Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Pleban z towarzyszką przechodzili koło Puhaczki.
— Cicho, — rzekła stara do Bakałarza, — już przeszła dziewczyna z księdzem. Gdy będzie wracać, napadniemy na nią i porwiemy.
— A jeżeli będzie wołać ratunku? — rzekł Bakałarz, — usłyszą na folwarku; wszak mówicie, że stąd widać folwark. Wy widzicie! — dodał ponuro.
— Nieinaczej, stąd widać folwark, — podchwycił Kulas.
— Trzeba więc tak zrobić, — rzekł Bakałarz po chwili milczenia; — Kulas będzie czatował przy wejściu do parowu, a jak tylko zobaczy zdaleka dziewczynę, pobiegnie do niej i z płaczem powie, że stara jego matka wpadła do parowu i nie może wstać; będzie ją prosił, żeby pomogła mu ją podnieść.
— Rozumiem; a starą matką ja będę, — rzecze Puhaczka.
— Pójdziesz potem do parowu, ku miejscu, gdzie czeka Barbilion z powozem. Ja się tam blisko schowam. Gdy Kulas przyprowadzi do ciebie dziewczynę, rzucisz się na nią, ręką zatkasz jej usta, żeby nie krzyczała. Kiedy przytrzymasz dziewczynę, Kulas mnie zawoła; we troje zawiniemy ją w mój płaszcz, zaniesiemy do fiakra, a stamtąd do Saint-Danis, gdzie czeka na nas pan w żałobie.
— Wybornie! Słyszysz, malcze, chcesz być tęgim człowiekiem, to ucz się od tego głowacza,
— zawołała z dumą Puhaczka. Potem, obracając się do Bakałarza, dodała: — Nie powiedziałam ci, że Barbillon boi się okropnie zapalenia mózgu.
— A to czemu?
— W kłótni zabił męża tej mleczarki, która codzień rano przywozi ze wsi i sprzedaje mleko w Cite przy Białym Króliku.
Kulas przysłuchiwał się z chciwą ciekawością.
— A ty czego tak na nas patrzysz? — spytała Puhaczka.
— Bo wolałbym z wami zostać, nie być u tego oszusta szarlatana, tłuc mu zioła i czyścić konia. Żebym wiedział, gdzie on chowa swoją trucizną na szczury dla ludzi, dawno już wsypałbym mu jej trochę do rosołu.
Puhaczka zaśmiała się i spytała Kulasa:
— Skądże wiesz, że twój pan ma truciznę na szczury dla ludzi?
— Bom podsłuchał, jak sam o tem mówił do młodego pana, oddając mu proszek w papierku: „kto tego zażyje trzy razy, pójdzie do grobu i nikt nie będzie wiedział, jakim sposobem; żaden ślad nie zostanie“.
— Do kogo to mówił? — zapytał Bakałarz.
— Ładny panicz z czarnemi wąsami. Przyszedł jeszcze potem drugi raz i Bradamanti kazał, żebym poszedł za nim i dowiedział się, gdzie mieszka. Panicz wszedł do pięknego domu na ulicy Chaillot. Bradamanti, wyprawiając mnie, powiedział: „Gdziekolwiek pójdzie, idź za nim i pamiętaj wkręcić się i dowiedzieć jago nazwiska, albo ci uszy poobrywam“; Wkręciłem się do niego i dowiedziałem się.
— Jakim sposobem? — zapytał Bakałarz.
— Aha, ja nie głupi! Poszedłem do odźwiernego domu, gdzie ten pan wszedł i nie wychodził więcej; tam więc mieszkał. Powiedziałem odźwiernemu: Mój kochany panie, przychodzę tu po pięć franków; obiecał mi je pan, co tu mieszka, za to, żem mu znalazł czarnego pieska! ten pan powiedział mi, że mieszka na ulicy Chaillot pod numerem 12 i że się nazywa Dupont. „Mój pan, nazywa się hraibia Saint-Remy, ale tu w domu niema żadnego psa, chyba ty sam, mały łotrze! Precz“. I to powiedziawszy, kopnął mnie nogą. Ale dowiedziałem się o nazwisku pana, który przychodził po truciznę na szczury dla ludzi... nazywa się hrabia Saint-Remy.
— Wart jesteś łotrze, by być moim synem, — zawołała Puhaczka, całując go.
Te słowa sprawiły wrażenie na Kulasie. Odpowiedział:
— Ja też cię kocham. Od śmierci matki tylko ty jedna jesteś dobrą dla mnie. — Jednooka baba jeszcze raz pocałowała go z przesadną czułością. Kulas zawołał przejęty wdzięcznością:
— Rozkaż tylko, a zobaczysz, jak ci będę służył!
— Tak, — rzekł Bakałarz, — będziesz mnie prowadził, jak biednego ślepego ojca i przy pomocy Puhaczki nieraz nam się trafi dobra grata; pokażę temu djabłu Rudolfowi, który mnie oślepił, że jeszcze nie koniec moich zbrodni!... Ja będę głową, ty, Kulasie, będziesz oczami, a Puhaczka ręką.
— O, dobrze! — rzekła Puhaczka. — Po wyjściu ze szpitala, czy zaraz do ciebie nie przyleciałem?
— Tak, nudziłem się sam z tymi poczciwymi ludźmi, po miesiącu nie mogłem już wytrzymać... jakoś mi straszno było... chciałem, żebyś do mnie przyszła! Miałem czego chcieć! — dodał z gniewem. — Nazajutrz już nie miałem pieniędzy, które mi dał ten czart, Rudolf. Tak, w nocy ktoś mi skradł pas ze złotem. Ty jedna tylko mogłaś to zrobić; dlatego jestem teraz na twojej łasce. Kiedy pomyślę o tem, nie wiem dlaczego cię nie zabiję na miejscu, stara złodziejko!
I postąpił ku Puhaczce.
— Strzeż się! nie rób jej nic złego, — wrzasnął Kulas.
— Ja was oboje zaduszę, i ją i ciebie, przeklęte gadziny! — wolał bandyta rozjątrzony.
Kulas rzucił kamieniem na Bakałarza i trafił go w czoło. Zbójca zerwał się wściekły, jak wół raniony, postąpił kilka kroków maoślep, lecz zaraz upadł.
— Pograj z nami w ślepą babkę, — zawołała Puhaczka, zanosząc się ze śmiechu.
Kulas dzielił radość Puhaczki:
— Otwórz oczy, stary! krzywo chodzisz, zataczasz się... Czy niedowidzisz? wytrzyj okulary! Zbójca, nie mogąc pochwycić dziecka, zaryczał jak tygrys, więziony w klatce.
— Kaszlesz, staruszku, — rzekł znowu chłopiec. — Masz! doskonała lukrecja!... to ci pomoże...
I rzucił garść piasku w oczy. Ten deszcz ziarnisty większą był obelgą dla Bakałarza, niżeli uderzenie kamieniem; zsiniał, z niewymowną rozpaczą rozkrzyżował ręce i zawołał błagającym głosem:
— Mój Boże! mój Boże! Dajcie mi noża! noża! — krzyczał bandyta, — zabiję się, kiedy wszyscy mnie opuszczają. — I gryzł sobie ręce z rozpaczy.
— Noża chcesz, przecie masz w kieszeni wyborny nóż...
Bakałarz natychmiast zmienił rozmowę i rzekł pół głosem:
— Szuryner był dobry, nie okradł mnie, litował się nade mną.
— Bo dlaczego mi gadasz, żem ja cię okradła? — rzekła Puhaczka, wstrzymując się od śmiechu. — Pomyśl tylko: gdybym cię okradła, czybym została przy tobie? Okradłabym cię, gdybym mogła; ale jakem Puhaczka, nie okradłam ciebie, bo kocham cię, zbóju, nawet z temi białemi oczyma! No, nie rób głupstw, nie gryź rąk.
— Myślałby kto, że gryzie orzechy! — rzekł Kulas.
— Ha! ha! malec dobrze mówi. No, uspokój się, mój Bakalarzu; niech się dziecko sobie śmieje, wszak to takie młode! Ale bądź sprawiedliwy. Kiedy ten jegomość w żałobie, co to podobny do grabarza, powiedział mi, że da tysiąc franków za porwanie dziewczyny z folwarku w Bouqueyel, wyznaj mi sam, czy nie przyszłam zaraz do ciebie, czy nie przyjęłam cię do spółki, choć mogłam sobie wybrać kogo innego, co lepiej od ciebie widzi?
— Któż zaręczy, że mi potem dasz, kiedy rzecz będzie zrobiona? — odpowiedział bandyta z niedowierzaniem. — Ja... ja na łasce... dziecka i kobiety, ja, który dawniej mógłbym ich jednym palcem zabić. I nie mogę zemścić się na człowieku, co mnie wtrącił w tę niedolę, — zawołał Bakałarz z coraz większą wściekłością. — Boję się śmierci... o tak, bardzo się boję, ale gdyby mi powiedziano, że mnie z nim razem rzucą w przepaść... chętnie zezwolę; bo zgryzłbym mu twarz, szyję, serce; zębamibym go rozszarpał!
— Otóż to aż miło; teraz cię kocham... Nie bój się, jeszcze dostaniemy tego niegodziwca Rudolfa i Szurynera nawet. Powiedziałam do jegomości w żałobie: Dawniej chciałeś nam zapłacić, żebymy coś zrobili Rudolfowi, jak skończymy z tą dziewczyną, czy nie będzie co i dla Rudolfa?
— Może, — odpowiedział. Słyszysz, może! Nie bój się; powiadam ci, że Rudolf przyjdzie w nasze ręce.
— Czy tylko napewno? A ty mnie niezawodnie nie opuścisz, — rzekł bandyta do Puhaczki z pokorą i nieufnością razem; — gdybyś i ty mnie opuściła, cóżbym począł?
— Nie wiem. Może i opuszczę, jak będziesz taki dokuczliwy.
Na taką groźbę Bakałarz zadrżał, zbliżył się do Puhaczki i rzekł z bojaźnią:
— Wyznaję, niesłusznie cię posądziłem, niesłusznie chciałem bić Kulasa; przepraszam cię! czy słyszysz? I ciebie także. Kulasie, oboje was przepraszam.
— Na klęczkach przeproś Puhaczkę za to, żeś ją chciał bić, — zawołał Kulas.
— Oto już klęczę i przepraszam cię, Puhaczko i ciebie, Kulasie. Czy dość wam tego? Lecz mnie już teraz nie opuścicie? Mówcież! — zawołał przerażony milczeniem Puhaczki i Kulasa, którzy cieszyli się jego strachem. — Czyście już poszli?
— Jesteśmy, jesteśmy, nie bój się. Jabym cię miała opuścić? Nigdy. I muszę ci też powiedzieć, dlaczego cię nie opuszczę. Słuchaj! Zawsze lubiłam kogoś męczyć... zwierz, czy człowiek, wszystko mi jedno. Naprzód miałam dziecko, ale niedługo wytrzymało i za to siedziałam sześć lat w więzieniu; po wyjściu z więzienia Gualeza wpadła mi w ręce, ale uciekła. Teraz ty będziesz mi wszystkiem, rozumiesz? Już nie dziecko będę męczyć, ale takiego wilka, tygrysa, jak ty; to daleko lepiej.
— Stara furjo! — krzyknął Bakałarz, podnosząc się rozjątrzony. — śmierci! śmierci — krzyczał, załamując ręce.
— Zawsze jedno pleciesz, staruszku. Tybyś chciał umrzeć? kłamiesz; daj temu pokój, żyj dla szczęścia twojej Puhaczki.
— Cicho, — rzekł Kulas, — ktoś idzie. Schowajmy się! To nie nasza dziewczyna!
W parę minut ukazała się rzeźwa i młoda wieśniaczka z koszykiem na głowie, a za nią duży brytan; minęła parów i udała się w stronę, w którą poszedł ksiądz z Gualezą.