi obecnymi stosunkami. Przecież nie wiemy, co się jeszcze stać może. Jakiż sąd może rozstrzygnąć tę sprawę?
— Mam wrażenie — pański.
— Potrzebny tu jest trybunał, który uznają inne mocarstwa, przede wszystkim zaś Hiszpania. Musimy więc poczekać, aż się stosunki w Meksyku ułożą.
— Pozwoliłby mi pan pozostać w pobliżu swej osoby?
— Ależ chętnie. Tego sobie właśnie życzyłem, o to właśnie chciałem prosić. Miałby pan ochotę zostać u mnie oficerem?
Zorski skinął głową i rzekł:
— Sennor, pan przecież wie, że...
— Pst! — przerwał Juarez z uśmiechem. — Domyślam się, że chce mi pan powiedzieć, iż życie pańskie jest dla pana i dla tych, którzy za panem tęsknią, zbyt cenne, by je poświęcać sprawie, która pana bezpośrednio nie obchodzi.
— Ma pan rację. Jestem tego zdania. Myślę, że nie będzie mnie pan fałszywie sądzić.
— Ależ oczywiście! Nie wątpię ani w pańską odwagę, ani w pańskie zdolności. Mimo to chciałbym, by pan u mnie pracował.
— W jakiejże roli, jeżeli nie jako oficer.
— W roli lekarza. Podczas walk lekarze są bardzo potrzebni. Niestety, mamy ich mało. Rozporządzam zaledwie jednym chirurgiem.
— Na jak długo chciałby mnie pan zaangażować?
— Na nieokreślony termin. Nie chciałbym sennorowi być przeszkodą. Odejdzie pan, skoro uzna za potrzebne.
— Dobrze. Zgadzam się.
Podali sobie ręce. Juarez rzekł:
— A więc rzecz załatwiona. Dziękuję serdecznie. Kto panu jeszcze towarzyszy?
— Bawole Czoło, Niedźwiedzie Serce, Sępi Dziób, Grzmiąca Skała i mały André.
— Cóż oni będą robić?
— Pomyślę o tym. Co do André’go, to zaproponowałbym, aby go wziął ze sobą sennor Helmer.
— Ależ bardzo chętnie! — rzekł Robert.
— Doskonale. Jeszcze jedno. Mówiliście panowie o przedmiotach, zagarniętych w piwnicach klasztornych, nieprawdaż?
— Tak. Leżą tam listy Hilaria i skarby, które nagromadził.
— Pokaże mi pan te rzeczy?
— Chciałem prosić, aby mi wolno było pokazać.
— Ależ oczywiście. Od dziś zamieszka pan w mojej rezydencji. —