Tryumf wiary/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tryumf wiary |
Podtytuł | Obrazek historyczny z czasów Mieczysława Pierwszego |
Wydawca | Drukarnia Synów St. Niemiry |
Data wyd. | 1908 |
Druk | Drukarnia Synów St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mieszko po swym zwycięskim powrocie z wyprawy nad Odrę, zastał Dąbrówkę niecierpliwie oczekującą wprowadzenia wiary chrześcijańskiej dla kraju. Dąbrówka co chwila się spodziewała, że nareszcie krzyż zatknięty zostanie na murach wznoszonego z kamieni i cegły kościoła, nad którym sprowadzeni z Czech rzemieślnicy pilnie pracowali. Im bardziej jednak zbliżała się ta chwila, tembardziej Mieszko ociągał się i krok stanowczy odkładał. Ile razy wyjechał na łowy i spotkał w drodze lud chmurny, pomówił z ziemianami, którzy od wpływów dworu byli dalecy, powracał jakby niepewny i wahający się znowu, a gdy kniahini pytała go o chrzest ów zapowiedziany, uroczysty, nic jej nie odpowiadał.
Ksiądz Jordan, wzywany na narady, czekać radził i nie nalegać — zdało mu się, że sama potrzeba przymierza z cesarzem niemieckim zmusi Mieszka do chrztu i otwartego krzewienia wiary chrześcijańskiej.
O ile ksiądz Jordan był cierpliwy, o tyle Dąbrówka się zżymała, zwłaszcza, że z Czech przychodziły ciągle zapytania, kiedy się chrzest i ślub uroczysty odbędzie i ogłoszenie wiary chrześcijańskiej nastąpi. Jej staraniem nawróconą już została Górka, a za nią poszedł niemal cały jej[1] z wyjątkiem Jarczychy, która uciekła najprzód do Krasnejgóry do wychowańca, a tam znalazłszy wszystko do niepoznania zmienione, z płaczem schroniła się gdzieś do lasu.
Przez całą zimę trwało naleganie ze strony kniahini i milczenie uparte Mieszka. Gdy on obojętnie jakoś czekał i zwlekał, jej wysłańcy pokryjomu obalali posągi bożków, palili kontyny i po nocach krzyże zatykali.
Zima była ostra w tym roku, Mieszko jednak jeździł codziennie na łowy. Gdy raz z takich łowów powrócił późno w nocy na zamek, zastał w komnacie swej czekającego nań Dobrosława. Zdziwiony Mieszko zapytał zaraz czy się co we dworze nie stało.
— Miłościwy panie — rzekł Dobrosław, skinąwszy wprzód na komorników, aby odeszli — nasza kniahini wybiera się w drogę...
— Dokąd? kiedy? — z a pytał Mieszko.
— Przyjechał z Pragi poseł, nie wiem, co przywiózł z sobą... kazano wszystko do podróży sposobić.
Pomimo spóźnionej pory, Mieszko udał się natychmiast do dworca Dąbrówki. Tu zastał wielki zamęt i krzątanie. Niewiasty chowały rzeczy w skrzynie, kniahini ubrana jak za dnia, rozkazywała i do pośpiechu wzywała.
Mieszko wszedłszy zapytał zdziwiony, co to wszystko znaczy.
— Posłałam do Pragi, aby po mnie ojcowscy ludzie przybyli — rzekła Dąbrówka smutnie patrząc na męża. — Wrócę do rodzicielskiego domu, dłużej tu pozostać nie mogę... Wstyd mi, bo uroczystego chrztu i zaślubin nie było. Nie mogę powiedzieć, żem żoną twoją... Wobec chrześcijan córka Bolesława jest tylko ulubienicą twoją, jak te, co dawniej były... Wolę powrócić do domu, niż cierpieć tu dłużej ten wstyd i hańbę...
Mieszko stał przez chwilę niemy z podziwienia, a potem zawołał:
— Nie pojedziecie! musieliby po was całe czeskie wojsko przysłać, inaczej was nie puszczę.
— Ucieknę, a tak w grzechu i wstydzie żyć nie będę... — odparła Dąbrówka.
Kniaź ramionami wzruszył i zadumał się.
— Słowo dałem i dotrzymam — rzekł. — Wiem co czynię.
— Miłościwy panie, wiem czego żądam... Czekałam z pokorą, czas albo mnie nazwać żoną lub opuścić mi was ze wstydem.
Kniaź przystąpił do płaczącej Dąbrówki i rzekł:
— Gdy pierwszy skowronek zaśpiewa, upadnie reszta kontyn i w Gnieźnie krzyż zatkniemy.
Dąbrówce oczy radością zajaśniały.
— Na nowego Boga twojego, na Chrystusa, który wiarołomnych karze, przysięgnij! — zawołała.
— Przysięgam — rzekł Mieszko.
Od tego dnia rozpoczęły się przygotowania do wielkiej uroczystości.
Posłowie czescy odprawieni zostali z powrotem do Pragi, lecz na tę uroczystość powrócić mieli i przywieźć z sobą świątobliwego kapłana Bohowida, który chrztu uroczystego Mieszka miał dopełnić.
Tymczasem w Gnieźnie nad częścią kościoła, wznoszącego się na zwaliskach kontyny, kończono dach pospiesznie, aby w tej pierwszej świątyni odbyć się mógł obrzęd chrztu świętego. Ksiądz Jordan, Ojciec Mateusz i inni duchowni z Czech przybyli zbierali tymczasem przygotowujących się nowonawróconych, ażeby jak największa ich liczba razem z kniaziem do chrztu stanąć mogła.