Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział LIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIII.
ŚLUB.

Odkąd dowiedziała się od Rudolfa o zamordowaniu Marji, hrabina Sara Mac-Gregor, udręczona odkryciem, niweczącem wszystkie jej nadzieje, doznając zbyt późno zgryzot sumienia, wpadła w straszliwą gorączkę, rana jej, napół zagojona, otworzyła się znowu i długie zemdlenie dało nawet powód do wieści, że rozstała się ze światem.
Leżała na łożu boleści, nie czując sił ani chęci do życia, które nie mogło zaspokoić jej ambitnych planów.
Tomasz Seyton wszedł do pokoju, z trudnością ukrywając głębokie wzruszenie, skinieniem ręki oddalił dwie służące, będące przy Sarze, która zaledwie zdawała się spostrzegać obecność brata.
— Jak się masz? — rzekł do niej.
— W tymże samym zostaję stanie, czuję wielkie osłabienie, niekiedy bolesną duszność. Dlaczego Bóg nie zabrał mnie ze świata przy ostatnim paroksyzmie?
— Saro — rzekł Tom Seyton po chwili milczenia — jesteś między życiem a śmiercią, mocne wzruszenie mogłoby cię zabić, równie jak może cię ocalić.
— Nic mnie już wzruszyć nie zdoła. Okropne wyrzuty księcia zabiły we mnie ambicje, uczucie macierzyńskie obudziło się przy obrazie straszliwych mąk mojej córki.
— A jednak — rzekł Seyton, wahając się i ważąc niejako każde słowo — gdyby przypadkiem, przypuśćmy rzecz zupełnie nieprawdopodobną, cud, gdybyś się dowiedziała, że córka twoja żyje, jakżebyś zniosła takie odkrycie?
— Na jej widok umarłabym ze wstydu i rozpaczy.
— Nie wierz temu, upoiłabyś się triumfem swojej ambicji, bo przecież, gdyby córka twoja żyła, książę zaślubiłby cię, sam ci to powiedział.
Tom znajdował się w najtrudniejszem położeniu. Z polecenia Rudolfa, oczekującego w przyległym pokoju, miał uwiadomić Sarę o uratowaniu Marji, a nie wiedział, jak do tego przystąpić. Stan hrabiny był taki, że lada chwila należało się obawiać jej zgonu, nie można więc było odkładać obrzędu ślubnego in extremis, który miał uprawnić urodzenie Marji. Książę w tym celu przybył z duchownym; Murfa i barona Graun przywiózł na świadków, książę Lucenay i lord Douglas, uprzedzeni naprędce przez Toma, mieli być świadkami hrabiny i właśnie przyjechali.
— Siostro — rzekł Tom poważnym i uroczystym tonem — jestem w okrutnem położeniu... Jedno słowo moje ci wróci życie, a może cię zabije.
— Powiedziałam ci już, Tomie, że odtąd nic mnie wzruszyć nie zdoła.
— Dowiedz się zatem, że istotnie córka twoja żyje...
— Córka moja?
— Żyje, powiadam, książę już czeka z duchownym. Marzenia twoje spełniają się, będziesz małżonką udzielnego księcia.
Tom wymówił te słowa, zatapiając w siostrze wzrok pełen obawy i szukał w jej twarzy najmniejszej oznaki wzruszenia. Zdziwił się niemało, nie dostrzegając w Sarze żadnej prawie zmiany.
— Cóż mi odpowiesz? — spytał Tom.
— Nic, zdziwienie, radość niespodziana! Nakoniec, jestem u celu życzeń.
— Nie omyliłem się — pomyślał Tom Seyton. — Ambicja wzięła górę, siostra ocalona! — A odwracając się do siostry, dodał;
— Siostro, wyglądasz, dziwnie ponuro.
— Czy chciałbyś żebym się śmiała? Czy myślisz, że nasycona ambicja nadaje twarzy wyraz słodyczy i tkliwości? Poproś księcia, Tomie!
Rudollf Wszedł i zamknął drzwi.
— Brat wszystko pani powiedział? — zapytał książę.
— Jedno słowo, mości książę.
— Mów pani.
— Pragnęłabym widzieć córkę.
— Niepodobna. Zaledwie wraca do zdrowia. Gwałtowne wstrząśnienie groziłoby jej śmiercią.
— Ale przynajmniej uściśnie matkę.
— Na co to? przecież pani zostałaś księżną.
— Nie jestem, nią i nie będę, dopóki nie ucałuję córki.
Rudolf spojrzał na hrabinę z tkliwem zdziwieniem.
— Jakto? nad zaspokojenie ambicji wyżej cenisz...
— Zaspokojenie uczucia matki. To księcia zadziwia?
— Tak jest, niestety!
— Uważaj, książę, co czynisz, minuty życia mego są może policzone. Wrażenie, jakiego doznałam, może mnie ocalić, może mnie i zabić. W tej chwili zgromadzam wszystkie siły, całą energję, żeby je zwalczyć. Chcę widzieć córkę, a jeżeli nie, ręki księcia nie przyjmę i urodzenie jej nie zostanie uprawnione.
— Marji tu niema, trzebaby posłać po nią do pałacu.
— Więc poślij książę natychmiast, a na wszystko się zgodzę. Ponieważ minuty moje są może policzone, ślub odbędzie się tymczasem, zanim Marja przyjedzie.
— Zobaczysz Marję. Napiszę do niej.
— Pisz, książę, tu, przy biurku, gdzie zostałam raniona.
Napisawszy list, Rudolf wstał i rzekł do hrabiny:
— Poślę ten bilet córce, ona może tu być za pół godziny. Czy mogę teraz wprowadzić księdza i świadków?
— Możesz, albo raczej błagam, nie zostawiaj mnie samej!
Rudolf zadzwonił, jedna ze służebnych Sary weszła.
— Poprosić sir Waltera Murfa.
Służebna oddaliła się.
— Ten związek smutny jest, Rudolfie — odezwała się hrabina z goryczą. — Dla mnie smutny, dla ciebie będzie szczęśliwy.
Wtem wszedł Murf.
— Przyjacielu — rzekł doń książę — poślij ten list natychmiast przez adjutanta, niechaj weźmie mój pojazd i niezwłocznie wraca tu z Marją. Poproś księdza i świadków do przyległej sali.
— O Boże! — wykrzyknęła Sara, gdy Murf się oddalił — daruj mi siły, abym ją mogła widzieć przed śmiercią.
— Ach, dlaczegóż nie byłaś tak dobrą matką!
— Dzięki tobie nauczyłam się przynajmniej żałować za błędy.
— Więc nie zostało w tobie śladu nieubłaganej ambicji, co cię zgubiła! O, dlaczegóż ta poprawa jest tak późna!
— Późna, Rudolfie, ale głęboka, szczera, przysięgam.
— Saro! przez litość...
— Rudolfie, ostatnią mam prośbę, daj rękę...
— Ach! masz ręce jak lód! — zawołał Rudolf.
— Tak, czuję, że umieram.
— O! uspokój się, Bóg ci przebaczy, przyjmie twój żal szczery.
— A ty, Rudolfie, czy mi przebaczysz? O! powiedz. Niezadługo, gdy córka nasza tu będzie, nie będziesz mi mógł wybaczyć w jej obecności. Skoro umrę, co ci szkodzi, że mnie kochać będzie?
— Bądź spokojna, o niczem się nie dowie.
— Rudolfie! przebaczenia! przebaczenia! Czy będziesz bez litości? Czyliż nie jestem dosyć nieszczęśliwa?
— Niechaj ci Bóg tak wybaczy, jak ja wybaczam.
— Przebaczasz mi z głębi serca?
— Z głębi serca! — powtórzył książę wzruszonym głosem.
Hrabina z radością i wdzięcznością przycisnęła rękę Rudolfa do ust i rzekła:
— Poproś księdza, mój drogi.
Na znak damy przez Rudolfa, wszedł duchowny, a za nim Murf i baron Graun, świadkowie księcia, książę Lucenay i lord Douglas, świadkowie Sary, na końcu Tom Seyton. Baron Graun odczytał intercyzę, świadkowie podpisali, a gdy się skończył smutny i uroczysty obrzęd, skłonili się w milczeniu i odeszli.
Zostawszy sam na sam z Rudolfem, Sara, rzekła do niego słabym głosem.
— Nie staje mi już sił, czuję, że umieram, nie zobaczę jej!
— Zaraz tu będzie, uspokój się, Saro, zobaczysz ją.
— Nie mam nadziei, ten przymus... O! trzeba było siły nadludzkiej. Ciemność zachodzi mi na oczy.
— Saro, słuchaj, słuchaj! zdaje mi się, że jedzie, to ona! ona, córka twoja!
— Rudolfie... nie powiesz jej... że byłam złą matką...
Turkot pojazdu rozległ się na bruku dziedzińca. Hrabina tego nie spostrzegła. Już tylko wymawiała wyrazy bez związku; Rudolf schylił się ku niej, przejęty boleścią, ona go nie widziała.
— Przebaczenia!... widzieć córkę... Jak księżnę pochować...
Takie były ostatnie słowa ambitnej Sary.
Nagle wszedł Murf.
— Mości książę, księżniczka Marja...
— Nie! — zawołał z żywością Rudolf, — niechaj nie wchodzi. Powiedz Seytonowi, żeby przyszedł z księdzem Bóg nie raczył dozwolić jej ostatniej pociechy, żeby raz uścisnęła swoje dziecię.
W pół godziny potem hrabina Sara Mac-Gregor żyć przestała.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.