Władysław Herman i jego dwór/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXI.
Hamlet: Zdaje mi się, że widzę!
Horatio: Gdzie?
Hamlet: Przed oczyma duszy mojej.
Szekspir.

Podwórzec zamkowy z czterech stron wieżami zakończony, pustym był teraz, kilku tylko rycerzy żywo między sobą rozmawiających stało na środku, i z daleka jeszcze przy świetle pochodni, poznał między nimi Henryk ogromną postawę Jordana z Gozdowa.
Krystyn wziął towarzysza za rękę i zbliżył się do znajomych.
— Zapoznajcie się z nim! — krzyknął — To jest Henryk z Kaniowa, rycerz niezłomnego słowa i niezłomnej szabli. Jordanie, to już dawna dla ciebie znajomość.
— Tak, — rzekł uprzejmie nieco zdziwiony Jordan — tak, znamy się dobrze. Nieraz iskry sypnęły się z ścierających się naszych mieczy, i widziałem, że żaden rodzaj śmierci go nie straszy, ale dlaczegoż tu przybyłeś? Książe nasz drży z wściekłości na wspomnienie Mieczysława, niebezpieczeństwa ci grożą.
— Setne już przebyłem, — odparł młodzieniec — by się na to ostatnie narazić, a kiedy jużem tak blizki, pewno się nie cofnę. Upadnie gniew księcia przed mojemi słowy, mam ważne mu do odkrycia tajemnice, i poprosiłbym którego z szanownych rycerzy, by doniósł Zbigniewowi, że żądam w tejże samej chwili posłuchania u niego.
Podniósł wtenczas rękę Jordan z Gozdowa i wskazał na najwyższe okno naprzeciwko wieży.
— Tam jest mieszkanie naszego pana, od czasu przybycia do tej krainy. Tam samotny przesiaduje i dnie i nocy. Jeden tylko Mestwin go odwiedza, ale i i to rzadko. Nikt innyby się nie ośmielił przerwać ponure myśli Zbigniewa, a Niemiec teraz na łowy wyjechał.
— Upraszam, zaklinam was, — przerwał Henryk — uczyńcie zadosyć mojemu żądaniu.
— Ja ręczę, — zawołał Krystyn — że on złych nie ma zamiarów.
— Niechaj będzie aniołem, — krzyknęło kilku — lecz żaden z nas nie przyjdzie śpiącego lwa budzić.
— Zaniechaj zgubnego zamysłu. — rzekł Jordan — bo ci szczerze powiem, że cię śmierć niechybna czeka.
— Lepiej zrobisz, kiedy wyjdziesz z tych murów, nim cię sokole oko Zbigniewa ujrzy z góry.
— A więc żaden mi nie odda tej przysługi? — zapytał spokojnie Henryk.
Milczenie wszystkich było dostateczną odpowiedzią.
— Jeśli tak, to sam pójdę — zawołał.
Ale jeszcze raz Jordan starał się go odwieść od zamysłu.
— Pamiętam, — rzekł rycerz z Gozdowa — że w wojnie z Prusakami, jakiś wódz ich, olbrzym z postawy a bohater z odwagi, schronił się do takiej wieży wśród ciemnego boru. Z toporem w ręku i szablą u boku, dostałem się za nim na wierzchnią część budynku. Toporem drzwi wyrąbałem, a szablą Prusaka zabiłem, i jego głowę przez okno jakby jabłko wyrzuciłem; ale tu co innego, księciu winne uszanowanie, lecz nie bojaźń mnie wstrzymuje.
— Gdyby — odparł z zimną, krwią młodzieniec — setne kopie i szable tej wieży broniły, jeszczebym sam jeden na nie się rzucił, by dopełnić świętej przysięgi...
Po tych słowach oddalił się, zostawując wszystkich w zadumaniu, i zniknął im z oczu wśród grubych murów niebotycznej wieży.
Zaraz w sieni napotkał wązkie schody, które w licznych, ciemnych zakrętach nad jego wznosiły się głową. Gdzieniegdzie tylko stojące kagańce oświecały je częściami. Poszedł niemi, i stukając orężem o kamienne stopnie, śmiało postępował, aż nareszcie doszedł ostatniego piętra, gdzie się schody zakończyły żelaznemi drzwiami napół otwartemi w tej chwili.
Młodzieniec rzucił ciekawym wzrokiem wewnątrz komnaty, i ujrzał siedzącego męża z twarzą między dłonie zakrytą, na blizkim stole paląca się lampa oświecała leżący sztylet okręcony różaną przepaską
Przypomniał sobie Henryk, że ją miała w dzień śmierci u łona nieszczęśliwa Hanna. Nie zwlekając dłużej, wszedł śpiesznie rycerz z Kaniowa, ale Zbigniew zatopiony w dumaniu, podniósł dopiero czoło, kiedy już od kilku chwil stał przed nim dzielny młodzieniec.
Zdziwiony syn Władysława, porwał się z gniewem i wlepił iskrzące oczy w twarz Henryka. Dawne pamiątki ozwały się w duszy, patrzył, zbliżył się i poznał, a nawet uchwycił oręż i wzniósł go na towarzysza śmiertelnego wroga, nie przemówiwszy i słowa.
— Książe! — zawołał Henryk, niewiedząc jak uniknąć grożącego ciosu — Hanna była niewinną!
Wypadła szabla z rąk Zbigniewa, a łzy zalały mu lica na wspomnienie tak drogiego imienia.
Henryk nie stracił sposobnej pory i nie dając czasu Zbigniewowi do namysłu, zawołał:
— Synu najjaśniejszego króla i pana mojego, przybyłem z Płocka do tych miejsce odległych, by ci odkryć tajemnicę. Hanna i Mieczysław byli niewinnymi. Mestwin wszystko uknuł i Mestwin zbrodniarzem.
Po tem oświadczeniu, opowiedział księciu, wyznania Ulrycha, wyszczególnił najdrobniejsze okoliczności i sam słowem rycerskiem zaręczył, że w owej pamiętnej nocy widzenia się księżnej z Mieczysławem, całą ich rozmowę słyszał i z niej poznał, że Hanna ciągle kochała męża najczystszą miłością, i że Mieczysław najszlachetniejsze poświęcenie uczynił.
Twarz Zbigniewa rozmaite przybierała wyrazy podczas mowy rycerza, lecz kiedy oczywiste ujrzał dowody, jakiś rodzaj smętnej radości zabłysnął w oczach, zgiął kolana i ręce załamał, wznosząc je ku Niebu.
— O Boże! — zawołał — dzięki ci składam, żeś nie dozwolił bym dłużej posądzał niewinność ulubionej, niewinność tej, która mi najmilszą na tym świecie była. Zginęła z mojego rozkazu, ale ostatnia jej myśl była błogosławieństwem dla mnie. Zmiękcz się więc w gniewie Swoim, o Panie świata, i ulżyj ciężar przygniatającego mnie życia. Tak, — dodał powstawszy — wolniej oddycham. Tak, równeśmy sobie oddali usługi. Jam ci życie ocalił, ty mi spokojność, to, jest część spokojności wróciłeś.
— Książe, — przerwał Henryk — niedawnoś życie mi darował, teraz większego jeszcze daru wymagam.
To mówiąc, zbliżył się do Zbigniewa, klęknął i zarazem z szyszaka odpiął warkocz włosów w krwi zbroczony.
— Panie, — rzekł poważnym głosem — to są włosy nieszczęśliwego twego brata. Dopókim ciebie miał za jego mordercę, dopótym pragnął je w krwi twojej zbroczyć; lecz kiedym się dowiedział od Ulrycha, że inny sprawił to wszystko, przysiągłem, że je w krwi jego zanurzę, wymagam więc od ciebie, byś mi dozwolił walczyć z Mestwinem z Wilderthalu.
Na imię Mestwina, twarz księcia przez chwilę rozjaśniona, czarną pokryła się żałobą, wszystkie namiętności uśpione obudziły się w piersiach z podwojoną siłą. Żyły czoła nabrzmiały krwi potokiem, rumieniec wściekłości oblał lica. Oczy zaiskrzyły się płomieńmi i usta się otworzyły, lecz zamiast wyrazów, krzyk okropny i przeraźliwy z nich wybuchnął, a rękę wyciągnął książe Zbigniew i groźno dobył miecza.
— Przysięgam, — rzekł po chwili — że nikt inny ode mnie Mestwina nie zabije. Ach! zginiesz zbrodniarzu, zginiesz. Zbyt długo rozciągnięta przez ciebie zasłona wzrok mój ćmiła, rozerwana teraz. Pozbawiłeś mnie szczęścia, sławy, wszystkiego, ja cię tylko życia pozbawić mogę, o Hanno! o ojcze mój, o Mieczysławie! — tu znowu łzy wytrysnęły i upadł książe na blizkie krzesło.
— Nie narażaj się, panie, — rzekł rozczulony Henryk — na żelazo tego Niemca, on niegodny twej książęcej ręki. Dozwól mi dokonać przysięgi i zyskać chlubę, że pana mego i ciebie zarazem pomściłem.
Długo Zbigniew nie mógł ukrócić swego żalu, każde wspomnienie dodawało goryczy smutkowi, po długiem dumaniu słabym rzekł głosem:
— Rycerzu, nie mogą zadosyć twej prośbie uczynić, powtarzam i przysięgam, że Mestwin z mojej zginie ręki. Ach! czegoż on mnie pozbawił Hanny. Gdyby mi godności, bogactwa, chwałę był odjął, berło wytrącił, darowałbym mu jeszcze, ale Hannę, o Hanno! o kochanko! o żono moja!.. On z mojej ręki zginie.
Te ostatnie słowa wyrzekł stanowczo i podniósłszy oręż w górę, spojrzał wzrokiem grożącym zagubą. Po chwili namysłu dodał:
— Czuję, że ci największą przykrość robię. Lecz rozważ, o ile moja zemsta twoję przechodzić powinna. Ja płaczę za żoną, za sławą, za bratem niegodnie zabitym. Ciebie wszyscy kochają, zaczynasz piękny zawód i masz nadzieję. Mnie doszłego do pół drogi życia, odbiegły złudzenia i pociechy. Nadzieja dawniej wzywająca na górne chwały sklepienia, błyszcząca dawniej dla mnie jak słońce na czystym Niebie, nagle zniknęła, wszystko odpadło, radość pożegnała się z rozdartem — sercem. Każdy wzrok mnie ściga zgrozą, każde usta przekleństwami. Oddzielony od lubej, odrzucony przez ojca, zwiedziony od przyjaciela, stoję na brzegu przepaści, nie mogąc ani wprost się rzucić, ani wstecz się cofnąć, i muszę ciągle trzymać wlepione oczy w jej otchłanie. Tobie młodość, tobie przyszłość się uśmiecha. Miną twe smutki, jak chmury co nad twoją głową szybko ulatują, a zostanie się Niebo czyste i jasne. Dla mnie świat zniknął, jedna została się zemsta, a powiedz teraz, czy chcesz mię tej ostatniej pociechy pozbawić? Czy chcesz spiekłym wędrownika ustom ostatnią kroplę odmówić, kiedy pełne masz puhary pieniącego się napoju? mów, Henryku, czyż możesz tego żądać.
Stał młodzieniec z spuszczoną głową i milczał.
— Co mogę uczynić to uczynię: — ciągnął dalej Zbigniew — powierz mi ten pukiel włosów, sam go w krwi zbrodniarza umoczę, a potem oddam.
Henryk nie rzekł i słowa, lecz wyciągnął rękę i oddał swój skarb księciu.
Drżały palce Zbigniewa, kiedy ściskał włosy Mieczysława, przeszedł się potem kilka razy po komnacie, nareszcie stanął i rzekł do Henryka:
— Jutro przed zachodem odbierzesz je. Lecz gdybym nie wrócił?. . Wtenczas ci wolno ścigać po całej ziemi Mestwina. Wtenczas przekazuję ci, Henryku z Kaniowa, zemstę własną i tylu nieszczęśliwych ofiar. Teraz żegnam cię, nie mów nic o tem nikomu i rozgość się w moim zamku.
— Książe, — odparł rycerz — nie zostanę w tych murach, mógłbym w nich zobaczyć wroga, po którego życie tu przybyłem, a ten widok pomieszałby wszystkie władze mojej duszy; wola nadaremnąby się stała wstrzymania namiętności. Pomimowolnie wyrwałaby moja ręka szablę z pochwy i zatopiła ją w piersiach Mestwina. Zejdę na dół i tam w jednej z chat nad rzeką stojących, zaczekam na wypadek walki. Jakikolwiek on będzie, bądź pewny, książe Zbigniewie, że w Henryku z Kaniowa masz człowieka opłakującego twoje nieszczęścia, a może będziesz miał w nim mściciela.
Po tych słowach, ukłonił się i wyjść zamyślał, ale Zbigniew go jeszcze zatrzymał.
— Nie myślę, — rzekł — wobec mojego dworu staczać walkę z Mestwinem, zawiodę go w głąb lasu za rzeką. Czekaj mnie jutro aż do zachodu słońca na tym brzegu. Jeśli noc zapadnie, a ja nie wrócę... lecz nie, zemsta doda sił tej ręce, a ta pierś nie potrzebuje, by jej co odwagi dodało.
Henryk się oddalił, a Zbigniew został sam z swojemi myślami. Już było późno, lampa dopalała się na stole mdłemi promieńmi oświecając komnatę, książe jeszcze kilka razy pokój okrążył, a potem rzucił się na łoże. Pamiątki młodości z głębi duszy powstały, przeszłość rozwinęła się przed myślą, a urok jej wdzięków sroższym czynił obraz przyszłości. Miłość, chwała już zniknęły, zimna rzeczywistość miała już aż do grobu towarzyszyć synowi Władysława, widział przeszłe uciechy i radości zwiędłe, a przyszłe gromy nieustannie grzmiały w przerażonem uchu.
Utracił jedyną istotę, która mogła przynosić mu ulgę w utrapieniach, utracił ją przez zbrodnię. Naraził się na nienawiść ludzi i przyjaciół, zniechęcił naród, któremu kiedyś mógłby był przewodniczyć do sławy.
Wszystkie marzenia wielkości, któremi karmiło się serce w tęsknotach, upadły, wszystkie nadzieje okropna zbrodnia wydarła, a ta, która miała być aniołem opiekuńczym życia pełnego dzieł i chwały, zstąpiła zawcześnie do grobu, pchnięta jego własną ręką. Umarła niewinna dla spełnienia widoków Mestwina. Najcnotliwsza niewiasta padła ofiarą zamachów, knowanych przez zdrajcę i nierozważnych namiętności męża, którego tak kochała. Ojciec w rozpaczy, naród w żałobie są skutkiem jego czynów. A cóż powiedzą potomni? Jakimże wieńcem przyszłość ozdobi skronie, które miało się wynieść nad wszystkich bohaterów czoła? Czyż strumienie krwi wylanej nie wzniosą się na zagrodzenie jego imieniu drogi do nieśmiertelności? czyż okrzyk trwogi i przerażenia narodów, nie przytłumi odgłosu dawnych dzieł i zwycięstw? A tak w jednej chwili widział zniszczone szczęście i zniszczoną chwałę, dla której rzucał się na miecze wrogów, o której marzył od dzieciństwa. Już się wzbijać zaczynał jej skrzydłem wzniesiony ku Niebu, a teraz jeden czyn, jedyna zbrodnia zwróciła go do ziemi i upadł pomiędzy prochy i kości zapomnianych i przeklętych na świecie, a siły zwątlone nie dozwalają mu jeszcze raz się podźwignąć, i musi żyć, i musi żadnego celu w życiu nie upatrywać, bo sam własną winą najszlachetniejsze, najpiękniejsze dwa cele, chwałę i miłość na wieki utracił.
Takie myśli snuły się w wyobraźni Zbigniewa, lecz nareszcie znękany opuścił głowę i wpadł w odrętwienie do snu podobne, choć snem nie było. Ociężałe powieki napół tylko zakrywały oczy, a uczucia boleści i żalu odzywały się ciągle.
Dogorywająca lampa, to bledsze, to żywsze rzucała promienie na przeciwną ścianę, na której zawieszona była całkowita zbroja z hełmem u góry, z przepaską na pancerzu i mieczem u przepaski. Przemijającym zbroja oświecona blaskiem, raz jaśniała jak gdyby przed światłem słońca, to znów w zupełną pogrążała się ciemność. Wreszcie po długiem konaniu zgasła lampa, a jednak widział jeszcze Zbigniew zbroję, i zdało mu się że oczy wlepione w niego, żarzyły się z pod przyłbicy szyszaku. Chciał się porwać, ale nie mógł i pozostał na miejscu; a tymczasem zdało mu się, jak gdyby, oderwała się od przeciwległej ściany zbroja, i jak gdyby się mąż jakiś w nią przyoblekł; a wnet druga postać ukazała się w śnieżnych szatach, i mąż zbrojny podał jej rękę i oboje płynąc w powietrzu, zbliżyli się do siedzenia Zbigniewa, a wtenczas przerażony książe poznał w rycerzu Mieczysława, a w niewieście nieszczęśliwą Hannę.
Zbigniew dobył wszystkich sił, oparł szeroką prawicę o stół dębowy, ale podnieść się nie mógł. A niewiasta w śnieżnych szatach, rzucając nań okiem słodyczy, wskazywała Niebo; lecz mąż zbrojny okropnem wejrzeniem spoglądał z pod szyszaka, otworzył usta i wyrzekł: zemsta, zemsta. A mury długiem echem powtórzyły: zemsta. Dobył rycerz z pod pancerza świetnego puhara i pokazał go księciu pełnym trucizny. Po drugi raz otwarły się jego usta, zawołał: Mestwin, i powtórzył: zemsta. A wtenczas Zbigniew zebrał całą moc swoję, wyciągnął ramiona ku ulubionej, i zdało mu się, że uśmiechem nadziei odpowiedziała jemu; w tej chwili wraz z groźnym towarzyszem znikła, zbroja jak dawniej wisiała na ścianie, a Zbigniewa ciężki sen opanował.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.