Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XLV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLV.
ZEMSTA.

Gdy Rudolf gorzko płakał, rysy twarzy Sary zmieniły się widocznie. W chwili, gdy marzenie całego jej życia zdawało się zbliżonem do rzeczywistości, traciła całą nadzieję, która ją dotychczas utrzymywała. Ten cios był nad jej siły. Z trwogą, ze strachem, z rozpaczą czekała, co powie Rudolf. Znając jego gwałtowność, wiedzała, że po łzach boleści, nastąpi wybuch zapalczywego uniesienia.
Nagle Rudolf podniósł głowę, wstał, otarł łzy i, zbliżając się do Sary, groźny, nieubłagany, patrzył na nią w milczeniu, potem rzekł głucho:
— Trzeba, abyś się w tej uroczystej minucie dowiedziała o wszystkich nieszczęściach, jakich powodem była twoja ambicja nienasycona, twój kamienny egoizm. Czy słyszysz, kobieto bez serca i wiary?
— Ulituj się, Rudolfie.
— Niema litości dla ciebie, co dawniej, z zimną rachubą, dla dogodzenia dumie swojej, korzystałaś z mojej czystej miłości, udając, że ją dzielisz. Uzbroiłaś syna przeciw ojcu, oddałaś córkę w obce ręce, żeby ci nie przeszkadzała nasycić chciwość twą i zawrzeć związek z bogaczem, teraz przyprawiłaś ją o śmierć. Przeklinam ciebie!
— Ach, odejdź, odejdź, okrutny!
— Wysłuchasz, co ci mam powiedzieć. Przypominasz sobie, że ostatniego dnia, gdyśmy się widzieli, przed siedemnastu laty, nie mogłaś dłużej ukrywać skutków tajemnego naszego małżeństwa. Ojciec zapalił się gniewem, nie wierzył naszemu związkowi i groźnie nakazał, abym mu więcej o tobie nie wspominał. Kochałem cię wtenczas do szaleństwa. Odpowiedziałem ojcu, że nigdy innej żony prócz ciebie mieć nie będę. Na te słowa gniew jego przekroczył wszelkie granice. Zniósłbym wyrzuty, ale kiedy na ciebie począł miotać obelgi, kiedy powiedział, że dla ukarania twojej zuchwałości każę cię postawić u pręgierza, ja wiedziony ślepą namiętnością, śmiałem zażądać, aby nie obrażał mojej żony, dobyłem szpady, rzuciłem się na niego. Bez Murfa, który odwrócił żelazo, zostałbym ojcobójcą! czy słyszysz... ojcobójcą! dla ciebie!
— Niestety, nie wiedziałam o tem nieszczęściu.
— Nadaremnie dotąd usiłowałem odkupić mój występek, dzisiejszy cios jest moją karą.
— A ja, czyliż także nie cierpiałam?
— Przestań dziwić się wstrętowi, jakim mnie przejmujesz. Po targnieniu się mojem na ojca, wzięto mnie pod straż; Polidori również został uwięziony, jako ten, którego staraniem małżeństwo nasze przyszło do skutku. On dowiódł, że ślub był nieprawny, że oszukał mnie ciebie, twojego brata, kazawszy obrządku dopełnić osobie, przebranej za duchownego. Uczynił jeszcze więcej: dostarczył ojcu list twój, pisany do brata, będącego w podróży, list, który Polidori przejął.
— Nieba! czy podobna?
— W liście tym odsłaniałaś z oburzającą bezczelnością swoje ambitne plany.
— O! nieszczęśliwa! teraz wszystko pojmuję!
— A ja, stając w twojej obronie, śmiałem targnąć się na ojca! Wkrótce potem wyjechałem z domu, podróżowałem długo. Wtedy ślubowałem odkupić swój postępek pracą całego życia; nagradzać dobro, ścigać zło, nieść ulgę cierpiącym, zgłębiać wszystkie rany ludzkości, żeby choć kilka dusz zachować od zguby, oto praca, którą sobie naznaczyłem.
Przed niejakim czasem przyjechałem do Francji. Zawsze niosąc pomoc nieszczęśliwym, ale uczciwym ludziom, chciałem tym razem poznać także i tę klasę, którą nędza ciśnie i prowadzi na drogę rozbestwienia i zepsucia, bo wiedziałem, że wsparcie udzielone w porę, słowo szlachetne i pocieszające, często są dostateczne do zatrzymania nieszczęśliwego nad przepaścią. Aby sądzić wszystkich naocznie, wziąłem na siebie ubiór, przejąłem język tej klasy, którą chciałem poznać. W czasie tych wycieczek, po raz pierwszy, ja... ja... spotkałem... — Rudolf zamilkł, gwałtowne wzruszenie głos mu odjęło.
— Czegóż się jeszcze dowiem, o Boże! — zawołała Sara.
— Dowiesz się pani aż nadto wcześnie. Dowiedziawszy się, że wyszłaś za hrabiego Mac-Gregor, nalegałem o oddanie córki; mimo wszelkiego starania się mogłem odkryć, dokąd odesłałeś nieszczęśliwe dziecię, którego przyszłość ojciec mój hojnie opatrzył. Dopiero po dziesięciu laty napisałaś mi, że córka nasza umarła. Niestety! gdyby przynajmniej wtedy umarła, nie znałbym nieukojonej boleści, co odtąd będzie rozpaczą mego życia.
— Teraz, — rzekła Sara słabym głosem, — nie dziwię się twojej nienawiści. Czuję, że nie przeżyję tego ostatniego ciosu.
— O, wiem, ty płaczesz nie nad śmiercią córki, ale nad utratą stopnia, dostojeństwa, do którego pięłaś się z nieugiętym uporem, niechajże te haniebne żale będą ostatnią karą twoją.
— Ostatnią, nie przeżyję jej!
— Ale nim umrzesz, dowiesz się, jakie było życie twojej córki.
— Ach, biedna! może w wielkiej zostawała nędzy?
— Czy pamiętasz, — rzekł Rudolf z dziwnym spokojem, — czy pamiętasz tę noc, kiedy z bratem szukaliście mnie w szynkowni w Cite?
— Pamiętam; ale na co to pytanie?
— Idąc do tej jaskini łotrowskiej, widzieliście na rogach brudnych ulic nieszczęsne istoty, które...
— Tak widziałam. Ohyda...
— Widziałaś je, te istoty, hańbę i zakałę płci swojej? a między niemi... czy dostrzegłaś młodą dziewczynę szesnastoletnią... piękną... o! piękną jak anioł, biedne dziecko, które w poniżeniu swojem, wśród złodziejów i zbójców zachowało wyraz niewinności na twarzy; czy dostrzegłaś tę dziewczynę, mów, mów, tkliwa matko.
— Nie, nie zwróciłam na nią uwagi, — rzekła Sara, którą strach począł ogarniać.
— Doprawdy? — krzyknął Rudolf, śmiejąc się zjadliwie. — Rzecz dziwna. A ja zwróciłem uwagę na nią, ja; i powiem pani, dzięki jakiemu przypadkowi; tylko słuchaj dobrze. Podczas mojej wycieczki do Cite, jakiś człowiek chciał wybić jednę z tych nieszczęśliwych istot, ja obroniłem ją; nie odgadujesz, kto ona była? powiedz, dobra i przezorna matko, nie odgadujesz?
— Nie, nie odgaduję. O! zostaw mnie w spokoju!
— To była Gualeza, Gualeza, twoja córka! — krzyknął Rudolf rozdzierającym głosem.
— Umieram przeklęta, potępiana, — jęknęła Sara.
— O! trzeba, żebyś poznała wszystkie tortury, które córka twoja wycierpiała, tak, pani hrabino, podczas, gdy ty wśród bogactw marzyłaś o mitrze, córka twoja, drobne dziecko, w łachmanach, chodziła wieczorem żebrać po ulicy i znosiła głód i zimno, w mroźne noce marzła na słomie, a kiedy okrutna baba, co pastwiła się nad nią, nie wiedziała, jakim nowym wynalazkiem ją męczyć, wyrywała jej zęby!
— O! chciałabym umrzeć! co za straszne konanie!
— Słuchaj jeszcze: kiedy się uwolniła nareszcie z rąk Puhaczki, błądzącą bez chleba i bez przytułku dziewczynkę ośmioletnią przytrzymali i wsadzili do więzienia. Ach, to był najpomyślniejszy czas życia córki twojej, pani hrabino! W więzieniu co wieczór dziękowała Bogu, że już nie cierpi głodu, nie marznie, nie jest bitą. W więzieniu spędziła najdroższe lata młodości. Nieszczęśliwa, opuszczona, bez podpory, narażona była na wszystkie koleje nędzy i błędu. O! — zawołał Rudolf, nie powstrzymując dłużej swych jęków i łez, masz kamienne serce, egoizm twój nie zna litości, alebyś zapłakała, tak, płakałabyś, słuchając opowiadania twojej córki. Bo ona obdarzona była od natury czarującym wdziękiem, najlepszemi skłonnościami, dożyła dnia, dnia okropnego, kiedy bez roboty, bez chleba, bez przytułku, spotkały ją obrzydłe kobiety wycieńczaną głodem, upoiły... i... Rudolf nie mógł skończyć, z piersi jego wydarł się krzyk rozpaczy, — a to była moja córka! moja córka!
— Przekleństwo na mnie! — mówiła cichym głosem Sara.
— Tak, — zawołał Rudolf, — przeklinam ciebie! bo ty, opuszczając swoje dziecko, jesteś sprawczynią wszystkich jego nieszczęść. Przeklinam ciebie, bo kiedy, wydźwignąwszy ją z błota, umieściłem ją u poczciwych ludzi w spokojnem ustroniu, ty przez wspólników swoich kazałaś ją stamtąd porwać. Przeklinam cię! bo to porwanie oddało ją w ręce Jakóba Ferrand.
Wymówiwszy nazwisko. notarjusza, Rudolf umilkł nagle. Zadrżał, jakby je wymówił po raz pierwszy. Bo też pierwszy raz je wymawiał, odkąd wiedział, że córka jego padła ofiarą zbrodniarza. Rysy księcia przybrały straszliwy wyraz wściekłości i nienawiści. Oniemiały, nieporuszony, stał jak rażony piorunem na myśl, że zabójca jego córki jeszcze żyje.
Sara, mimo wzrastającego osłabienia, mimo wzruszenia, jakie na niej sprawiła rozmowa z Rudolfem, spostrzegła w mim złowieszczą zmianę, zlękła się o siebie.
— Niestety, co ci jest? — spytała ze drżeniem. — Czyliż nie dosyć tylu cierpień, o Boże!
— Nie, nie dosyć! nie dosyć! — zawołał Rudolf, nigdy nie doznałem takiej żądzy krwi, takiej nieprzebłaganej zawziętości. On moją córkę wydał na wszystkie tortury głodu i nędzy, na wstyd, na hańbę! moją córkę kazał zamordować! Zabiję go! — I Rudoilf pobiegł ku drzwiom.
— Gdzie idziesz? nie opuszczaj mnie! — zawołała Sara, wyciągając ku niemu błagalnie ręce, — nie zostawiaj mnie samej! śmierć moja się zbliża.
— Nie będziesz sama, nie... zostawiam cię z cieniem córki.
Sara w rozpaczy, z krzykiem padła na kolana.
— Litości! umieram!...
— Umieraj i bądź przeklęta! — wykrzyknął Rudolf. — Teraz muszę wydrzeć życie twemu wspólnikowi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.