Trzy srebrne ptaki/Południe. Lidja gospodarna

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Żurakowska
Tytuł Południe
Lidja gospodarna
Pochodzenie Trzy srebrne ptaki
Wydawca Wydawn. J. Mortkowicza
T-wo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1927
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POŁUDNIE.
LIDJA GOSPODARNA.

Patrząc na porządną, gładko uczesaną główkę idącej obok niego Lidji, Krzyś zrozumiał, że jeśli od kogo dowie się czegoś rozsądnego, to chyba od niej.
Ona napewno nie kłamie, nawet w tym celu, by wykazać bliźnim wszechobecną możliwość grzechu!
A Sylwji postać zbyt piękna i poetyczna nie budziła nadzieji zrównoważonych słów i jakichś możliwych do przyjęcia wyjaśnień. Zdawało się chłopcu już wczoraj, że Sylwja powinna mówić wierszami i zapatrywać się na świat, ze stanowiska wieży, zatopionej w obłokach.
Przed chwilą rozżalona na świat i ludzi Aglae oddała go w ręce starszej siostry, a sama poszła się przebrać, gdyż zbliżała się chwila lekcji z dziadkiem.
Lidja w wysoko podpiętym robronie, na którym rozpościerał się perkalowy fartuch, wiodła swego gościa do stajni.
— Mamy trzy konie — objaśniała po drodze. — Nie są to wierzchowce czystej krwi, ani cuganty. Wszystko muszą robić. Orzą ogród warzywny i zwożą siano z łąk, pompują wodę w kieracie, a także jeździmy na nich konno. Zresztą nie dużo mają roboty, bo drzewo na zimę i zapasy z miasteczka, a także mąkę z młyna to już pan Niborc przywozi nam swoimi końmi.
Krzysztof postanowił przypuścić szturm.
— Dlaczego — zapytał — nie wyjeżdżacie poza obręb murów?
Lidja odparła bez wahania.
— Bo taka jest wola dziadzia.
Odpowiedź ta, tak poprostu wyjaśniająca rzecz, zbiła z tropu Krzysia. Spróbował z innej beczki.
— A dlaczego... — nie gniewaj się na mnie, dlaczego nosicie takie staromodne suknie?
Ale i to było zadziwiająco zrozumiałe, bez cienia tajemniczości.
— Och, — wyjaśniła uprzejmie — bo dziadzio nie chce kupować nam materjałów, zanim znosimy to, co jest nagromadzone w skrzyniach. Niestety tych skrzyń jest bardzo dużo, dawniej takie trwałe robili materjały! a nasze babki widać były bardzo porządne. Z początku, gdy byłyśmy malutkie, Bonisia przerabiała nam suknie mamy i babuni. — Ale teraz dziadzio żąda, abyśmy same zajmowały się naszem ubraniem, a widzisz, okropnie jest nudno przerabiać, i zresztą poco? Teraz dobrałyśmy się do skrzyni, gdzie są bardzo ładne tualety, z brokatu i adamaszku — mocne to jak skóra! Ale i tak już pęka — zakończyła z triumfem.
Potem dodała jeszcze z tą swoją skrzętną minką: — To bardzo praktycznie ze strony dziadzi, że każe nam donaszać to, co jest.
Krzyś jeszcze nie był zaspokojony w swej ciekawości.
— Czy... czy zawsze będziecie tu mieszkać? Nie wyjeżdżając?
— O nie! — zaprotestowała żywo Lidja — kiedyś pojedziemy w świat. Gdy przyjdzie odpowiednia chwila.
Krzyś zaatakował po raz ostatni:
— Co nazywasz odpowiednią chwilą?
Ale Lidja roześmiała się tylko.
— To ci już może Sylwja wytłumaczy, jeśli zechce, — powiedziała, wprowadzając chłopca do stajni.
Zaglądała do żłobów i klepała konie po szyji, z miną pana, którego oko konia tuczy.
Potem oprowadziła jeszcze gościa po oborze, kurniku, nie darowała mu nawet chlewu. Oglądał wszystko z przyjemnością, nie dlatego, aby interesowało go gospodarstwo, ale lubił zwierzęta.
Kazała mu podziwiać tłuste, różowe prosięta.
— Czy wy w Warszawie także macie teraz prosięta? — zapytała z taką powagą, że nie miał odwagi się roześmiać.
— Nie, — odpowiedział — nie mamy żadnego gospodarstwa.
— To cóż robi twoja matka?
— Moja matka... — Krzysztof nagle uderzył się dłonią w czoło. — Lidjo, — zawołał z przerażeniem — moja matka napewno strasznie się o mnie niepokoi! Nic jej nie powiedziałem dokąd idę, ani na jak długo, jak mogłem zapomnieć o tem! Muszę natychmiast wracać! Natychmiast!
— Co za szkoda! — zmartwiła się dziewczynka. — Czy naprawdę musisz? Miałyśmy nadzieję, że zostaniesz aż do jutra.
Ale pod Krzysztofem paliła się ziemia. Powtarzał: — Muszę, muszę — i myślał o matce, która napewno zrozumieć nie może, co się z nim stało i ciągle wychodzi do ogrodu popatrzeć na drogę.
— A może możnaby zawiadomić twoją matkę, że jutro wrócisz. Nie?
Krzysztof się zastanowił. Tak ogromnie chciało mu się pozostać! Wszakże nie rozmawiał jeszcze z Sylwją, wszakże nie dowiedział się tajemnicy «trzech srebrnych ptaków», ani «odpowiedniej chwili»! Rzekł z wahaniem:
— Jakże zawiadomić? skoro niema tu nikogo takiego, kogoby można było posłać?
Lidja na wszystko znajdowała radę.
Powiedziała, że o tej porze zwykle pan Niborc jedzie z leśniczówki do miasteczka, jeśli więc natychmiast pobiegną do pierwszej bramy, to napewno złapią go w przejeździe. Prośbę spełni bezwątpienia — raz, że bardzo jest uprzejmy, a także ponieważ ogromnie lubi wszędzie być, z wszystkimi rozmawiać i wszystkie sprawy załatwiać.
Popędzili więc ku bramom i Krzyś podziwiał zręczność, z jaką Lidja je przełaziła, mimo swych robronów. Snać niebylejaką miała wprawę.
Siedli na tej bramie, która doradzała przechodniowi, aby ją «mijał». Krzysia na nowo męczyć poczęła dziwaczność tych miejsc.
— Ale rodzice wasi nie mieszkali tu przecież? — rozpoczął znowu wywiad.
— Nie, już mówiłyśmy ci, mieszkali z nami w Krakowie, tatuś był profesorem uniwersytetu, zostawił masę rękopisów, które teraz dziadzio z Sylwją porządkują. Potem się je wyda, bo tatuś podobno był wielkim uczonym. Rodzice umarli w pierwszym roku wojny — wtenczas to dziadzio zabrał nas tutaj.
— I nikt tu do was nie przyjeżdża?
— Z początku przyjeżdżali, ale dziadzio nikogo nie wpuszczał, więc już się zniechęcili. Nawet ciocia, która bardzo się z tego powodu na dziadzia gniewa. Ale mojem zdaniem dziadzio ma rację, bo albo się wierzy w to proroctwo, albo nie...
I nagle Lidja spłonęła rumieńcem. Jakże fatalnie jej się to słowo wyrwało!
— Lidjo, Lidjo, czy jesteś na «przechodniu»?
Jestem — odkrzyknęła, uszczęśliwiona z tej dywersji, która ją ratowała z opresji.
Z alei wypadła Aglae zziajana i oburzona.
— Czy to ty zostawiłaś drzwi od drugiej wieży otwarte?
— Nie. A dlaczego?
— Dlatego, że pan Fruziński rozbity jest na kawałeczki! — oznajmiła Aglae z triumfującą rozpaczą.
Lidja gniewnie zmarszczyła brwi i oczami wskazała siostrze Krzysztofa.
— Cóż mnie Krzyś obchodzi! — krzyknęła impetyczna osóbka. — Owszem niech wie! Rozbity jest zupełnie, nawet głowa i ręce. Co ja teraz zrobię?
— Weźmiesz sobie pana Wedla — odpowiedziała spokojnie Lidja. — Przecież Sylwja już nie należy do gry.
— Nie chcę Wedla! — zaprotestowała Aglae. — Zawsze go niecierpiałam. Sama wiesz, że jest antypatyczny.
Lidja podniosła brwi obojętnie.
— Cóż ci na to poradzę? Możesz zrobić sobie nowego Fruzińskiego, tylko już niema tej dobrej glinki.
Krzyś zapragnął zrozumieć — nie był jeszcze zupełnie zrezygnowany.
— Kto to mógł zrobić? — zwróciła się Lidja do siostry, lekceważąc pokorne zapytanie chłopca. — Przecież tam nikt nie wchodzi?
— Może Sylwja wchodziła i zapomniała drzwi zamknąć? A Królowa Madagaskaru wlazła i cóż lepszego miała do roboty, jak rozbić pana Fruzińskiego? Wstrętny osobnik!
Tu Aglae, pełna żalu, zwróciła się do Krzysia i wyjaśniła:
— Pan Niborc przy każdem spotkaniu daje nam tabliczki czekolady. My je zjadamy, ale papierki się chowa i jest ich już cała masa. Ja zbieram Fruzińskich — mam już 42, Lidja — Fuchsów, ile masz Fuchsów, Lidjo?
— Czterdzieści siedem — odparła starsza siostra z lekkiem zakłopotaniem. — ...A Sylwja, dopóki się z nami bawiła, miała 51 Wedlów. I grałyśmy w to, jak w karty. Ale, że kobiety nie powinny grać w karty, więc ulepiłyśmy sobie tych panów i oni za nas grają.
— I jakże się to gra, w takie papierki? — zainteresował się Krzyś.
— Jak? Tak samo jak w karty — wyjaśniła uprzejmie Aglae. — Rzuca się kostkę i podczas kiedy jest w powietrzu, każda z nas mówi jakiś numer — ta, która odgadnie, dostaje od pozostałych po jednej karcie.
Takie to pojęcia o grze w karty panowały w Domu Trzech Wież. Prawda, że to niania była autorytetem w sprawach światowych!
— A poco wam te wygrane papierki? zapytał jeszcze.
Aglae z politowaniem pokiwała głową.

— A poco graczom karty, które wygrywają? — zapytała pełna pobłażliwej wyższości.
Przez sekundę chciał Krzysztof wyjaśnić tę kwestję — ale się powstrzymał. Poco tym dziewczynkom wiadomość, że gra się o pieniądze, nie o karty? Czyż tysiąc innych rzeczy, stokroć ciekawszych i ważniejszych, nie jest dla nich tajemnicą i zagadką?
Ogarnęło go rozczulenie i litość. Tyle się rzeczy dzieje na świecie — zdumiewających, radosnych, dziwnych, wielkich! a one, zamknięte tu, za trzema murami, o niczem nie wiedzą — nie biorą żadnego udziału w życiu ogółu!
— Jabym tak nie wytrzymał — mruknął przez zęby.
Nie zapytały — czego?
Lidja powiedziała z ironicznym uśmieszkiem:
— Gdybyś musiał, tobyś wytrzymał.
Ale Aglae zaprotestowała z zapałem:
— Nie wytrzymałby napewno, napewno! Uciekłby i już!
Lidja wzruszyła ramionami.
— To dlaczego nie uciekasz? — zapytała lekceważąco.
— Bo jakże mogę, kiedy dziadzio nie pozwala! — jęknęła ze łzami w oczach.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Żurakowska.