Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.
PORTRET.

Tomasz Seyton, brat hrabiny Sary Mac-Gregor, przechadzał się w niecierpliwem oczekiwaniu po bulwarze blisko obserwatorjum; wtem spostrzegł, że idzie Puhaczka, której przybycia wyglądał. Obrzydliwa baba wystroiła się w wielki biały czepek, okrywała ją kraciasta czerwona chustka; w ręku miała duży woreczek słomiany. Skoro ujrzał babę, Tom Seyton rzekł do niej:
— Chodźmy prędzej — i zaprowadził ją do pustej uliczki, otworzył drzwiczki od ogrodu, kazał jej czekać i znikł.
— Byleby mnie tylko zbyt długo nie trzymał — mówiła Puhaczka do siebie: — muszę być o piątej u Czerwonego Janka, żeby wyekspedjować faktorkę djamentów. Ale obaczmy jak się tam ma mój filucik — dodała, przypomniawszy sobie sztylet, a widząc, że żelazo przebiło worek — zawołała ze śmiechem: — O hultaj! wytknął nos na ulicę; Otóż tak zawsze bywa, kiedy mu kagańca nie włożę. — I wyjąwszy sztylet z worka, zatknęła korek na końcu i znowu go schowała.
— Dziś interesa idą nie tak, jak przed paroma dniami, kiedy mi się zdawało, że będę mogła obedrzeć tego rozbójnika notarjusza. Lecz cicho, ktoś idzie. Wszak to ta dama, co, przebrana za mężczyznę, przyszła była do szynkowni w Cite, z jegomoście3m, co mnie tu pozostawił — dodała Puhaczka, widząc zbliżającą się Sarę. — Znowu czegoś od nas potrzebuje, bo podobno na jej żądanie porwaliśmy Gualezę z folwarku. Jeżeli dobrze zapłaci, gotowam zawsze zrobić co każe.
Sara musiała sama rozmówić się z Puhaczką. Tom Seyton, który do tej pory pomagał wszystkim knowaniom siostry, oświadczył jej, że nadal do niczego mieszać, się nie chce i ledwie wymogła na nim, że po raz pierwszy i ostatni zbliżył ją z Puhaczką.
Sara, straciwszy zupełną nadzieję, aby jeszcze mogła przywiązać Rudolfa do siebie przez poróżnienie go z osobami najdroższemi jego sercu, spodziewała się go oszukać niegodnym podstępem i tym sposobem ziścić marzenie całego swojego życia. Szło o to, żeby udać przed Rudolfem, że dziecię jego i Sary nie umarło i podstawić jaką sierotę na jego miejsce. Wiadomo, że Jakób Ferrand omówiwszy stanowczo wspólnictwa w tym zamiarze Sary, postanowił pozbyć się Marji, równie z obawy zeznań Puhaczki, jak z obawy usilnych nalegań hrabiny. Po chwili milczenia Sara odezwała się do Puhaczki:
— Jesteś zręczna, odważna i umiesz milczeć?
— Posiadam wszystkie te zalety, do usług pani.
— Trzebaby mi znaleźć sierotę biedną, coby straciła rodziców w młodym wieku. Trzeba, żeby była ładna, słodkiego charakteru i żeby miała najwyżej siedemnaście lat.
Puhaczka ze zdziwieniem spojrzała na Sarę.
— Ale pazwólże pani, daczegóżby nie wziąć Gualezy? — którąśmy porwali z folwarku Bonqueval.
— Ależ nie o nią teraz idzie.
— Lecz wysłuchaj mnie pani, a nadewszystko wynagrodź za dobrą radę: szukasz sieroty pokornej jak baranek, pięknej jak anioł, coby nie miała lat siedemnastu, nieprawdaż? Weźże Gualezę, gdy wyjdzie od św. Łazarza, ona posiada wszystkie te przymioty, bo miała około lat sześciu kiedy niegodziwiec Jakób Ferrand oddał ją mnie, zapłaciwszy tysiąc franków, żeby się jej pozbyć. Przyprowadził mi ją Tournemine, co teraz jest na galerach, i powiedział, że to pewnie jakie dziecko, którego chcą pozbyć się...
— Jakób Ferrand!... — krzyknęła Sara głosem tak zmienionym, że Puhaczka cofnęła się przerażona. — Powiadasz, że notarjusz Jakób Fernand oddał ci to dziecię? — Nie mogła dokończyć. Wzruszenie było zbyt gwałtowne; ręce jej wyciągnięte do Puhaczki drżały konwulsyjnie, zdziwienie, radość zmieniły jej twarz nie do poznania.
— Nie wiem, co tu tak dziwi panią — rzekła baba — rzecz jednak jest bardzo prosta. Lat temu dziesięć Tourncnemine, dawny znajomy, powiedział do mnie: Zarobisz tysiąc franków, a, z dzieckiem rób, co ci się podoba.
— Przed dziesięciu laty? — zawołała Sara. — Mała blondynka z niebieskiemi oczami?
— Z oczami niebieskiemi jak bławatki, ją właśnie wywieźliśmy do św. Łazarza, przyznam się nie myślałam wcale znaleźć ją na wsi, tę złodziejkę Maryśkę.
— O Boże, wielki Boże — zawołała Sara, padając na kolana i wznosząc ku niebu ręce i oczy — twoje drogi są niezbadane, korzę się przed twoją opatrznością. O, gdyby takie — szczęście spotkać mnie mogło. Lecz nie, nie mogę wierzyć! — I wstając nagle, rzekła do zdziwionej Puhaczki:
— Chodź ze mną!
Sara wyprzedzała Puhaczkę szybkim krokiem. Weszły do pysznie umeblowanego gabinetu. Zadzwoniła. Służący się ukazał.
— Niema mnie w domu dla nikogo i niech nikt tu nie wchodzi. Czy słyszysz? nikt zgoła.
Lokaj odszedł. Sara pobiegła do biurka, wyjęła z niego szkatułkę hebanową i stawiając ją na stole, który był na środku pokoju, dała znak babie, aby się zbliżyła.
Szkatułka zawierała kilka pudełek z klejnotami, a Sara tak niecierpliwie szukała pudełka leżącego na samym spodzie, że wyrzucała na stół kolje, bransoletki, djademy. Oczy Puhaczki zaiskrzyły się chciwością. Była uzbrojona, sama, zamknięta z hrabiną; ucieczka łatwa, zapewniona. Myśl szatańska jej przyszła. Już zaczęła wykonywać zdradzieckie poruszenie, gdy musiała zatrzymać się; hrabina bowiem, wydostawszy medaljon ukryty w podwójnem dnie szkatułki, podała go Puhaczce drżącą ręką, mówiąc:
— Zobacz ten portret.
— To Maryśka! Maryśka złodziejka! powiadam pani, że to Maryśka, jak żywa — rzekła Puhaczka, starając się nieznacznie przybliżyć do hrabiny; — teraz nawet jeszcze podobna do tego portretu, gdybyś ją pani widziała, przekonałabyś się sama.
Sara nie wydała ani jednego krzyku boleści, przerażenia, dowiadując się, że córka jej przeżyła dziesięć lat w nędzy i opuszczeniu; nie doznała zgryzot sumienia, wspomniawszy, że sama wydarła ją, ze spokojnego przytułku, gdzie ją Rudolf umieścił; nie pytała, jak dziecię żyło przez te lat dziesięć; oddawna ambicja zagłuszyła wszystkie uczucia matki. Była w uniesieniu radości, nie dlatego, że odzyskuje córkę, ale dlatego, że się widzi bliską ziszczenia tłumnych marzeń, za któremi goniła całe życie. Rudolf zajął się tą nieszczęśliwą dziewczyną, przytulił ją, nie wiedząc kto ona jest, cóż dopiero gdy się dowie, że to jego własna córka! On był wolny, hrabina wdową!
Puhaczka, zbliżając się powoli, doszła nakoniec do rogu stołu; umieściła sztylet prostopadle w woreczku.
— Czy umiesz pisać? — spytała ją Sara znienacka. I jedną ręką, usuwając na stronę szkatułkę i klejnoty, drugą wysunęła klapę, zielonem suknem powleczoną.
Puchaczka, chociaż umiała pisać, odpowiedziała jednak:
— Nie, pani, nie umiem.
— Więc ja napiszę, co ty mi podyktujesz. Opowiedz mi wszystkie okoliczności, co towarzyszyły opuszczeniu dziecięcia. — Siadając w krześle z poręczami przed biurkiem dała babie znak, żeby się zbliżyła. Oko starej zbrodniarki zabłysło, nareszcie stała obok Sary, która schylona, gotowała się do pisania.
Hrabina zaczęła pisać: „Niniejszem zeznaję, że...“ Lecz przerywając sobie i zwracając się do Puhaczki, która już ujęła rękojeść sztyletu, hrabina dodała: — W jakim czasie dziecię zostało ci oddane?
— W miesiącu lutym 1827 roku, przez Piotra Tournemine, znajdującego się teraz na galerach w Rochefort. Jemu zaś oddała dziewczynkę pani Seraphin, gospodyni notarjusza Ferrand.
Hrabina dalej zaczęła pisać i odczytywać głośnio:
„Niniejszem zeznaję, że w miesiącu lutym 1827-go roku, Człowiek imieniem...“
— Zapomniałam jak się nazywał człowiek, co ci dziecię powierzył — rzekła hrabina. — Piotr Taurnemine — odparła Puhaczka.
— „Piotr Tournemine“ — powtórzyła Sara, pisząc.
Hrabina nie mogła dokończyć...
Puhaczka bowiem, oswobodziwszy lewą rękę od woreczka, który pomału, sunąc się po jej sukni, spadł na podłogę, rzuciła się na hrabinę z szybkością strzały i, z wściekłością tygrysa; lewą ręką uchwyciła ją za ciemię i przysunęła jej twarz do stołu, a prawą wbiła jej sztylet między łopatki. Morderstwo zostało popełniane tak niespodzianie, że hrabina nie krzyknęła nawet. Puhaczka zagarnęła czemprędzej klejnoty, wrzuciła do worka i nie spostrzegłszy, że ofiara jej jeszcze dyszy, otworzyła drzwi, wbiegła do ogrodu i zniknęła przez furtkę, prowadzącą na pustą uliczkę. Około obserwatorjum wsiadła do fiakra i pojechała na Pola Elizejskie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.