Towarzysze Jehudy/Tom III/XVIII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Towarzysze Jehudy |
Podtytuł | Sprzysiężeni |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Piotr Laskauer |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les compagnons de Jehu |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Armia francuska tymczasem posuwała się dalej i w dniu 2 czerwca weszła do Medyolanu.
Austryacy stawili pewien opór. Murat zdobył Plaisance bez wystrzału. Wreszcie Lannes rozbił generała Ott’a pod Montebello.
W ten sposób armia francuska stała na tyłach armii austryackiej, która o tem nie wiedziała.
W nocy 8 czerwca przybył kuryer od Murata, który zajął był Plaisance. Murat przejął depeszę generała Mélas’a i przysyłał ją pierwszemu konsulowi.
Depesza ta donosiła o kapitulacyi Genui. Massena, zjadłszy już konie, psy, szczury i koty, musiał się poddać.
Mêlas zresztą traktował armię rezerwową z pogardą; o obecności Bonapartego we Włoszech mówił, jak o bajce, i wiedział z wiarogodnego źródła, że pierwszy konsul jest w Paryżu.
Wiadomości te należało zaraz zakomunikować Bonapartemu, zwłaszcza że była wśród nich niepomyślna wiadomość o kapitulacyi Genui.
To też Bourrienne obudził generała o trzeciej rano i przetłómaczył mu depeszę.
Pierwsze słowa Bonapartego były:
— Bourrienne! nie umiesz po niemiecku!
Bourrienne po raz drugi przetłómaczył depeszę dosłownie.
Potem generał wstał, kazał wszystkich pobudzić, wydał rozkazy, poczem położył się znowu i zasnął.
Tegoż dnia wyszedł z Medyolanu i kwaterę generalną ustanowił w Stradelli, gdzie pozostał do 12 czerwca. W dniu 13 czerwca ruszył na Serivię, przeszedł przez Montebello, gdzie widać było jeszcze ślady świeże bitwy, stoczonej przez Lannes’a.
— Do dyabła! — zwrócił się do zwycięzcy — musiało tu być gorąco?
— Tak gorąco, generale, że kości trzeszczały w mej dywizyi, jakgdyby grad bił w szyby.
W dniu 11 czerwca z Bonapartem połączył się w Stradelli generał Desaix.
Wolny na mocy kapitulacyi w El-Arisz, powrócił on 6 maja do Tulonu, a więc w dniu, kiedy Bonaparte Wyjeżdżał z Paryża.
Desaix zapytał listownie Bonapartego, czy ma jechać do Paryża.
— Do Paryża! — rzekł Bonaparte. — Napiszcie mu, żeby połączył się z nami we Włoszech.
Bourrienne spełnił polecenie i Desaix przybył w dniu 12 czerwca do Stradelli.
Pierwszy konsul powitał go z radością dla dwu powodów: po pierwsze odzyskał człowieka, który nie miał ambicyi, oficera inteligentnego i przyjaciela oddanego; następnie dlatego, że Desaix przybył w chwili, kiedy trzeba było wyznaczyć dowódcę dywizyi zabitego Boudet’a.
Na skutek błędnego raportu generała Gardanne’a, pierwszy konsul sądził, że nieprzyjaciel nie chce przyjąć bitwy i cofa się do Genui; wysłał tedy Desaix’a na drogę do Novi, aby mu przeciąć drogę.
Noc z 13 na 14 czerwca przeszła spokojnie. W wilię tego dnia, pomimo strasznej burzy, doszło do potyczki z Austryakami, którzy zostali pobici.
Bonaparte był spokojny. Na Bormidzie był jeden most; ale zapewniono go, że most ten jest zajęty.
Przez całą noc nieprzyjaciel przeprawiał się przez rzekę.
O drugiej nad ranem Austryacy napadli znienacka na dwa wysunięte posterunki. Jeden z napadniętych zdołał umknąć, wołając: „do broni!“
W tejże chwili pchnięto kuryera do pierwszego konsula, który nocował w Torre-di-Garofolo.
A tymczasem na całej linii bębniono na alarm.
Trzeba przeżyć taką chwilę, aby mieć wyobrażenie o wrażeniu tego bębnienia na uśpioną armię.
Nawet najodważniejszych przebiega dreszcz.
Żołnierze położyli się spać w ubraniach; to też momentalnie chwycili za broń.
Szeregi sformowały się na obszernej równinie Marengo.
Gdy wzeszło słońce, 25 do 26 tysięcy wojska francuskiego stało w szyku bojowym, nie licząc dywizyi Monniera i Boudet’a, oraz 10 tysięcy wojska, dowodzonego przez Desaix’a, który stał na drodze do Genui, aby przeciąć nieprzyjacielowi odwrót.
Nieprzyjaciel jednak nie cofał się, lecz zaatakował.
O czwartej rano strzelano już na prawem skrzydle.
O piątej huk armat zbudził Bonapartego.
Gdy ten ubierał się w pośpiechu, nadbiegł adjutant generała Victora i doniósł, że nieprzyjaciel przeszedł przez rzekę i że bój wre na całej linii.
Pierwszy konsul kazał przyprowadzić konia i galopem pomknął na to miejsce, gdzie rozpoczęła się bitwa.
Z wierzchołka wzgórza dojrzał pozycye obu armii.
Nieprzyjaciel1 ustawił się w trzy kolumny: lewa szła w kierunku Castel-Ceriolo drogą do Salo, środkowa i prawa, stykając się blizko, szły drogą do Tortone w górę rzeki Bormidy.
Zaraz po przejściu rzeki te dwie kolumny natknęły się na oddziały generała Gardanne’a. Tutaj właśnie przybiegł Bonaparte.
Przyjechał już w chwili, gdy dywizya Gardanne’a pod morderczym ogniem armat zaczęła się cofać i gdy generał Victor pchnął jej na pomoc dywizyę Chamberlhac’a. Dzięki temu Gardanne cofał się w porządku na Marengo.
Położenie było poważne. Naczelny wódz chciał, jak zwykle, sam zaatakować, tymczasem zaatakowano jego, zanim zdołał ześrodkować wojska.
Austryacy szli liniami równoległemi do linii francuskich; tylko było ich dwu na każdego Francuza!
Niedaleko od Bormidy płynie strumyk Fontanone w głębokim jarze, który otacza półkolem wioskę Marengo.
Generał Victor wyzyskał ten jar dla połączenia dywizyi Gardanne’a i Chamberlhac’a.
Bonaparte nakazał Victorowi bronić Marengo do ostateczności, chciał bowiem mieć czas na zoryentowanie się w grze, którą prowadził na szachownicy, otoczonej Bormidą, Fontanone i Marengo.
Wysłano trzech adjutantów dla odwołania korpusu Desaix’a.
Następnie Bonaparte nakazał ogólny odwrót regularny do chwili, gdy zwarta masa wojsk skoncentrowanych pozwoli mu nietylko zatrzymać się, ale i uderzyć na nieprzyjaciela.
Oczekiwanie na tę chwilę było jednak straszne.
Austryacy doszli do Fontanone, na którego drugim brzegu byli Francuzi. I z obu stron posyłano sobie kule na strzał pistoletowy.
Nieprzyjaciel, przeważający liczbą, mógł rozciągnąć linię i otoczyć Francuzów.
Generał Rivaud dostrzega ten ruch nieprzyjaciela, wychodzi z Marengo, ustawia batalion w szczerem polu i nakazuje mu nie cofać się ani na krok. Gdy artylerya celowała do tego batalionu, Rivaud formuje jazdę i spada na trzy tysiące Austryaków, idących do ataku, odrzuca ich, rozprasza i zmusza do cofnięcia się poza linię główną.
Potem powraca do batalionu, który nie ruszył się z miejsca.
W tym czasie jednak nieprzyjaciel1 odrzucił dywizyę Gardanne’a do Marengo i dokąd weszły za nim pierwsze linie Austryaków. Tutaj jednak dywizya Cliamberlhac’a odrzuciła nieprzyjaciela poza granice wioski.
Bonaparte nakazuje obu dywizyom połączyć się i odebrać Marengo za jakąbądź cenę.
Na czele połączonych dywizyi staje generał Victor, wchodzi do wsi, odbiera ją, znowu utraca i znowu odbiera, lecz ostatecznie ustępuje, zgnieciony przeważającą siłą.
Było to o jedenastej. O tej porze Desaix, którego dopędzili adjutanci, powracał w kierunku, skąd idą strzały armatnie.
Na pomoc dywizyom odrzuconym przychodzą dwie dywizye Lannes’a. Cztery dywizye ustawiły się równolegle do linii nieprzyjaciela, który wynurzył się ze wsi Marengo i po obu stronach wioski.
Lannes ze swemi mniej zmęczonemi dywizyami usiłuje uderzyć na dwa skrzydła austryackie. Oba wojska spotkały się z wściekłością i za chwilę bitwa, przerwana przez te manewry, rozpoczyna się na nowo na całej linii.
Po godzinie korpus Kaima cofnął się; rozbija go ostatecznie generał Champeaux, a generał Watrin ściga nieprzyjaciela aż po strumień.
Tymczasem generał Kellerman robi na lewem skrzydle to samo, czego dokonali na prawem skrzydle Watrin i Champeaux. Dwie szarże jazdy przebiły się poprzez linię nieprzyjacielską, lecz tam natknęły się na drugą linię. Lecz nie decydując się iść dalej, generał Kellerman utracił owoce pierwszego chwilowego zwycięstwa.
Było to w południe.
Linia francuska, która falowała jak wąż na długości prawie mili, złamana została w środku. Centrum, cofając się, porzuciło skrzydła, które musiały cofać się również.
Odwrót odbywał się pod ogniem 80 dział.
Jedna dywizya cofała się poprzez pole dojrzałego zboża. Pękł granat i pole stanęło w płomieniach; trzy tysiące żołnierza znalazło się pośród pożaru. Zapaliły się ładownice i ładunki zaczęły wybuchać.
Bonaparte wówczas pchnął gwardyę konsulów, która powstrzymała marsz Austryaków. Na domiar grenadyerzy uderzyli ze swej strony i odrzucili jazdę austryacką.
Przez ten czas dywizya, która wycofała się z płonącego zboża, otrzymała nowe naboje i powróciła do bitwy.
Dzięki temu cofanie się armii francuskiej nie zamieniło się na ucieczkę.
Była to druga godzina.
Bonaparte patrzał na odwrót z wału nad rowem koło drogi do Aleksandryi. Był sam; konia trzymał za cugle, zarzucone na ramię, i końcem szpicruty podbijał kamyczki. Dookoła padały pociski.
Zdawało się, że obojętny jest na rozgrywający się koło niego dramat, od którego wyniku zależały jednak wszystkie jego nadzieje.
Nigdy jeszcze nie rozgrywał tak strasznej partyi po sześciu latach zwycięstw przeciw koronie Francyi.
Wtem, jak się zdawało, wyrwał się z zamyślenia; wśród przerażającego huku strzelb i armat usłyszał tentent konia. Podniósł głowę. Od strony Novi nadbiegał jeździec co koń wyskoczy.
Gdy jeździec był już o pięć kroków, Bonaparte wykrzyknął:
— Roland!
Ten zaś ze swej strony krzyczał:
— Desaix! Desaix! Desaix!
Bonaparte roztworzył ramiona i Roland rzucił się na szyję pierwszemu konsulowi.
— Więc Desaix?... — zapytał pierwszy konsul.
— Jest o milę zaledwie.
— Chodźmy — rzekł Bonaparte — może zdąży jeszcze na czas.
— Jakto na czas?
— Patrzaj.
Roland z jednego rzutu oka na pole bitwy zrozumiał położenie.
Pierwsza kolumna austryacka szła na Castel-Ceriolo, zachodziła prawe skrzydło francuskie.
Groziło to klęską.
Desaix przychodził za późno.
— Weź dwa moje ostatnie pułki grenadyerów — rzekł Bonaparte — połącz się z gwardyą konsulów i z nią idź na prawe skrzydło... Rozumiesz? Rolandzie, powstrzymaj te kolumny.
Roland skoczył na koń i wykonał wkrótce rozkaz.
Dojechawszy na jakie 50 kroków od generała Elsnitza, zakomenderował:
— W czworobok! Patrzy na nas pierwszy konsul.
Czworobok sformował się; każdy żołnierz jakby wrósł w ziemię.
Generał Elsnitz, zamiast ominąć tych 900 ludzi i iść na pomoc generałom Mélas’owi i Kaim’owi, uderzył na ten czworobok.
I zrobił błąd, który uratował armię francuską.
Tych 900 stało murem, jak tego chciał Bonaparte; armaty, strzały karabinowe, bagnety — nic słowem nie mogło obalić ich.
Bonaparte patrzał na nich z podziwem.
Odwróciwszy wzrok w stronę drogi od Novi, dojrzał pierwsze bagnety dywizyi Desaix’a.
Stojąc na najwyższym punkcie placu boju, widział on to, czego dojrzeć nie mógł nieprzyjaciel.
Skinął na grupę oficerów, stojących opodal i czekających na rozkazy.
Bonaparte pokazał jednemu z nich las bagnetów, błyszczących w słońcu.
— Galopem do tych bagnetów! — rzekł. — Niech pośpieszają Desaix’owi powiedzieć, że jestem tu i że czekam na niego.
Oficer pomknął galopem.
Bonaparte znowu patrzał na pole bitwy.
Odwrót Francuzów trwał dalej, ale generał Elsnitz stał w miejscu, powstrzymany przez Rolanda i jego 900 żołnierzy.
Cworobok ten gęsto ział ogniem.
Bonaparte zwrócił się do pozostałych oficerów:
— Jeden w centrum! dwaj inni na skrzydła! Wszędzie mówić o nadejściu rezerw i zapowiedzieć przejście do ofensywy.
Oficerowie rozbiegli się we wskazanych kierunkach.
Przez chwilę patrzał za nimi Bonaparte. Gdy się odwrócił, dostrzegł o 50 kroków generała Desaix’a.
Przyjaciele uścisnęli sobie ręce.
Bonaparte wyciągnął ramię w kierunku pola bitwy.
Z dwudziestu tysięcy żołnierza, który rozpoczął bitwę o 5-ej rano na dystansie zaledwie dwu mil, pozostało być może z dziewięć tysięcy piechoty, tysiąc jazdy i dziesięć dział zdatnych do użytku. Czwarta część armii była niezdolna do boju, druga ćwierć zajęta była przenoszeniem rannych. Wszyscy cofali się, tylko Roland i jego 900 ludzi stali, jak mur.
Desaix objął spojrzeniem te wszystkie szczegóły.
— Cóż myślisz o bitwie? — zapytał Bonaparte.
— Myślę — odparł Desaix — że przegrana; ale ponieważ jest dopiero trzecia po południu, mamy czas jeszcze wygrać drugą.
— Tylko — odezwał się jakiś głos — trzeba nam armat.
Był to Marmont, główny dowódca artyleryi.
— Masz racyę, Marmont. Ale skąd weźmiesz armaty?
— Mam pięć armat, które wycofałem z pola bitwy, i pięć, które przybyły ze Scrivii.
— I osiem, które przyprowadziłem — dorzucił Desaix.
Jeden z adjutantów, pomknął, aby przyśpieszyć przyjście dział Desaix’a.
Rezerwy wciąż się zbliżały; były już tylko o ćwierć mili.
Pozycyę miały doskonałą. Na lewo od drogi stał olbrzymi płot, idący prostopadle do drogi i zakryty zaroślami.
Tam umieszczono piechotę; nawet konnica mogłaby ukryć się za tą szeroką zasłoną.
Przez ten czas Marmont zebrał 18 armat i ustawił je na prawym froncie nieprzyjaciela.
I zagrały one, zasypując Austryaków pociskami.
W szeregach nieprzyjacielskich zapanowała chwila wahania.
Bonaparte skorzystał z tego i przebiegł wzdłuż całej linii francuskiej.
— Towarzysze! — wołał. — Dosyć cofania się. Pamiętajcie, że mam zwyczaj nocowania na placu bitwy.
Jakgdyby w odpowiedzi na kanonadę Marmonta, zaczęły strzelać plutony na lewem skrzydle, biorąc Austryaków z boku. To Desaix i jego dywizya zaatakowali Austryaków.
Armia zrozumiała, że to rezerwy wstąpiły w bój i że trzeba ją poprzeć ostatnim wysiłkiem.
Od lewego do prawego skrzydła przebiegł rozkaz:
— Naprzód!
Uderzyły bębny.
Austryacy, którzy nie widzieli przyjścia rezerw i sądzili, że bitwę wygrali, i którzy szli z bronią na ramieniu, jak na spacer, poczuli, że w szeregach francuskich zaszło coś nadzwyczajnego.
Chcieli utrzymać wymykające się im z rąk zwycięstwo, ale Francuzi atakowali na całej linii przy dźwiękach zwycięskiej Marsylianki. Baterya Marmonta zionęła ogniem, Kellerman skoczył ze swymi kirasyerami i przebił się przez dwie linie nieprzyjaciela.
Desaix przeskoczył przez rów, wybiegł na wzgórze i padł zabity w chwili, gdy się oglądał, czy dywizya jego idzie za nim. Śmierć jego zagrzała żołnierza, który na bagnety zaatakował kolumnę generała Zacha.
Kellermann tymczasem nawrócił i z boku uderzył na Zacha, rozbił jego szeregi i rozproszył. ¡W kwadrans czasu pięć tysięcy grenadyerów austryackich zostało zupełnie zniesionych. Generał Zach ze sztabem dostał się do niewoli.
— Nieprzyjaciel1 wtedy chciał rzucić swą jazdę, ale ogień francuski i straszne bagnety zatrzymały ją na miejscu.
Murat operował na bokach przy pomocy trzech dział lekkich.
Na chwilę musiał zaprzestać ognia, ze względu na Rolanda i jego czworobok. Gdy wybuchnął jeden pocisk w szeregach austryackich, utworzyło się wśród nich szerokie przejście. Skoczył w nie Roland a za nim gwardya konsulów. Dopadli do rozbitej skrzynki z amunicyą, otoczonej żołnierzami. Roland wsunął lufę pistoletu w otwór i wystrzeli.
Rozległ się piekielny huk i buchnął wulkan, pożerający wszystko wokoło.
Korpus Elsnitza uciekał.
Austryacy zaczęli uciekać na całej linii, armia francuska w pół godziny przeszła przez równinę, której broniła, cofając się krok za krokiem, przez osiem godzin.
Nieprzyjaciel zatrzymał się dopiero pod Marengo, usiłując napróżno sformować się pod ogniem armat, zapomnianych w Castel-Ceriolo.
Ale nadbiegły dywizye Desaix’a, Gardanne’a i Chamberlhac’a i zdobyły Marengo. Nieprzyjaciel cofnął się do Petra-Bona, ale i stąd odrzucili go Francuzi.
Rzucili się Austryacy na most na Bormidzie, ale tam stał już Carra-Saint-Cyr z armatami. Austryacy uciekali wpław pod ogniem całej linii francuskiej, który trwał do dziewiątej wieczorem.
Resztki armii austryackiej powróciły do obozu w Aleksandryi. Armia francuska rozłożyła się koło mostu.
Austryacy mieli 4.503 zabitych, 6.000 rannych, 5.000 wziętych do niewoli. Francuzi zdobyli 12 sztandarów i 30 dział.
O drugiej Bonaparte był rozbity; o piątej — odzyskał za jednym zamachem Włochy, a w perspektywie tron francuski.
Wieczorem tegoż dnia pierwszy konsul pisał następujący list do pani de Montrevel:
„Odniosłem dziś najświetniejsze zwycięstwo, ale utraciłem Desaix’a i Rolanda.
„Niech pani nie płacze. Syn pani chciał umrzeć, a nie mógłby znaleźć śmierci sławniejszej.
Pomimo poszukiwań, nie można było znaleźć zwłok Rolanda: znikł podczas burzy, jak Romulus.
Nikt nie dowiedział się, dlaczego tak uporczywie szukał śmierci, której tak długo nie mógł znaleźć.