Trzy srebrne ptaki/Poranek. Aglae niecierpliwa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poranek Aglae niecierpliwa |
Pochodzenie | Trzy srebrne ptaki |
Wydawca | Wydawn. J. Mortkowicza T-wo Wydawnicze w Warszawie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe opowiadanie Cały zbiór |
Indeks stron |
— Możebyś już wstawał?
Krzysztof, gwałtownie przebudzony, siadł na łóżku i starał się zorjentować, skąd go doleciało to pytanie?
— Bo już jest prawie dziewiąta, i choć Sylwja nie pozwoliła mi cię budzić, ale myślę, że już nie śpisz, prawda?
— Już nie śpię teraz — przyznał Krzysztof. — A ty gdzie jesteś?
— Jestem na tarasie, pod twoim oknem i czekam na ciebie, bo Sylwja już jest u dziadunia, a Lidja przy gospodarstwie. Więc ja ci dam śniadanie. Spiesz się.
Krzysztof się spieszył.
Wlazł do ogromnej miednicy, zlał się zimną wodą, wytarł do czerwoności szorstkim ręcznikiem, a potem dumał chwilę nad szeroką kałużą, która się uformowała na podłodze wokoło miednicy.
Westchnąwszy nad nią bezradnie, ubrał się co żywo, podziwiając gościnną pamięć Lidji, która zaopatrzyła go nawet w nowiutką szczotkę do zębów.
Potem wyjrzał przez okno i syknął z zachwytu. Ogromna i falista, zalana słońcem przestrzeń całej doliny u stóp wzgórza, płonęła czerwienią i złotem jesiennych drzew. Niebo najczyściej szafirowe, świeża zieleń łąk, pola usiane kroplami złotych dyń i złociste ściany chat, obwieszonych dojrzałą kukurydzą! Nad ziemią, w troskliwej pracy nachylone kobiety w czerwonych zapaskach i czarnogłowi, biało odziani mężczyźni.
Oto się niebo i ziemia najpiękniejszemi przystroiły barwami na pożegnanie lata.
Oto już słońce w wytrwałym trudzie, ludziom, drzewom i owocom przydało swego złota, który wyrazem jest dojrzałej jesieni.
A pod oknem, na tarasie siedziała Aglae w szafirowej krynolinie i na białych ramach krosien haftowała barwnym jedwabiem.
— Jak się masz? — zawołał Krzyś. — Którędy mam zejść do ciebie?
Aglae zawahała się chwilę.
— Najlepiej przez okno — poradziła prostodusznie. — Zupełnie łatwo i bliżej.
Rzeczywiście było łatwo i Krzyś zsunął się po rynnie i gzymsach na tafle tarasu.
— Tutaj przygotowała Lidja dla ciebie śniadanie — oznajmiła Aglae, prowadząc chłopca do nakrytego stołu. — Kazały mi przeprosić ciebie, ale musiały iść do swoich zajęć. Ja teżbym musiała, ale się poświęciłam — zakończyła z obłudnem westchnieniem.
— Jakże mi przykro!
— Wcale niech ci nie będzie przykro — parsknęła śmiechem, — bo codzień chciałabym się tak poświęcać. W Domu Trzech Wież robi się ciągle i ciągle to samo, więc możesz sobie wyobrazić, jak miła jest każda zmiana.
— Wszystko to jest nieprawość i obłuda — wrzasnął zielony ptak, huśtając się na zawieszonem w oknie kółku.
— I jeszcze ta papuga — westchnęła Aglae. — Wyniosłam ją na słońce, ale tak mi dokucza! Jedz prędko, bo muszę ci pokazać ogród. To ja zajmuję się ogrodem. Coprawda jest także ogrodnik, ale taki już stary, że wszystko muszę sama robić. Lidja prowadzi gospodarstwo, a Sylwja pisze z dziaduniem i czuwa nad domem. Prawda, jak to mądrze zorganizowane?
— Bardzo mądrze — zgodził się Krzyś między jednym a drugim plackiem z makiem.
— To Sylwja! — z dumą oznajmiła Aglae. — Ale teraz, jeśli chcesz, żebym ci wszystko dokładnie pokazała, to... musisz się zgodzić, że się przebiorę.
— Ależ przebież się, jak ci się podoba! — zawołał Krzysztof pełen zdumienia.
— Sam przyznasz, że trudno wchodzić pomiędzy grządki, i włazić na drzewa w krynolinie, prawda? — zaperzyła się nagle, niewiadomo dlaczego. — Zawsze chodziłabym tak ubrana, jak za chwilę zobaczysz, ale Sylwja nie pozwala. Mówi, że jeśli mi niewygodnie w robronie, to mogę sobie przerobić. Próbowałyśmy z Lidją, ale to tak strasznie nudne. No, za chwilę wrócę — Sylwji napewno nie spotkamy, a Lidja już się przyzwyczaiła, tylko pamiętaj, żebyś nikomu nie powiedział!
— Nie powiem — obiecał Krzysztof, który już zrezygnował z rozumienia tego, co się działo w Domu Trzech Wież.
Ale kiedy w drzwiach tarasu ukazała się Aglae, wzywając go ruchem dłoni, Krzyś poczuł, że musi mieć najgłupszy wyraz, w jaki tylko twarz jego może się ułożyć. Okrągła, dwunastoletnia osoba, przystrojona była w dosyć obcisłe atłasowe spodeńki papuziego koloru, mocno znoszone, a na ramionach miała coś w rodzaju obszernego fraczka barwy fioletowej.
Wtenczas to Krzyś przeżył najgorszą chwilę swego życia. Śmiech go rozsadzał, pchał się z niego jak para z kipiącego kotła, a skupiona, baczna mina młodej Aglae ostrzegała, że jeśli mu ulegnie — koniec tak pięknie nawiązującej się przyjaźni.
Szli, milcząc, bardzo zarośniętą ścieżką w dół parku. Dopiero po chwili Aglae, jakgdyby sobie samej tłumacząc, rzekła raz jeszcze, z miną pełną godności.
— Nie mogę włazić na drzewa w krynolinie, to darmo. A nosimy krynoliny, gdyż tak się nam podoba.
I nagle, ulegając nieposkromionej pokusie, z błyskiem w oczach zapytała:
— A tam, na dole, jak się teraz ubierają dziewczynki?
— Na dole i wszędzie — odpowiedział Krzyś, starając się nie okazać zdziwienia — dziewczynki noszą sukienki krótkie i dosyć wąskie i nie jedwabne. Noszą skarpetki i pantofle na niskich obcasach. I prawie wszystkie mają obcięte włosy.
Aglae pokiwała głową.
— Nigdy nie byłam na dole, ani nigdzie — wyrwało jej się, widocznie wbrew postanowieniu.
Krzysztof zapytał dlaczego.
Dziewczynka otworzyła usta, zamknęła je i znów otworzyła, żeby powiedzieć stanowczo.
— Nie mogę ci tego powiedzieć. Sylwja zabroniła. A tu jest mój ogród warzywny — dokończyła z miną tak ponurą, jakgdyby wskazywała miejsce popełnionej zbrodni.
Właściwie Krzysztof wcale nie był ciekaw ogrodu warzywnego. Kapusta — kapustą, a pomidory tysiąc razy oglądał na krzakach. Zresztą Krzyś nie był wieśniakiem. Zaproponował Aglae pogawędkę w rozłożystych gałęziach rdzawiejącego orzecha.
Wleźli i umieścili się wygodnie.
Dom Trzech Wież rysował się wyraźnie ponad drzewami sadu, położonego niżej. Wieża prawdziwa była tylko jedna, do niej zaś dobudowano długi, równy budynek, zakończony z dwóch krańców, dwoma półpiętrami, które kształtem dachu imitowały wieże.
— Miałam rok, Sylwja sześć, a Lidja cztery, jak nas tu dziadzio przywiózł i wybudował naokoło parku trzy mury — powiedziała Aglae z widoczną urazą.
Krzyś już nie pytał dlaczego, ale łaskawie mu poradziła:
— Poproś Sylwję, ona ci to opowie, jeśli będzie chciała.
A potem, namiętnie, z ogniem w oczach i ustami drżącemi z niecierpliwości, jęła zasypywać chłopca gradem pytań.
— A wy chodzicie wszędzie i jeździcie, gdzie wam się podoba?
— Tak...
— I samochodem?
— Kto ma samochód, ten nim jeździ. Moi rodzice nie mają. Nie są bogaci.
— Ale jeśliby byli bogaci, tobyś jeździł?
— Pewnie... — Krzyś zupełnie był oszołomiony gwałtownością tych dziwacznych pytań.
— I czytasz różne książki, i uczysz się razem z innymi chłopcami? W szkole?
— Ma się rozumieć, że w szkole. W gimnazjum.
— I jak to jest? Czy wszyscy uczą się razem, a nauczyciel poprawia?
— Tak, to jest.. nie. Właściwie profesor wykłada, a wszyscy słuchają i notują.
— A ty gdzie mieszkasz?
— W Warszawie.
Zdumienie odbiło się na ruchliwej twarzy dziewczynki.
— Więc... więc jakim sposobem aż tu jesteś?
— Przyjechaliśmy na lato. Całą rodziną. Wynajęliśmy domek. A za parę dni już wracamy do Warszawy, bo kończą się wakacje. Mój ojciec jest doktorem — dodał jeszcze.
Aglae namyślała się długą chwilę.
— Znam jednego doktora — powiedziała z triumfem — przyjeżdżał raz, jak Lidja była chora. Potem się ciągle modliłam, żeby być chorą — bo znowużby przyjechał. Ale to na nic, zanadto jestem tłusta — westchnęła z żalem. — Oprócz niego znam także księdza proboszcza, który przyjeżdża co miesiąc i odprawia mszę w kaplicy. I także pana Niborca, który zarządza majątkiem dziadzi.
I nagle westchnęła ciężko, aż łzy stanęły w jej oczach.
— Powiedz, czy to nie straszne tak zawsze tu siedzieć za trzema murami i nic nie wiedzieć, i tylko ciągle czekać?
— Na co czekać? — zaryzykował Krzyś ostatnie pytanie.
— Na... — widać było, że Aglae popełnia zbrodnię. — Na... trzy srebrne ptaki...
— Co?
— Nic ci już więcej nie powiem — rzekła z godnością pełną męczeństwa.
Potem jeszcze mu opowiedziała, że jeżdżą konno między pierwszym a drugim murem, gdzie droga jest dość szeroka. Że Bonisia, która była ich niańką, a teraz jest żoną Łukasza, opowiada im czasem o świecie. Z tego źródła wiedzą, że panie jeżdżą na bale, gdzie się tańczy walca i że jest kinematograf, taki teatr, gdzie nie grają ludzie, tylko fotografje, które się ruszają. Czy to prawda? O różnych wynalazkach, jako to: pociągi, radjo, samoloty, telefony — wiedzą od dziadzi. U niego się także uczą historji (nie myśl, że nic nie wiemy o tem, że była wojna! Nawet Sylwja trochę pamięta) i wszystkiego — matematyki (dziadzio właśnie jest matematykiem z zawodu) przyrody, języków. Muzyki uczą się same, tylko dziadzio pokazał im nuty.
Co do książek, to jest ich mnóstwo. I Rej, i Kochanowski i Naruszewicz i Krasicki, trzech wieszczów naturalnie, a także dużo francuskich. Ale co do współczesnych, to jest tylko Kraszewskiego: Stara baśń — ale to już bardzo nudna książka i nie warto jej czytać, skoro się ją umie na pamięć.
Naokoło drzewa począł się kręcić Jakobin, a wślad za nim ukazała się Lidja.
— Aglae, — powiedziała, podnosząc głowę — dlaczego nie sprzątnęłaś ze stołu po śniadaniu Krzysia? Prosiłam cię o to.
— Owszem, sprzątnęłam — odparła dziewczynka z przekonaniem w głosie. Krzysztof obrzucił ją krytycznym wzrokiem.
— Więc jakim sposobem wszystko stoi na stole? a nawet Jakobin wyjadł resztę szynki.
— Skądże mogę wiedzieć? — z irytacją krzyknęła Aglae. — Ja poskładałam i nawet zamknęłam kredens. Poskładałam.
— O, mój Boże! Aglae... zlituj się...
— Poskładałam — uparła się ze łzami w oczach zdumiewająca osóbka. — Jestem pewna, że to Królowa Madagaskaru powyjmowała wszystko z powrotem, żeby mi zrobić na złość!
Lidja załamała ręce i nie znajdując odpowiedzi na tak bezwstydną insynuację, zawróciła w stronę domu i uciekła szybko, zatykając uszy.
— Widziałam nawet jak niosła cukiernicę! — krzyknęła za nią młodociana kłamczyni, głosem nabrzmiałym łzami.
Teraz już Krzysztof nie mógł wytrzymać. Pełen oburzenia, oschle zapytał Aglae, dlaczego kłamie tak bezczelnie i w dodatku w sposób nie pozostawiający żadnych złudzeń?
Dziewczynka już złaziła z drzewa, przyczem ubranie jej, ze starego atłasu, pękało tu i ówdzie.
— Bo oni wszyscy myślą, — powiedziała ze złością — że na całym świecie jest kłamstwo i obłuda, tylko tu, za temi trzema murami już koniecznie musi się być świętym i anielskim. Więc ja naumyślnie kłamię i się złoszczę ile mi się podoba, choć to wcale nie jest przyjemnie. Żeby wiedzieli, że wszędzie można kłamać, jeśli się już ma taki charakter!