<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Tom Sawyer jako detektyw
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1929
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Tom Sawyer, Detective
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X

Te straszliwe słowa wprawiły nas w osłupienie. Przynajmniej pół minuty nie mogliśmy poruszyć ani ręką, ani nogą. Potem przyszliśmy do siebie, podnieśliśmy starego Silesa, posadziliśmy go na fotelu, i Benny zaczęła go pieścić i całować, żeby go jakoś uspokoić, a biedna, stara ciocia Sally też starała sie go pocieszyć; ale biedaczki były obie tak przestraszone, że zupełnie potraciły głowy i nie wiedziały, co robić. Na Tomie wywarło to wszystko jak najokropniejsze wrażenie; czuł sie przytroczony świadomością, że to on sprowadził na wuja Silesa tak straszne niebezpieczeństwo, a nawet zgubił go, i że to wszystko, być może, nigdyby sie nie zdarzyło, gdyby nie był taki ambitny i nie uganiał sie za sławą, lecz zostawił nieszczęsnego trupa w spokoju, jak postąpili inni. Ale prędko przyszedł do siebie i powiedział wujowi Silesowi:
— Wuju Siles, nie trzeba mówić takich rzeczy. To niebezpieczne, a prócz tego w tem niema ani za grosz prawdy.
Ciocia Sally i Benny były wdzięczna Tomowi za jego słowa i dały mu to poznać; ale starzec tylko smutnie i beznadziejnie kręcił głową, i łzy płynęły mu po twarzy.
— Nie — to ja zrobiłem. Biedny Jupiter! Ja to zrobiłem — powtórzył.
Strach było słuchać, gdy to mówił. Potem zaczął wszystko opowiadać szczegółowo; zdarzyło się to tego samego dnia, kiedy przyjechaliśmy z Tomem tak przed zachodem słońca. Jupiter do tego stopnia rozdrażnił wuja, że ten poprostu oszalał z gniewu i, schwyciwszy kij, z całych sił uderzył Jupitera po głowie; Jupiter upadł na ziemię. Wtedy wuj bardzo się przestraszył, i żal mu się zrobiło Jupitera; ukląkł przy nim, podniósł mu głowę i błagał go, żeby powiedział choć słowo, że nie umarł. Jupiter wkrótce przyszedł do siebie, ale gdy zobaczył, kto mu podtrzymuje głowę, tak strasznie się przestraszył, że zerwał się z miejsca, przeskoczył przez ogrodzenie i ukrył się w lesie. Wtedy wuj Siles zyskał nadzieję, że Jupiter nie jest zbyt ciężko ranny.
— Ale niestety — ciągnął dalej. — Strach dodał mu sił tylko na jakiś czas; wkrótce prawdopodobnie osłabł, padł gdzieś w lesie i umarł tam, bezradny.
Tu biedny starzec zaczął płakać i robić sobie wyrzuty. Nazywał siebie zabójcą, mówił, że tkwi na nim piętno Kaina, że zhańbił swą rodzinę i że gdy jego zbrodnia stanie się powszechnie wiadoma, powieszą go.
— Nie, wuj tej zbrodni nie popełnił — powiedział Tom. — Wuj go nie zabił. Jedno uderzenie pałką nie mogło go zabić. On został zabity przez kogoś innego. — Nie! — powtórzył wuj Siles. — Ja go zabiłem, ja i nikt inny. Któż inny miałby coś przeciw niemu? Kto mógłby coś mieć?
I patrzył na nas jakgdyby w nadziei, że mu wskażemy kogoś, kto odczuwał niechęć do Jupitera, ale my naturalnie milczeliśmy, nie wiedząc, co powiedzieć. Zauważył to i znowu spuścił głowę; nie można było bez żalu patrzeć na jego smutną twarz. Nagle Tomowi błysnęła nowa myśl, i powiedział:
— Czekajcie! Przecież ktoś musiał go zakopać. Któż więc?...
Nagle umilkł. Zrozumiałem przyczynę tego. Zimny dreszcz przebiegł mi po ciele, gdy tylko wypowiedział te słowa, dlatego, że nagle przypomniałem sobie, jak wuj Siles chodził tej nocy po podwórzu z motyką na ramieniu. I wiedziałem, że Benny także widziała go wtenczas, bo wspomniała o tem w rozmowie. Przerwawszy nagle mówić o zakopaniu trupa, Tom zmienił temat rozmowy, zaczął prosić wuja Silssa, żeby milczał o wszystkiem, i powiedział, że wuj Siles jest obowiązany do milczenia, że nie ma prawa denuncjować samego siebie i że jeżeli on będzie milczeć, nikt się niczego nie dowie, a jeśli sprawa wyjdzie najaw i jeżeli mu się przytrafi jakieś nieszczęście, to cała jego rodzina umrze ze zmartwienia, a więc jego przyznanie się nie przyniesie żadnego pożytku, tylko szkodę. Wkońcu wuj Siles obiecał milczeć. Wszystkim nam trochę lżej się zrobiło na sercu, i zaczęliśmy pocieszać starego. Mówiliśmy mu, że wymaga się od niego tylko, żeby milczał, i wiele czasu nie minie, a cała sprawa zostanie zapomniana. Mówiliśmy, że nikt nie będzie go podejrzewać, że nikomu nawet śnić się nie będzie, żeby go podejrzewać, gdyż jest takim dobrym, takim łagodnym człowiekiem i cieszy się tak dobrą opinją. Tom gorącym tonem z przejęciem dodał:
— Proszę tylko pomyśleć i zważyć wszystkie okoliczności! Stoi przed nam i wuj Siles, który był tu pastorem i pełnił swe powinności bez zarzutu; przez wszystkie te lata czynił dobro, jak mógł i jak umiał, nawet z własnej kieszeni; zawsze był przez wszystkich lubiany i poważany; zawsze był łagodnego usposobienia, myślał tylko o spełnianiu swych obowiązków i w całej okolicy był ostatnim, zdolnym choćby palcem tknąć kogokolwiek, i wszyscy o tem wiedzą. Jego podejrzewać? To tak sam o możliwe, jak...
— W imieniu prawa aresztuję pana za zamordowanie Jupitera Dunlapa! — rozległ się w drzwiach głos szeryfa.
To było okropne. Ciocia Sally i Benny rzuciły się do wuja Silesa, krzycząc i płacząc, objęły go, zawisły mu na szyi, i ciocia Sally mówiła, że go nie odda, że nie odważą się zabrać go, a w drzwiach skupili się murzyni i też płakali... Słowem nie mogłem dłużej wytrzymać; to wystarczało, żeby rozerwać serce każdemu, więc wyszedłem.
Zamknięto go w małem więzieniu wiejskiem, dokąd wszyscy poszliśmy pożegnać go. Tom, który nigdy nie wpadał w przygnębienie, powiedział mi:
— Huck, czeka nas szlachetne i śmiałe przedsięwzięcie: spróbować którejś ciemnej nocy uwolnić go; wszyscy o tem będą mówić, i staniemy się sławni.
Ale gdy tylko szepnął o tem wujowi Silesowi, ten zniweczył jego plan, mówiąc, że nie godzi się na ucieczkę. Jego obowiązkiem jest — mówił — przyjąć karę, jaką mu przeznaczy prawo, i pozostanie w więzieniu do końca. To mocno rozczarowało i rozgoryczyło Toma, ale trzeba było się z tem pogodzić.
Tem niemniej uważał za swój obowiązek uwolnić wuja Silesa. Na pożegnanie poradził cioci Sally, żeby nie rozpaczała, gdyż on ma zamiar pracować nad tą sprawą dniami i nocami i dowieść wkońcu niewinności wuja Silesa. I ciocia Sally z rozczuleniem słuchała go, dziękowała mu przez łzy i mówiła, że pokłada w nim nadzieję i wie, że on zrobi wszystko, co jest możliwe. Tu zaczęła nas prosić, żebyśmy pomagali Benny w czuwaniu nad domem i dziećmi, poczem pożegnaliśmy się, zapłakaliśmy raz jeszcze i poszliśmy zpowrotem na fermę, a ciocia Sally pozostała w więzieniu, gdzie ulokowała się u żony dozorcy więziennego. Musiała spędzić tam cały miesiąc — do października, kiedy wyznaczona była rozprawa sądowa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.