Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.
GERMAIN..

Franciszek Germain nie miał regularnych rysów, ale trudno było znaleźć twarz bardziej zajmującą, powierzchowność jego zdradzała człowieka wykształconego i zacnego.
Teraz blady był i cierpiący, zarumienił się nieco, ujrzawszy za kratą Rigolettę, świeżą i nadobną. Starała się jak zawsze udawać wesołą, aby rozweselić trochę Germaina.
Dozorca odszedł w kąt sali, mogli rozmawiać bez świadków.
— Obaczmyż, panie Germain, jak dziś wyglądasz? — rzekła Rigoletta, zbliżając się jak mogła najbardziej do kraty.
— Jakże pani zdołam dosyć podziękować? za tyle dobroci mogę się tylko wypłacić uczuciami wdzięczności i... — Germain nie śmiał skończyć.
— I czem jeszcze? — spytała Rigoletta, rumieniąc się.
— I... i... przywiązaniem — wyjąkał Germain.
— Czemu już pan lepiej nie powiesz szacunkiem i poważaniem, — jak piszą w zakończeniu listów? — przerwała Rigoletta zniecierpliwiona. — Zwodzisz mnie, chciałeś powiedzieć co innego, uciąłeś nagle.
— Upewniam, — rzekł Germain z westchnieniem, — nie chciałem powiedzieć nic innego, nie nie ukrywam.
— Ach, jak pan zmyślasz! — zawołała gryzetka niecierpliwie tupiąc nogą i wyjęła z woreczka długą wełnianą chustkę na szyję, robioną na drutach, — oto co panu przyniosłam, ale nie dam, żeby ukarać za nieszczerość. Sama ją zrobiłam, pomyślawszy, że tu wilgoć i zimno, a pan boisz się zimna. Zawsze pan jesteś smutny, chociaż ci zabroniłam.
— Jakże pani chcesz, żebym nie był wzruszony do łez, kiedy myślę o wszystkiem, co pani dla mnie uczyniłaś odkąd tu zostaję? Czy nowy dowód dobroci, który dziś odbieram, nie ma mnie rozczulić? czyliż nie wiem, że pani pracujesz w nocy, aby mieć czas odwiedzić w dzień? z mojej przyczyny obarczasz się pracą nad siły.
— Otóż to! litujże się pan nade mną, że ja co dwa albo trzy dni muszę się trochę przejść, żeby odwiedzić przyjaciół, ja co tak lubię chodzić. I po drodze mam rozrywkę — oglądam magazyny.
— A ja w najszczęśliwszych chwilach nie bywam wesoły, nie mogę.
— Pan zawsze mówisz, że nie możesz, więc nie możesz nawet zbliżyć się do innych więźniów, o co pana prosiłam sto razy? Teraz znowu dozorca mi powiedział, że dla własnego dobra nie powinieneś ich tak unikać.
— Bo pani nie wie, jak się nimi brzydzę: nie znasz wszystkich powodów osobistych, jakie mi każą unikać ich.
— Przeciwnie, znam te przyczyny, czytałam papiery, które dla mnie pisałeś i które odebrałam z pańskiego mieszkania, kiedy pana wzięto. W tych papierach, wyczytałam jeszcze co innego, — dodała Rigoletta rumieniąc się, — wyczytałam tajemnicę.
— Którejbyś się pani nie dowiedziała, — zawołał Germain z zapałem, — gdyby nie to nieszczęście, co mnie spotkało. Lecz błagam panią, nie kładź granic swej dobroci, zapomnij o mem szaleństwie, dawniej wolno mi było karmić się marzeniami, choć to i wtenczas były marzenia!
Rigoletta, widząc, że on jej nie rozumie, stłumiła westchnienie w nadziei, że innym razem Germain lepiej się pozna na uczuciach jej serca i rzekła:
— Pojmuję, że obcowanie, z tak brzydkimi ludźmi jest panu obmierzłe, ale nie widzę, żeby to było dostatecznym powodem do narażania się na niebezpieczeństwo.
— Wierzaj mi pani, chcąc spełnić twoje rozkazy, nieraz zaczynałem rozmawiać z niektórymi z nich, co mi się zdawali najmniej występni. Ach, gdybyś wiedziała co za mowa! co za ludzie!
— Niestety! prawda, muszą to być okropni ludzie!
— Pytałaś pani o przyczynę mego smutku coraz głębszego, teraz ją znasz, nie chciałem jej wymieniać, lecz jeden tylko mam środek okazać niejaką wdzięczność za tyle dowodów litości. Wyznaję więc ze strachem, że sam siebie nie poznaję. Brzydzę się temi złoczyńcami, uciekam od nich, wszystko daremne, sąsiedztwo ich wywiera na mnie wpływ, któremu się oprzeć nie mogę, zdaje się, że zepsucie wciągam oddychając temże, co oni powietrzem. O! poznałem ja swoją słabość, swoją nikczemność!
— Słabość! nikczemność! co pan mówisz? jakie masz o sobie wyobrażenie?
— Alboż nie jest nikczemnością targować się z sumieniem? Gdy słyszę jak ci złodzieje i mordercy mówią o swoich zbrodniach z dziką obojętnością, ze zwierzęcą dumą, zazdroszczę im niekiedy tej ich obojętności, gorzko sobie wyrzucam zgryzoty sumienia, co mnie dręczą, za błąd, tak mało znaczący w porównaniu z tem, co oni zrobili.
— Lecz, gdy stąd wyjdziesz?
— Nic nie znaczy, choć zostanę uwolniony, ludzie ci mnie znają, gdy wyjdą z więzienia i mnie spotkają, będą mówili ze mną jak z dawnym towarzyszem, będą mnie straszyli, iż rozgłoszą oskarżenie kryminalne, które nade mną ciążyło. Widzisz więc, że przeklęte węzły łączą mnie z nimi. A jednak zamiary moje były czyste. Właśnie dlatego, że ze mnie chcieli zrobić zbrodniarza, znajdowałem rozkosz niewypowiedzianą, mówiąc sobie: Nigdy nie zboczyłem z prawej drogi, a mnie przyszło to trudniej, niż komukolwiek. Teraz zaś! ach niestety!...
Gorzkie łkania stłumiły ostatnie słowa Germaina. Rigoletta otarła łzy i rzekła do Germaina tonem tkliwym, prawie uroczystym:
— Posłuchaj mnie, panie Germain, może nie bardzo się wytłumaczę, nie umiem tak pięknie mówić jak pan, ale co powiem będzie prawdziwe i szczere. Najsamprzód niesłusznie uskarżasz się, żeś opuszczany, samotny...
— O! nie myśl pani, żebym kiedy zapomniał, ile mi okazałaś litości!
— Niedawno przemilczałam, kiedy używałeś tego wyrazu litości, ale ponieważ go powtarzasz, muszę ci powiedzieć, że to, co dla ciebie czuję, nie jest bynajmniej litością.
— Jakto?
— Proszę, dozwól mi skończyć, Kiedy byłeś zmuszony opuścić dom, w którym mieszkaliśmy, twoje oddalenie się, zasmuciło mnie bardziej, niż utrata któregobądź z poprzednich sąsiadów.
— Więc pani robiłaś różnicę między mną a dawniejszymi swoimi sąsiadami?
— Niezawodnie. Mówiłam sobie, niema lepszego człowieka nad pana Germaina, szkoda tylko, że trochę za poważny, ale mniejsza o to, gdybym miała przyjaciółkę, coby szukała prawdziwego szczęścia w małżeństwie, radziłabym jej wyjść za pana, bo z panem dobra żona znalazłaby raj.
— Pani myślałaś o mnie dla drugiej — rzekł Germain, wzdychając mimowoli.
— Tak jest, cieszyłabym się wtedy — gdybyś się pan dobrze ożenił, bo kochałam cię tylko jak brata. Pan widzisz, że mówię z zupełną szczerością.
— A ja dziękuję z głębi serca, pociecha to dla mnie, żeś przekładała mnie nad innych.
— W takim stanie rzeczy, kiedy pan popadłeś w nieszczęście, wtedy odebrałam ten list, gdzie mnie uwiadamiasz o swoim występku, który ja, dziewczyna nieuczona, znajduję poprostu pięknym i dobrym uczynkiem. Czyliż można się dziwić, że poznając tak szlachetne twoje postępowanie, pokochałam cię odrazu. Czyliż mogło być inaczej?
Rigoletta wymówiła te ostatnie słowa z taką prostotą i szczerością, że więzień nie śmiał wierzyć, aby to tak wyraźne wyznanie, było oświadczeniem miłości. Zarumienił się, zbladł.
— Pani mnie kochasz! kochasz mnie!
— Jużci muszę panu sama to powiedzieć, kiedy mnie nie pytasz.
— Czy podobna!
— Ach mój Boże! co panu jest? — zawołała Rigoletta, widząc, że Germain zakrywa twarz rękoma. — To rzecz okrutna! cokolwiek powiem, cokolwiek zrobię, pan zawsze jesteś równie stroskany, to już zawiele egoizmu! myślałby kto, że pan jeden tylko cierpisz nad swojem nieszczęściem!
— Niestety! jakaż jest smutna moja dola, — zawołał Germain w rozpaczy. — Kochasz mnie, kiedy już nie jestem ciebie godny. Niestety, dawniej ten los byłby ziszczeniem najdroższych moich marzeń! ale teraz, kiedy na mnie ciąży oskarżenie, kiedy mogę być skazany na hańbiącą karę, ja miałbym nadużywać szlachetności twojej, twojej miłości, która cię zaślepia! nie!
— Boże! — zawołała Rigoletta z bolesną niecierpliwością, — ileż razy panu powtórzyć mam, że czuję dla ciebie nie litość, o nie! Myślę tylko o tobie! nie jem, nie sypiam. Twoja twarz smutna i luba wszędzie mi towarzyszy. Otóż teraz, kiedy wiesz, że cię kocham jak przyjaciela, jak kochanka, jak męża, czy jeszcze powiesz, że to litość?
Szlachetne wahanie się Germaina ustąpiło na chwilę przed tak prostem i serdecznem wyznaniem.
— Kochasz mnie! — zawołał, — wierzę ci, twój głos, twoje oko, wszystko mnie przekonywa. Ale jestem więźniem, ale jestem oskarżony o kradzież, ale będę skazany na karę, może hańbiącą, a przyjąłbym twą szlachetną ofiarę! korzystałbym z twego szlachetnego uniesienia? O nie, nie, takiej podłości się nie dopuszczę! Ja, co mogę być skazany na kilkoletnie więzienie.
— I cóż stąd? Zobaczą, żem uczciwa dziewczyna i dadzą nam ślub w kaplicy więzienia.
— Może mnie wyślą, gdzie daleko z Paryża.
— Zostawszy twoją żoną pójdę za tobą, zamieszkam w mieście, gdzie ty będziesz.
— Ale będę zhańbiony w oczach świata!
— Wszak kochasz mnie nadewszystko.
— Ale świat ciebie potępi za taki wybór.
— Ty dla mnie, ja dla ciebie jesteśmy światem.
— Nakoniec, gdy wyjdę z więzienia, będę biedny, może nie znajdę nigdzie zarobku...
— A jeślim cię przekonać nie mogła, jeśli odrzucasz szczerą ofiarę serca biednej dziewczyny...
Germain przerwał jej z namiętnem uniesieniem:
— Przyjmuję! — zawołał, — przyjmuję! Są ofiary, których odrzucać niepodobna.
— Więc przyjmujesz? nie cofniesz słowa?
— Nigdy! nigdy! moja przyjaciółko, moja żono!... wraca mi odwaga, nie wątpię już o sobie, widzę, że byłem w błędzie.
— O! Germainie, jakżeś piękny, kiedy tak mówisz, uspokajasz mnie... Teraz daj słowo, że pod tarczą mojej miłości nie będziesz się już lękał mówić z tymi ludźmi, zbliżysz się do nich, żeby cię przestali nienawidzieć.
— Wszystko uczynię, co każesz...
— Nie będą cię mieli w podejrzeniu, a ja będę spokojniejszą. Teraz do mnie należysz, jestem twoją żoną.
Wtem dozorca ruszył się, obudzony ze snu.
— Prędzej, — szepnęła Rigoletta z uśmiechem, — mój mężu, pocałuj mnie w czoło, to będą nasze zaręczymy. — I rumieniąc się, oparła się głową o kratę żelazną.
Germain, głęboko wzruszany, dotknął ustami jej czystego białego czoła, i łza więźnia, spadła na nie.
— Ho, ho, już trzecia godzina, — rzekł dozorca wstając, — a osoby przychodzące powinny odejść o drugiej. No, panienko, cóż robić, trzeba już pójść.
Germain odbierając chustkę z rąk Rigoletty, rzekł do niej wzruszony:
— Bądź zdrowa, do widzenia, wkrótce. Teraz już nie obawiam się prosić cię, żebyś przyszła jak najprędzej.
— A ja chętnie przyrzekam. Do widzenia Germainie, nie żałuj chustki, tu wilgoć, możesz się przeziębić.
— O! zawsze będę nosić, — odpowiedział Germain, całując chustkę.
W kilka minut później Rigoletta wychodziła na ulicę, weselsza daleko, niż przyszła.
Podczas jej rozmowy z Germainem, zaszły na jednym z dziedzińców więzienia inne sceny, tam więc zaprowadzimy czytelnika.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.