<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Tom Sawyer jako detektyw
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1929
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Tom Sawyer, Detective
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX[1]

Po kilku dniach głuchoniemy stał się nadzwyczajnie popularny. Chodził od fermy do fermy, i wszyscy sąsiedzi bardzo byli dumni ze znajomości z tą interesującą osobistością. Zapraszali go to na śniadanie, to na obiad, to na kolacje; karmili go więcej niż dosyta i nigdy nie przestawali wytrzeszczać na niego oczu, dziwić mu się, rozpytywać o wszelkie tyczące się go drobiazgi — do tego stopnia wydawał się im niezwykły i tajemniczy. Jego znaki mimiczne nie były dla nikogo zrozumiałe, i prawdopodobnie on sam też ich nie rozumiał, ale niewzruszenie grał dalej swą rolę, i cała ludność okoliczna z zadowoleniem patrzyła na niego i słuchała, jak wydawał oderwane głosy, podobne do beczenia. Nosił wszędzie tabliczkę i gryfel; pisano mu na tabliczce pytania, a on pisał odpowiedzi, ale jego bazgroły mógł odcyfrować tylko Brais Dunlap, Brais mówił, że i on też niezupełnie dobrze odcyfrowywał jego pismo, ale prawie zawsze odgadywał treść. W ten sposób przez Braisa dowiedzieliśmy się, że głuchoniemy pochodził z dalekiego kraju, że dawniej był bogaty, ale zrujnował się dzięki łajdactwu ludzi, którym ufał, i teraz nie posiada żadnych środków do życia.
Wszyscy chwalili Braisa Dunlapa za to, że przygarnął biednego głuchoniemego. Pozwolił mu zamieszkać w małej drewnianej chatce, dokąd posyłał mu przez murzynów wszystko niezbędne. Głuchoniemy często bywał i u nas, ponieważ wuj Siles tak w tym okresie upadł na duchu i był tak smutny, że każda istota, upośledzona duchowym lub fizycznym brakiem, wzbudzała w nim współczucie. Ja i Tom nie dawaliśmy poznać, że znamy głuchoniemego; on również ukrywał to. Mówiono w jego obecności o wszystkich sprawach domowych z zupełną pewnością, że jest głuchy, i obaj z Tomem sądziliśmy, że niema w tem nieszczęścia, że on będzie wiedział, co się mówi w rodzinie wuja Silesa.
Minęło kilka dni, i wszyscy zaczęli się niepokoić o Jupitera Dunlapa. Wszyscy zapytywali się wzajemnie, jak wytłumaczyć jego zniknięcie. Nikt nie mógł tego wyjaśnić; wszyscy kręcili głowami i mówili, że w item jest coś dziwnego. Minęło jeszcze kilka dni, i zaczęły krążyć pogłoski, że Jupitera zamordowano. Wtedy dopiero zaczął się rejwach! Języki wszystkich nie mówiły o niczem innem. W sobotę dwóch ludzi udało się do lasu w nadziei znalezienia zwłok. My z Tomem też zaraziliśmy się powszechnem podnieceniem. Tom żył w takiem naprężeniu, że nie mógł jeść ani spać. Były to świetne, wesołe czasy. Tom mówił, że gdyby się nam udało znaleźć trupa, wsławilibyśmy się o wiele bardziej, niż gdybyśmy nawet utonęli. Poruszenie powszechne wkrótce ucichło, i wszyscy się uspokoili, ale inaczej było z Tomkiem Sawyerem; spokój nie był w jego stylu. W sobotę całą noc nie zamykał oczu, starając się wynaleźć jakiś plan, i o świcie plan był gotów. Strasznie podniecony, ściągnął mnie z łóżka i powiedział:
— Huck, ubieraj się prędko! Wymyśliłem! Pies myśliwski!
Po upływie dwóch minut szliśmy już w ciemnościach brzegiem rzeki, kierując się w stronę wsi. Stary Drif Houcker miał psa, i Tom chciał poprosić o wypożyczenie go. Mówię do Toma:
— Tom, śladów już teraz nie odnajdziemy, a oprócz tego wiesz przecież, że deszcz je zmył.
— Wszystko jedno, Huck. Jeżeli tylko ciało ukryto w lesie, pies je odnajdzie. Jeżeli go zabito i zakopano w ziemię, choćby go nawet zakopano bardzo głęboko, pies zaraz go poczuje, jak tylko podejdzie do tego miejsca. Huck, będziemy sławni, to równie pewne, jak to, żeś się urodził!
Był olśniony i jego rozgorączkowanie rosło z każdą chwilą. Z Tomem zawsze tak się zdarzało. Wyliczał już co do sekundy, kiedy mianowicie znajdziemy trupa, i nietylko trupa — on wyśledzi mordercę i schwyta go; niedość na tem — on nie odejdzie od mordercy dotąd, dopóki...
— Doskonale! — przerwałem mu. — Ale najpierw znajdź trupa; sądzę, że to wystarczy na dzisiaj dlatego, że o ile nam wiadomo, niema żadnego trupa i nikt nie został zabity. Ten chłopak mógł poprostu dokądś odejść i wcale nie jest zabity.
Tom odpowiedział mi z urazą:
— Huck Finn, nigdy nie widziałem człowieka, któryby umiał tak, jak ty, wszystko psuć i zatruwać. Jeżeli uważasz jakąś sprawę za beznadziejną, nie chcesz nikomu pozostawić nadziei. Poco wylewasz na mnie i na tego trupa całe kubły zimnej wody, wygłaszając egoistyczną teorję, że nie było żadnego zabójstwa? To, co mówisz, jest bez sensu. Nie rozumiem poprostu, jak możesz tak mówić. Nigdy nie mógłbym się odnieść do ciebie tak nieprzyjaźnie, sam wiesz o tem. Trafia się nam szczęśliwa okazja wsławienia się i...
— Dobrze, Tom — przerwałem mu — bardzo mi przykro, że tak powiedziałem, cofam swoje słowa. Nie miałem na myśli nic złego. Możesz przeprowadzić tę sprawę, jak chcesz. Trup nic mnie nie obchodzi. Jeżeli go zabito, cieszę się z tego tak samo, jak ty, a jeżeli...
— Nigdy nie mówiłem, że się cieszę; ja tylko...
— Dobrze, ja tak samo, jak ty, martwię się z tego powodu. Krótko mówiąc, jestem w zupełności twojego zdania.
Ale Tom już zapomniał, o czem mówiliśmy, i zamyślony szedł naprzód. Stopniowo wracało jego podniecenie, i wkrótce powiedział:
— Huck, to będzie nadzwyczajnie zręczna sztuka, jeżeli odnajdziemy ciało, podczas gdy wszyscy stracili już nadzieję znalezienia go, i jeżeli potem uda się nam złapać zabójcę. Będzie to zaszczyt nietylko dla nas, ale i dla wuja Silesa, bo przecież jesteśmy jego krewni. To mu wróci dobrą reputację; zobaczysz, że tak będzie.
Ale stary Drif Houcker bardzo ochłodził Toma, kiedyśmy przyszli do niego do kuźni i powiedzieli, czego chcemy.
— Możecie zabrać psa — odpowiedział — ale ciała nie znajdziecie, bo tam niema żadnego ciała. Wszyscy już przestali szukać i mają zupełną rację. Kiedy się porządnie namyślili, okazało się, że niema żadnego ciała. I powiem wam dlaczego. W jakim celu jeden człowiek zabija drugiego? Tomku Sawyer, odpowiedz mi na to pytanie?
— Dlatego... że...
— Odpowiadaj! Przecież nie jesteś głupi. No, pocóż on go zabija?
— Czasami przez zemstę, czasami...
— Stój. Pomyślimy nad pierwszą odpowiedzią. Mówisz: przez zemstę; prawda, to się zdarza. Teraz powiedz mi, kto i za co miałby się mścić na tym biednym chłopaku? Komu potrzebna była śmierć tego nieszkodliwego królika?
Tom był oszołomiony. Sądzę, że nigdy przedtem nie zdarzało mu się stawiać pytania w ten sposób, i teraz przekonał się, że rzeczywiście nikt nie miał powodu zabijać takiej potulnej owcy, jak ten Jupiter Dunlap. Kowal tymczasem ciągnął dalej:
— Przypuszczenie o zemście, jak widzisz, nie wytrzymuje krytyki. Więc cóż jeszcze? Rabunek? I ileby też można od niego skorzystać, Tom? Może jakiemuś bandycie przyszło do głowy połaszczyć się na jego stare portki...
Ale ten pomysł wydał się Drifowi tak zabawny, że zaczął się pokładać ze śmiechu i chichotał tak, że omal nie umarł ze śmiechu, a Tom sprawiał wrażenie tak zbitego z tropu i zawstydzonego, że z pewnością żal mu było, iż przyszedł do kowala i powiedział, poco jest mu potrzebny pies. A stary Houcker nie przestawał drwić. W dalszym ciągu prawił żarty o ludziach, nie mających żadnego powodu zabijać jeden drugiego, i zanosił się śmiechem na wspomnienie martwego ciała, które młodzi ludzie mają zamiar odnaleźć przy pomocy psa. Wkońcu powiedział:
— Gdybyście mieli trochę rozsądku w głowach, zrozumielibyście, że ten leniuch poprostu chciał popróżnować i poszedł gdzieś się włóczyć. Za kilka tygodni wróci tutaj, i co wtedy powiedzieć, chłopcy? Ale Bóg z wami! Bierzcie psa i idźcie polować na jego zwłoki. Szczęśliwej drogi, Tomku!
Tu uległ nowemu atakowi śmiechu. Po tem wszystkiem Tom nie mógł się już cofnąć i powiedział kowalowi:
— Doskonale! Niech pan spuści psa z łańcucha.
Drif spuścił psa, i poszliśmy do domu, pożegnawszy rozbawionego starca.
Był to doskonały pies. Żadna rasa psów nie posiada takiej wesołej natury, jak psy myśliwskie, a pies Drifa prócz tego znał nas i lubił. Skakał koło nas, piszczał radośnie i na wszelkie sposoby wyrażał swój zachwyt z nieoczekiwanej swobody. Ale Tom był tak rozstrojony, że nie zwracał uwagi na psa i mówił, że należało się dwa razy namyśleć przed zdecydowaniem się na tak głupie przedsięwzięcie. Był przekonany, że Drif Houcker wszystkim o tem opowie, a wówczas końca nie będzie żartom.
Szliśmy więc do domu wzdłuż opłotków, dosyć ponuro usposobieni, i o niczem nie rozmawialiśmy. Kiedy przechodziliśmy przez oddalony koniec pola tytoniowego, usłyszeliśmy, że pies, biegnący przed nami, wydał przeciągłe wycie, i pospieszyliśmy na to miejsce. Pies z całych sił drapał przedniemi łapami ziemię i od czasu do czasu, podnosząc łeb do góry, wył przeciągle.
Na miejscu, w którem pies drapał ziemię, był podłużny nasyp, podobny do mogiły; po deszczu ziemia osiadła, i pod nią zarysowało się coś podobnego do ludzkiej figury. Zatrzymaliśmy się zdumieni i, milcząc, spojrzeliśmy po sobie. Gdy pies wygrzebał ziemię wszystkiego na kilka cali, chwycił coś zębami, i to coś okazało się ręką ludzką. Tomkowi aż dech zaparło.
— Chodźmy, Huck — powiedział — ciało znalezione.
Chętnie poszedłem za nim. Wyszliśmy na drogę i, spotkawszy kilku ludzi, zakomunikowaliśmy im o swem odkryciu. Ci wzięli z sąsiedniej szopy łopatę i odkopali ciało. Twarzy nie można już było poznać, ale to nie było nawet potrzebne. Każdy, spojrzawszy na trupa, mówił:
— Biedny Jupiter! To jego ubranie, co do nitki.
Wielu z obecnych pobiegło powiedzieć nowinę sąsiadom i szeryfowi, a my z Tomem poszliśmy do domu. Tom płonął cały z niecierpliwości i był zadyszany, gdyśmy weszli do pokoju, gdzie siedział wuj Siles z ciocią Sally i z Benny. Tom zaraz zaczął:
— Ja i Huck przy pomocy psa znaleźliśmy ciało Jupitera Dunlapa, gdy wszyscy już przestali go szukać, i gdyby nie my, ciało nigdy nie zostałoby znalezione. Jupitera rzeczywiście zabito — pałką czy czemś w tym rodzaju; a teraz mam zamiar odnaleźć także i zabójcę i gotów jestem się założyć, że go odnajdę.
Ciocia Sally i Benny zerwały się, blade i wystraszone, a wuj Siles zwalił się z fotela wprost na podłogę i jęknął:
— O, mój Boże, już go znalazłeś!




  1. Przypis własny Wikiźródeł Brakujący numer rozdziału, dodany na podstawie oryginalnego wydania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.