Trzy epoki/Epoka druga
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy epoki |
Podtytuł | (Nowela z krótką przedmową i jeszcze krótszym epilogiem) |
Pochodzenie | Po szerokim świecie |
Wydawca | Ignacy Płażewski |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakł. Graficzne B. Wierzbicki i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Monsieur Teophile Glacier dokończył przed zachodem słońca swoje opowiadanie i nie wiem którąś butelkę istotnie dobrego i mocnego kebiru i, chociaż był trochę mniej czerwony od czerwonego wina algierskiego, wstał od stołu i zaproponował mi przechadzkę na północ od Tek-Delfu.
— Mój kochany panie! — zawołałem wtedy, przejęty trwogą i życzliwością dla gościnnego „cantonier“, — dzień tak upalny, a pan niezawodnie jest trochę... zmęczony (miłe to słówko francuskie, a właściwie afrykańsko-kolonjalne — „fatigué“! Oznacza ono znużenie, upicie się, obarczenie żołądka, długą, przymusową wstrzemięźliwość i posiada jeszcze około dziesięciu innych zastosowań, których nie można znaleźć w żadnym słowniku). Czy pan nie uważa, że wino w tych szerokościach szkodzi? Przynajmniej nauka głosi...
— Niech mi pan nic o nauce nie mówi! — zaśmiał się czcigodny p. Glacier. — Wie pan, tu do nas przyjeżdżają różni uczeni, coś badają, coś sprawdzają, a prawie wszyscy są krótkowidzami i cierpią na ostry katar kiszek. Nic dziwnego, że nic tu u nas nie widzą i że im szkodzi szklanka dobrego wina. Co do mnie, to ja na przestrzeni stu kilometrów kwadratowych znam każdy kamień, a piję już od 30 lat bez przerwy. Wobec tego spodziewam się, że nie odmówi mi pan przyjemności pokazania mu jednej miejscowej osobliwości?
— Co to ma być? — spytałem.
— Ruiny zamku Ibrahim ben Izmaił-Dzi-el Nun — odparł, biorąc swój hełm i ciężki kij.
Wyszliśmy na jedyną ulicę Tek-Delfu i, przeszedłszy osadę, zaraz za białą kopulastą kubbą weszliśmy na niewysoki pagórek, którego stoki były pokryte szczątkami czarnej i czerwonej cegły. Na szczycie pagórka pozostały resztki muru czy, może, baszty, a o kilka staj dalej ocembrowanie studni, otoczonej dużemi, dobrze odpolerowanemi płytami żółtego onyksu. Zajrzałem do niej. Wionęło z niej zgnilizną, zimnem i wilgocią. Podniosłem kamyk i rzuciłem go do czeluści studni. Dopiero po kilku sekundach usłyszałem głuchy plusk wody.
— Tak, panie! — uśmiechnął się p. Glacier, — na początkach XI-go wieku, gdy każden arabski wojak miał niewolników wbród, nie krępowano się kopaniem studni, głębokich na 80 metrów.
— Nie łatwą było rzeczą wyciągać z takiej studni wodę gdy nie znano jeszcze pomp! — zauważyłem.
— Niech pan zwróci uwagę na ten blok onyksu! — rzekł p. Glacier, uderzywszy kijem w żółty, jak wosk, kamień.
Ujrzałem głębokie, zabarwione rdzą wklęśnięcie, głębokie od strony otworu studni, a zwężające się na zewnątrz.
— Niewolnicy żelaznym łańcuchem wyciągali ciężkie kubły wody, a żelazo z biegiem czasu przecinało twardy kamień! — objaśnił mój uprzejmy przewodnik i usiadł na kamieniach, zdjąwszy swój płócienny hełm.
— Zamek ten wybudował na tem miejscu słynny wojownik maurytański, Ibrahim ben Izmaił-Dzi-el-Nun — zaczął opowiadanie p. Teofil Glacier. — Przy końcu X i na początku XI wieku słynął on, jako niepokonany szermierz na miecze i jego trąbę bojową słyszały turnieje wszystkich większych miast Hiszpanji. On to przeciął na dwoje walecznego Leonardo di Castiglia, dumę całego królestwa. Był ten Ibrahim kuzynem Izmaiła-Dzi-el-Nuna — tego, który to podniósł rokosz przeciwko dynastji Ommiadów i ogłosił się królem Toleda. Historja twierdzi, że, pozostając wiernym dynastji, Ibrahim porzucił dwór buntowniczego kuzyna i wyjechał do Afryki, gdzie umarł tu, w swoim zamku. Głupie to twierdzenie tych panów od historji! Taki rycerz i wojownik, jak Ibrahim, nie mógł pozostać bezczynnym, porzucając przepych dworów królewskich i zgiełk bitew dla życia odludka na pustyni! Nielogiczne to i niczego nie objaśnia! Przyczyny były inne i głębsze, bo ludzkie! Opowiadano mi o tem tu w Tek-Delfie, a ja mogę powtórzyć, jeżeli pan tego sobie życzy? Otóż w dobie rokoszu kuzyna, waleczny Ibrahim przyjmował udział w turnieju w Aranjuezu, na dworze jednego z książąt Alba, który miał narzeczoną cudnej piękności. Czarnowłosa, czarnooka, o ustach jak dojrzały pęknięty owoc granatu, zęby ubiegające się o lepsze z białością śnieżnych szczytów Sierra-Newady, o małych, pięknych rączkach i nóżkach, zwinna jak wąż, i zdradliwa jak wąż, a ognista, jak pantera, — taką była donna Izabella Padilla di Strega...
Monsieur Glacier zamyślił się na chwilę, a później, śmiejąc się głośno, rzekł:
— Proszę nie myśleć, że to ja tak wyidealizowałem mademoiselle Isabelle! O, nie! Wszystko to pod jej oknami wyśpiewywał waleczny Ibrahim, a piosenkę tę do naszych dni przechowują koczownicy beduini, spędzający w tych okolicach zimę. Pannie zaimponował czarny rycerz w srebrnej zbroi i z białym pióropuszem na hełmie, gdyż wszystkie zdobył nagrody na turnieju dorocznym.
Strzelała więc w jego stronę ognistem okiem z pod opuszczonych, złotym pudrem posypanych rzęs, a dziki wojownik oddał jej swe serce, nie znające trwogi i zdradliwości niewieściej. Widziała to piękna Izabella i, nie uważając czarnego rycerza za człowieka, tak samo, jak teraźniejsze panie i panny spoglądają na wyfraczonych murzynów, postanowiła go do reszty skokietować. Naznaczyła mu spotkanie za miastem, w gaiku, gdzie rosły drzewa figowe i oliwkowe, otoczone żywopłotem z wysokich „pitas“[1]. Ibrahim przybył na schadzkę, prowadząc ze sobą zapasowego konia. Spotkawszy umiłowaną, zaczął błagać ją, aby została jego żoną, obiecywał zaprzeć się Proroka dla Chrystusa, otoczyć ją królewskim przepychem, lecz Izabella Padilla śmiała się z amorów Maura. Gdy zrozpaczony porwał ją w objęcia, zawołała na pomoc dwóch paziów, lecz wojownik przebił im serca jataganem, a pannę przemocą wsadził na zapasowego konia i zatrzymał się na wypoczynek dopiero w Almerilla, czekając tu na najbliższą galerę, odpływającą do Afryki. Przywiózł ją najpierw do Bel-Abbes, ale tam przyjaciele nie dawali mu spokoju pytaniami, kiedy nareszcie będzie wyznaczony dzień ślubu. Wtedy pognał tysiąc niewolników tu i kazał w ciągu trzech miesięcy zbudować pałac. Urządził go z niewidzianym nigdzie przepychem, a nie zapomniał wznieść małej kapliczki, gdzie wybranka jego serca i władczyni jego myśli mogła modły do Chrystusa zanosić. Nieubłagana była donna Izabella i, chociaż branka, — dumna i stanowcza. Gdy płonący cały, chciał zwyczajem arabskim poślubić ją, o nic nie pytając, wskazywała mu w milczeniu na wązki sztylet toledański i na swoją pierś. Rozumiał i odchodził na nowe męki czekania, pożerającej go żądzy i miłości płomiennej. Tak mijały lata. Ibrahim urządzał dla Izabelli pyszne zabawy, widowiska, uczty, a po nocach brzdąkał na lutni, lub grał na fujarce berberyjskiej, śpiewał piosnki melancholijne o piękności donny Padilla di Strega i o swojej miłości do słonecznej „Delf“, jak po arabsku nazywał pieszczotliwie swoje bóstwo i swoją męczycielkę. Beduini, Zizian, Uled Nail, ben-Sulej i inne plemiona berberów posiadają dużo romantycznych pieśni, a wszystkie je ułożył tęskny, beznadziejnie pragnący miłości poeta i wojownik Ibrahim ben Izmaił Dzi-el-Nun.
Wreszcie cierpliwości Maura nastał kres. Postanowił zdobyć dumną donnę innym sposobem. Chciał obudzić w niej ambicję kobiecą i zazdrość. W tym celu Ibrahim kazał zjeżdżać do zamku wszystkim najpiękniejszym kobietom z plemienia Uled-Nail, które daje światu muzułmańskiemu najbardziej wytworne kapłanki miłości, śpiewaczki i niezrównane tancerki.
Pięćset najpiękniejszych kobiet gościł na zamku szalony od miłości wojownik, karmił, poił i obdarowywał tancerki i śpiewaczki i liczne rodziny, które wraz z niemi przybyły do miejscowości Tek, gdyż tem imieniem od niepamiętnych czasów nazywano cały ten obwód, aż do krańców pustyni.
Wreszcie nastał dzień popisu. Dużo pięknych, giętkich ciał tancerek ujrzały oczy Ibrahima, donny Izabelli i zaproszonych zewsząd dostojnych gości. Śród nich potężny magnat wyróżnił jedną — młodą, prawie dziecko jeszcze — piękną, jak marzenie Ajszusz, liczącą dopiero 14 wiosen, obsypał ją klejnotami i posadził obok siebie przy uczcie. Ajszusz oczy mrużyła jak kotka, którą głaszczą miękką dłonią po grzbiecie i czekała tylko na skinienie władcy, aby wyjść do wskazanej komnaty i z pokorą i biciem serca oczekiwać tu na jego przyjście i na chwilę skwarnych pieszczot i namiętnych, szalonych słów rycerza. Nagle donna Izabella pochyliła się do ucha Ibrahima i szepnęła:
— Ta mała brzydko tańczy! Nie może dobrze i zwinnie tańczyć, gdyż ma grube kostki i zbyt szerokie biodra...
— Ta piękna dziewczyna podoba mi się bardzo!.. — odparł Maur, spuszczając oczy pod płonącym wzrokiem Hiszpanki. — Piękna jest...
— Cobyś mi dał, rycerzu, gdybym ja przed tobą zatańczyła! — spytała Izabella, dotykając piersią ramienia wojownika.
On zaś oblał się szkarłatem rumieńca i odpowiedział bez namysłu:
— Zażądaj, a wszystko dam ci!
— Dobrze! — odparła. — Nic innego nie żądam oprócz wysłania gońca do Aranjuezu z listem moim, w którym proszę, aby mi przysłano moją ulubioną duenję![2].
— Rozkazałaś! — zawołał Ibrahim. — Jutro o wschodzie słońca goniec z listem opuści zamek, a gnać będzie jak wicher. Teraz tańcz!
Donna Izabella z rodu dumnych hidalgów Padilla di Strega tańczyć zaczęła przed pogardzanymi Arabami. Wojownicy, a nawet nienawidzące ją tancerki, słudzy i niewolnicy nie mogli powstrzymać okrzyków zachwytu. Widzom się wydawało, że jakiś płomień miota się przed ich oczami, jakiś wir barw, błysków, szmeru jedwabnych szat, trzaskania kastanjet, tupotu drobnych nóżek porywał ich i niósł w nieznaną krainę zachwytu...
Gdy donna Izabella z okrzykiem „Ole“ nagle się zatrzymała z wysuniętą naprzód drobną, zgrabną nóżką i z podniesioną nad dumną główką smagłą, obnażoną do ramienia ręką, ciężko oddychając i rozdymając różowe nozdrza, wszyscy uderzać zaczęli dłońmi w ziemię i wołać:
— Piękna! Piękna! Piękna!
Ibrahim zerwał się z poduszek i padł jej do nóg, całując jej stopy w niemem uniesieniu.
Po tym wypadku znowu zwykłym trybem wlokły się dnie, tygodnie i miesiące. Wreszcie przybył goniec, a z nim półżywa od znużenia stara duenja Gwarec. Zamknęła się z nią w swych komnatach donna Izabella, i trzy dni nie widział jej Ibrahim. Aż wezwała go do siebie i oznajmiła, że postanowiła po miesiącu zostać jego żoną.
— Uczyniłabym to natychmiast — dodała donna, — gdyż widzę miłość twoją, twoją szlachetność i mękę. Lecz post teraz, wielki post. Odjedź na miesiąc i powracaj do swej żony szczęśliwy!
Padł do nóg pięknej Hiszpanki rozkochany Maur i odjechał na dalekie łowy aż pod Biskrę. W tym czasie donna Izabella i książe Alba, (ponieważ on to przybył przybrany za starą duenję), obmyślili tak chytrze ucieczkę, że nikt w pałacu nie spostrzegł, kiedy i jaką drogą wymknęli się i zbiegli.
Wystraszeni słudzy i niewolnicy, obawiając się zemsty surowego władcy, milczeli do jego przyjazdu, a gdy zapytał o donnę Izabellę, oznajmili, iż przed paru dniami ją widzieli. Gdy Ibrahim przekonał się, że ukochanej nigdzie na zamku niema, posiwiał nagle i zamyślił się głęboko.
— Ta dziewka Ajszusz musiała ją zabić czarami swemi... Przywieźć ją tutaj! — rozkazał ponurym głosem.
Na trzeci dzień przybyła piękna Arabka z całą rodziną, wystrojona i szczęśliwa.
Zaledwie weszli na płyty dziedzińca pałacowego, schwycili ich niewolnicy, wrzucili do studni, a później, na rozkaz władcy, zalewać studnię zaczęli wapnem.
Ibrahim dał wolność niewolnikom, rozpuścił służbę, zburzył kaplicę Chrystusa i żył samotny w jednej z baszt, oddając się rozpaczy i rozmyślaniu nad zmarnowanem życiem. Pomagał ubogim, ułomnym i chorym, ratował ginące w pustyni karawany, kopał studnie w najniebezpieczniejszych miejscach, tępił dzikie krwiożercze zwierzęta, a ludność uważała go za „świętego“, nazywając go Sigi Ibrahim Akbar, lecz mułłowie, a nawet sam imam prawowiernych sprzeciwili się uznaniu Ibrahima za świętego, ponieważ modłów nie zanosił do Allaha i Jego Proroka.
Opowiadano sobie, iż nieraz w chwilach, gdy muezzini o wschodzie lub zachodzie słońca wykrzykiwali przeciągłemi, donośnemi głosami:
— La Illah Illa Allah u Mahomed Rassul Allah, Allah Akbar, — Sidi Ibrahim, stojąc na szczycie baszty, szeptał, zaciskając zęby i pięści:
— Nie jesteś potężny, Allahu, nie jesteś, gdyż nie mogłeś zwalczyć dumnego serca Delf i jej pogardy dla mnie! Nie jesteś wielkim Ty, Rassul Mohamed, bo nie ochroniłeś mego życia i mej duszy od piekła męki, rozpaczy i tęsknoty! Nienawidzę was!..
Ibrahim ben Izmał-Dzi-El-Nun umarł samotny i niepogodzony ze swoim bogiem. Pamięć o nim została w smętnych pieśniach Uled Nail i w podwójnej nazwie tej miejscowości — Tek-Delf.
Monsieur Teophile Glacier skończył opowiadanie i zamyślił się.
Nie przerywałem mu, gdyż spodziewałem się jakiejś psychologicznej uwagi, których nie szczędził ten zabawny „cantonier“, cały przesiąknięty czerwonem winem, dymem fajki i staremi legendami. Nie zawiodłem się, gdyż wkrótce podniósł głowę i rzekł:
— Dziwny to twór — kobieta! Uszlachetnia mężczyznę nie tylko, gdy wzbudza i podtrzymuje w nim miłość, lecz nawet gdy zadaje mu cios, mękę i udrękę, gdy rzuca go w otchłań zbrodni lub rozpaczy! O, kobiety trzeba znać! Należy się im ubóstwianie, szacunek, lecz i... lęk przed niemi... Tak, mój panie! Ale pragnienie mi dokuczać zaczyna i gardło mi wyschło na pergamin. Chodźmy do „buvette“ na lampkę kebir‘u.
Poszliśmy...