Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Rudolf pojechał na bal głównie dlatego, żeby się przekonać, jak dalece podejrzenia jego względem markizy d‘Harville są uzasadniane i czy rzeczywiście jest ona bohaterką zdarzenia, opowiedzianego przez panią Pipelet.
Wyszedłszy z ogrodu zimowego z hrabiną X, napróżno szukał markizy po wszystkich salonach i właśnie znowu wracał do ogrodu, gdy wtem, zatrzymawszy się chwilę na schodach, był świadkiem spotkania między Karolem Robert i panią d‘Harville. Rudolf dostrzegł krzyżujące się znaczące spojrzenia. Tajemne przeczucie powiadało mu, że ten przystojny mężczyzna jest owym tajemniczym majorem. Aby się o tem przekonać, wrócił do galrji.
Po kilku minutach Rudolf spostrzegł stojącego we drzwiach pana Karola Robert. Zdawał się podwójnie uradowany i z odpowiedzi danej księciu de Lucenay (bo mimo śmieszności swoich pan Karo1 był odważny) i z obietnicy pani d‘Harville, gdyż nie wątpił, że tym razem dotrzyma słowa.
Rudolf, pokazując go Murfowi, zapytał:
— Widzisz tego młodego blondyna, tam, blisko drzwi?
— Widzę.
— Zbliż się do niego i powiedz: „Późno przychodzisz, mój aniele“; ale tak, żeby cię nie widział i żeby nikt inny nie słyszał. Jeżeli się obróci, zachowaj swą zimną krew, ażeby nie mógł poznać, kto wymówił te słowa.
Murf zdziwiony spojrzał na Rudolfa.
— Nic nie rozumiem, ale jestem posłuszny.
Jeszcze się walc nie skończył, kiedy Murf znowu wrócił do Rudolfa i rzekł:
— Mości książę, blondyn obrócił się tak nagle, jakby go kto ukąsił. To jakieś czarodziejskie słowa.
— Tak jest, czarodziejskie, kochany mój Murfie; przez nie dowiedziałem się o tem, co koniecznie chciałem wiedzieć.
Rudolf mógł już tylko ubolewać nad błędem pani d‘Harville; tem niebezpieczniejszym, że przeczuwał iż Sara bierze w nim jakiś udział. Bolesne było to odkrycie; nie wątpił już, że zazdrość jest przyczyną udręczeń młodego markiza d‘Harville, do którego był przywiązany jak do brata.
Baron Graun przerwał mu to dumanie.
— Mości książę, — rzekł, odszedłszy z Rudolfem na stronę, — wywiadywałem się do kogo należeć może chustka ze znakiem L. N. Zdaje się, że należy nie do kogo innego, jak do księżny de Lucenay z domu de Noirmont. Dziś jej tu niema. Tylko co widziałem jej męża, który przed pięciu miesiącami wyjechał na rok na wschód, a teraz niespodzianie przed kilkoma dniami wrócił.
Ze słów barona, Rudolf wszystkiego się domyślił.
— Szczególne czasem bywają przypadki, — dodał baron Graun.
— Naprzykład? — zapytał Rudolf.
— W tejże chwili, gdy mi odpowiadano, że niespodziany powrót księcia de Lucenay bardzo zasmucił żonę jego i młodego, ładnego chłopca, hrabiego Saint-Remy, poseł zbliżył się do mnie i zapytał, czy może waszej książęcej mości przedstawić tegoż samego hrabiego Saint-Remy, który teraz został umieszczony przy misji francuskiej w Gerolstein.
Rudolf odpowiedział z mimowolną niecierpliwością:
— Nie sprawia mi to przyjemności, ale niepodobna odmówić... Cóż robić? proszę powiedzieć posłowi, że może mi go przedstawić.
Pan de Saint-Remy był to piękny dwudziestopięcioletni mężczyzna o fizjognomji przyjemnej i dobrem ułożeniu. Kto go raz tylko widział, niełatwo go zapomniał, tak dalece różnił się hrabia od pospolitych elegantów. Zbytek w koniach i pojazdach posuwał do najwyższego stopnia; grał grubo, bezinteresownie i trzymał wielkie zakłady. Kobiety go uwielbiały; zaledwie można zliczyć jego zwycięstwa.
Rudolf pomówił z nim kilka słów z właściwą sobie uprzejmością i na tem się przedstawienie skończyło. Rudolf był wielkim fizjognomistą i przeczucia jego zwykle się sprawdzały; po krótkiej rozmowie z panem de Saint-Remy uczuł do niego mimowolną odrazę; mianowicie wzrok hrabiego mu się nie podobał.
Rozmyślając nad wypadkami tego wieczora, Rudolf wyszedł do zimowego ogrodu. Właśnie podano wieczerzę, salony prawie zupełnie opustoszały, w ogrodzie znalazł miejsce samotne. Usiadł za drzewem zupełnie ukryty i pogrążył się w dumaniach, gdy wtem usłyszał swoje imię, wymówione dobrze znamym głosom.
Sara siedziała z drugiej strony klombu i po angielsku rozmawiała z bratem. Tom był ubrany czarno; chociaż ledwie o parę lat starszy od Sary, włosy miał zupełnie siwe; patrzył ponuro, mówił tonem stanowczym; widać było, że toczy go albo wielka zgryzota, alko wielka nienawiść.
Rudolf z uwagą przysłuchiwał się ich rozmowie.
— Nakoniec rywalka, której się obawiam i która mogłaby stać na przeszkodzie, jutro będzie zgubiona...
— Mylisz się; Rudolf nigdy nie zajmował się markizą.
— Muszę ci wyjaśnić. Pewna jestem, że ta kobieta dopóki nie widziała Rudolfa, nie kochała nikogo. Ma niepojęty wstręt do —męża, który ją ubóstwia. Dlaczego, tej tajemnicy nie mogłam odkryć. Widok Rudolfa obudził w sercu markizy nowe uczucia, lecz stłumiłam rodzącą się miłość opisawszy go jej z najgorszej strony. Tymczasem markiza widywała u mnie codzień Karola Robert; zyskał jej miłość. Robert i pani d‘Harville tylko u mnie się widywali. On chciał koniecznie otrzymać schadzkę. Ale markiza długo się opierała; zawsze pamięć Rudolfa czuwała nad nią. Wreszcie zwyciężona memi pochwałami i jego rozpaczą, zezwoliła na upragnioną schadzkę. Kazałam go śledzić i wiem, że czekał na na nią na ulicy Temple. Markiza nie przybyła. Druga schadzka została wyznaczona, ale i ta także spełzła na niczem. Trzeci raz zawróciła od drzwi domu. Nakoniec dzisiaj markiza, widząc kochanka wyśmianego przez księcia de Lucenay, przez litość naznaczyła mu na jutro schadzkę; tym razem dotrzyma słowa. Ale udając się tam jedynie przez litość, nie zapomni o swoich obowiązkach. Ograniczony Robert nie zrozumie tego, będzie chciał korzystać z jej położenia. Markiza pozna się na nim i wróci do dawnych uczuć dla Rudolfa.
— Więc co ci z tego przyjdzie?
— Chcę zniesławić ją w oczach Rudolfa. Znienawidzi ją, gdy się dowie, że zdradziła męża, jego przyjaciela.
— Więc chcesz męża o wszystkiem uwiadomić?
— Nie inaczej, natychmiast... Z tego, co mi Klemencja mówiła, wnoszę, że mąż ją podejrzewa, ale nie wie z kim zawiązała intrygę. Już po dwunastej, zaraz jedziemy; po drodze w pierwszej lepszej kawiarni napiszesz do pana d’Harville, że jego żona ma jutro na ulicy Tempe pod numerem 17 miłosną schadzkę.
— Nikczemna to sprawa, — odpowiedział Tom ozięble.
— Czy miałbyś jakie skrupuły?
— Owszem, zrobię co chcesz, lecz to nikczemne.
— Zgadzasz się więc?
— Dziś jeszcze uwiadomię pana d’Harville. Ale... zdaje mi się, że tam ktoś jest za drzewem, — dodał Tom cicho, wstając nagle.
— Zobacz — odpowiedziała Sara niespokojnie.
Tom wstał, obszedł drzewo, ale nikogo nie zobaczył.
Rudolf już wyszedł ukrytemi drzwiami.
— Omyliłem się, — rzekł Tom, — niema nikogo... Słuchaj, Saro, nie obawiam się markizy. Mojem zdaniem, niebezpieczniejszą jest ta dziewczyna, którą Rudolf przebrany wywiózł na wieś; ma o niej największe staranie. Wprawdzie pochodzi ona z niskiej klasy, ale może go jej piękność oczarowała; wywiedziałem się o jej mieszkaniu i jej sposobie życia. Trzeba i tę przeszkodę usunąć. Stara i ten zbójca, którzy nas w Cite zrabowali, będą nam pomocni.
— Gdy usuniemy obie te zawady, wtenczas przystąpimy do głównego zamiaru.
— A jeżeli nam się i tym razem nie uda... wtedy będę mógł,.. — rzekł Tom, ponuro spoglądając na Sarę.
— Będziesz mógł...
— Nie będziesz mnie więcej błagać, żebym odkładał zemstę.
Potem, wskazując na krepę i czarne rękawiczki, dodał ponuro:
— Ja ciągle czekam... od szesnastu lat noszę żałobę... a wiesz dobrze, że jej nie złożę, aż do chwili...
Sara, drżąc mimowolnie, przerwała bratu:
— Powtarzam, że ci zostawię zupełną wolność, ale dozwól mi wprzódy wszystkiego doświadczyć. Wprawdzie używam nienajlepszych środków... ale jak ze mną postąpiono? — zawołała, podnosząc głos mimowolnie.
— Cicho, już wstali od wieczerzy. Jeżeli chcesz ostrzec markiza d’Harville o jutrzejszej schadzce, chodźmy... już późno.
— Ta wiadomość wyda mu się ważniejszą z powodu spóźnionej pory.
Tom z siostrą opuścili bal.