Tajemnice Paryża/Tom II/Epilog/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
KSIĘŻNICZKA AMELJA.

Pokoje w Pałacu Gerolsteinskim, zajmowane przez Marję (nazywać ją będziemy księżniczką Amelją tylko urzędownie), upiększone były, staraniem Rudolfa, z największą wytwornością i przepychem. Z balkonu jej kapliczki odkrywał się widok klasztoru świętej Hermenegildy. Mury jego wznosiły się nad zielonością, a nad nimi panowała góra lasem porosła.
W piękny poranek letni Marja bawiła się przypatrywaniem temu ślicznemu widokowi.
Zadumanie Marji, bladość, wzrok nieruchomy i gorzki uśmiech, wszystko znamionowało głęboki smutek.
W tej chwili weszła do pokoju dama średniego wieku, poważnego i szlachetnego oblicza, ubrana z wytworną prostotą. Ostrożnie zakaszlała, żeby zwrócić uwagę Marji.
— Cóż takiego, kochana moja hrabino? — zapytała Marja.
— Idzie mi o biedną sierotę... Opuściła ona Gerolstein wprzód, niżeliście, księżniczko, założyli tu dobroczynny przytułek dla dziewcząt-sierot. Ojciec jej wyjechał do Ameryki, porzuciwszy żonę i córkę; matka wkrótce umarła; córka (miała podówczas tylko szesnaście lat), wyjechała do Wiednia ze swym uwodzicielem, który ją wkrótce opuścił. Pierwszy krok na drodze występku doprowadził nieszczęśliwą do ostateczności; stała się ona hańbą niewieścią.
Marja spuściła oczy, zarumieniła się i zadrżała, co nie uszło uwagi hrabiny. Pomyślała więc, iż obraziła księżniczkę, mówiąc o przedmiocie tak ohydnym, dodała przeto zmieszana:
— Proszę wybaczyć... obraziłam was zapewne, zwracając uwagę na tę nieszczęśliwą...
— Masz słuszność, hrabino!... Proszę, mów dalej — rzekła Marja, — wszelkie błędy godne są politowania, skoro po nich następuje żal.
— Dwa lata spędziła nieszczęśliwa w tej ohydzie, ale żal spóźniony przywiódł ją tutaj. Prosi o przyjęcie do klasztoru. Przekonana jestem o szczerości jej żalu, bo ani potrzeba, ani wiek nie są tego powodem. Liczy ona dopiero osiemnaście lat, piękna, ma pieniądze, które chce rozdać pomiędzy zakłady dobroczynne, jeżeli przyjęta będzie do klasztoru.
— Biorę ją pod swoją opiekę, — rzekła Marja bardzo zmieszana.
Wtem wszedł Rudolf z dużym bukietem w ręku.
Hrabina odeszła.
Marja rzuciła się w objęcia ojca i oparła głowę o jego ramię.
— Dzień dobry, dziecię moje, — rzekł Rudolf, całując ją i niespostrzegając jej zasmucenia... — Patrz, ile tu róż; one to spóźniły moje przybycie... nigdy jeszcze nie przynosiłem takiego bukietu... Weź...
Rudolf odsunął się i spojrzał na córkę: płakała... Rzucił więc bukiet na stół i rzekł do niej:
— Płaczesz!... Mój Boże!... cóż się z tobą stało?
— Nic, nic... dobry ojcze, — odpowiedziała, ocierając łzy.
— Dziecię moje! — przerwał Rudolf, patrząc na córkę z niepokojem. — Ty coś ukrywasz przede mną... Twój uśmiech smutny, wymuszony... Zaklilnam cię, powiedz prawdę...
— O! wiesz, jak ja lubię kwiaty... Zawsze je lubiłam, pamiętasz, jak chowałam zeschłe listki...
Na to smutne wspomnienie Rudolf zawołał:
— Nieszczęśliwa!... Słuszne więc są moje podejrzenia!... Wśród blasku i przepychu, zawsze myślisz o przeszłości.?...
— Przebacz, ojcze, ja cię zasmuciłam...
— Tak, smutny jestem, bo te wspomnienia okropnemi dla ciebie być muszą... zatrują one twe życie, jeżeli oddawać się im będziesz.
— Każde twoje słowo jest nowym dowodem, jak bardzo mnie kochasz!
— Cóż czynić!... Trudne moje położenie... Nie mówiłem ci ani słowa, lecz ustawicznie o tobie myślałem. Biorąc żonę, spodziewałem się, że to ci da spokój. Żona moja znała ciebie w nieszczęściu; wszyscy ją poważają, i jeżeli ona przyjęła ciebie za córkę, za siostrę, tedy możesz być przekonaną, że wszelkie twoje mimowolne błędy są okupione sowicie nieszczęściami, jakie wycierpiałaś. Czyliż nie mówi ona, że byłaś tylko ofiarą, że tobie wyrzucić można chyba nieszczęście. Wszystkoś zgładziła dobrem, jakie tu czynisz...
— Ojcze!...
— Pozwól, niech wszystkie moje myśli wynurzę przed tobą, skoro traf naprowadził mnie na tę rozmowę... Poświęciłbym dla twojego spokoju miłość ku Klemencji, przyjaźń Murfa, gdybym mógł przypuszczać, że ich obecność tutaj w smutny sposób przypomina ci o przeszłości...
— Czyliż możesz tak myśleć, ojcze?... Owszem, oni wiedzą... czem ja byłam, a przecież kochają mnie; czyliż oni nie są dla mnie jawnymi świadkami zapomnienia i przebaczenia... Chciałbyś poświęcić dla mnie Markizę i Murfa?... I czemże zasłużyłam na takie ofiary?...
— Czem? biedne dziecię moje!.. Do owej chwili, w której zostałaś mi powróconą, nie znałaś nic innego, prócz nędzy, goryczy, poniżenia... ja sobie wyrzucam wszystkie twoje cierpienia, jakbym był ich przyczyną; zato, kiedy widzę, że jesteś wesoła, myślę, że już otrzymałem przebaczenie... Mój cel jedyny, moje jedyne życzenie — dostarczyć tobie tyle szczęścia, ile zniosłaś cierpień; tak cię wywyższyć, jak byłaś poniżona; zdaje mi się, że ostatnie ślady przeszłości znikają, kiedy ci okazują szacunek osoby najznakomitsze, najczcigodniejsze.
— Nie mnie szacunek okazują, ale stopniowi, który mi dać raczyłeś.
— Nie twoją godność, lecz ciebie kochają, ciebie tylko!... za twoją skromność, twoje przymioty, dobroć twoją.
Wtem drzwi się otworzyły i weszła księżna Gerolstein z listem w ręku.
— List do ciebie z Francji, — rzekła mężowi. — Sama go przyniosłam, ażeby powiedzieć dobry dzień mojej leniwej córce, której dziś jeszcze nie widziałam — dodała z czułością Klemencja — pocałowawszy z czułością Marję.
— List bardzo w porę, — rzekł wesoło Rudolf, przebiegłszy go oczyma, — rozmawialiśmy o przeszłości, o tym potworze, z którym bezustanku walczyć musimy... bo on zagraża szczęściu i spokojowi córki naszej.
— Mój Boże! melancholja, którąśmy w niej spostrzegli...
— Jest — skutkiem nieszczęśliwych wspomnień; szczęściem, poznaliśmy teraz nieprzyjaciela i zwyciężymy go.
— Od kogo ten list, mój Rudolfie? — zapytała Klemencja.
— Od miłej Rigoletty, żony Germaina!
— Od Rigoletty! — zawołała Marja, — jakie szczęście! Dowiemy się, co się z nią dzieje.
— Mój drogi, — szepnęła Klemencja Rudolfowi, — czy ten list nie obudzi w niej smutnych wspomnień?
— Właśnie te wspomnienia ja chcę zniszczyć... Pewien jestem, że w liście Rigoletty znajdę przeciwko nim wyborną broń... ona kochała i umiała cenić naszą córkę.
Rudolf czytał list głośno:

„Bouqueval, 15 Sierpnia 1841,

„Jaśnie oświecony Książę! „Ośmielam się pisać do Was, Książę, ażeby donieść o nowem szczęściu, jakie nas spotkało, i prosić o nową łaskę, lubo wiem, że wszystko Tobie winniśmy, a zwłaszcza błogi byt, jakiego kosztujemy, ja, mój Germain i jego dobra matka.
„Od dziesięciu dni jestem przejęta radością, bo dziesięć dni temu urodziła mi się córka. Ja widzę w niej żywy portret Germaina, on zaś utrzymuje, że to druga ja, a mama twierdzi, że dziewczynka podobna do nas obojga. W rzeczy samej, ma śliczne błękitne oczy, jak Germain, i czarne, kędzierzawe włosy, jak ja. Mąż mój, wbrew swojemu zwyczajowi, jest bardzo niesprawiedliwy, ciągle chce ją trzymać na kolanach u siebie, a ja właśnie do tego mam prawo; nieprawdaż, mości Książę?“
— Poczciwi ludzie! jak oni muszą być szczęśliwi! — rzekł Rudolf. — Jaka dobrana para!
— I jak Rigoletta godna jest swojego szczęścia! — dodała Marja.
— Ja też błogosławiłem zawsze losowi, że mi nastręczył sposobność do zawarcia z nią znajomości, — rzekł Rudolf i czytał dalej:
„Przepraszam, że zajmuję Was, Książę, naszemi drobnemi sprzeczkami, które zwykle kończą się pocałunkiem. Zresztą, często Ci dzwonić musi w uchu, bo my codzień powtarzamy z Germainem: jakeśmy szczęśliwi! i zaraz po tych słowach następuje Wasze imię... przepraszam za tę plamę... Napisałam Pan Rudolf, według dawnego zwyczaju, lecz zamazałam. Spodziewałam się, że zwrócisz uwagę na mój znaczny postęp w pisaniu i ortografjî; Genmain mnie uczy, i teraz już piszę nie takiemi dużemi laskami, jak wtedy, kiedy temperowałeś mi pióra...“
— Trzeba wyznać, — rzekł Rudolf z uśmiechem, — że moja Rigoletta trochę chwali się; zapewne Germain częściej całuje jej rączkę, niżeli uczy...
— Nie, jesteś niesprawiedliwy, — przerwała Klemencja — litery trochę za wielkie, ale czytelne.
— Słusznie, postęp znaczny; dawniej nie zmieściłaby na ośmiu, stronicach tego, co teraz napisała na dwóch, — rzekł Rudolf i czytał dalej:
„Tak, Mości Książę, temperowałeś dla mnie pióra; kiedy my, Germain i ja, wspominamy o tem, aż wstydzimy się, że tak mało względem nas byłeś dumny. Ale ja znowu nie o tem mówię, o co chciałam prosić. Mąż mój także was prosi, rzecz bardzo ważna!
„Racz Książę wybrać imię dla naszej córki, tak już ułożyliśmy z ojcem i matką chrzestnymi; a czy wiecie, kto oni są? Ludzie szczęśliwi, podobnie jak my, i szczęście swoje winni Tobie i pani d‘Harville... Słowem, jest to Morel i Joanna Duport, siostra biednego Pique-Vinaigra; spotykałam się z nią w więzieniu, odwiedzając Germaina, a później pani Margrabina wzięła ją ze szpitala.
„Muszę Wam powiedzieć, Książę, dlaczegośmy zaprosili w kumy Morela i Joannę Duport; zaprosić w kumy ludzi poczciwych, którzy winni są szczęście swoje panu Rudolfowi i pani d‘Harville, znaczy okazać wam raz jeszcze naszą wdzięczność... A przytem Morel i Anna są najpoczciwsi ludzie. Równego z nami stanu, jak mawiamy z Germainem, „nasi krewni w szczęściu“, bo podobnie należą do familji uszczęśliwionych przez Ciebie, Książę“.
— Jestem pewien, że w liście miłej Rigoletty znajdę broń przeciw naszemu nieprzyjacielowi — smutkowi, — rzekł Rudolf, zwracając się do córki. — Czy słyszysz, jak się wyraża zdrowy rozsądek tej poczciwej i prawej duszy. Mówi dalej o Ludwice: „Była ona bardzo nieszczęśliwa, ale nie występna; a jej narzeczony tak jest szlachetny, że to pojmuje.
„Pawiem Wam jeszcze, Mości Książę, że Joanna Duport, z łaski Margrabiny, uzyskała separację z mężem, wzięła do siebie starszą córkę i założyła sklep, gdzie sprzedaje własne i dzieci swoich roboty. Handel jej idzie bardzo pomyślnie. Są to ludzie najszczęśliwsi, a wszystko z łaski Twojej, Książę, i z łaski margrabiny.
„Genmain będzie pisać do Was, jak zwykle, przy końcu miesiąca o Banku, wszyscy dłużnicy płacą regularnie i widać, jak polepsza się byt w naszej dzielnicy. Wszyscy błogosławią Cię, Książę, bo jest wyborna gazeta, która głosi wszystkie twe dobrodziejstwa. Tą gazetą jest pani Pipelet, a stary Alfred zawsze się z nią zgadza. Aby zakończyć opis wszystkich uszczęśliwionych przez Ciebie, Książę, powiem, co Genmain wyczytał w gazetach o Marcjalu. Bronił on w Algierze z nadzwyczajną odwagą swojej kolonji przeciw arabskim rabusiom, a żona jego strzelała z karabinu, jak stary grenadjer. Odtąd ją przezwano „Panią Karabinową“.
„Przepraszam, że list mój taki długi; ale myślałam, że nie będziesz gniewał się za wiadomości o ludziach, których uszczęśliwiłeś. Piszę z Bouqueval; od początku wiosny tu mieszkam, na zimę powrócimy do Paryża. Ale mówiąc o Bouqueval, wiesz zapewne, Mości Książę, gdzie się teraz obraca dobra Gualeza; przy zdarzonej sposobności racz jej oświadczyć, że tu wspominają o niej, jak o najlepszej dziewczynie, a ja zawsze myślę: pan Rudolf nią się opiekuje, musi więc i ona być szczęśliwą, jak my, a na tę myśl szczęście moje wydaje mi się jeszcze słodszem.
„Książę, spodziewam się, że nie odmówisz naszej prośbie?
„Żegnam Cię, Mości Książę! Kiedy córka nasza zacznie sylabizować, najprzód przeczyta imię Rudolfa, a potem słowa, które kazałeś napisać na koszyku z moją wyprawą:
„Praca i dobre sprawowanie się. — Honor i szczęście“.
„Mam honor zostawać z najwyższym szacunkiem i wdzięcznością.

Rigoletta Germain.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.