Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Markiza d’Harville nie wiedziała, że Marja jest córką Rudolfa, dlatego też nie znajdowała żadnej potrzeby myśleć o przygotowaniu do odebrania wiadomości, że ta, którą miał za umarłą, żyje, zostawiła ją jednak w pojeździe, nie będąc pewną, czy Rudolf zechce dać się poznać Marji i przyjąć ją u siebie. Ale spostrzegając głęboką rozpacz, wyrytą ma licu Rudolfa, widząc ślady łez w jego oczach, Klemencja sądziła, że go dotknęło jakieś nieszczęście, boleśniejsze, niż mogła dlań być śmierć Gualezy, zapomniawszy więc o powodzie swego przybycia, zawołała:
— Wielki Boże!... mości książę, co się stało?
— Pani nie wiesz? Ach, więc wszelka nadzieja stracona.
Pośpiech pani, życzenie rozmowy ze mną...
— O! proszę, nie mówmy o tem, co mnie tu sprowadza Mości książę, w imię ojca mojego, któremu ocaliłeś życie, mam niejakie prawo pytać o przyczynę smutku, w którym cię zastaję. O! błagam księcia, mów, zlituj się nad mojem udręczeniem.
— Dowiedz się pani — rzekł nareszcie Rudolf przerywanym głosem — od czasu, jak pani doniosłem o śmierci Marji, dowiedziałem się, że była ona moją córką.
— Marja? — zawołała markiza tonem radosnego zdziwienia.
— Tak jest, i przed chwilą, gdy mi pani kazałaś powiedzieć, że chcesz widzieć się ze mną natychmiast, przez chwilę myślałem, że... ale nie, widzę, że się omyliłem — i Rudolf padł na krzesło, zakrywając twarz rękoma.
Pani d’Harville stała w osłupieniu, nieporuszona, milcząca, ledwie śmiała odetchnąć, nakoniec, uniesiona religijną wdzięcznością, zapomniawszy o obecności Rudolfa i Murfa, przyklękła i wyszeptała:
— Dzięki ci, o Boże! że wybrałeś mnie, abym mu doniosła, że córka jego żyje.
Chociaż wymówione pocichu słowa te, doszły do uszu Rudolfa i Murfa. Książę spojrzał na markizę; niepodobna wyrazić rozlicznych uczuć, które malowały się na jego twarzy.
— Żyje... gdzież ona jest? — spytał, drżąc cały jak liść.
— Na dole, w moim pojeździe.
Gdyby Murf nie był się rzucił z szybkością strzały i zatrzymał go, Rudolf wybiegłby na ulicę.
— Książę! zabijesz ją! — rzekł Murf.
— Od wczoraj dopiero zaczyna wracać do zdrowia — dodała Klemencja.
— Książę, wróciłeś mi ojca. Bóg dobrotliwy dozwala mi księciu powrócić córkę — odpowiedziała Klemencja.
— Jak została uratowana? kto ją ocalił? — zawołał Rudolf. — Patrzcie, jak jestem niewdzięczny, jeszcze o to nie spytałem.
— Dobyła ją z wody śmiała kobieta.
— Pani ją znasz?
— Znam. Jutro do mnie przyjdzie.
— Winienem jej wiele — rzekł książę — ale potrafię się uiścić. Teraz — dodał, uspokoiwszy się o tyle, że na twarzy jego nie było znać wzruszenia; — teraz jestem panem siebie. Murfie, idź, przyprowadź moją córkę.
— Czy tylko książę jesteś pewny siebie? — spytała Klemencja — nie zdradzisz się?
— O, bądź pani spokojną, wiem, ma jakiebym ją naraził niebezpieczeństwo, Murfie, proszę cię, nie ociągaj się.
— Natychmiast pójdę, tylko mi książę pan pozwól minutę czasu, przecież człowiek nie z żelaza — rzekł poczciwy anglik, ocierając ślady łez — nie trzeba, żeby wiedziała, że płakałem.
— Dzielny człowieku! — zawołał Rudolf, ściskając go za rękę.
Murf poszedł ku drzwiom, ale stanął w pół drogi i spytał:
— Mości książę, a co jej powiem?
— Tak jest, a co jej powie? — zapytał książę Klemencję.
— Że pan Rudolf życzy ją widzieć, nic więcej.
— Zapewne, że pan Rudolf życzy ją widzieć, to będzie dosyć. No, idź.
— Bezwątpienia, trudno wymyślić coś stosowniejszego — rzekł Murf, prawie tyleż wzruszony, co pani d‘Harville. — Powiem jej, że pan Rudolf chce ją widzieć. Tak niczego się nie domyśli, niczego spodziewać się nie będzie. — I Murf nie ruszył się z miejsca.
— Sir Walterze — rzekła doń Klemencja — boisz się.
— Prawda, pani, nie przeczę.
— Więc, przyjacielu — wtrącił Rudolf — miej się na ostrożności; zaczekaj raczej chwilę, jeżeli nie jesteś pewnym siebie.
— No, teraz już za siebie ręczę — rzekł Miurf, pociągnąwszy herkulesową ręką po oczach — w moim wieku takie wzruszenie jest zupełnie śmiesznem; nie lękaj się, książę, niczego. — I Murf wyszedł mocnym krokiem z twarzą spokojną.
Chwila milczenia nastąpiła po jego wyjściu. Klemencja, rumieniąc się, przypomniała sobie, że jest u Rudolfa sama z nim. Książę zbliżył się do niej i rzekł prawie z obawą:
— Jeżeli obieram ten dzień, tę minutę, żeby pani uczynić szczere wyznanie, to jedynie dlatego, że uroczystość tego dnia, tej minuty, powinna wyznaniu memu większą jeszcze nadać wagę. Odkąd panią widziałem, kocham cię. Dopóki powinność kazała mi ukrywać miłość, ukrywałem ją; dziś pani jesteś wolna, powróciłaś mi córkę, czy chcesz być jej matką?
— Ja, mości książę! — zawołała markiza.
— Błagam panią, nie odrzucaj mej prośby, niechaj ten dzień ustali szczęście całego życia mojego — dodał Rudolf.
I Klemencja oddawna kochała księcia, kochała go namiętnie; zdawało się jej, że to sen; wyznanie Rudolfa, wyznanie tak proste i szczere, tak poważne i czułe, uczynione w takiej chwili, napełniało duszę jej niewymowną radością; odpowiedziała jednak, wahając się:
— Mości książę, moim obowiązkiem przypomnieć, jaki między mami przedział...
— Pozwól mi, pani — przerwał Rudolf — myśleć przedewszystkiem o mojem sercu, o mojej córce drogiej, uszczęśliw nas, nas oboje. Przed momentem stałem samotny, bez rodziny, niechże mogę powiedzieć: moja żona, moja córka; niechaj nakoniec to biedne dziecię, które nie miało rodziny, znajdzie ojca, matkę i siostrę, bo pani masz córkę, która będzie także moją córką.
— Ach, książę, na tak szlachetne wyrazy można odpowiedzieć tylko łzami wdzięczności — — zawołała Klemencja. — Ale otóż idzie córka księcia.
— O! nie opieraj się dłużej — rzekł Rudolf głosem wzruszanym i błagalnym — zaklinam cię, powiedz: nasza córka.
— Dobrze więc, nasza córka — szepnęła Klemencja w chwili, gdy Murf, otwierając drzwi, wprowadził Marję.
Marja, wysiadłszy z pojazdu markizy, przeszła przez przedpokój, napełniony służbą w bogatej liberji, salon, gdzie znajdowali się oficjanci, drugi salon, gdzie był szambelan z adiutantami księcia. Jakież było zdziwienie biednej Gualezy, nie znającej dotąd nic wspanialszego nad dom folwarczny w Bouquevial, gdy przebywała sale błyszczące od złota, jedwabiów, zwierciadeł i malowideł. Skoro weszła, pani d‘Harville podbiegła ku niej i, obejmując ją jedną ręką, zaprowadziła ją do Rudolfa, który, oparty na kominku, nie był w stanie kroku posunąć. Murf co spieszniej stanął w oknie, zakryty dużą firanką, bo nie był dosyć pewny siebie.
Na widok swojego dobroczyńcy, swojego zbawcy, który poglądał na nią w niemem uniesieniu, Marja, już mocno zmieszana, zaczęła drżeć.
— Uspokój się, moje dziecię — rzekła do niej pani d‘Harville — przyjaciel twój, pan Rudolf czekał cię niecierpliwie, był bardzo o ciebie niespokojny.
— O, bardzo, bardzo niespokojny — wyjąkał Rudolf, nie ruszając się z miejsca, a serce zalewało mu się krwią na widok bladej, słodkiej twarzy córki. Mimo całej mocy charakteru, musiał ma moment odwrócić się, aby nie zdradzić głębokiego wzruszenia.
Na skinienie markizy d‘Harville, Rudolf zbliżył się do córki i rzekł:
— Nareszcie, dziecię moje, powrócona jesteś swoim przyjaciołom! Nie opuścisz ich więcej. Nadewszystko teraz zapomnij nazawsze, ile cierpiałaś.
— Tak jest, moja droga — dodała Klemencja — największy dasz nam dowód przywiązania, zapominając o przeszłości.
— Panie Rudolfie! pani George, która mi pozwoliła nazywać się matką, czy zdrowa?
— Zdrowa zupełnie, dziecię moje. Ale czy wiesz, mam ci udzielić ważnych wiadomości.
— Mnie, panie Rudolfie?
— Od czasu, jakem cię widział ostatni raz, zrobiłem wielkie odkrycie, dowiedziałem się, kto są twoi rodzice.
— O Boże!
— Wiem, kim jest twój ojciec.
W głosie księcia odzywało się stłumione łkanie. Marja, głęboko wzruszona, żywo zwróciła się ku niemu; szczęście, że miał czas obrócić głowę w inną stronę.
Poczciwy Murf, ciągle stojący za firanką; ucierał nos z piorunującym hałasem, bo płakał jak dziecko.
— Tak jest, droga Marjo — dodała spiesznie Klemencja — ojciec twój żyje i jest człowiekiem wysoko postawionym, człowiekiem znakomitym.
— Ojciec mój! — zawołała Marja, z wyrazem radości, który męstwo Rudolfa na nową wystawił próbę.
— Jakże go pokochasz, gdy go poznasz! — rzekła markiza.
— Od tego dnia nowe życie zacznie się dla ciebie nieprawdaż, Marjo? — dodał książę.
— O! nie, panie Rudolfie — odparła Gualeza z prostotą. — Nowe życie moje zaczęło się od dnia, w którym się pan nade mną ulitowałeś, w którym odesłałeś mnie na folwark.
— Ale ojciec twój kocha cię — rzekł książę.
— Tego nie znam, a panu winnam wszystko, panie Rudolfie.
— Więc minie kochasz tyle, co ojca?
— Kocham, czczę i błogosławię pana nad wszystkich ludzi, panie Rudolfie, bo mnie wydźwignąłeś! — odpowiedziała Marja z zapałem. Lekki rumieniec ł na jej twarzy, a niebieskie oczy, wzniesione, błyszczały słodkim ogniem.
Nastąpiło krótkie milczenie.
— Widzę, moje dziecię — rzekł nakoniec Rudolf, zaledwie zdolny ukryć radość — że w twojem sercu zajmuję miejsce ojca.
— Nie moja to wina, panie Rudolfie. Może to i niedobrze; ale pana znam, a ojca nigdy nie widziałam; ojciec nie zna mojej przeszłości, może pożałuje, że mnie znalazł, a ponieważ, jak pani mówi, jest wysokiego rodu, bezwątpienia będzie się mnie wstydził.
— Wstydzić się ciebie! O! jakżem szczęśliwy, że mogę cię wznieść równie wysoko, jak wielkie było twoje poniżenie! Czy słyszysz? dziecię lube... córko droga. Ja, ja jestem twoim ojcem!
— Boże! — krzyknęła Marja, składając ręce — wolno mi więc było kochać mego dobroczyńcę tyle, ile go kochałam. To ojciec mój! mogę go kochać. Boże!... dzięki. — Nie mogła skończyć. Wstrząśnienie było zbyt mocne. Marja zemdlała w objęciu księcia.
W tej chwili Dawid, murzyn doktór, wszedł spiesznie ze szkatułą apteczną i z papierem w ręku, który oddał Murfowi.
— Dawidzie — zawołał Rudolf — córka moja umiera. Uratowałem ci życie, ratuj ją, ratuj mi dziecię.
Jakkolwiek zdziwiony słowami księcia, Dawid pobiegł do Marji, wziął ją za puls, przyłożył rękę do jej czoła, i zwracając się do Rudolfa, który czekał jego wyroku, rzekł:
— Niema najmniejszego niebezpieczeństwa, mości książę.
— Czy tylko napewno? żadnego niema niebezpieczeństwa?
— Żadnego, kilka kropli eteru, a przyjdzie do siebie.
— Ach, dzięki ci, Dawidzie, dobry mój Dawidzie — zawołał książę z tkliwością. I, zwracając się do Klemcncji, dodał: — Ona żyje, nasza córka żyć będzie.
Tymczasem Murf spojrzał na papier, który mu oddał Dawid, wchodząc, zadrżał i z przerażeniem spojrzał na księcia.
— Tak jest — rzekł doń Rudolf — wkrótce córka moja będzie mogła panią d’Harville nazywać matką.
— Mości książę — odezwał się Murf ze drżeniem — wczorajsza wiadomość była fałszywą.
— Co mówisz?
— Gwałtowne przesilenie choroby, długie odrętwienie było powodem mniemania, że hrabina Sara umarła.
W tej chwili Dawid oświadczył, że trzeba chorą przenieść do ogrodu, aby miała więcej powietrza.
Murf natychmiast otworzył drzwi do ogrodu i razem z Dawidem wytoczyli fotel, na którym spoczywała Gualeza.
Rudolf pozostał sam z Klemencją.
— O! pani — rzekł Rudolf do markizy — pani nie wiesz, kim jest hrabina Sara Mac-Gregor? — jest matką mojej córki! I ja myślałem, że ona nie żyje.
Markiza zbladła, serce w niej zamierało.
— Oszukała mnie i oddaliła od siebie córkę, kiedy się jej trafił mąż.
— Teraz pojmuję, dlaczego książę tak ją nienawidzisz.
— Po dwakroć fałszywemi doniesieniami nastawała na zgubę pani, rozumiejąc, iż zmusi mnie, żebym ją pokochał, jeśli mnie odłączy od wszystkich osób, które kocham.
— Jakiż bezecny rachunek!
— I nie umarła.
— Możeszże książę żalić się na to? — rzekła Klemencja, ocierając płynące z oczu łzy. — Książę ma względem niej do spełnienia wielki obowiązek. Sam powiedziałeś, że Marję o tyle wywyższysz, o ile dotąd była poniżona. Książę winieneś uznać ją za córkę i ażeby tego dokonać, winieneś wziąść ślub z hrabiną.
— Nie, nie! Ja miałbym nagradzać krzywoprzysięstwo, kamienny egoizm, okrutną ambicję matki bez serca. Nie! uznam Marję za córkę, pani przyjmiesz ją jak swoje dziecię, ona znajdzie w pani prawdziwą matkę. Chcę podzielić życie moje między panią i między córką moją, was tylko obie kochałem i kocham.
— Córka zostaje księciu do osłody życia, niewdzięczny jesteś, jeżeli tego szczęścia nie cenisz tak, jak tego godne.
— O! pani, nie kochasz tyle mnie ile ja kocham ciebie, Klemencjo.
— Książę, wzniosłeś mnie na to wysokie stanowisko; co czynię dobrego, wszystko jest dziełem księcia, każdą dobrą myśl księciu winnam i do księcia ją odnoszę. Trzeba wywieźć Marję do Gerolstein, tam ona odrodzi się, przeszłość będzie dla niej przykrym snem, dawno minionym.
— A pani?... a pani?
— Ja? ja mogę wszystko księciu powiedzieć, moja miłość będzie mi obroną, przyszłością, wszystkie moje dobre uczynki z niej będą wpływały. Codzień będę do księcia pisać; i spodziewam się odbierać wiadomości o tej, którą choć chwilę nazywałam moją córką. Gdy przyjdzie starość, gdy nam wolno będzie nie taić się dłużej z miłością, przyjadę do Niemiec, będę mieszkała w jednem mieście z księciem, i tak dojdziemy do końca życia, które mogło być przyjemniejsze, ale przynajmniej będzie zacne i cnotliwe.
— Mości książę! — rzekł Murf, wchodząc do pokoju — córka księcia już przyszła do siebie i pragnie widzieć się z księciem.
W kilka minut później markiza, odjechała, a Rudolf z Murfem, baronem Graun i adjutantem, pospieszył do hrabiny Sary Mac-Gregor.