Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
WSTĘP.

13-go grudnia 1834 roku, wieczorem, mężczyzna postawy atletycznej, odziany w podartą bluzę, dążył szybkim krokiem przez most do dzielnicy Paryża, zwanej Cite, — labiryntu uliczek ciemnych, krzywych, błotnistych. Domy brudne, mają najczęściej szyby potłuczone, sienie ciemne, schody strome. Na dole znajdują się stragany węglarzy, garkuchnie. Dziesiąta biła na zegarze. Kobiety pod sklepionemi przysionkami, ciemnemi jak jaskinie, śpiewały półgłosem. Mężczyzna musiał znać jednę z nich, bo nagle schwycił ją za rękę. Cofnęła się z przestrachem:
— Dobry wieczór, Szurynerze.
— Gualezo! — rzekł mężczyzna; — zaraz kup mi vódki albo ciężko pożałujesz odmowy.
— Nie mam pieniędzy — odpowiedziała kobieta, drżąc cała.
— Szynkarka ci skredytuje!
— Ależ i tak jestem jej sporo winna...
— Śmiesz jeszcze gadać? — zawołał Szuryner i gwałtownie uderzył nieszczęsną. Jęknęła boleśnie. — To nic, moja panno, to tylko, żeby cię opamiętać! — Nagle strasznie zaklął: — Ukłułaś mnie w rękę nożyczkami!... — i wściekły rzucił się w pogoń za dziewczyną.
— Nie zbliżaj się do mnie — powiedziała śmiało — bo ci oczy wyłupię. Nic ci nie zrobiłam, czemu mnie biłeś?...
— Zaraz ci powiem — zawołał bandyta. — A! mam cię! teraz potańcujesz!
— Ty sam potańcujesz! — odezwał się głos męski.
— Kto tu? Czy ty, Czerwony Janku?
— Nie jestem Czerwonym Jankiem — rzekł nieznajomy.
— Dobrze, ponieważ nie jesteś z naszych, spróbujmy się! — zawołał Szuryner; a w tejże chwili ręka wypieszczona, miękka, schwyciła go za gardło tak silnie, iż zdawało się, że cienka skóra okrywa muskuły stalowe.
Dziewczyna, uciekłszy w głąb sieni, rzekła do nieznajomego obrońcy:
— Dziękuje panu, żeś ujął się za mną... Szuryner bił mnie. Teraz mnie już nie dostanie; puszczaj go, strzeż się... To Szuryner!...
— I ja także chwat, z którym niełatwa sprawa, — odpowiedział nieznajomy.
Wszystko umilkło; przez kilka sekund, wśród wycia wiatru i plusku deszczu, słychać było tylko gwałtowne szamotanie się walczących. Nieznajomy wyciągnął Szurynera aż na ulicę; podstawieniem nogi przewalił go a gdy tamten znowu się porwał, obrońca Gualezy zaczął mu bębnić pięściami po głowie; uderzenia spadały gęste, jak grad. Nareszcie Szuryner, ogłuszony, padł na bruk.
— Nie dobijaj go, miej litość, — rzekła Gualez; która w ciągu tej bitwy wvszła na próg domu. — Lecz kto pan jesteś? Prócz Bakałarza nikt nie jest silniejszy niż Szuryner...
Nieznajomy słuchał uważnie głosu mówiącej; nigdy tony srebrzystsze nie głaskały mu ucha; chciał dojrzeć rysy twarzy, ale noc była zbyt ciemna, światło latarni niepewne. Poleżawszy kilka minut bez ruchu, Szuryner wyciągnął ręce, nogi, nareszcie usiadł.
— Strzeż się! — zawołała Gualeza, uciekając znowu do sieni i ciągnąc nieznajomego za sobą.
— Bądź spokojna, jeśli mu mało, posłużę czemś więcej.
Bandyta dosłyszał.
— Zbiłeś mnie na kwaśne jabłko, na dziś mam dosyć; kiedyindziej to nie mówię...
— Co! czyś niezadowolony? — zawołał groźnie nieznajomy.
— Nie! jesteś chwat, — rzekł bandyta ponuro. — Zbiłeś mnie, a wyjąwszy Bakałarza, nikt dotąd nie pochwalił się, żeby mnie zwalił z nóg...
— Dobrze, cóż dalej?
— Co dalej? znalazłem mistrza. A i ty swego znajdziesz, prędzej czy później. To tylko pewne, że teraz, kiedyś zwyciężył Szurynera, możesz robić w tym okręgu miasta, co ci się spodoba; wszystkie dziewki będą twojemi niewolnicami; szynkarze nie poważą się odmówić ci kredytu... kto jesteś?
— Chodź wypić ze mną kieliszek wódki, — rzekł nieznajomy, — a poznasz mnie.
— Dobrze!... uznaję w tobie mistrza... tęgo wywijasz pięściami... jak mi to leciało na łeb!... To wcale nowa sztuka... musisz mnie jej nauczyć...
— Zacznę na nowo, skoro zechcesz...
— Nie! Jeszczem odurzony... ale czy ty znasz Czerwonego Jana, żeś stał w sieni jego domu?
— Czerwonego Jana? — odparł nieznajomy zdziwiony. — Czy w tym domu mieszka?
— Nieinaczej, człowieku, Jan ma swoje przyczyny, żeby nie lubić sąsiadów.
— Tem lepiej dla niego, — odpowiedział nieznajomy. — Nie znam wcale Czerwonego Jana! deszcz padał; wszedłem na chwilę do sieni, żeby nie zmoknąć...tyś chciał wybić dziewczynę, tymczasem ja cię wybiłem... i tyle tego.
— Dobrze; wreszcie, twoje sprawy mnie nie obchodzą, nie wszyscy, co mają interes do Czerwonego Jana, trąbią o tem... — A zwracając się do Gualezy, dodał: — Daję słowo, dobra z ciebie dziewczyna! jam cię uderzył, tyś mnie pchnęła nożyczkami, nic sprawiedliwszego; ale to ładnie, żeś tego szaleńca nie podszczuwała na mnie, kiedy mu ustąpiłem... Pójdziesz pić z nami! on płaci! A, mosanie, — rzekł znowu do nieznajomego, — gdybyśmy, zamiast pójść na wódkę, poszli co zjeść?
— Dobrze. Czy idziesz z nami, Gualezo? — rzekł nieznajomy.
— Byłam głodna; ale nie lubię patrzeć na bitwy, mdło mi się robi. Nie chcę już jeść...
— Zachce ci się, pod Białym Królikiem kuchnia wyśmienita.
I wszyscy troje w najlepszej zgodzie poszli do garkuchni.
W czasie walki nieznajomego z Szurynerem, węglarz kolosalnego wzrostu, ukryty w innej sieni, przypatrywał się niespokojnie kolejom bitwy. Bandyta i Gualeza już przestąpili próg garkuchni, a nieznajomy miał wchodzić, gdy węglarz zbliżył się i szepnął:
— Książę... błagam, miej się na ostrożności!...
Nieznajomy wzruszył ramionami i wszedł. Węglarz stanął pode drzwiami garkuchni, nadstawiał pilnie ucha i zaglądał niekiedy przez mały otwór, znajdujący się w grubej powłoce wapna i kredy, którą szyby tych jaskiń łotrowskich zawsze są zamalowane.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.