Tragedje Paryża/Tom II/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tragedje Paryża |
Podtytuł | Romans w siedmiu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tytuł orygin. | Tragédies de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jerzy w dwudziestym roku życia, mówił dalej pan de Oroix-Dieu, ukończył nauki w kolegium Ludwika Wielkiego. Wyzwolono go z pod opieki, oddawszy mu resztki roztrwonionego przez ojca majątku, w postaci kilku biletów bankowych. I otóż znalazł się sam, na bruku Paryża, w konieczności zarabiania na swe utrzymanie. Jak jednak pracować? W kolegium otrzymywał za rysunki nagrody. Miał do sztuk pięknych upodobanie; zresztą, to co słyszał o niezależnem i pełnem fantazji życiu artystów, nęciło go ku sobie. Postanowił więc poświęcić się malarstwu i wstąpił jako uczeń do jednej z pierwszorzędnych pracowni, nie chcąc wszelako wnosić wraz z sobą swego hrabiowskiego tytułu pośród ubogich współtowarzyszów pracy, odrzucił arystokratyczne, „de“ dla przekształcenia nazwiska i oto wyjaśnienie w jaki sposób hrabia de Tréjan. został mieszczaninem Jerzym Tréjan.
Widzisz więc droga Fanny, kończył de Croix-Dieu, iż w całej tej sprawie nic nie ma romantycznego, i ażeby nadać blask starej tarczy herbowej Jerzego, wystarczy odzłocić ją tylko. Przedstawiłem ci szczegóły w całej prawdzie, takiemi jak są. Jestżeś z moich objaśnień zadowoloną?
— Bezwątpienia, w tem co dotyczy rodziny Tréjan, lecz niezupełnie co do samego Jerzego.
— Pytaj mnie więc, a odpowiadać ci będę.
— Jerzy posiada talent, nieprawdaż?
— Wielki, wytworny talent, oryginalny. Jest to ogólne zdanie wszystkich znawców malarstwa.
— Jak wytłómaczyć więc, że obok talentu posiada tak mało wziętości, rozgłosu i zarabia tak nie wiele swym pędzlem, wówczas, gdy inni artyści zdobywszy sławę, zbierają szybko majątek?
— Rzecz bardzo prosta; na Boga! Jest on leniwym, lubi próżnować, do czego sam się przyznaje. W żyłach jego płynie krew ojcowska. Praca go nuży, zniechęca, ponieważ jej rezultaty nie są dlań wystarczającemi. Rachować się nie umie, lubi wydawać, otaczać się zbytkiem; wciąż potrzebuje pieniędzy, co stawia go w fatalnej zależności wyzyskiwaczów handlarzy, jacy udzielonemi naprzód zaliczkami trzymają go w rękach! Brak mu energii, ażeby z odwagą nakazać sobie w wydatkach umiarkowanie i pozbawić się czegośkolwiek.
Ztąd wynika i brak wziętości, zniechęcenie do życia! kłopoty i długi. Jerzy jest człowiekiem miękkiej natury, dusza słaba, bez hartu. Jeden wysiłek, jedno uderzenie skrzydłem, wystarczyłyby do wzniesienia się jego na szczyty widowni, gdzie zdobywa się majątek i chwalę. On tego prawdopodobnie nie dokona, nigdy dokonać nie zdoła!
Na te wyrazy, Fanny kapryśnie usta skrzywiła.
— Ach! wiesz baronie, wyrzekła, iż sądząc według tego co od ciebie słyszę, nie obiecującego małżonka miałabym w Jerzym, gdybym wyszła za niego.
Filip de Croix-Dieu, wzruszył ramionami.
— Dziwią mnie twe słowa, na honor! zawołał, gdzież twój zmysł przenikliwości, twa jasna inteligencja?
— Zdaje mi się... zapytała Fanny.
— Źle ci się zdaje, przerwa! baron. Dowiodę ci w ciągu trzech minut niezbitemi argumentami, że Jerzy jest właśnie dla ciebie jakby wybranym mężem i że nie znaleźlibyśmy drugiego podobnie odpowiedniego, choćbyśmy go najstaranniej szukali. Chcesz że posłuchać tego co powiem?
— Najchętniej.
— Przedewszystkiem więc, jeśli się zrzekniesz swojej tyle ci drogiej swobody, to rzecz prosta dla głośno brzmiącego nazwiska, któreby na zawsze pokryło nazwę Fanny Lambert i zarazem na oścież otwarło zamknięte dziś dla ciebie podwoje salonów, nazwiska wreszcie, jakieby dozwoliło ci wejść w arystokratyczne koła Paryża.
— Bezwątpienia; wszak dobrze wiesz o tem baronie, ponieważ ty pierwszy nasunąłeś mi ów projekt.
— Powiedz mi więc, proszę, gdzież mogłabyś piękniejsze nazwisko odnaleźć jak hrabiny de Tréjan?
— Mogłabym zostać księżną albo markizą.
Croix-Dieu zaledwie nie wybuchnął śmiechem.
— Moja kochana, odrzekł, uważam, iż w głowie ci się mieszać poczyna.
— Dla czego? Czyż nie mam prawa dążyć do najwyższych światowych stanowisk? Nie jestem że piękną, młodą i bogatą?
— Tak, niezaprzeczenie, posiadasz piękność, młodość i majątek.
— A zatem?
— Lecz pomimo tego wszystkiego, jesteś tylko Fanną Lambert, o tem pamiętać ci należy. O! nie przerywaj mi, dodał widząc rumieniącą się młodą kobietę, nie przerywaj, i dozwól mi skończyć. Chciałabyś, mówisz, być księżną? Jest to urojenie, fantazja, jak tyle innych. Masz-li jakiego księcia pod ręką dla siebie?
— Nie mam, ale odnaleźć go mogę każdej chwili..
— Z trudnością, upewniam. Książęta bezżenni rzadko dostrzedz się dają i nader gorliwie są poszukiwanymi na giełdzie małżeństwa. Najbogatsze dziedziczki Francji ofiarują im swą rękę wraz z miljonami, ztąd żaden z nich nie miałby widoków korzyści łącząc się z tobą.
— Ależ baronie, jesteś niegrzecznym, brutalnym.
— Jak każdy, mówiący prawdę, moja kochana. Pozwól mi dodać, że szlachectwo Jerzego warte niezawodnie tyle co rodowody domów książęcych, i że wszyscy ogółem książęta z czasów pierwszego cesarstwa, nie dorównywają starożytnością pochodzenia Tréjan’om. Zostawmy ich więc na stronie, a przejdźmy do markizów. Mam aż trzech dla ciebie do wyboru.
— A! widzisz więc? zawołała Fanny z zadowoleniem.
— Pierwszy z nich, jest bohaterskim szczątkiem wielkiej francuskiej armii; stracił lewą rękę pod Wagram, a prawą nogę pod Waterloo. Ma lat ośmdziesiąt dziewięć, żyje ze szczupłej emerytury i pensji wypłacanej mu za komandorski krzyż Legii honorowej. Zechciałażbyś zaślubić tak ciężko okaleczałego markiza?
— Zostawmy go, mów dalej, odpowiedziała Fanny.
— Drugi mój markiz, ciągnął dalej Oroix-Dieu, ma lat czterdzieści. Nosi świetne nazwisko, ale nie posiadając całkiem majątku, pracuje jako ekspedytor w biurze lombardu Mont-de-piéte. Pozycja skromna, ale uczciwa.
— Mniejsza z tem że nie posiada majątku, odrzekła młoda kobieta. Jerzy Tréjan jest tylko hrabią, a również nic nie ma.
— Pozwól że mi dokończyć, zawołał Croix-Dieu. Ów markiz, o którym mówimy, ma zaledwie cztery i pół stopy wysokości; a matka natura w zamian za poskąpienie mu wzrostu, obdarzyła togo człowieka potężnym garbem. Przyjmiesz że owego garbusa wypchanego pargaminami?
— Dalej, dalej, powtórzyła niecierpliwie Fanny.
— Trzeci mój markiz, mówił baron, szedł za przykładem hrabiego Ludwika, ojca Jerzego. Jak tamten, przetopił swój cały majątek w hulankach wesołego paryskiego życia, nie miał jednak jak pierwszy zbawczego zmysłu o tyle, ażeby umrzeć przed ostatecznym upadkiem.
Ma on dziś lat sześćdziesiąt. Niektóre wpływowe osobistości umieściły go w domu schronienia dla nieuleczalnych, a co parę miesięcy, skoro mu się polepszy nieco na zdrowiu, puka bez wstrętu do swych dawnych znajomych, żebrząc o kilka sztuk monety na kawę i tytoń. Chcesz-że go zaślubić? Uprzedzam; iż całem sercem, najchętniej uczyni cię markizą.
Fanny wzruszyła ramionami.
— Żartujesz sobie ze mnie, baronie, zawołała. Stawiasz umyślnie kandydatów nie do przyjęcia.
— Cóż chcesz? robię co mogę. Przedstawiam ci markizów, jakiemi mógłbym rozporządzić. Czyż moja wina, że ci się nie podobają? Wróćmy więc do naszej pierwotnej propozycji i pozwól się przekonać, że Jerzy Tréjan jest jak gdyby dla ciebie na męża stworzonym, nie znajdziesz odpowiedniejszej partji, przysięgam!
— Tak sądzisz?...
— Niezaprzeczenie. Dzienniki nasze bywają złośliwemi; kronikarze mają ostre zęby. Paplają o wszystkiem. Małżeństwo Fanny Lambert może im podać obfite żniwo ku temu, wyjątkowe zaś stanowisko naszego przyjaciela Tréjan’a mogłoby przywieść tych panów do stanowczego milczenia. Odjęłoby ono im chęć do głoszenia publice z różnego rodzaju półsłówkami i domyślnikami swych uwag, iż kupujesz sobie nazwisko i tytuł za dwa miliony.
— Jakże temu zapobiedz? Gdy mówiąc to, powiedzieliby prawdę?
— Ja zobowiązuję się dowieść publicznie w sposób przekonywający, że zaślubiasz sławnego człowieka otoczonego chwałą i bogatszego od ciebie, bo jeśli ty posiadasz sto tysięcy liwrów rocznej renty, on zarabia sto pięćdziesiąt.
— Jakto, mógłbyś dowieść tego, baronie?
— Niezawodnie.
— Ależ to fałsz!
— Fałsz, mający wielkie pozory prawdy.
— Pozory prawdy! w jaki sposób?
— Chodzi tu o zakupienie ze dwunastu sztuk malowideł Jerzego, mniej więcej za cenę stu talarów, u kupca przy ulicy Lafitte. Po zakupieniu, przyniesiemy je na ulicę Drouot, do sali licytacyjnej, gdzie zwykle zbierają się paryscy milionerowie. Tam komisarz, sprzedający w obec licznej konkurencji, przysądzi je za skromną kwotę, po dwadzieścia do trzydziestu tysięcy franków każdy.
— Lecz komu, ktoby je obciął kupić?
— Kto? ja do czarta! Narobi to piekielnego hałasu, sprawi ogromną sensację! Wszystkie dzienniki głosić będą o tem i sława twojego męża w kilku dniach wzrośnie do niesłychanych rozmiarów. Wszystko to jest jednak drobnostką, w obec jego przyszłości. Staraj się nakłonić Jerzego, ażeby dał twój portret malowany z pamięci na przyszłą wystawę w Salonie. Jest to arcydzieło, upewniam. Sława artysty wzrośnie. W miarę rozgłosu nazwisko jego pójdzie w górę! Poprze to wszystko reklama, za pomocą naszych stosunków i wpływów. Jerzy otrzyma medal, zostanie pierwszorzędnym artystą i cały Paryż przyklaśnie z zapałem związkowi hrabiego Tréjan z prześliczną kobietą, której czarujące oblicze podniosło jego talent do wyżyn geniusza! Cóż na to mówisz moja Fanny?
— Mówię, że jesteś zawołanym dyplomatą. Posiadasz dar czarowania wymową.
— Kończę więc. Oburzałaś się przed chwilą na brak energii Jerzego i jego słabość charakteru. Według mego zapatrywania, te właśnie jego wady są drogocennym dla ciebie darem. Nie należysz do kobiet ulegających jakiejbądźkolwiek obcej woli. Nie, nigdy. Wiem naprzód, iż ty rządzić będziesz. Zostawszy hrabiną de Tréjan, będziesz królową i panią w swym domu. Jerzy ulegnie z łatwością twemu wpływowi, a jako niemającemu swej woli, narzucisz własną, jak rzeźbiarz nadaje postać glinie dotknięciem swej dłoni. Zachowasz dotychczasową swobodę i po zawarciu małżeństwa, będziesz rządziła bez ograniczeń tak swą osobą, jak i majątkiem. Otóż co droga „hrabino“ pragnę ci ofiarować! Niechaj świat cały osądzi, czy dar piękniejszy złożyć ci można? A teraz, odpowiedz mi szczerze, dozwoliłaś się przekonać. Zgadzasz się na moją propozycję
— Zupełnie.
— Jestżeś gotową zaślubić Jerzego de Tréjan?
— Zaślubię go!
— Doskonale! Byłem pewny, że to się tak skończy... Objaśnię cię teraz jak postępować należy, ażeby to małżeństwo do skutku doprowadzić.
— Ależ, odpowiedziała Fanny, zdaje mi się, że tu potrzeba było tylko mojego zezwolenia. Wszak powiedziałeś, że Jerzy szalenie jest we mnie zakochanym?
— Gdyby cię nawet kochał najszaleniej, nie ożeniłby się z tobą, gdybym ja nie wpłynął na niego, ukazując temu dobremu chłopcu słońce w pełnym blasku. Położyłem już fundamenta, reszta pójdzie z łatwością. Będziesz działała według moich wskazówek. Zakończenie ja sam stanowczo — biorę na siebie.
— Cóż więc mam robić?
— Odegrać małą komedję, do czego jesteś tak zdolną.
— A ta komedja?
— Wskażę ci jej szczegóły.