Uroda życia/Część I/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Żeromski
Tytuł Uroda życia
Tom I
Część I. Cień
Rozdział XVI
Wydawca Spółka Nakładowa „Książka”
Data wyd. 1912/1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVI.

Urlop Piotra skończył się wcześniej od generalskiego. Tatjana, nie chcąc dłużej zostawać w Paryżu, wymogła na ojcu, ażeby na resztę czasu wyjechać nad morze, do Szwajcaryi i Tyrolu. Ostatnie dni zeszły szybko, przeleciały, jak na ptasich skrzydłach. Rozstawali się. Było to tak proste i tak nie do wiary.... Ostatniemi czasy przez pustotę i kobiecą żądzę hołdów Tatjana pozawiązywała jakieś bliższe znajomości, — z owym malarzem, który jej portret do nieskończoności „wykańczał“, z redaktorem i jeszcze z innymi. Piotr przypadkowo przeczytał list malarza do Tatjany, list, którego tytuł brzmiał: „Chère Amie“..., aczkolwiek treść była obojętna i przyzwoita. Ileż cierpień sprawiły mu te dwa wyrazy! Tatjana przysięgała na wszystko, że niczem nie upoważniła do nadawania jej takiego tytułu przez obcego mężczyznę, płakała tak rzewnie i tak szczerze, aż przekonała. Musiał sam w swem mniemaniu przystać, iż jest to zwyczaj francuski nadawania miłym znajomym tak poufałego w listach tytułu. Ale wkrótce wpadł Piotrowi w ręce inny list, zapraszający na seans portretowy, a zakończony przed nazwiskiem słówkiem: „Votre“.... Znowu wybuch zazdrości i znowu strugi niewinnych łez. W kilka dni później Tatjana przyszła z miasta wzburzona i sama opowiedziała Piotrowi, że przypadkowo spotkała na ulicy owego malarza, szła z nim przez czas pewien i że wtedy „ten osioł“ zaproponował jej wspólne spożycie obiadu i to gdzie? — W Saint-Cloud. Przysięgła, że mu dała ostrą odprawę, „zbyt nawet ostrą jak na winę tego osła“. Piotr już nie wierzył. Szalał z wściekłości. Tegoż dnia nadszedł list od malarza, przepraszający za nietakt, jakiego się dopuścił, ale z zakończeniem, że pomimo tych wszystkich jego nietaktów „nie może się pogodzić z myślą, ażeby go już ani trochę nie lubiła“. Rozłucki zażądał, ażeby do owego malarza napisała list z oświadczeniem, iż ma narzeczonego, który jest jej ukochanym i jedynym, — iż z powodu nagłości wyjazdu żegna swego portrecistę, a nie mogąc go już więcej zobaczyć, dziękuje mu za swą piękną podobiznę i t. d. Tatjana z radością i bez wahania napisała ten list. Ze śmiechem obydwoje odnieśli go na pocztę i sprawa została ubita. Ale oto pewnego dnia, na wyjezdnem, gdy weszli obydwoje do ulubionej kawiarni, ażeby może ostatni raz nasycić się dobrą chwilą, zbliżył się do Tatjany starszy garçon i wśród wielu ukłonów, przeproszeń i omówień oświadczył, że monsieur de Eagle polecił oświadczyć o swej obecności w tej cukierni....
Piotr wiedział, że takie jest nazwisko redaktora, ale nie znał go osobiście. Zdawało mu się, że omdleje z rozpaczy. Chciał wyjść. Tatjana pochwyciła go niepostrzeżenie za rękę, a do garçona rzekła, że nie zna od tej chwili owego pana de Eagle.
Głuche podejrzenia nurtowały duszę Piotra. Męczył się, poniżał aż do śledzenia kroków ukochanej, aż do przeglądania jej pudełka z listami. Przeszukując owo pudełko, trafił na ostatni list malarza po oświadczeniu Tatjany, że ma ukochanego narzeczonego. Malarz pisał z zabawną wyniosłością o swej duszy łacińskiej, tak różnej od duszy słowiańskiej, — nie zgadzał się, ażeby zasłużył na wyrok zanadto surowy, jaki go spotkał, i, jako „latyn“, wysypał istny kosz słów banalnie ugrzecznionych....
I oto wśród tych wszystkich trosk zazdrości i wśród dowodów miłosnego poświęcenia, które zazdrość niweczyła do ostatniego śladu, by za chwilę sama zniknąć bez śladu w ogniu jakiegoś nowego podejrzenia, — nadleciał nagły i niespodziany dzień wyjazdu. Wszystkie troski miłosnego dnia jak olbrzymie góry zapadły się w ziemię. Piotr znalazł się na dworcu północnym, odprowadzany przez Tatjanę i mademoiselle Mathilde. Wielka hala pełna była dymu. Ukazała się oczom, jak straszna baśń o tem, co się ma dokonać. Tatjana zanosiła się od płaczu. Na nic nie pomnąc, obejmowała Piotra i przytulała się do niego, jakby w śmiertelnej przed czemś trwodze. Wskazówki wielkiego zegara posuwały się nieubłaganie, niemiłosiernie.... Tatjana jeszcze raz pochwyciła ręce Piotra i, wyciskając na nich bolesne pocałunki, błagała o przebaczenie za to, co przez nią wycierpiał.
Pociąg drgnął, poruszył się — i Tatjana znikła. Rozłucki zamknął oczy. Boleść nieznośna rozdzierała jego serce. Ręką ścisnął sobie gardło, żeby zdusić w niem głośny szloch. Po chwili opanował się. Drogę z Paryża do Warszawy przebył w zimnym spokoju. Wysiłkiem woli zniweczył w sobie wspomnienia, odsunął wszystko, co mogło przemówić o Tatjanie. Dobrowolnie wkroczył do jakiegoś świata, gdzie wszystko było wyzute z własności jego duszy. Otoczył się rzeczami i wyobrażeniami martwemi. Po powrocie do mieściny zabrał się coprędzej do swych robót. Ileż trzeba było siły, żeby uczęszczać do domu generała i pracować w pustych pokojach! Wola niweczyła wszystko, co tylko mogło być słabością, lecz nie była w stanie zniweczyć miłości samej. Oto wśród rozmowy osób nieznajomych nagły się ozywał śmiech Tatjany, albo ton jej głosu zabrzmiał i zaraz przepadł. Nadaremnie było wsłuchiwać się w ciszę, ażeby jeszcze raz głos posłyszeć.... Znikał i nie można było przypomnieć sobie tej mowy jedynej, tak dalece zapadła się w otchłań. Zdawało się, że uszy ogłuchły i nigdy już nie posłyszą tamtego dźwięku. Kiedyindziej owal twarzy obcej jakiejś kobiety przypomniał linię i barwę policzka. Przypomniał tylko dla urągowiska, bo nic na ziemi nie mogło uprzytomnić cudności jej twarzy. W ciągu długich godzin nie można było przypomnieć sobie ani kształtu, ani barwy, ani nawet zarysu czarującego zatoczenia skroni, gdzie milion razy spoczywały usta. Zdawało się, że oczy wypatrzyły już wszystek wzrok i nic już na ziemi zobaczyć nie mogą z tego, co było miłością serca.
W nocy, ocknąwszy się, Piotr zatapiał oczy w ciemność, bo stamtąd patrzyły prześliczne źrenice. Lecz gdy minęła krótka chwila złudzenia, nastręczała się tylko ciemność. W sercu powstawał krzyk żalu, którego wola nie mogła zagłuszyć. Nieraz zza ramion dawał się słyszeć szept, spieszczający imię, wołanie pełne czułości, które jedyne usta umiały wydać. Częstokroć wśród pospolitej w gronie kolegów rozmowy pokazywały się przed o czyma różane usteczka. Tak pewnego razu, gdy byli razem, te usta ukazały mu się nagle, nanowo, jak zjawisko dające znać o swej piękności szczególnej. Teraz te usta za coś karały, cofając się przed wzrokiem w ciemność, uciekając przed myślą i, niby skutek nieprzebłagany, zostawiając po sobie nicość w wieczności.
W miarę jak przybywało dni oddalenia, wzmagała się tęsknota. Żal stawał się coraz cichszy, coraz skrytszy i coraz głębszy. Wyszły z nicości i stanęły obok Tatjany wszystkie przeciwieństwa i załamania losu obojga. Ni żyć, ni umrzeć! Piotr wiedział, że jeśli ona wróci, musi się zdecydować na prawo, albo na lewo, — iść tu, albo tam. Musi rozstać się z nią, lub rozstać ze sobą. Patrzał w swoje nieszczęście i w niezgłębioną swą miłość. Nie mógł uczynić wyboru. I oto wówczas, gdy stał na sypkim brzegu, przychodziły najbardziej czarodziejskie wspomnienia...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Żeromski.