Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XLIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.
RUDOLF I SARA.

Hrabina Sara Mac-Gregor, po kilku dniach, spędzonych w stanie bliskim śmierci, wyszła nakoniec z niebezpieczeństwa.
Zmierzchło. Sara, siedząc w dużym fotelu, oparta na ręku brata, uważnie przeglądała się w zwierciadle, które służąca trzymała przed nią. Była blada jak marmur.
— Djadem, prędzej, prędzej! — zawołała Sara niecierpliwie i biorąc go, sama ubrała nim swe czoło. — Zawiążcie — z tyłu, tak, a teraz odejdźcie.
— Kiedy przyjdzie notarjusz Ferrand, niech zaczeka w niebieskiej salce, a księcia Rudolfa Gerolstein, skoro przyjedzie, zaraz tu wprowadzić. — Domawiając ostatnich słów, zaledwie mogła ukryć swoją dumną radość. — Nakoniec, — zawołała, zostawszy sam na sam z bratem, nakoniec zbliżam się do tej mitry, co była celem, marzeniem całego mojego życia. Wróżba się spełni.
— Saro, uśmierz to uniesienie, — odparł brat surowo, — jeszcze wczoraj wątpiliśmy, czy żyć będziesz, zawiedziona nadzieja zadałaby ci cios śmiertelny.
— Masz słuszność, Tomie; cios byłby zabijający, bo nigdy nadzieje moje nie były tak bliskie ziszczenia! Pewna jestem, że dlatego jedynie nie umarłam, że mi sił dodawała myśl, iż zdołam skorzystać z wiadomości, jakiej mi udzieliła zabójczym, nim mnie uderzyła żelazem. Ta jedna myśl utrzymywała moje życie, zawieszone na włosku. Co za nadzieja! być żoną księcia udzielnego, prawie królową!
— Powtarzam, Saro, wystrzegaj się nierozsądnych marzeń, przebudzenie byłoby straszliwe.
— Nierozsądne marzenia! Jakto, kiedy Rudolf się dowie, że dziewczynka, znajdująca się dziś u św. Łazarza, jest naszą córką, czyliż myślisz, że wtedy...
— Myślę, — przerwał Tom z goryczą, — że książęta powodują się raczej względami politycznemi, niż uczuciami.
— Czy tak mało liczysz na moją (zręczność?
— Książę nie jest już namiętnym młodzieńcem, którego niegdyś usidliłaś, te czasy dawno minęły dla niego, minęły i dla ciebie.
Sara uśmiechnęła się i rzekła:
— Czy wiesz, czemu włożyłam te korale, tę białą suknię? bo pierwszy raz, kiedy mnie Rudolf widział u dworu w Gerolstein, byłam w białej sukni i miałam na głowie też same korale.
— Co? — zawołał Tom zdziwiony, — chcesz wywołać te wspomnienia? nie lękasz się ich wpływu?
— Znam Rudolfa lepiej, niż ty. Bezwątpienia, rysy moje, dziś zmienione wiekiem i cierpieniami, nie są już temi, jakie widział w młodej szesnastoletniej dziewczynie, którą tak kochał. Ale ja byłam pierwszą jego miłością, a ta zawsze zostawia w sercu ślady niezatarte.
— Ale z tem lubem wspomnieniem łączą się i straszne, czy zapomniałaś o smutnym końcu waszego romansu.
— Litość zastąpiła miejsce nienawiści. Od czasu, jak wie, iż byłam bliską śmierci, codzień przysyła barona Graun dowiadywać się o mojem zdrowiu.
— Wie, że jesteś umierająca, że ma się z tobą pożegnać na zawsze. Zbłądziłaś, nie uwiadamiając go w swoim liście o wieści, której mu chcesz udzielić.
— Wiem, dlaczego to robię. To odkrycie przejmie go zdziwieniem, radością, a ja... ja skorzystam z pierwszej chwili jego rozczulenia. Albo dziś, albo nigdy — powie mi: Trzeba małżeństwem uprawnić urodzenie naszego dziecka. Jeśli powie, święcie dotrzyma słowa i nadzieja całego życia mojego spełniona.
— Tak jest, ale trzeba, żeby powiedział...
— I żeby go do tego skłonić, niczego w tak stanowczej chwili nie powinnam zaniedbać. Znam Rudolfa, gdy będzie pewny, że odzyska córkę, przezwycięży swoją nienawiść i nie ulęknie się żadnej ofiary, żeby dziecku swojemu zapewnić los najświetniejszy, najgodniejszy zazdrości. Żałuję, że mnie dziś nie wpuszczono do św. Łazarza, gdzie, jak ci wiadomo, ona ma się znajdować; mimo wszelkich nalegań i próśb, nie otrzymałam żadnych objaśnień, nie mając listu do dyrektora więzienia. Napisałam już do prefekta w twojem imieniu, ale jutro dopiero odbiorę jego odpowiedź, a książę niezadługo przybędzie.
— Jakież dowody przedstawisz Rudolfowi?
— Uwierzy, gdy przeczyta zeznanie, które mi dyktowała zabójczyni; gdy zobaczy twoją korespondencję z notarjuszem i panią Seraphin, aż do mniemanej śmierci dziecięcia; kiedy usłyszy wyznanie notarjusza, który, zatrwożony mojemi groźbami, zaraz tu będzie; uwierzy, kiedy zobaczy portret mojej córki. Te wszystkie dowody przekonają go, że mówię prawdę i obudzą uczucia, skutkiem których ja, choć na dzień jeden, będę udzielną księżną.
Pojazd zaturkotał na dziedzińcu.
— To on! Rudolf, — zawołała Sara.
Tom podszedł do okna i odpowiedział:
— Tak, to on; wysiada z pojazdu.
— Daj mi rękę, bracie, — przerwała Sara i, kładąc rękę jego na swojem sercu, spytała z uśmiechem:
— Czy jestem wzruszona?
— Nie, nie, nic, serce jej nie bije mocniej, — zawołał Tom w osłupieniu, — wiem, jak umiesz panować nad sobą, ale w takiej chwili, kiedy idzie dla ciebie o szczęście albo o śmierć, bo powiadam ci raz jeszcze, chybiona nadzieja cię zabije.
— Czemu się tak dziwisz? Dotąd, czyliż nie wiesz? nic nie wzruszyło serca, nic, prócz nadziei zostać udzielną księżną. Teraz odejdź, słyszę Rudolfa, odejdź! — powtórzyła tak rozkazującym tonem, że brat nie śmiał się opierać.
Zaledwie Tom wyszedł bocznemi drzwiami, gdy ukazał się Rudolf. W oku jego, kiedy przestępował próg, malowała się litość, ale, gdy ujrzał Sarę, siedzącą, prawie wystrojoną, cofnął się zdziwiony z ponurem niedowierzaniem. Hrabina, odgadując myśl jego, rzekła mu tonem słodkim i słabym:
— Książę sądzisz, że mnie znajdziesz umierającą, przyszedłeś żegnać się ze mną.
— Ostatnią wolę umierających zawsze poczytywałem za świętą, ale tu widzę niegodny podstęp.
— Uspokój się, książę, — odpowiedziała Sara, — nie zwiodłam cię; podobno mam przed sobą już tylko kilka godzin życia, chciałam ci oszczędzić ponurego widoku, co zwykle otacza konających, chciałam umrzeć tak ubrana, jak byłam przy pierwszem naszem spotkaniu. Niestety! po dziesięciu łatach rozłąki, widzę cię nareszcie. Dzięki ci, o dzięki! Ale i książę nawzajem dziękuj Bogu, iż cię natchnął myślą wysłuchania ostatniej mojej prośby; gdybyś jej odmówił, zaniosłabym ze sobą do grobu tajemnicę, która będzie radością, szczęściem twego życia.
— Cóż to znaczy? — zapytał książę zdziwiony.
— Tak jest, Rudolfie, gdybyś nie przyszedł, ta tajemnica byłaby moją zemstą, a może nie, nie miałabym dosyć odwagi, żeby cię tak ukarać! Chociaż wiele przez ciebie cierpiałam, podzieliłabym jednak z tobą to ostatnie szczęście, którem cieszyć się będziesz długo, dłużej ode mnie. Rudolfie! córka nasza... żyje! Nasza córka!
Te słowa, ton prawdy, z którym były wyrzeczone, poruszyły księcia aż do głębi duszy.
— Moja córka! — krzyknął Rudolf w osłupieniu; — czy być może! żyje! — lecz nagle, zastanowiwszy się nad niepodobieństwem takiego trafu i lękając się być ofiarą nowego podstępu Sary, zawołał, — nie, nie, to sen! zwodzisz minie! to kłamstwo, niegodny podstęp! Zmam twoją ambicję, wiem do czego jesteś zdolna, odgaduję cel tego nowego kłamstwa!
— Prawdę mówisz, jestem zdolna do wszystkiego. Tak, chciałam cię oszukać i w tejże chwili, gdy układałam ten świętokradzki zamysł, Bóg dopuścił, że zostałam śmiertelnie ranioną.
— Zaklinam cię, mów; czy bredzisz w gorączce?
— Nie bredzę, Rudolfie. W tej szkatułce, prócz papierów i portretu, dowodzących, że prawdę mówię, znajdziesz kartę, zbryzganą krwią moją. Kobieta, od której mam wiadomość, że córka nasza żyje, dyktowała mi swoje zeznania, gdy zostałam uderzona sztyletem.
— Któż ona jest? skąd wiedziała?
— Bo to taż sama kobieta, której oddano nasze dziecię, rozgłosiwszy jego śmierć.
— Jak się ta kobieta nazywa? czy można jej wierzyć?
— Znam ją. Przed kilku miesiącami, Rudolfie, znalazłeś biedną dziewczynę i odesłałeś ją na wieś. Powodowana zazdrością i nienawiścią, porwałam ją stamtąd, za pomocą kobiety, o której ci mówię. Dziewczynę posadzili u św. Łazarza.
— Już jej tam niema! O! ileż uczyniłaś jej złego, wyrwawszy ją ze spokojnego przytułku.
— Niema jej w więzieniu! — zawołała Sara przelękniona, — co za straszne nieszczęście.
— Potwór chciwości zapragnął jej śmierci! Utopili ją.
— Moja córko! — krzyknęła Sara i stanęła prosto, bez ruchu, jak statua. — Moja córka! — powtórzyła z rozpaczą — utopili moją córkę.
— Gualeza, twoja córka!
— Gualeza; tak, Gualeza, tak ją nazywała ta kobieta, przezwana Puhaczką, utopiona... utopiona... — mówiła Sara, tracąc przytomność.
— Saro, — rzekł Rudolf, równie blady, równie przerażony jak hrabina, — przyjdź do siebie; odpowiedz mi: Gualeza, ta młoda dziewczynka, którą przez Puhaczkę kazałaś porwać z folwarku Bouqueval, była...
— Naszą córką!
— O nie! jesteś w gorączce, nieprzytomna, to być nie może! nie wiesz, jakby to było okropne.
Po chwili milczenia, Sara zebrała myśli i powiedziała Rudolfowi słabym głosem:
— Dowiedziawszy się o twojem małżeństwie i sama zamierzywszy wyjść za mąż, nie mogłam córki naszej zostawić przy sobie; miała wtedy lat cztery. Chciałam zemścić się za doznaną pogardę i dlatego nie oddawałam ci córki, to było niegodnie. Lecz wysłuchaj mnie; czuję, że mnie życie opuszcza, ten ostatni cios mnie dobił!
— Nie! nie! nie wierzę! nie mogę wierzyć. Gualeza mają córką! Wielki Boże! tego nie dopuścisz!
— Słuchaj mnie, książę; miała cztery lata, kiedy brat mój oddał ją na wychowanie do pani Seraphin, wdowie po człowieku, który dawniej u niego służył. Pieniądze, przeznaczone na zapewnienie dziecięciu przyszłości, wręczone zostały notarjuszowi, znanemu z uczciwości. Po roku zaczęli mi donosić, że córka moja zapada na zdrowiu, a w osiem miesięcy później otrzymałam wiadomość, że umarła, co stwierdzono aktem zejścia. W tej to epoce pani Seraphin weszła do służby do Jakóba Ferrand, oddawszy córkę naszą Puhaczce, za pośrednictwem zbrodniarza, znajdującego się teraz na galerach w Rochefort. Puhaczka przy dyktowaniu tego zeznania, przebiła mnie. Weź szkatułkę! Papier tam leży i portret córki naszej w czwartym roku malowany.
Po tych słowach, które wyczerpały jej siły, Sara zemdlona padła na krzesło. Rudolf stał jak piorunem rażony. Są nieszczęścia tak nieprzewidziane, tak groźne, że staramy się nie wierzyć im, póki niezwyciężona oczywistość nie zmusi nas do tego. Rudolf, przeświadczony o śmierci Marji, miał tylko jednę ostatnią nadzieję, że się przekona, iż nie jest jego córką. Zbliżył się do stołu, otworzył szkatułkę, zaczął czytać listy po jednemu i rozpatrywać dołączone do nich papiery.
Z coraz wzrastającą, niewypowiedzianą boleścią, Rudolf mimowoli przekonywał się, że Gualeza była jego córką i że nie żyje. Na nieszczęście, wszystko zdawało się stwierdzać to przekonanie. Głos publiczny oskarżał Marcjalów o pozbawienie jej życia. Nadmienimy tu, że mimo starań doktora Griffon, hrabiego Saint-Remy i Wilczycy, Marja, długo znajdując się w stanie, nie zostawiającym nadziei jej ocalenia, tak była osłabiona moralnie i fizycznie, że odtąd nie była w stanie uwiadomić ani pani George, ani Rudolfa o swojem położeniu.
Taki zbieg okoliczności nie zostawił księciu najmniejszej nadziei. Ostatnią miał jeszcze wytrzymać próbę. Rzucił nareszcie okiem na portret, na który dotąd nie śmiał był spojrzeć.
W ślicznem, młodziuchnem licu dzieciny znalazł uderzające podobieństwo z rysami Gualezy. Na widok portretu, gwałtowny i wzburzony gniew Rudolfa rozpłynął się we łzach. Upadł na krzesło i zakrył twarz rękoma.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.